tag:blogger.com,1999:blog-14587157958345908282024-02-20T10:04:35.179+01:00Insomnia - Louis Tomlinson fanfiction– Chodź, odwiozę cię do domu – rzucił w moim kierunku, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo miękko.
- Ale… Ja nie mam domu… - wybąkałam totalnie bez sensu jak mazgające się dziecko.
- To gdziekolwiek. Nie będziesz tu tak siedzieć.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.comBlogger29125tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-76987850194920189762015-01-05T18:31:00.002+01:002015-01-05T18:31:36.105+01:00Rozdział XXVIII<p style="text-align:left;"><br />
<b>Ten rozdział jest niedokończony! Wrzucam go, bo wiem, jak długo już czekacie na nowości, a wiadomo - Święta, Sylwester, miliony obowiązków, więc oczywiście znowu musiałam się z tym nie wyrobić, ale nie chcę Was dłużej trzymać tak bez znaku życia, więc wrzucam ile mam. Reszta niebawem ;)<br />
<br />
Buziaki,<br />
M. x </b><br />
<br />
</p><br />
<br />
**************************************** <br />
<p style="text-align:left;"><br />
<br />
<br />
Po śniadaniu poszłam w końcu odpocząć. Chciałam zdrzemnąć się choć na godzinę, bo niewyspanie dawało mi się we znaki. Ale to była bardzo utopijna wizja. Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w wirujące za oknem płatki śniegu. Mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć. Za dużo rzeczy wydarzyło się w zbyt krótkim czasie. Mój umysł zajęty był ciągłym analizowaniem wszystkich zdarzeń, rozmów, poszczególnych słów, wciąż na nowo i na nowo, jak odtwarzanie zapętlonej na Winampie piosenki. Rozmowa z Małym Księciem pozwoliła mi oderwać się od uporczywie powracających w mojej głowie słów Louisa, za to teraz myślałam tylko i wyłącznie o Cassie i Samie. Głównie o Samie. Nigdy nie był zbyt mocno związany z rodziną. Czasem wydawało mi się nawet, że tak naprawdę nie dbał o swoich adopcyjnych rodziców i nie okazywał im dostatecznej wdzięczności za wszystko, co przez całe życie dla niego robili. Jak czas pokazał, o mnie też tak naprawdę nie dbał i zostawił mnie wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Dlaczego to zrobił? A co jeśli Cassie maczała w tym palce?<br />
<br />
Nagle wszystko na nowo zaczęło układać mi się w głowie w harmonijną całość. Tak, jakbym wcześniej próbowała złożyć puzzle, jednak zgubiła kilka elementów, a te, które miałam, połączyła w zły sposób. Natychmiastowo wyszłam z pokoju.<br />
<br />
– Harry! – zawołałam.<br />
<br />
Chłopak stanął tuż przede mną i przeczesał palcami swoje loki. Nie wyglądał na zaskoczonego tym, że wciąż nie śpię i nagle go wołam.<br />
<br />
– Myślę, że to Sam i Cassie podpalili mój dom – wypaliłam, darując sobie jakiekolwiek wstępy.<br />
<br />
– Dooobrze… – odpowiedział niepewnie Książę. – Usiądźmy – dodał, bo najwidoczniej widział, że szykuje się dłuższa rozmowa.<br />
Usiedliśmy na kanapie. Harry pomachał ręką, sugerując, żebym kontynuowała.<br />
<br />
– To, że Sam mnie odrzucił, kiedy zostałam kompletnie bez niczego i nikogo, jest wystarczającym dowodem, że tak naprawdę nigdy mu na mnie nie zależało. Na rodzicach też. Cassie już wtedy zaczęła mnie nienawidzić, bo była zazdrosna o… – Urwałam na chwilę, zastanawiając się nad słowami, które w żaden sposób nie zdradzałyby prawdziwego charakteru mojej relacji z przyrodnim bratem. – …o mój dobry kontakt z Samem. Była w nim cholernie zakochana. Miała motyw. Wystarczyło się mnie pozbyć i nikt by już jej nie zawadzał w podbijaniu jego serca. Nie wiem, czy on kiedykolwiek odwzajemnił to uczucie, ale bez względu na to, byłam dla niego przeszkodą. Rodziców miał gdzieś, ale to mnie lepiej traktowali. Podobno często tak się zdarza, że młodsze dziecko ma szczególne profity, tym bardziej, jeśli to dziewczyna, a do tego jeszcze dochodził fakt, że tylko ja byłam ich biologicznym potomkiem. Mógł się zemścić. Na mnie i na nich. A do tego zgarnąć niemałą sumkę z odszkodowania i żyć jak pączek w maśle pijąc i ćpając razem z Cassie. Zobacz, ktoś podpalił nawet tę starą ruderę, do której tu przyjechałam. Kto byłby na tyle zdesperowany, żeby przyjeżdżać tu przez pół Anglii i podpalać kilka ledwo stojących desek, gdyby nie chodziło o mnie? Przede wszystkim nikt nie znałby mojego adresu zamieszkania, a to Cassie napisała do mnie list. Niedługi czas po tym pożarze stanęła razem z Samem w progu tego mieszkania. Istnieją takie przypadki? – zapytałam retorycznie na koniec.<br />
<br />
– Mówiłaś o tym policji? – zapytał nieco wstrząśnięty tymi rewelacjami.<br />
<br />
– Nie – odpowiedziałam i od razu zaczęłam zastanawiać się, jak się z tego wytłumaczyć. Nie powiedziałam o tym policji, bo wiedziałam, że rozmowa ze śledczymi to nie to samo, co zwierzanie się kumplowi. Na pewno wyszedłby na jaw mój romans z Samem, a o tym nie chciałam nawet myśleć. Tylko jak wytłumaczyć to Małemu Księciu?<br />
<br />
– Czemu? – Jak się spodziewałam, padło oczywiste w tym miejscu pytanie.<br />
<br />
– Dopiero teraz połączyłam fakty. – Zrobiłam z siebie totalną idiotkę, ale nie miałam wyboru.<br />
<br />
– Zrób to. Jak najszybciej. – Był bardzo poważny. – A teraz prześpij się, bo nie wyglądasz najlepiej – dorzucił z troską i wyszedł z pokoju.<br />
<br />
<br />
<br />
</p><br />
***<br />
<br />
<p style="text-align:left;"><br />
<br />
Nie zamierzałam puścić Zaynowi płazem jego długiego jęzora, ale w końcu miałam spędzić u niego Wigilię. Nie chciałam siać zamieszania i rozdmuchiwać afery w Święta, dlatego schowałam złość do kieszeni i reprymendę odłożyłam na później. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, jak to mówią.<br />
<br />
Zayn mieszkał w domu jednorodzinnym na obrzeżach Londynu. Nie była to willa, ale też nie jakaś wiejska rudera – z zewnątrz białe malowanie, niewielki ogródek ze skalnikiem i oczkiem wodnym, dookoła biegający, mały włochaty kundelek, podwórko jak każde podwórko, dom jak dom, nic szczególnego. Jednak wnętrze miało w sobie już coś wyjątkowego, a dokładniej orientalnego. Żywa kolorystyka dywanów i tapet; niemal każda rzecz miała zdecydowany odcień, jednak wszystko to w ogólnym oglądzie nie raziło w oczy i nie tworzyło efektu jarmarku, a raczej układało się w radosną, przyjemną dla oka kompozycję. Pierwszy raz w życiu widziałam wiszące na ścianach arrasy. Przedstawiały głównie motywy roślinne i zwierzęce, ale jeden, najokazalszy i umiejscowiony na ścianie w salonie, ukazywał arabski pałac ze złotymi kopułkami. A może to był meczet? Znawca kultury Wschodu ze mnie żaden, ale tkanina zrobiła na mnie duże, estetyczne wrażenie.<br />
<br />
Ojciec Zayna pracował w swoim ojczystym Egipcie. Nie zdołał przyjechać do domu na Święta, więc przywitała mnie jedynie matka Zayna, Christina i jego dwie siostry – Amira i Jasmina. Zdziwiły mnie te arabskie imiona w zestawieniu z brytyjskimi, co nie uszło uwadze Zayna. Wytłumaczył mi, że jego rodzice zawarli sprawiedliwy pakt – matka miała wybierać angielskie imiona dla synów, ojciec arabskie dla córek. Dla odmiany synowie mieli przejąć wiarę ojca, córki chrześcijaństwo. W teorii brzmi całkiem sensownie, ale w praktyce, widząc jedną rodzinę, w której kobiety wyglądające jak arabskie księżniczki z orientalnymi imionami wierzą w Chrystusa i mają matkę Christinę, a Zayn pada twarzą we wschodnim kierunku, ciężko było nie odnieść wrażenia, że to istny dom wariatów. Na szczęście bardzo szybko zorientowałam się, że nikt z nich nie jest zbyt pobożny i nie przywiązuje większej wagi do obrządków religijnych, a samo wyznanie stanowi tak naprawdę jedynie formalność.<br />
<br />
Czułam się bardzo dziwnie. Z jednej strony widok żywej, ogromnej, pachnącej lasem choinki przystrojonej w złoto-czerwone ozdoby sprawił mi dużą radość, jakbym była małym dzieckiem. Kolorowe drzewko budziło we mnie jakieś ciepłe, przyjemne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy Boże Narodzenie było dla mnie czymś magicznym i cudownym. W mojej głowie bardzo mocno utkwiły obrazy z czasów przedszkola, kiedy co roku w okresie świąt mama własnoręcznie robiła ze świerku, małych bombek i innych kolorowych ozdóbek świąteczne stroiki i wieszała je na drzwiach i oknach, a tata zawsze zdejmował skądś najładniejszą jego zdaniem kompozycję, kładł ją na stole i dodawał adwentowe świecie. Choinka w domu Zayna przywołała wszystkie te wspomnienia. Szczerze wzruszyłam się, jednak po chwili pozytywne emocje ustąpiły miejsca przygnębiającemu smutkowi. To było bardzo miłe ze strony tych kobiet, że krzątały się po kuchni i przygotowywały uroczystą kolację tak naprawdę ze względu na mnie, jednak wiedziałam, że tutaj nikt nie będzie śpiewał kolęd, dzielił się opłatkiem, obdarowywał prezentami, a w nocy szykował się na uroczystą pasterkę. Doceniałam ich starania i niezwykłą życzliwość, jednak jak mogłam być szczęśliwa, gdy spędzałam swoje pierwsze święta bez rodziny, wśród zupełnie obcych ludzi, a ci, którzy zawsze w tym czasie cieszyli się razem ze mną i dzielili miłością i radością, odeszli tam, skąd nigdy nie wrócą?<br />
<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com48tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-12773292681672490692014-11-29T08:57:00.000+01:002014-12-02T22:10:19.996+01:00Rozdział XXVII<p style="text-align:left;"><br />
<b>Na wstępie zapraszam na mojego Wattpada. Poza Inso znajdziecie tam jeszcze inne, zupełnie odmienne rzeczy, które (ostrzegam!) niekoniecznie przypadną wam do gustu... Ale jeśli już przypadną, to gwarantuję, że się nie oderwiecie ;)<br />
<br />
A to wszystko tutaj - <a href="http://www.wattpad.com/user/Miley_Vasply">WATTPAD</a><br />
<br />
<br />
Więc miłego rozdziału! x</b><br />
<br />
<br />
*************************************************************<br />
<br />
<br />
Mały Książę siedział przy stole i czytał gazetę.<br />
<br />
– Wyglądasz jak gówno – rzucił, zerkając na mnie z ukosa spod papierowych stronnic i od razu powrócił do lektury.<br />
<br />
Wiedziałam, że nie będzie o nic wypytywał, a tym bardziej komentował dalej moją aparycję i zagajał rozmowę. Wolałabym nawet sobie nie wyobrażać, jakby wyglądał mój powrót w takim stanie po całonocnej nieobecności, gdybym mieszkała z Zaynem.<br />
<br />
– Podobnie się czuję – odpowiedziałam bardziej do siebie niż do niego.<br />
<br />
Nawet nie weszłam do pokoju, tylko skierowałam swoje kroki prosto pod prysznic. Spojrzałam w lustro. Książę miał absolutną rację – wyglądałam jak gówno. Rozmazany makijaż, wilgotne, potargane włosy, pogniecione ubrania, skóra lepka od potu, podkrążone z niewyspania oczy, cera w kolorze popiołu. Ciężko było zawyrokować czy gorzej się prezentuję, czy czuję.<br />
<br />
Szum wody spływającej energicznie po moim ciele sprawił, że poczułam się bezpiecznie. Nie tak bezpiecznie, jak czują się pisklęta pod skrzydłami mamy-kwoki, ale tak, jakbym znalazła kryjówkę w obliczu zagrożenia. Poczułam ulgę. Mogłam przestać udawać, dać upust emocjom i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Tego właśnie było mi trzeba, oczyszczającego prysznicu z chłodnej wody, która zlewała się z moimi łzami. Brud spływał jednocześnie z mojego ciała i serca. Szloch powodował spazmatyczne wstrząsy, ale nie przejmowałam się tym. Chciałam się tylko wypłakać. Sam na sam ze sobą.<br />
<br />
Nie miałam ochoty nawet nakładać makijaż. I tak nie zamierzałam nigdzie tego dnia wychodzić. A przede wszystkim nie byłam w kondycji psychicznej i fizycznej na chociażby przekroczenie progu mieszkania.<br />
<br />
– Wszystko słyszałem – rzucił Mały Książę, gdy tylko wyszłam z łazienki i poczęstował mnie dokładnie takim samym, urwanym spojrzeniem, jak po moim powrocie.<br />
<br />
Usiadłam koło niego na kanapie. Odłożył gazetę i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Chyba wszedł w rolę ojca, do którego przychodzi nastoletni syn po poradę natury sercowej. Tak naprawdę miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, co zaszło, ale nie byłam przekonana, czy oby na pewno mogę pozwolić sobie na taką szczerość w stosunku do niego. Tego, że ta rozmowa zostałaby między nami, byłam pewna jak śmierci, jednak mówienie o tak intymnej sprawie, jak mój świeżo nawiązany romans z Louisem, wydało mi się krępujące i niestosowne. Miałam potrzebę mówienia, ale nie potrafiłam znaleźć słów.<br />
<br />
– Wyjechał? – zapytał w taki sposób, jakby pytał całkowicie mimochodem.<br />
<br />
– Tak. – Nie miałam ochoty zgrywać głupiej i bezsensownie pytać o kim mowa. – Z nią, do jej rodziców – dodałam zamyślona, wpół świadomie i od razu się zmieszałam.<br />
<br />
– Wróci. – Harry uśmiechnął się i poklepał mnie po udzie w pokrzepiającym geście.<br />
<br />
– Mogę cię o coś zapytać? – Nagle coś mi się przypomniało. – Pamiętasz mój pierwszy dzień w pracy, kiedy pomagałeś mi wybrać zapach?<br />
<br />
– Oczywiście. Ciężko zapomnieć.<br />
<br />
– Czy ty… – Szukałam odpowiednich słów, żeby zapytać jak najbardziej nie wprost i dostać informację, której oczekiwałam. – Czy tego dnia widziałeś się z Zaynem? – Koniecznie chciałam wiedzieć, czy ten ciapaty chujek pochwalił się mną tylko Louisowi, czy wszyscy znajomi wiedzą, że z nim spałam.<br />
<br />
– Nie przypominam sobie. – Zamyślił się. – Nie, nie widziałem się z nim.<br />
<br />
Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam układać w głowie jakąś sensowną wymówkę, dlaczego akurat mnie to zainteresowało.<br />
<br />
– Ale rozmawiałem z nim rano – odpowiedział z uśmiechem. – Czemu pytasz? – Miałam nieodparte wrażenie, że on doskonale wie, dlaczego zadałam to pytanie. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, w najgorszym wypadku groziło mi tylko zbłaźnienie, a to już nie raz w swoim życiu przeżyłam.<br />
<br />
– Czy Zayn wspominał ci wtedy coś o mnie? – zapytałam bardzo ostrożnie.<br />
<br />
– Owszem. – Książę zaśmiał się w głos, co dało mi pewność, że wie, o czym właśnie rozmawiamy. Nie wiedziałam, czy jestem bardziej zażenowana i zawstydzona, czy zła, że się śmieje z moich podchodów.<br />
<br />
– Więc…? – Chciałam, żeby sam mi to powiedział, bo czułam, że konkretne pytanie nie przejdzie mi przez gardło.<br />
<br />
– Dobrze. – Zrobił wymowną pauzę. – Wiedziałem o was, zanim jeszcze wyleczyłaś kaca. – Uśmiechnął się zadowolony ze swojego żartu.<br />
<br />
– Ułożyliście razem scenariusz tych odpowiedzi, czy co? – jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. <br />
<br />
Książę spojrzał na mnie badawczym spojrzeniem, jakby czekał na wyjaśnienia, ale szybko spostrzegł, że ich nie otrzyma. To zdecydowanie nie był mój dobry dzień. Najbardziej przerażało mnie to, że dopiero się zaczął.<br />
<br />
– Nie przejmuj się tym. Louis nie ma ci za złe – zapewnił. – Zayn nie chciał cię skrzywdzić, to po prostu zdziecinniały idiota. A mnie to nie dotyczy. – Zamilkł na dłuższą chwilę. – Zapomnij – dodał.<br />
<br />
– Dzięki… – wybąkałam, podnosząc głowę. Póki co, tylko na to było mnie stać.<br />
<br />
W tamtym momencie zrozumiałam, że właśnie nadarzyła mi się okazja nie do zaprzepaszczenia. Mały Książę był powiernikiem wielu sekretów niemalże każdego znajomego. Po prostu miał taki dar, że ludzie mu bezgranicznie ufali i zaczynali się przy nim otwierać. Może to dlatego, że mało mówił, a bardziej skupiał się na tym, żeby ich wysłuchać? Nieważny był powód, ważne było to, że na pewno wiedział bardzo wiele na temat relacji Louisa i Eleanor, na pewno Zayn i Lou też opowiadali mu co nieco na mój temat. Teraz wystarczyło tylko zagrać odpowiednimi, niezwykle delikatnymi słowami, żeby zdobyć jakiekolwiek wskazówki. Oczywiście nie byłam tak naiwna, żeby łudzić się, że Harry mi wszystko wyśpiewa bez zająknięcia. Chciałam jedynie zagaić poszczególne tematy tak, jakby mnie to kompletnie nie obchodziło i jakbym pytała tylko po to, żeby podtrzymać rozmowę. Potem wystarczyło patrzeć, jak będzie się zachowywał i reagował na konkretne aluzje. Już to mogłoby mi wiele powiedzieć o niektórych rzeczach.<br />
<br />
– Jak spotkanie z bratem i przyjaciółką? – zagaił niespodziewanie. – Pytali o ciebie, przekazałem, że jesteś piętro niżej. Chyba dawno się nie widzieliście.<br />
<br />
– To nie jest mój brat! – rzuciłam nieco za ostro. Ani moja przyjaciółka, dodałam w myślach.<br />
<br />
– On ma inne zdanie. – Książę spojrzał na mnie badawczo.<br />
<br />
Ciekawe od kiedy, pomyślałam. Może od tego momentu kiedy przestał mnie pieprzyć? A może od tego kiedy po pół roku przypomniało mu się o moim istnieniu? Kochający braciszek, pomyślałby kto. Samo wspomnienie wizyty Samuela i Cassie zirytowało mnie tak, że Książę nie mógł tego nie dostrzec.<br />
<br />
– To mój przyrodni brat – wyjaśniłam. – Ale jakoś nigdy nie uważał mnie za siostrę – dodałam ostrożnie.<br />
<br />
Mały Książę wpatrywał się we mnie zielonymi oczami. Miał pogodny wyraz twarzy. Widział, że kryje się za tym jakaś historia, ale w milczeniu czekał na ciąg dalszy, który równie dobrze mógł w ogóle nie nastąpić. Naprawdę go polubiłam.<br />
<br />
– Wiesz, ostatnio nie żyjemy zbyt blisko. – Po raz kolejny pięknie owinęłam w bawełnę.<br />
<br />
– A ta dziewczyna? – zapytał.<br />
<br />
– To Cassie. Moja… była przyjaciółka. – Zawahałam się przez chwilę nad tym, kim właściwie w tej chwili ona jest dla mnie, jednak zdecydowałam się na najprostszą opcję.<br />
<br />
– Na pewno świetnie się bawiłaś – Książę stwierdził z sarkazmem i uśmiechnął się, najwidoczniej wyobrażając sobie przebieg takiego spotkania. – Wybacz, nie wiedziałem, że nie chcesz ich widzieć.<br />
<br />
Co prawda wcale nie powiedziałam, że nie chciałam tego spotkania, ale zgadł bezbłędnie, nie chciałam ich widzieć. Nie chciałam jak cholera. Nie miałam zbytniej ochoty relacjonować Harry’emu przebiegu tamtego wieczoru, więc postanowiłam powolnie odpłynąć z tematem w inną stronę.<br />
<br />
– Moja matka była z pochodzenia Polką. Po skończeniu studiów wyjechała do Ambleside do pracy. Tam poznała mojego ojca, Todda. Kompletnie się w sobie zakochali, miłość jak z taniego romansidła, zaręczyny nad jeziorkiem z łabędziami i takie tam. Po ślubie, gdy moja mama długo nie mogła zajść w ciążę, adoptowali Sama. Ja wyszłam im jakoś tak przypadkiem. Sześć lat później.<br />
<br />
– Więc czemu jesteś w Londynie? – Podparł brodę na dłoniach i spojrzał na mnie, przekręcając lekko głowę, niczym psiak, którego coś zaciekawiło.<br />
<br />
– Maria pochodziła z bardzo pobożnej, katolickiej rodziny – kontynuowałam. – Małżeństwo z protestantem przełknęli tylko dlatego, bo był bogatym Anglikiem. Ale tego, że został pastorem, już nie zdzierżyli. W sumie to nieświadomie się do tego przyczyniłam. Ojciec mówił mi, że wymodlił moje poczęcie i to właśnie wtedy, gdy przyszłam na świat, usłyszał głos powołania. Cała rodzina od strony matki odwróciła się od nas. Nie chcieli mieć żadnego kontaktu z heretykami zaślepionymi grzechem. – Skrzywiłam się, chociaż wtedy, kiedy rozgrywały się te wydarzenia, byłam jeszcze za mała, żeby je zrozumieć. – Po tym, kiedy straciłam dom i rodziców, a Sam powiedział mi prosto w oczy, że nie chce ze mną mieszkać i mam sobie radzić sama, najzwyczajniej w świecie nie miałam gdzie się podziać.<br />
<br />
– Dlaczego to zrobił? – Błysk optymizmu w oczach Harry’ego błyskawicznie zgasł.<br />
<br />
– Nie wiem… – Posmutniałam pod wpływem wspomnień tamtego wieczoru. – Naprawdę nie mam pojęcia. Sama dałabym wiele, żeby się tego dowiedzieć.<br />
<br />
– Nie mieliście dobrego kontaktu?<br />
<br />
Oj, żeby Mały Książę wiedział, jak baaaardzo dobry kontakt mieliśmy, zapewne długo nie wyszedłby z szoku.<br />
<br />
– Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. – Rozłożyłam ręce w geście bezradności.<br />
<br />
– Dziwne. – Zamyślił się.<br />
<br />
– Musiałam przyjechać do Londynu – kontynuowałam, ucinając temat Sama. – Mój ojciec miał bardzo małą rodzinę, do tego był jedynakiem. Był starszy od mojej matki aż jedenaście lat. Jego rodzice już umarli, podobnie jak większość wujków i cioć. Z żywymi członkami rodziny kontakt ograniczał się do życzeń na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Nie chciałam prosić o jałmużnę osób, których na dobrą sprawę w ogóle nie znałam. Myślę, że by mi pomogli. W końcu to bardzo szlachetne przygarnąć pod swój dach dalszą krewną, która straciła dom i rodziców. Ale wiem, że czułabym się jak bezpański kundel, któremu rzuca się ochłapy z litości i pozwala spać pod schodami.<br />
<br />
– Jesteś bardzo dumna – skwitował. – Niewielu byłoby stać na poczucie dumy w obliczu takiej sytuacji.<br />
<br />
– Żebyś wiedział! – Wcale nie czułam się obrażona tym stwierdzeniem. – Jedyne co mi zostało to stara rudera po świętej pamięci prababce od strony ojca. Miałam trochę odłożonych pieniędzy, te od firmy ubezpieczeniowej wylądowały na koncie Sama. Dlatego przyjechałam w te strony, żeby mieszkać w starej szopie na wsi, ale jak widać dopisało mi szczęście.<br />
<br />
Po tym, jak opowiedziałam całą tę historię na głos, zaczęłam patrzeć na nią z innej perspektywy. Czasem tak się zdarza, że niby o czymś wiemy, niby mamy świadomość jakiejś tam sytuacji, ale tak naprawdę dopiero, gdy usłyszymy swój własny głos opowiadający te wydarzenia i dotrze do nas brzmienie konkretnych słów, znajdujemy w tym wszystkim sens. Wcale nie byłam pokrzywdzoną sierotką. Byłam jedną z największych szczęściar, jakie stąpają po tej ziemi. Gdybyśmy dołożyli do tego dwukrotne uniknięcie spłonięcia, wedle logiki mojego ojca już dawno powinnam składać śluby.<br />
<br />
– Twój brat nie próbował odnaleźć biologicznych rodziców? – zapytał nagle Książę, a ja wybałuszyłam oczy zdziwiona, że coś takiego przyszło mu teraz do głowy.<br />
<br />
– Nigdy nic o tym nie mówił. – Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w ogóle rozmawiałam z nim na ten temat. – Nie, na pewno nie. Przecież gdyby próbował, to w końcu by znalazł, no nie? – To wyjaśnienie wydało mi się najbardziej sensowne.<br />
<br />
– Czyli nic nie wiadomo na ich temat?<br />
<br />
Zamyśliłam się. Ciekawiło mnie, dlaczego Księcia interesuje akurat ta kwestia, ale coś mi mówiło, że nie powinnam o to pytać. Nagle w mojej głowie zaświtało wspomnienie. Trwało to zaledwie sekundę i nie było supernową, tylko raczej iskierką z dogasającego ogniska, ale tyle wystarczyło.<br />
<br />
– Przypominam sobie. Była wczesna wiosna, śnieg się rozpuszczał, kupa błota, wszystko międliło się pod nogami. Przyszłam do niego późnym wieczorem – wolałam nie zdradzać w jakim celu i że właśnie tylko i wyłącznie dzięki temu „celowi”, zapamiętałam to wydarzenie – akurat pisał melodię do jakiegoś nowego kawałka. Siedział z gitarą. Wtedy rozmawialiśmy i wspomniał coś o tym, że jego matka była Żydówką. Ale to był tylko ten jeden, jedyny raz. Do tego był kompletnie zalany, ale w tamtym okresie to akurat kwalifikowało się jako jego normalny stan.<br />
<br />
– Karnację ma po mamie – rzucił Mały Książę bardziej do siebie niż do mnie.<br />
<br />
Nigdy nie patrzyłam na Sama pod tym kątem, ale Harry miał rację – czarne, bujne loki, czarne oczy, śniada cera… Niekontrolowanie na myśl od razu przyszedł mi Zayn. Chyba to był właśnie ten przełomowy moment, kiedy odkryłam, że żywię toksyczny, niezdrowy pociąg seksualny do mężczyzn o orientalnej urodzie.<br />
<br />
– Czyli szukał – dodał Książę tym razem bez wątpienia w moim kierunku.<br />
<br />
– Nie rozumiem? – Byłam lekko zdezorientowana. – Niemożliwe. Gdyby szukał, toby prędzej czy później…<br />
<br />
– Wiedział – przerwał mi. – Musiał szukać.<br />
<br />
Ciężko było mi przyznać przed samą sobą, że Harry znowu ma rację. Niby nie powinno mnie to kompletnie obchodzić, ale czułam jakieś dziwne ukłucia smutku na myśl o tym, że Sam chciał odnaleźć biologicznych rodziców. Najprawdopodobniej kierowała nim ciekawość, ale jednak pozostała we mnie taka dziwna nutka niepokoju, że być może nie czuł się dobrze w naszej rodzinie. Poza tym zasmuciło mnie to, że robił coś, czym się ze mną nie podzielił. O czym jeszcze nie wiedziałam i nigdy się nie dowiem?<br />
<br />
Zapadła nieskończenie długa chwila ciszy.<br />
<br />
– Jedliście coś rano? – Mały Książę zakończył temat.<br />
<br />
– Nie… – Liczba mnoga w tym pytaniu wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. Czy naprawdę byłam aż tak przewidywalna i łatwa do rozgryzienia? I czy aby na pewno Książę nie ma o mnie złej opinii, wiedząc, że spędziłam noc u chłopaka, który ma dziewczynę?<br />
<br />
– Chodź do kuchni, mam croissanty z dżemem. I nie myśl tyle – poradził i była to najlepsza rada, jaką dostałam od ładnych kilku dni.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com31tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-41170745417371984952014-11-21T17:57:00.001+01:002014-11-29T08:58:23.965+01:00Rozdział XXVI<p style="text-align:left;"><br />
Słyszałam, jak Louis przesuwa zasuwkę, a stukot obcasów Eleanor roznosi się echem po całym pokoju. Drzwi do sypialni zostawiłam otwarte i, mimo że nic nie mogłam dostrzec, słyszałam wszystko wyraźnie. Położyła coś energicznym ruchem na szklanym stoliku. Torebka?<br />
<br />
– Zawsze jesteś punktualny i słowny. Musiałeś zaspać akurat teraz, gdy wyjeżdżamy do moich rodziców? – Eleanor nie umiała się denerwować, jej głos, mimo wyrzutów, wciąż brzmiał przyjemnie miękko. – Mam nadzieję, że chociaż spakowałeś rzeczy?<br />
<br />
Louis nie odpowiedział. Najwidoczniej pokazał jej tylko jakiś gest albo zrobił wymowną minę.<br />
<br />
– Mogłabym zrobić sobie kawę przez ten czas, kiedy będziesz się pakował? – Byli ze parą od kilku lat, a ona pytała go o takie błahostki, jakby była w domu obcego człowieka. – Co robiłeś całą noc, że zaspałeś? – zapytała, a ja przycisnęłam dłoń do ust, żeby się nie roześmiać.<br />
<br />
Louis po raz kolejny nie odpowiedział, najwidoczniej uznał to pytanie za zwykłą pretensję, na którą nie trzeba udzielać odpowiedzi. Słyszałam, jak zakłada na siebie ubrania i zaczyna wrzucać jakieś rzeczy do torby. Stukot obcasów Eleanor przeniósł się do kuchni. Otwieranie szafki, uderzenie kubka o blat, praca ekspresu ciśnieniowego.<br />
<br />
– Czy również chciałbyś kawy?<br />
<br />
– Nie, dzięki. – Głos dobiegał z łazienki. Pewnie zaczął układać włosy.<br />
<br />
Te wszystkie „mogłabym”, „chciałbyś” i inne -bycia, były tak koszmarnie irytujące w ustach El, że zaczęłam się zastanawiać, jak Louis to wszystko znosi. Może rzeczywiście chciała być po prostu miła i taktowna, ale przebywała w tym pomieszczeniu pięć minut, a ja już miałam ochotę wyrzucić ją oknem. Wyobraziłam sobie jej rodzinny obiad. Tragikomedia.<br />
<br />
Po chwili Eleanor wróciła do pokoju, prawdopodobnie z kubkiem małej czarnej w dłoniach, bo zapach świeżo parzonej kawy rozniósł się po całym mieszkaniu. Wzięłam głęboki wdech i już wiedziałam, gdzie skieruję swoje pierwsze kroki, jak tylko oni wyjdą z mieszkania.<br />
<br />
– Louis, od kiedy palisz mentolowe papierosy? – zapytała, prawdopodobnie zauważając moje niedopałki w popielniczce.<br />
<br />
O tym nie pomyśleliśmy. Przeklęłam pod nosem i szczerze liczyłam na to, że Lou szybko wymyśli jakąś cudowną bajeczkę, w którą ona bezgranicznie uwierzy.<br />
<br />
– Mówiłaś coś? – Wyszedł z łazienki i stanął na środku pokoju.<br />
<br />
– Pytałam, czy był ktoś u ciebie wczoraj wieczorem, ponieważ w popielniczce są zgaszone mentolowe papierosy, a wiem, że takich nie palisz. – Miałam ochotę krzyknąć spod łóżka, że zamiast „ponieważ” powinna użyć „albowiem”.<br />
<br />
– Lottie wpadła na chwilę pożyczyć trochę płyt, skoro mnie i tak nie będzie. Była z koleżanką, to sobie zapaliliśmy, gdy ona szukała czegoś w sam raz dla niej.<br />
<br />
Kłamał tak płynnie, naturalnie i przekonująco, że ze zdumienia wybałuszyłam oczy. Ja nigdy w życiu nie wymyśliłabym w kilka sekund (i to pod jaką presją!) tak prawdopodobnej historii, nie mówiąc już o zaserwowaniu jej w tak wiarygodny sposób. Wybrał akurat Lottie, bo doskonale wiedział, że siostra potwierdziłaby nawet, że była tu razem z bandą kosmitów w celu przeprowadzenia sekcji zwłok pterodaktyla, którego przez przypadek potrącili spodkiem podczas lądowania.<br />
<br />
Eleanor milczała przez dłuższą chwilę, co wzięłam za dobry omen. Nic nie wskazywało na to, żeby miała jakiekolwiek podejrzenia. Słyszałam jak co jakiś czas odstawia kawę z powrotem na stolik. Louis poszedł na chwilę do kuchni i stamtąd od razu wszedł do sypialni. Widziałam jego białe skarpetki i kawałek nogawek spodni w chabrowym kolorze. Kucnął i najciszej jak potrafił położył na ziemi klucze.<br />
<br />
– Jak wyjdziemy, to będziesz mogła się wydostać – szepnął, wciąż pozostając w kuckach. Niemal słychać było w jego głosie uśmiech.<br />
<br />
– Dzięki, że pomyślałeś – odszeptałam i wysunęłam rękę, niczym potwór spod łóżka z dziecięcych koszmarów, zagarniając klucze do swojej pieczary. – Idź już, bo ona zaraz tu przyjdzie.<br />
<br />
– To była najpiękniejsza noc w moim życiu, wiesz? <br />
<br />
Powiedział to w taki sposób, że nie wiedziałam, czy mam wyjść z ukrycia, rzucić mu się na szyję, a Elkę jednak wyrzucić oknem i wykonać jeszcze jeden rzut, a mianowicie jego na łóżko i pokazać mu, jakby wyglądał najpiękniejszy dzień jego życia, czy zdenerwować się, że, ewidentnie mi na złość, dalej tu kuca i gada, kusząc los i przyprawiając mnie o palpitacje serca.<br />
<br />
– Super, ale idź już. – Chciałam, żeby mój głos zabrzmiał szorstko, ale po takim wyznaniu, jednak nie potrafiłam udawać wkurzonej.<br />
<br />
– Jakie są twoje ulubione kwiaty? – kontynuował paplaninę, ciesząc się jak dziecko, że zaraz ze strachu zejdę na zawał, a jeśli przeżyję, to przy pierwszej okazji obedrę go ze skóry.<br />
<br />
– Hiacynty! Wynocha! – syknęłam nieco za głośno.<br />
<br />
– Mówiłeś coś, kochanie? – zapytała Eleanor nieco zdezorientowana.<br />
<br />
– Ha! – Louis nadal kucał przy łóżku. – I kto tu robi przypał? – niemal roześmiał się w głos.<br />
<br />
Nie mogłam pojąć, jakim cudem człowiek może mieć ochotę na droczenie się i uszczypliwe żarciki, kiedy prawie został przyłapany przez swoją kobietę z inną w łóżku. Przecież jego dziewczyna siedziała w pokoju obok, a on ukrywał w sypialni kochankę i jeszcze się przy tym śmiał i zachowywał tak spokojnie, jakby spacerował po słonecznej plaży w Miami! <br />
<br />
– Nic takiego, gadam do siebie. Wiesz, lubię ze sobą rozmawiać, mamy podobne zainteresowania – odpowiedział Eleanor, wyprostował się i zaczął pakować jakieś drobiazgi z szuflady przy nocnym stoliku.<br />
<br />
Klasyczne, czarne szpilki stuknęły kilkakrotnie rytmicznie o posadzkę i pojawiły się tuż przed moimi oczami. El stała przy samej krawędzi łóżka. Wstrzymałam oddech a przez głowę przelatywały mi najgorsze scenariusze. Znałam swoje kulawe szczęście i wiedziałam, że prawdopodobnie za chwilę zadzwoni mi komórka, dostanę niepohamowanego ataku kaszlu, Eleanor upadnie coś pod łóżko, ewentualnie wszystko naraz. Jednak wbrew moim obawom nic takiego się nie wydarzyło. Stało się coś znacznie gorszego, czego nawet mój pesymistyczny umysł nie był w stanie przewidzieć.<br />
<br />
– Kochanie… – powiedziała do Louisa, a jej nogi zniknęły mi z pola widzenia. Oczami wyobraźni widziałam, jak dotyka jego ramienia. – Chyba o czymś zapomniałeś. – Jej ton głosu brzmiał kokieteryjnie i zmysłowo.<br />
<br />
– Tak? – Louis najwidoczniej nie wiedział, o co chodzi.<br />
<br />
– Nie pocałowałeś mnie na przywitanie – odpowiedziała i usłyszałam cmoknięcie ust.<br />
<br />
Zacisnęłam dłonie w pięści, aż paznokcie poraniły mi skórę. Nie myślałam, że to dopiero początek mojej tortury. Odgłosy całowania nasiliły się, a ja skoncentrowałam całą energię, żeby nie zacząć warczeć jak pies. Samica alfa w obronie swojego samca i terytorium. Pierwotne instynkty nakazywały mi jednak wyjść i zrealizować swój plan wyrzucenia Eleanor oknem, ale ze względu na Louisa, musiałam podkulić ogon i przeczekać ten horror.<br />
<br />
– Daj spokój… – szepnął w odpowiedzi na jakiś niewidoczny dla mnie gest.<br />
<br />
– I tak jesteśmy spóźnieni, prawda skarbie? Skoro popełniamy nietakt względem moich rodziców z twojej winy, to chciałabym, abyś mi to wynagrodził. – Eleanor usiadła na łóżku. – Teraz.<br />
<br />
Sprężyny w materacu ugięły się jeszcze bardziej, gdy Louis dosiadł się do niej. Nie wiem, co przerażało mnie bardziej – to, że ona właśnie chce go przelecieć tuż nad moją głową, czy to, że gdy oboje przesunął się na środek łóżka, sprężyny prawdopodobnie wygną się tak, że łóżko oprze się o moje ciało i nastąpi niechybna katastrofa. Słuchałam odgłosów całowania, które nagle umilkły, a materac wgiął się energicznie i zatrzymał tuż nad moimi plecami. Bałam się wziąć wdech. Panikowałam.<br />
<br />
– Nie chciałbyś dołączyć do mnie? – zapytała kokieteryjnie Eleanor.<br />
<br />
Ledwo zdążyła skończyć zdanie, jej biała koszula upadła tuż przed moją twarzą. Intensywnie pachniała perfumami. Od razu poznałam ten zapach – klasyczna, elegancka kompozycja drzewa sandałowego, śliwki, magnolii i jeszcze jakiegoś orientalnego syfu – bożonarodzeniowa linia Scent of Style, którą okrywałam słowami, głoskami, zdaniami, brzmieniem. Zadrżałam. Co będzie, jak zaraz spadną mi przed nos jej majtki?<br />
<br />
– El, nie wygłupiaj się. – Słyszałam, że Louis stoi już przy drzwiach wyjściowych. Gdybym była na jego miejscu, ze stresu pot już by skroplił mi się na czole, a on brzmiał zupełnie spokojnie, całkowicie naturalnie. – Już po dziesiątej.<br />
<br />
Zobaczyłam jego stopy tuż przy łóżku. Podszedł do Eleanor, jakby nagle zmienił zdanie.<br />
<br />
– No już, ubieraj się – powiedział ciepłym tonem i jednym energicznym ruchem poderwał jej koszulę sprzed moich oczu. Mądrze. Podziękowałam w duchu Opatrzności za zapobiegawczość Louisa. Ja bym o tym nie pomyślała. A już na pewno nie w sytuacji, gdy kochanka pod łóżkiem ledwo dyszy ze strachu, a moja dziewczyna na łóżku zaczyna striptiz.<br />
<br />
– Jesteś tego pewny? – Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jaki gest wykonała, wypowiadając te słowa.<br />
<br />
– Co się odwlecze… – wymruczał i pochylił się, żeby ją pocałować. – Dokończymy na miejscu, obiecuję – rzucił tym zawadiackim tonem, którym zawsze zwracał się do mnie w takich sytuacjach. <br />
<br />
Nie wiedziałam, czy jest mi niedobrze i słabo ze strachu, wkurwienia, czy obrzydzenia i zazdrości. Znając moją psychikę zadziałało wszystko naraz w odpowiednich proporcjach, ale wiedziałam, że nie mogę zrobić nic głupiego. Kusiło mnie, żeby wstać z tej zakurzonej podłogi, przestać robić z siebie idiotkę i z dumą w głosie zapytać Eleanor, czy nie zechciałaby raczyć bardzo uprzejmie spierdalać, co zakończyłoby tę farsę, ale nie mogłam tego zrobić Louisowi. Nie zdążyłam porozmawiać z nim na temat tego, co teraz z nami będzie, jednak wiedziałam, że jakich by nie miał planów, na pewno nie chciał zranić swojej dziewczyny. A przynajmniej nie z taką premedytacją.<br />
<br />
Słyszałam, jak Eleanor wzdycha z rezygnacją i zaczyna się z powrotem ubierać. Chyba zrzuciła więcej ubrań, niż mi się wydawało. Nie chciałam nawet zgadywać, co jeszcze z siebie zdjęła, ale nie wylądowało na podłodze. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.<br />
<br />
Gdy oboje wyszli z pokoju, wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze z płuc z taką siłą, że przez chwilę zaczęłam z powrotem obawiać się, czy mój oddech nie jest zbyt głośny. Dopiero teraz zauważyłam, że jestem cała mokra od potu, mimo że w zasadzie byłam w samej bieliźnie, a na reszta ubrań gniotła się pod moim brzuchem. Czułam zimne krople ma plecach i twarzy, a kosmyki włosów przykleiły mi się do ramienia. Pomyślałam, że właśnie tak wygląda zwierze w potrzasku – wie, że nie może się wydostać, musi czekać na łaskę lub niełaskę ludzi, którzy są poza klatką, zestresowane, spocone, zmęczone. O niczym tak nie marzyłam, jak o tym, żeby obydwoje w końcu poszli sobie w cholerę. Nie słuchałam już o czym rozmawiają i co robią. Było mi coraz bardziej niedobrze. Zaczęłam obawiać się, że zaraz zwymiotuję. Albo wybuchnę płaczem. Nie, ja już płakałam. Łzy ściekały mi na usta, ale ciężko było mi odpowiedzieć przed samą sobą, dlaczego właściwie płaczę.<br />
<br />
Po zgrzytnięciu klucza w zamku i wyjściu Louisa i Eleanor, leżałam pod łóżkiem i jeszcze dobre dziesięć minut. Gdy w końcu wyczołgałam się i zaczęłam zakładać na siebie pogniecione ubrania, zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Już nie miałam się czego obawiać, udało się, nie zostałam odkryta, ale mimo tego strach wcale nie minął. Nadal czułam ucisk w żołądku i… upokorzenie. W tamtej chwili dokładnie to słowo przyszło mi na myśl, czułam się upokorzona całą tą sytuacją. Nie miałam pojęcia, co robić. Nagle sobie przypomniałam. Kawa. Taki był plan. Musiałam napić się kawy.<br />
<br />
Wyszłam do kuchni i zaparzyłam filiżankę małej czarnej. Zapaliłam papierosa i ledwie zdążyłam wypuścić dym, od razu zgasiłam go w zlewie, bo zakręciło mi się w głowie, jakbym miała piętnaście lat, a to był mój pierwszy dymek w życiu, kosztowany po kryjomu na próbach u Sama. Cóż, została mi kawa. Pachniała rewelacyjnie, jednak tylko umoczyłam w niej usta, poczułam jak zbiera mi się na wymioty. Westchnęłam. Usiadłam na sofie w salonie i zaczęłam bezmyślnie wpatrywać się w jukę. Wtedy w mojej głowie rozbrzmiał głos Louisa: „Dokończymy na miejscu, obiecuję”. Szybko pociągnęłam solidny łyk, żeby odpędzić od siebie tę myśl. Nie pomogło. „Obiecuję”. Wypiłam duszkiem całą, gorącą jak diabli, filiżankę, aż czułam jak parzy mnie w język. Odstawiana na szklany stolik porcelana wydała charakterystyczny stukot i wydawało mi się, że dźwięk ten jeszcze pobrzmiewa w powietrzu, gdy wbiegłam do łazienki i zwymiotowałam do sedesu. Wzięłam kilka głębokich wdechów, spuściłam wodę i zaczęłam obmywać twarz. Chłodny strumień nie przyniósł ulgi. Zaczęłam zastanawiać się, jak spędzę ten dzień, żeby tylko nie myśleć o Louisie, jednak pierwsze, co wpadło mi do głowy to to, że nie mam pojęcia, co będę robiła, ale doskonale wiem, czym on się będzie zajmował… Gwałtownie odkręciłam się na bok i ponownie zwymiotowałam. To było dziecinne, przecież oni byli parą od kilku lat, sypiali ze sobą tysiące razy, więc dlaczego teraz nagle wizja Louisa posuwającego Eleanor budziła we mnie tak ogromny wstręt i rozgoryczenie? Czego oczy nie widzą… Dopóki nie usłyszałam jej kokieteryjnego tonu, nie zobaczyłam ochoczo zrzuconej z siebie koszuli, a przede wszystkim nie byłam świadkiem tego, jak Louis ją całuje, traktuje tak samo jak mnie i składa pikantne obietnice, jakoś to do mnie nie docierało. Wcześniej najzwyczajniej w świecie ignorowałam tę myśl i nawet się nad tym nie zastanawiałam. Mimo że nie mieliśmy z Lou tematów tabu i zwierzaliśmy się sobie nawzajem z najrozmaitszych rzeczy, nigdy nie rozmawiałam z nim o seksie, więc nie miałam pojęcia (i całe szczęście!), jak wygląda ich życie erotyczne. Byłam na niego zła, potwornie zła. Niby wiedziałam, że nie mam prawa się złościć z tego powodu, że sypia ze swoją własną dziewczyną, ani też przez to, że powiedział coś takiego do niej przy mnie, bo przecież musiał zachowywać się naturalnie, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Doskonale zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak rozum to jedno, a uczucia to drugie. Racjonalne argumenty w pełni do mnie przemawiały, a i tak nie potrafiłam ani odrobinę wyzbyć się gniewu.<br />
<br />
Nie zadałam sobie nawet trudu, żeby pozmywać po sobie filiżankę. Wyszłam z mieszkania Louisa, niemal przeskoczyłam wszystkie schody i weszłam do siebie, czując się jak śledzony przez mafię bohater powieści kryminalnych. Nikt nie czaił się na mnie na klatce schodowej. Ścigały mnie jedynie moje własne myśli, których nie potrafiłam zostawić za drzwiami.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-82941862616687001622014-11-06T14:20:00.002+01:002014-11-21T17:58:03.891+01:00Rozdział XXV [+18]<p style="text-align:left;"><br />
<br />
Po dłuższej chwili milczenia, która zaczynała być już niezręczna, spuścił wzrok, najwidoczniej szukając tego samego punktu na podłodze, co ja.<br />
<br />
– Wiem – rzucił nagle, podniósł głowę i gestem zmusił mnie do zrobienia tego samego. – Wiedziałem, zanim jeszcze wyleczyłaś kaca – dodał raczej z lekkim rozbawieniem niż z pogardą czy oburzeniem.<br />
<br />
Piekący wstyd spadł na mnie z taką siłą, jakby wskoczyło mi na plecy drapieżne zwierzę z obnażonymi pazurami. Chciałam zacząć się tłumaczyć, że byłam samotna, po przejściach, nie znałam nikogo, on był dla mnie jedyną możliwością odskoczni, a do tego byłam wstawiona, ale wiedziałam, że to wcale nie polepszy sytuacji i będę tylko bardziej żałosna. Milczałam. Winna.<br />
<br />
– Miley, daj spokój. – Wziął mnie w ramiona i położył moją głowę na swoim barku. – Nie oceniam cię i nigdy nie będę. Zresztą, kim ja bym był, gdybym teraz zaczął prawić ci kazania o moralności i szacunku do siebie, kiedy sam właśnie całuję nieswoją kobietę? Nie jestem tym typem. Nikt z nas nie jest idealny. Kocham cię i to się dla mnie liczy, rozumiesz? Chociaż nie będę udawał, że twój… ten… – Zmieszał się, ale doskonale wiedziałam, że szuka odpowiedniego eufemizmu do wyrażenia „dać dupy”. – … to wydarzenie nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Przede wszystkim byłem zły na Zayna, że tak cię potraktował. Nie chodzi już o sam… akt – słowo „seks” nie przeszło mu przez gardło – tylko o to, jak się tobą natychmiastowo pochwalił, jakbyś była nową grą na plejaka. – Ostatnie słowa wymówił z idealnym naśladownictwem. – Byłem zły i cholernie zazdrosny, przez co, można powiedzieć, byłem nawet wściekły.<br />
<br />
Zamilknął na chwilę i delikatnie uniósł w półuśmiechu lewy kącik ust. Podniosłam wzrok i przyglądałam się badawczo jego twarzy. Wciąż w oczach miał jedynie czułość. Bałam się, że bagatelizuje to wszystko, żeby nie zrobić mi przykrości, udaje, że nic się nie stało, kiedy tak naprawdę w środku boli go to, co zrobiłam, ale moje obawy nie znalazły żadnego potwierdzenia w jego spojrzeniu. Dla niego naprawdę liczył się ten moment, ta chwila między nami i to uczucie, które przyciąga nas do siebie nieubłaganie. Kochał mnie. Byłam tego pewna. Kochał mnie najprawdziwszą, czystą miłością i cieszył się, że w końcu mógł mi to wyznać, a ja odwzajemniałam jego uczucia. Tak naprawdę, czego bym nie zrobiła, Louis nigdy mnie nie osądzał, nieważne, czy chodziło o jakieś błahe potknięcia, o moją historię z Samem, czy o to, co zaszło między mną a Zaynem. On słuchał, pocieszał, obserwował. Był magicznym zwierciadłem, które pokazywało lepszą wersję mnie. Przy nim mogłam poczuć się piękna, kochana i dobra. Zawsze, gdy spoglądałam w lustra, widziałam tylko swoje wady – rozczochrane włosy, nadmiar kilogramów, brzydką cerę… Teraz patrzyłam w jego oczy i widziałam siebie, jednak ten obraz nie budził we mnie smutku i rozgoryczenia, a czystą radość i miłość. Louis był lustrem. Lustrem, które nie ma odbić.<br />
<br />
– Dzięki za wyrozumiałość – powiedziałam ściszonym głosem, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.<br />
<br />
– Dzięki za miłość – odpowiedział i od razu, nie dając mi nawet szansy na jakąkolwiek odpowiedź, zaczął całować moje usta.<br />
<br />
Nie potrzebowałam więcej słów i zapewnień, moje wątpliwości zniknęły bezpowrotnie. Chciałam już tylko jego, nic więcej się nie liczyło. Pod ciężarem ciała Louisa opadłam na pianino, a on, nie chcąc dopuścić do najmniejszego dystansu między nami, chwycił mnie mocno za pośladki, uniósł do góry i usadził na instrumencie. Gładziłam jego miękkie włosy, kiedy bez pośpiechu pozbawiał mnie kolejnych ubrań, a każdy nowo odsłonięty fragment nagiej skóry pieścił delikatnymi pocałunkami. Pochyliłam się do przodu i bez żadnego skrępowania zaczęłam rozpinać rozporek jego jeansów. Nie czułam wstydu, nie czułam winy. Jedyne emocje, jakie wypełniały mnie po brzegi, były czystym szczęściem, radością. To była chwila, na którą czekałam od dawna, jednak nawet nie przypuszczałam, że fizyczny kontakt z mężczyzną może poza pożądaniem i przyjemnością dawać również tak cudowne uczucie spełnienia, zrozumienia, uszczęśliwienia siebie nawzajem, bezpieczeństwa i piękna. Pragnęłam go. Kochałam go. Wiedziałam, że dotykam miłość swojego życia.<br />
<br />
Mieliśmy na sobie jedynie bieliznę, gdy Louis klęknął i zaczął czubkiem języka wodzić po wewnętrznej stronie moich ud. Westchnęłam. Machinalnie wyprężyłam swoje ciało jak kotka, dając mu całkowity dostęp do tego, do czego niewątpliwie zmierzał.<br />
<br />
– Fanka „Pretty woman”, hm? – wymruczał całując brzeżek moich koronkowych majtek.<br />
<br />
Nie odpowiedziałam, a on odpowiedzi wcale nie oczekiwał. Jedną rękę delikatnie wsunął pod moje pośladki i uniósł je lekko do góry, drugą położył między moimi nogami i powolutku, jednym palcem odsunął na bok materiał bielizny. Gdy tylko poczułam jego miękkie usta i wilgotny język, moje ciało naprężyło się niczym porażone prądem. Pieścił mnie, a ja wiłam się z pożądania i rozkoszy na lakierowanym drewnie pianina.<br />
<br />
– Może jednak łóżko, co? – Podniósł się i pocałował mnie mocno w usta. Czułam na jego wargach smak mojego podniecenia.<br />
<br />
Nie mówiłam nic. Przyciągnęłam go do siebie z całą siłą i zaczęłam pośpiesznie ściągać z jego bioder bawełniane bokserki. Całowałam go jak wariatka, a on nawet w takiej chwili, potrafił uśmiechnąć się do mnie, pokazując mi coś więcej niż swoją nagość – prawdziwą miłość. Gdy byliśmy już całkiem nadzy, wziął mnie w ramiona i wciąż całując, zaniósł do sypialni. Chłodna pościel wydawała się niemal lodowata w porównaniu z temperaturą naszych ciał. Louis przygryzał moje wargi, sutki, całował i dotykał każdego kawałka mojej skóry, a w jego oczach widziałam jedynie zachwyt i upojenie uczuciem. Czułam się piękna. Każda jego pieszczota była bezsłownym wyznaniem miłości, zaufania i pragnienia.<br />
<br />
– Kocham cię – szepnął, podniósł się na rękach i spojrzał mi prosto w oczy. – Kocham cię – powtórzył.<br />
<br />
Chciałam powiedzieć mu to samo, ale z moich ust wydobył się jedynie odgłos zachłyśnięcia powietrzem. Louis wciąż patrzył mi w oczy i powolnie wszedł we mnie. Kurczowo zacisnęłam ręce na jego ramionach. Nigdy nie czułam niczego bardziej intensywnego od tego uczucia. Chciałam go więcej, chciałam go zawsze, chciałam, żeby był tak blisko, bliżej, i chociaż już był we mnie, przyciskałam go do siebie z taką siłą, jakbyśmy mieli przeniknąć się wzajemnie na wylot.<br />
<br />
– Jesteś piękna, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem – szeptał, tracąc oddech i poruszał się we mnie, a moim ciałem wstrząsały silne dreszcze rozkoszy.<br />
<br />
– Boże, Lou… – jęknęłam. – Kocham cię, kocham cię… – niemal krzyczałam z ekstazy.<br />
<br />
– Jesteś moja, kochanie, nie opuszczę cię, nigdy cię nie opuszczę, już zawsze będziemy razem… – Jego słowa wirowały w gorącym powietrzu, a on wciąż patrzył mi w oczy z najczystszym i najświętszym uczuciem, jakie przytrafiło się tylko nam.<br />
</p><br />
<br />
<br />
* * *<br />
<br />
<br />
<p style="text-align:left;"><br />
Gładziłam jego nagi tors z głową złożoną na jego barku. Byłam pijana szczęściem. Louis wpatrywał się w sufit z błogim uśmiechem na ustach i takim ciepłem w oczach, że tym spojrzeniem mógłby ogrzać słońce.<br />
<br />
– Która godzina? – zapytał pogodnie, jednak po jego głosie poznałam, że za tym pytaniem kryje się jakaś zasadzka.<br />
<br />
– Prawie piąta! – parsknęłam zaskoczona, że jest już ranek. Kochaliśmy się tej nocy niezliczoną ilość razy, a ja, mimo fizycznego zmęczenia, wciąż czułam, że jest mi mało jego ust, dłoni, westchnień, bliskości.<br />
<br />
– O, to w sam raz! – Odwrócił się w moją stronę, oparł głowę na łokciu, a drugą rękę wsunął pod kołdrę i zaczął rysować wskazującym palcem linię mojej talii.<br />
<br />
– W sam raz na co? – zapytałam podejrzliwie.<br />
<br />
W odpowiedzi otrzymałam zawadiacki uśmiech, a jego dłoń powędrowała znacznie niżej.<br />
<br />
– Lou, ty mnie wykończysz! – zaśmiałam się. – Trenowałeś kiedyś jakieś sporty, czy co? – Rozbawiona cmoknęłam go w obojczyk.<br />
<br />
– Bingo. A żebyś wiedziała. Grałem kiedyś w Doncaster Rovers – odpowiedział całkiem poważnie. – Ale widzę, że ty jednak wolisz książki… – Puścił mi oko, a jego palce zaczęły delikatnie masować odpowiedni punkt między moimi nogami. Wstrzymałam oddech, a Louis uśmiechnął się triumfalnie, jak dziecko, które właśnie wygrało w bierki.<br />
<br />
– Ćwiczyłam… kiedyś… jogę… – wydyszałam.<br />
<br />
Chciałam jeszcze dodać, że przez wiele lat i tak naprawdę przestałam dopiero, kiedy wyjechałam z Ambleside, ale to nie było odpowiednie miejsce i czas na dzielenie się swoimi sportowymi pasjami. Tym bardziej, że Louis właśnie złapał mnie mocno w pół i jednym, płynnym ruchem posadził okrakiem na swoich biodrach.<br />
<br />
– Wciąż cię pragnę, moja seksowna joginko – szepnął i przyciągnął mnie do siebie, ponownie łącząc nasze nagie ciała i serca.<br />
<br />
<br />
</p><br />
* * *<br />
<br />
<br />
<p style="text-align:left;"><br />
Obudziło mnie dziwne stukanie. Najpierw delikatne, trzykrotne, potem głośniejsze i coraz bardziej natarczywe, z wieloma uderzeniami. Louis też ocknął się ze snu i od razu usiadł na łóżku. Otworzyłam jedno oko i leniwie przekręciłam się na drugi bok. Myślałam, że tak budzą się jedynie ludzie na reklamach, ale on już stał obok łóżka, zakładając bokserki.<br />
<br />
– Miley, wstawaj, proszę – wyszeptał i delikatnie potrząsnął moim ramieniem.<br />
<br />
– Która godzina? – Wychyliłam się spod kołdry. – I czemu szepczesz?<br />
<br />
Nim zdążył odpowiedzieć na moje pytanie, dobiegł mnie znajomy głos zza drzwi.<br />
<br />
– Louis, jesteś tam?<br />
<br />
Poderwałam się z łóżka, jakby nagle stanęło w płomieniach. Doskonale rozpoznałam ton głosu Eleanor.<br />
<br />
– Fuck, mamy przesrane! – pisnęłam spanikowana. – Nie zdążę się nawet ubrać, a co dopiero doprowadzić do takiego stanu, żebym wyglądała, jakbym przed chwilą tu przyszła!<br />
<br />
– Ciszej – upomniał mnie i zaczął pomagać mi zbierać moje, porozrzucane po całym pokoju, części garderoby.<br />
<br />
Nagle zadzwoniła komórka Louisa. Gestem nakazał mi milczenie i podał mi moje ubrania. Odebrał i od razu zaczął udawać zaspanego, jakby dźwięk dzwonka wyrwał go ze snu. Nie przypuszczałam, że jest aż tak dobrym aktorem, jego umiejętności zasługiwały na podziw.<br />
<br />
– Daj mi sekundkę, już otwieram – rzucił do słuchawki i się rozłączył.<br />
<br />
Stałam na środku pokoju ze stertą zwiniętych w kulę ubrań w obu rękach, ale mimo to dałam radę wykonać cichy gest bicia brawa z ironicznym uśmiechem na twarzy.<br />
<br />
– Daj spokój – skarcił mnie, ale po chwili sam się uśmiechnął. – Na filmach w takich sytuacjach chowają się do szafy albo pod łóżko. Ja nie mam szafy…<br />
<br />
Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Nim dokończył zdanie, już zdążyłam upchnąć swoje rzeczy pod łóżko w jego niebieskiej sypialni, w którym jeszcze parę godzin temu uprawialiśmy miłość, a sama położyłam się na brzuchu na ubraniowym kopcu. Teraz pozostało mi tylko czekać i w żaden sposób się nie zdradzić ze swoją obecnością.<br />
<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-37189041736270124812014-10-19T17:02:00.003+02:002014-11-19T05:28:29.024+01:00Rozdział XXIV <p style="text-align:left;"><br />
<br />
– Więc jutro rano wyjeżdżasz na święta. Nie wiesz, kiedy wrócisz. Ale wrócisz prawda?<br />
<br />
Louis siedział koło mnie na kanapie. Po wczorajszych wydarzeniach całą noc nie mogłam usnąć, pół dnia przespałam w ramach rekompensaty, teraz siedziałam u niego w mieszkaniu z jakimś dziwnym poczuciem porażki i starty, które wzmagało się, gdy mój wzrok natrafiał na lekką opuchliznę tuż pod jego okiem. Ciekawe, jak wytłumaczy to Eleanor? „Uderzyłem się o szafkę”?<br />
<br />
– Moja klasa zaraz po Nowym Roku wyjeżdża na dwa tygodnie na zieloną szkołę. Mam trochę wolnego. – Uśmiechnął się, jednak ten uśmiech wydał mi się nieco wymuszony. – A co, będziesz tęsknić? – Uniósł jedną brew i poczęstował mnie kolejnym uśmiechem, tym zawadiackim, którego nikt inny na świecie nie byłby w stanie powtórzyć.<br />
<br />
– Tak – odpowiedziałam całkiem poważnie.<br />
<br />
Nie byłam w nastroju do żartów. Czułam się winna, chociaż sama nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, co było przyczyną mojego psychicznego batożenia. Wczorajsza sytuacja z Samem? Popsucie mojej relacji z Louisem? Nieodpowiednie życiowe decyzje odkąd tylko zaczęłam je podejmować?<br />
<br />
– Wiem. – Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. – Ja też… – dodał szeptem.<br />
<br />
Poczułam ciepło delikatnie rozlewające się w mojej klatce piersiowej. Coś jak gęsty, rozgrzany słońcem miód, który moje serce zaczyna pompować zamiast krwi. Przypomniałam sobie moment, gdy pierwszy raz, w łazience Louisa, dotarło do mnie, że ten słodki łobuziak nie jest mi wcale obojętny i tęsknie za nim po zaledwie kilku godzinach nieobecności. Teraz chciałam mieć go cały czas przy sobie. Wiedziałam, że to jest odpowiednia chwila, by w końcu wyrzucić karty na stół. Do tej pory zachowywaliśmy się jak dwoje flirciarzy-żartownisiów, jednak tak naprawdę każde z nas wiedziało w głębi serca, że to, co zrodziło się między nami, nie jest flircikiem z przymrużeniem oka, ale oboje baliśmy się powiedzieć to na głos. Byłam już nieco zmęczona tymi wszystkimi niedopowiedzeniami, owijaniem w bawełnę, kluczeniem dookoła tematu. Nie chciałam zalotów, chciałam prawdziwych słów, deklaracji, pewności. Pragnęłam szczerej, poważnej rozmowy o naszych uczuciach i tym, co będziemy w stanie z nimi zrobić. Nie mogłam dalej zwlekać, to był idealny moment.<br />
<br />
– Lou, wiesz, ja… – wyszeptałam i słowa zaschły mi w gardle. – Nie wiem, jak zacząć… – zaśmiałam się nerwowo i zaczęłam zgniatać w palcach kawałek materiału mojej bluzki.<br />
<br />
– Nie zaczynaj. Nic nie mów. – Spojrzał na mnie przyjaźnie, a ja, przygnieciona ciężarem porażki, w myślach złorzeczyłam przeklętemu fatum. – Chodź, mam coś dla ciebie.<br />
<br />
Wstał i podszedł do pianina. Poruszał się tak zmysłowo i seksownie, a zarazem męsko i wcale nie tanecznie, że było w tym coś nieziemsko pociągającego. Cały Louis był pociągający do granic możliwości – jego gesty, spojrzenia, zapach, pięknie zbudowane ciało, perfekcyjna fryzura i ubiór, zadbane, delikatne dłonie, które właśnie z troską gładziły klawiaturę instrumentu. Stanęłam tuż za nim, chciałam mieć go cały czas na wyciągnięcie ręki, chociaż przez tę noc.<br />
<br />
– Zagrasz coś dla mnie? – Delikatnie dotknęłam jego ramienia.<br />
<br />
– Mhm… – Mruknął niczym duży kociak.<br />
<br />
– Ale przecież jest noc. Sąsiedzi…<br />
<br />
– W tej chwili mnie nie obchodzą – odpowiedział i obejrzał się przez ramię, spoglądając mi prosto w oczy. – Mam coś specjalnie dla ciebie – dodał.<br />
<br />
Wziął głęboki oddech i zaczął grać. Między nami krążyła spokojna, znana melodia.<br />
<br />
<br />
<i>If I don't say this now I will surely break<br />
As I'm leaving the one I want to take.<br />
Forgive the urgency but hurry up and wait.<br />
My heart has started to separate.</i><br />
<br />
<br />
Miał cudowny głos. Jego palce wciskały klawisze z taką gracją i nieomylnością, grał i śpiewał tak pięknie, że poczułam, jak wilgotnieją mi oczy, a w kącikach zbierają się łzy. To było jego wyznanie, melodia i tekst, które w jego wykonaniu wyrażały więcej uczuć i emocji niż zwykłe słowa. Moja ręka lekko zacisnęła się na jego ramieniu. Louis śpiewał <i>be my baby and I look after you</i>, a ja w myślach powtarzałam jak mantrę, że niczego innego tak bardzo nie pragnę, jak tylko tego, żeby być wreszcie w jego ramionach, żeby całował mnie przed snem i po obudzeniu pił przygotowaną przeze mnie kawę, żebym mogła patrzeć w jego błękitne oczy z myślą, że z taką czułością patrzą tylko na mnie, bo są tylko moje i tak będzie już zawsze. Łzy stoczyły mi się po policzkach i kapnęły na kark Louisa. Jego palce swobodnie dograły ostatnie nuty utworu. Zapadła tak głęboka cisza, że słyszałam uderzenia własnego serca. Chciałam zapamiętać każdą sekundę tej chwili, to, jak wstaje, znajduje się tuż przy mnie, patrzy prosto w moje załzawione oczy i kładzie dłoń na moim policzku. Jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo pragnęłam rozmowy, ale teraz zrozumiałam, że słowa są nieważne, nie wyrażają uczuć, to tylko suche komunikaty, które przekazują jakieś znaczenie. To właśnie te gesty, spojrzenia, moje łzy i jego piosenka, to wszystko było najpiękniejszym miłosnym poematem, jaki kiedykolwiek został stworzony, a my, dwoje poetów, tkaliśmy kolejne wersy, które miały idealny rytm bicia naszych serc, cudowne słowa ciepła jego dłoni, które objęły mnie w talii i delikatnie przyciągnęły do męskiego ciała. Przycisnęłam go do siebie z całej siły.<br />
<br />
– Dziękuję… – szepnęłam, a moje usta musnęły jego obnażony obojczyk.<br />
<br />
Dotknął mojej brody i podniósł moją głowę, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy. Patrzył w skupieniu. Jego ogromne źrenice zdradzały emocje, które tłumił w sobie. Przysunął się tak blisko, że dotykał swoim nosem mojego. Wstrzymałam oddech. Widziałam już tylko jego płonące niebieskim płomieniem, migdałowe oczy.<br />
<br />
– Nie wytrzymam – wyszeptał.<br />
<br />
Jego miękkie usta przylgnęły do moich. Czekał na moją reakcję, jednak byłam niczym sparaliżowana. Poczułam jak powolnie, czubkiem języka zwilża moją dolną wargę. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, który pozwolił zniknąć otępieniu. Zaczęłam smakować jego usta, a on, coraz pewniej i namiętniej, wpijał się w moje. Nie przerywając pocałunku, odkręcił się i oparł mnie plecami o pianino. Całowałam go i gładziłam jego włosy, ramiona, plecy, dotykałam jego ciepłej skóry, kiedy on biodrami mocno przypierał mnie do lakierowanego drewna. Ramiona Louisa oplotły mnie z obu stron. Trzymał mnie pewnie w swoich objęciach, gdy czułam, jak pod wpływem jego niekończących się pocałunków i zapachu cytrusowej lawendy, miękną mi nogi. To był zdecydowanie najwspanialszy pocałunek w moim życiu. Całowałam i przygryzałam jego usta, brakowało mi oddechu, a jego wilgotny język był moim tlenem, tonęłam w błogim uczuciu spełnienia, a jedyna myśl, jaka tłukła się w mojej głowie, była o tym, jak zatrzymać ten moment, jak smakować go nieustannie więcej, i więcej. I gdy już niemal zemdlałam ze szczęścia i rozkoszy, on odsunął swoje usta od moich, jednak zaledwie na centymetr.<br />
<br />
– Kocham cię, Miley – powiedział, z trudem łapiąc oddech.<br />
<br />
– Kocham cię, Lou. – Pod wpływem emocji niemal krzyknęłam. – Boże, tak bardzo cię kocham…<br />
<br />
Znów całował moje usta, by po chwili przesunąć swój język, wzdłuż linii mojej szczęki, na szyję i obojczyk. Jego wargi przesuwały się po moim dekolcie, nie omijając ani milimetra skóry. Żeby nie upaść, cały ciężar ciała przeniosłam na pianino. Jego ręce pewnie wsunęły się pod moją bluzkę i zaczęły gładzić moje nagie plecy i brzuch. Wiedziałam, co się za chwilę wydarzy, wiedziałam, że zaraz będziemy się kochać, a ta myśl podniecała mnie i przerażała na raz. Pragnęłam go, chciałam tego. Chciałam pieścić jego ciało, dotykać go, całować, poczuć jego miłość. Mimo to bałam się, cholernie się bałam, zrobić to z Louisem. Przerażała mnie jego perfekcyjność, przerażała mnie myśl, że go zawiodę, ale najbardziej przerażające było nagłe pojawienie się Eleanor w mojej głowie. Nie dość, że miałam uprawiać seks z chłopakiem, który ma dziewczynę, to w dodatku TAKĄ dziewczynę. Każdego dnia sypiał z boginią o ciele modelki, więc jak ja, ze swoimi ułomnościami i krągłościami, miałam się teraz przed nim rozebrać? Nim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, ciepłe dłonie Louisa pewnym ruchem zdjęły ze mnie bluzkę, która wylądowała na podłodze. Zaraz potem ściągnął koszulkę również z siebie i dalej całował moje ciało. Byłam tak podniecona i tak bardzo go pragnęłam, że zaczęłam dotykać jego obnażonego torsu, badać opuszkami palców każdy jego mięsień, chwytać go, jakbym chciała zatrzymać jakąś część jego tylko dla siebie, a wszystkie lęki i obawy zniknęły w jednej chwili. Byłam tylko ja i on, moja miłość, której pragnęłam jak niczego innego na świecie. Jednak ten stan nie trwał długo. Momentalnie w mojej głowie pojawił się kolejny obraz – Zayn.<br />
<br />
– Louis, zaczekaj – powiedziałam, dysząc z emocji. Chciałam się odsunąć, ale kompletnie zapomniałam, że jestem przyparta całym ciałem do pianina, więc jedynie odwróciłam głowę. – Muszę ci coś powiedzieć – dodałam nieco spokojniejszym tonem.<br />
<br />
– Nie teraz… – zamruczał i zaczął podgryzać płatek mojego ucha.<br />
<br />
– Proszę, to ważne.<br />
<br />
Odsunął się o krok wyraźnie niezadowolony. <br />
<br />
– Mam się ubrać? – zapytał już z lekkim uśmiechem na ustach.<br />
<br />
Nie odpowiedziałam, on również nie wykonał żadnego ruchu. Czekał. Chciałam być wobec niego fair i powiedzieć mu o wszystkim, co zaszło między mną a jego przyjacielem. Nie potrafiłam znaleźć słów, ale w takiej sytuacji obnażona prawda wydała mi się najlepszą i, w zasadzie jedyną, możliwością.<br />
<br />
– Spałam z Zaynem – rzuciłam na jednym tchu, wbijając wzrok w podłogę ze wstydu i zażenowania. – Powinieneś wiedzieć.<br />
<br />
Louis nadal stał w bezruchu. Czekałam na jego reakcję, ale on jedynie wpatrywał się we mnie tak samo, jak przed chwilą. Nic nie zrobił, nic nie powiedział. Dalej czekał? Nie wiem, ale ja już nie miałam mu nic więcej do powiedzenia.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com43tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-49580133711073779732014-09-01T20:12:00.000+02:002014-10-19T18:23:19.615+02:00Rozdział XXIII <p style="text-align:left;"><br />
– Jak się masz? – zapytał i położył dłoń na moim ramieniu.<br />
<br />
Zadrżałam na całym ciele, jakby potraktował mnie paralizatorem. Wciąż miałam wrażenie, że śnię. Nie wiedziałam nawet, że najgorszy szok jeszcze przede mną.<br />
<br />
– Taaa daaaaa! – Zza rogu wyskoczyła Cassie i rozłożyła ręce jak asystentka akrobaty w cyrku.<br />
<br />
W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to jest ta sama Cassie, którą widziałam ponad pół roku temu. Miała wyprostowane, ognistoczerwone włosy, dwa kolczyki w dolnej wardze, taką samą skórzaną kurtkę jak Sam, a jej powieki pokryte były grubą warstwą czarnego cienia. Ze swoimi naturalnie delikatnymi, dziecięcymi rysami w otoczeniu takich „upiększeń” wyglądała tragicznie. Jak dziecko przebrane na bal przebierańców za gwiazdę rocka.<br />
<br />
– Coś ty taka sztywna, jakbyś miała kij w dupie? – zapytała angielszczyzną z perwersyjnie brytyjskim akcentem i przyjacielsko szturchnęła mnie w ramię.<br />
<br />
– Przepraszam, ja… Ja po prostu… jestem… Jestem w szoku – wyjąkałam.<br />
<br />
Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie i weszli do środka bez zaproszenia. Cass zamknęła drzwi, Sam przytulił mnie mocno do siebie. Od razu w moje nozdrza uderzył znajomy zapach, który towarzyszył mi przez tyle lat, od urodzenia. Wzięłam głęboki wdech i poczułam się, jakbym nabrała w płuca wody. Tonęłam w jego ramionach.<br />
<br />
– Ej, mała, nie mdlej mi tutaj. – Roześmiał się i przycisnął mnie mocniej do siebie.<br />
<br />
Faktycznie poczułam jak uginają się pode mną nogi i odmawiają mi posłuszeństwa. Gdyby Sam nie przyciskał mnie do siebie z taką siłą, naprawdę upadłabym już na podłogę. Kątem oka zauważyłam, jak Cassie mierzy się wzrokiem z Louisem. Gdy tylko otworzyłam drzwi, stanął w progu kuchni i oparł się o futrynę, dokładnie tak samo, jak wczoraj, kiedy powitałam Zayna. Bez słowa przyglądał się całej tej scenie, ale jego spojrzenie rzucało gromy. Dokładnie tak, jak spojrzenie Cass, która błyskawice z oczy sypała raz na Louisa, raz na Sama niezadowolona, że wita mnie z taką czułością.<br />
<br />
– Co wy tu robicie? – zapytałam i delikatnie wyswobodziłam się z objęć Samuela.<br />
<br />
– Porywamy cię! – krzyknęła moja była przyjaciółka i podeszła ucałować mnie w policzek. – A tak serio, to nie chciałabyś wrócić z nami? Chociaż na trochę, hm? – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam błysk starej, dobrej, miłej Cassandry.<br />
<br />
– A co to za pedzio? – Sam wskazał palcem na Louisa, jakby dopiero go zauważył.<br />
<br />
– Sammy, proszę cię, daj spokój… – powiedziałam na jednym tchu i gdy tylko moje własne słowa zadźwięczały mi w uszach, gorzko tego pożałowałam.<br />
<br />
Dlaczego do chłopaka, który nie odezwał się do mnie przez pół roku i nawet nie zainteresował tym, czy żyję i mam co jeść, a wcześniej, po spędzeniu razem całego życia i długotrwałym romansie, wyrzucił mnie na zbity pysk z domu, mówiłam tak słodkim tonem, nazywając go ‘Sammym’?<br />
<br />
– Masz prywatnego pedała stylistę? – zaśmiał się z pogardą.<br />
<br />
Louis nawet nie drgnął. Stał dokładnie tak samo jak wcześniej, ale jego zaciśnięte pięści zdradzały wzbierającą w nim złość. Mimo to pozostał bez ruchu. Wyglądał jak postać z Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Powinnam zareagować, podejść do Sama i powiedzieć mu w kilku ostrych słowach, gdzie mam jego zdanie na temat Louisa i co myślę o takim zachowaniu albo najzwyczajniej w świecie dać mu w twarz, ale nie potrafiłam. Nie byłam zdolna do najmniejszego gestu sprzeciwu. W kilka sekund obrosłam korą i zamieniłam się w stary dąb. Wobec Sama byłam kompletnie bezsilna.<br />
<br />
– Daj mu spokój. – Wydawało mi się, że Cassie próbuje uratować sytuację i odetchnęłam z ulgą. – Trochę tolerancji, ja nie mam nic do pedałów – dokończyła, a ja westchnęłam trochę zbyt głośno, niż zamierzałam.<br />
<br />
Wtedy nagle Cass zatrzymała się na środku pokoju i stanęła jak wryta. Zdezorientowany Sam spoglądał raz na mnie, raz na nią, jednak ja podążyłam za jej spojrzeniem i wiedziałam doskonale, co takiego zauważyła. Pianino. Widok instrumentu wciąż uderzał w jej czułe struny gdzieś w środku. Podeszła powoli i dotknęła klawiatury z takim wdziękiem i uwielbieniem, jakby dotykała największej świętości. Louis drgnął i nabrał powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale porozumiewawczo skinęłam do niego głową i puściłam mu oko. Odprężył się. Zaufał mi.<br />
<br />
Cassandra usiadła przy klawiaturze i po chwili całe pomieszczenie wypełniły piękne, czyste dźwięki. Stanęłam tuż obok niej. Grała „Fantazję d-moll” Mozarta. Jej drobne palce wirowały nad klawiszami, a w powietrzu rozpływała się spokojna, kojąca melodia. Patrzyłam na nią i nie potrafiłam zrozumieć własnych uczuć. Z jednej strony wyglądała potwornie i czułam do niej niewysłowiony żal, z drugiej nie mogłam pogodzić się ze śmiercią starej Cass, którą tak bardzo kochałam i która objawiała się właśnie w takich drobnych gestach. Mozarta kochała moja Cassie. Ta nowa umiała tylko przeklinać i ściągać majtki przed Samem.<br />
<br />
Czerwone włosy zwiewnie fruwały nad pianinem, gdy drobna dziewczyna machała w skupieniu głową, akcentując jeszcze mocniej wygrywane tony. Jej skórzana kurtka rozchyliła się na boki i wychwyciłam spojrzeniem opatulone oliwkowozielonym swetrem ciało. Ciało zaokrąglone, subtelnie uwypuklone, zmienione. Cassie od urodzenia była szczupła i miała problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi. Ile i czego by nie jadła, zawsze chudła. Niemożliwe, żeby nagle przytyła i to w tak absurdalny sposób. Nie mogłam oszukiwać sama siebie i musiałam wyznać w myślach przed sobą szokującą prawdę – Cassie była w ciąży.<br />
<br />
Ktoś delikatnie i dyskretnie pogładził mnie po udzie. Odkręciłam się. Sam stał tuż obok i przyglądał się mojej twarzy. Dokładnie wiedział, co zauważyłam i co dzieje się w mojej głowie. Znał mnie od urodzenia, potrafił czytać z moich oczu jak z otwartej księgi. Nawet nie starałam się tuszować przed nim swoich emocji. On po prostu wiedział.<br />
<br />
– Pomogę ci – powiedział do Cassie i przycisnął kilka losowych klawiszy, zakłócając jej grę.<br />
<br />
Nie rozumiałam, po co to robi. Czemu nie chciał, żeby Cass dalej grała? Stanął za nią i przez jej ramię „dogrywał” losowe dźwięki.<br />
<br />
– Nie dotykaj tego. – Louis pojawił się znikąd tuż za moimi plecami.<br />
<br />
Przestraszona jego nagłą obecnością, drgnęłam. Niebieskie oczy płonęły gniewem. Nienawidził jak ktoś nieproszony dotykał jego pianina. Nie był na mnie zły za niegdysiejsze „Kurki trzy” tylko dlatego, że odstawiłam cudowny kabaret i dotykałam klawiszy, jak to powiedział, ‘z kobiecą subtelnością’. Ale to była jego prywatna świętość i wiedziałam, że prędzej pozwoliłby dać sobie w twarz niż dotykać w taki sposób ten instrument.<br />
<br />
– Ojojoj… – Sam uśmiechnął się tak paskudnie, że wyglądał jak najbardziej czarny charakter z gangsterskiego filmu. – A bo co mi zrobisz?<br />
<br />
Jedną ręką odsunął Cassie od klawiatury, jakby była namolnym psiakiem, który chce się bawić, kiedy pan jest akurat zajęty. Posłusznie wstała i dała krok do tyłu. Sam pochylił się nad pianinem i zaczął wciskać każdy klawisz po kolei, patrząc Louisowi prosto w oczy. Usłyszałam jak chłopak koło mnie zgrzytnął zaciśniętymi ze złości zębami.<br />
<br />
– Powiedziałem nie dotykaj tego – wycedził, niemal drżąc z nienawiści.<br />
<br />
Sam raptownie oparł się obiema rękami o klawiaturę. Jego gęste, kręcone włosy gwałtownie opadły na twarz. Pianino jęknęło wieloma dźwiękami.<br />
<br />
– Nie dotykaj, skurwielu! – wykrzyknął Louis z takim gniewem, że odruchowo cofnęłam się do tyłu. Jego głos drżał.<br />
<br />
W jednej chwili podbiegł do Samuela i z całej siły odepchnął go od instrumentu. Sam zachwiał się, wyprostował i bez chwili zawahania uderzył Louisa z całej siły pięścią w twarz. Wszystko trwało zaledwie sekundę.<br />
<br />
– Boże, Lou! – krzyknęłam i pochyliłam się nad chłopakiem. <br />
<br />
Leżał na podłodze, zalał się krwią. Chyba lekko go zamroczyło, bo dopiero po momencie otworzył oczy i podniósł głowę. Dotknęłam jego policzka. Słonordzawy zapach krwi uderzył w moje nozdrza. Czerwone krople obficie ściekały po jego brodzie. Zobaczyłam, że moja ręka drży. W jednej chwili powróciło do mnie znane, jednak zapomniane uczucie – coś we mnie pękło. Patrzyłam na zakrwawionego Louisa, moją drżącą dłoń, spadające na podłogę z mojej twarzy łzy. Wstałam. Coś we mnie pękło. Jakaś zbyt mocno naprężona struna właśnie gwałtownie trzasnęła. Wewnętrzna sprężynka nakręcona do granic możliwości strzeliła z ogłuszającym trzaskiem. Tak, coś we mnie pękło.<br />
<br />
– Wypierdalaj! – krzyknęłam. – Wypierdalaj, słyszysz?! – wydarłam się z tak przerażającą siłą, że momentalnie zdarłam sobie gardło.<br />
<br />
Samuel zaczął iść w moją stronę. Dałam krok do tyłu i z nienawiścią w oczach wpatrywałam się prosto w jego barczystą postać. Przybliżał się do mnie niczym lew na polowaniu, a ja, równie ostrożnie, odsuwałam się. W końcu moje plecy zderzyły się ze ścianą. Sam nabrałam pewności siebie i zdecydowanym krokiem podszedł do mnie. Nagle złapał mnie w pół. Próbowałam się wyrwać z jego objęć, jednak żelazny uścisk ani drgnął. Z całej siły zaczęłam uderzać pięściami w jego barki.<br />
<br />
– Puść mnie, psychopato! – wrzeszczałam.<br />
<br />
Złapał mnie za nadgarstki i całym ciałem przygwoździł do ściany. Tak właśnie rozpoczynają się sceny brutalnych gwałtów na filmach. Zaczęłam się go bać. Nie miałam szans jakkolwiek uwolnić się spod ciężaru jego ciała. Stałam jak sparaliżowana. Czułam, że cała drżę. Jego loki przykryły moją twarz. Niemal poczułam na policzku delikatny uśmiech przyrodniego brata. Pochylił się i delikatnie dotknął wargami mojej szyi. Zadrżałam. Wiem, że to poczuł, w końcu przylegał do mnie całym sobą. Poczułam na skórze, na której wciąż spoczywały jego usta, że się uśmiecha. Przesunął czubkiem języka wzdłuż linii mojej szczęki, aż do miejsca za uchem.<br />
<br />
– Przepraszam – szeptał tak cicho, że był ledwo słyszalny nawet dla mnie. – Wiesz, że jestem zazdrośnikiem. Zupełnie jak ty. – Zamilkł na kilka sekund. – Tęsknisz. Nie rób scen i wróć do mnie. Jestem skurwysynem, ale wciąż cię kocham. – Pocałował płatek mojego ucha i gwałtownie, jakby nagle wstąpiła w niego inna osoba, odsunął się ode mnie pewnym ruchem.<br />
<br />
Wydawało mi się, jak gdyby cała ta scena trwała długie minuty. Dopiero teraz zorientowałam się, że to wszystko wydarzyło się w zaledwie kilkanaście sekund. Zdezorientowana Cassie stała już przy drzwiach. On grał przed nią. Nie chciał, żeby wiedziała o tym, co nas łączyło. Udawał, że chciał mnie nastraszyć i powiedział mi coś niemiłego. W mgnieniu oka opuścił mnie cały strach, a do skroni uderzyła kolejna fala złości. Byłam maksymalnie wkurwiona, chciałam rozerwać Sama na strzępy za to, co zrobił Louisowi, za jego tanie gierki i manipulacje. Doprowadził mnie do furii.<br />
<br />
– Co tu jeszcze robisz? Masz wypierdalać, czegoś nie zrozumiałeś? – mówiłam zirytowana do granic wytrzymałości.<br />
<br />
– Jesteś żałosna. – W głosie Cassie dźwięczała pogarda.<br />
<br />
Otworzyła drzwi, jakby już miała wyjść, jednak Sam ani drgnął. Patrzył na mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam zinterpretować. Nie byłam w stanie ocenić czy jest zły, smutny, zirytowany, wesoły. Po prostu patrzył.<br />
<br />
– Chodźmy. – Cassandra ponagliła go.<br />
<br />
– Wynoś się. Ty i ta twoja kurwa też. – Machnęłam głową w kierunku drzwi.<br />
<br />
Widziałam jak drgnął i już chciał ruszyć do wyjścia, jednak zastygł jak posąg. Nie wypowiedział ani słowa, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że Cassie za jego plecami nie może zobaczyć, jak porusza ustami. Jego wargi bezdźwięcznie poruszyły się, niemo wypowiadając: „Czekam”. Odkręcił się i bez słowa wyszedł. Nie zatrzymał się, nie obejrzał. Drzwi już prawie zamknęły się za ich plecami, gdy przez szczelinę koło futryny wysunęła się ręka Cassie pokazująca mi środkowy palec. Za chwilę dało się słyszeć głośne uderzenie drzwiami i dziewczęcy śmiech na klatce schodowej. Potem drugie uderzenie drzwiami, tuż obok mnie, aż przestraszona drgnęłam. Louis poszedł do łazienki doprowadzić się do porządku. Nagle przypomniałam sobie o jego istnieniu. Zapaliłam papierosa.<br />
<br />
Gdy wyszedł, krew była już tylko na kołnierzyku jego koszuli. Lewą stronę twarzy miał zaczerwienioną i opuchniętą. Niemal podbiegłam do niego.<br />
<br />
– Wszystko w porządku? – zapytałam najgłupiej w świecie.<br />
<br />
– Tak – odpowiedział sucho.<br />
<br />
Był zamyślony, nie patrzył na mnie, tylko w jakiś punkt za moimi plecami. Jego mina wyrażała jedynie gniew i upokorzenie. Chciałam mu jakoś pomóc, ale kompletnie nie wiedziałam, co mogę zrobić. To była moja wina. To przeze mnie ucierpiało jego pianino, twarz, a przede wszystkim honor.<br />
<br />
– Przepraszam, ja wiem, że to…<br />
<br />
– Nie przepraszaj. – Przerwał mi w półsłowie równie oschłym tonem jak wcześniej. – Chciałbym, żebyś już poszła – dodał, wciąż badając wzrokiem ścianę.<br />
<br />
– Nie gniewaj się. Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam i za późno ugryzłam się w język.<br />
<br />
Nie dość, że dostał przeze mnie w mordę od mojego byłego, to jeszcze robię z niego ofiarę i łajzę, pytając czy mu pomóc. Zapytałam gorzej niż dziecko, jakbym nie znała się na mężczyznach.<br />
<br />
– Nie gniewam się, ale chcę zostać sam.<br />
<br />
– Na pewno? Jak chcesz to możemy pogadać, zapalić… – Rzucałam ostatnie koła ratunkowe.<br />
<br />
– Idź już.<br />
<br />
Podeszłam do niego na palcach i delikatnie cmoknęłam go w obolały policzek. Wyszłam bez słowa. Gdy otwierałam drzwi swojego mieszkania, zauważyłam, że na ręce kapią mi łzy.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-26923112840691910382014-08-23T07:58:00.000+02:002014-09-01T19:38:28.739+02:00Rozdział XXII <p style="text-align:left;"><br />
Zbiorowe zamartwianie się nie trwało długo, bo zaledwie po kilkunastu minutach od ostatniej rozgrywki rozległo się pukanie do drzwi. Louis akurat wyszedł opróżnić popielniczkę, więc bez namysłu, przyzwyczajona, że jestem u niego już niemal domownikiem, poszłam otworzyć. Zayn miał czerwone od mrozu policzki, a jego kruczoczarne włosy pokryła warstwa gęstego, sypkiego śniegu. Minął mnie bez żadnego przywitania i stanął w przedpokoju. Rozległy się okrzyki ulgi połączone z wyrzutami. A ja dalej stałam jak wryta, nie mogąc zrozumieć, dlaczego mnie olał.<br />
<br />
– Co to miało być? – zapytałam z wyrzutem i odkręciłam się na pięcie w kierunku całej reszty.<br />
<br />
Zayn zdążył przez ten czas zdjąć buty i kurtkę. Stał na środku pokoju w seledynowej koszulce z wielkim, rysunkowym kurczakiem na piersi i strzepywał roztapiający się śnieg z mokrych włosów. Do tej pory nie przywitał się z nikim, nie powiedział nawet słowa. Stanął wyprostowany i spojrzał prosto na mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy dosłownie w jedną sekundą niemal skoczył na mnie, przyłożył mi obie zmarznięte dłonie do policzków i równie gwałtownie przycisnął swoje czerwone, chłodne usta do moich. Jego język natychmiastowo wśliznął się w moje usta, a ja, oniemiała, zareagowałam odruchowo. Objęłam go za kark i przyciągnęłam mocno do siebie. Czułam jak miękną mi nogi. Zayn całował mnie z taką namiętnością, że przez chwilę bałam się, że zabraknie mi oddechu i zemdleję z braku tlenu. W końcu odsunął się i spojrzał mi prosto w oczy, jednak mój wzrok powędrował gdzieś ponad jego ramieniem, gdzie wewnątrz pokoju stał niebieskooki chłopak z pustą popielniczką w lewej ręce i zaciśniętymi z całych sił ustami w nerwowym grymasie.<br />
<br />
– Mils, muszę ci coś powiedzieć – wydyszał, jakby przed chwilą skończył biec maraton.<br />
<br />
– Niewątpliwie… – bąknęłam zmieszana, wodząc wzrokiem po zszokowanych minach ludzi stojących za jego plecami.<br />
<br />
– Przepraszam, że nie przyszedłem na czas. Sorry, byłem na policji, przesłuchiwali mnie. – Po jego minie widać było, że stara się powiedzieć wszystko jak najkrócej i najbardziej zrozumiale, jednak gubi się we własnych myślach i nie wie jak ubrać wydarzenia w zdania. – Rozładowała mi się komórka, pewnie dzwoniłaś, ładowałem ją rano, pieprzony grat…<br />
<br />
– Czemu byłeś na komendzie? – zapytałam, sprowadzając go z powrotem na dobre tory.<br />
<br />
– Pojechałem wieczorem do wujka, wiesz, on teraz handluje drzewkami, bo okres przedświąteczny, no i pojechałem do niego, żeby mu pomóc pakować te choiny, w ogóle to pokłułem się cały tymi igłami…<br />
<br />
– Zayn, kurwa! Co się stało?! – Puściły mi nerwy.<br />
<br />
– Sorka, Mils, nie przeklinaj. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale…<br />
<br />
Zapadła niezręczna chwila milczenia. Chłopak oglądał swoje stopy i czekał, aż podadzą mu odpowiednie słowa, inni przyglądali się całej tej scenie jak publiczność w teatrze.<br />
<br />
– Dziś w nocy ktoś podpalił twój dom.<br />
<br />
Czułam, że moje wargi zaczynają lekko drżeć. Eleanor głośno westchnęła z przerażenia i zasłoniła ręką usta. Louis nerwowo wodził wzrokiem od Zayna do mnie i z powrotem, jakby nie chciał stracić ani sekundy z widoku jego i mojej twarzy. To on odezwał się pierwszy, przerywając przerażającą ciszę wiszącą w powietrzu.<br />
<br />
– Ugaszono pożar? – Ton jego głosu mroził powietrze.<br />
<br />
– Wszystko spłonęło – odpowiedział Zayn. Nawet nie odkręcił wzroku w stronę Louisa, wciąż patrzył na mnie. – Nic się nie stało, to tylko chałupa. – Przyciągnął mnie do siebie i czule objął.<br />
<br />
Może jestem szalona, ale w tamtej chwili nie pomyślałam o tym, że straciłam jedyne miejsce zamieszkania, które należało do mnie, że prześladuje mnie podpalacz zamachowiec, który szukał mnie do skutku i przyleciał za mną z samej północy Wielkiej Brytanii, że bez odrobiny szczęścia, byłabym już śmierdzącym węgielkiem lecz jedyną myślą w mojej głowie było to, że… teraz wszyscy już na pewno myślą, że Zayn to mój chłopak. Nie mogłam uwierzyć, że mój mózg mi to robi, w takiej chwili! A może zadziałał mechanizm psychologicznego wyparcia i podświadomie broniłam się przed okrutną prawdą?<br />
<br />
– Jeśli pozwolisz, to pójdę jutro z tobą na policję. Nie powinnaś być teraz sama. – Czyjaś chłodna ręka dotknęła mojego ramienia. To była Eleanor. Nawet w takiej chwili zachowywała się z klasą. Z jednej strony jej propozycja wywołała we mnie oburzenie, bo ostatnie czego było mi trzeba, to jej litość i współczucie, ale z drugiej strony podziwiałam ją za tę klasę i bycie stuprocentową damą nawet na popijawie z kryminalną historią w tle.<br />
<br />
Nie mówiłam nic. Wszystko działo się jakby obok mnie, jak gdybym była duchem i przypatrywała się wszystkiemu z boku. Nawet nie zauważyłam, kiedy Mały Książę z Liamem wyszli odprowadzić Natalie i Eleanor. Ktoś coś do mnie mówił, ktoś kładł mi rękę na ramieniu, ktoś całował mnie w policzek, ktoś inny podawał mi papierosa i lampkę wina. A nie było mi nawet smutno. Nie czułam nic, kompletne zobojętnienie. Patrzyłam rybimi oczami na ludzi przechodzących koło mnie i myślałam, że tak właśnie patrzą psy – niby wszystko widziałam, niby znałam te twarze i rozumiałam, że chodzą po pokoju, ale kompletnie nie wiedziałam po co, dlaczego i o czym rozmawiają. <br />
</p><br />
<br />
<br />
* * *<br />
<br />
<br />
<br />
<p style="text-align:left;">Całą noc nie zmrużyłam oka. Nie męczyły mnie żadne złe myśli, czarne nastroje, nic z tych rzeczy. W głowie miałam zupełną pustkę, ale mimo to po prostu nie potrafiłam odpłynąć w sen. Wciąż bezsilnie przewracałam się z boku na bok i co jakiś czas wstawałam, żeby wypić szklankę wody, jakby była magicznym lekarstwem nasennym. Gdy w końcu udało mi się zasnąć, był już słoneczny, mroźny ranek, a z kuchni dobiegał zapach smażonej jajecznicy na boczku. Hanna nuciła pod nosem starą, francuską piosenkę. Pamiętam dobrze, bo śniłam tę melodię. Szłam przez ogromne, puste lotnisko. Była zimna noc, widziałam przed nosem swój oddech, który marznącą mgiełką osiadał na moich włosach. Słyszałam jedynie odbijające się ze wszystkich stron echo moich kroków i tę piosenkę, która dobiegała nie wiadomo skąd. Postanowiłam za wszelką cenę odnaleźć kobietę, która śpiewa. Mijałam kolejne, opuszczone bramki kontrolne. Głos się nasilał, słowa stawały się wyraźne. <i>Tu m'as privé de tous mes chants</i> śpiewała mała dziewczynka, siedząca tuż przy wejściu na płytę lotniska. Chciałam zapytać, co robi tutaj sama o tej porze, jednak gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam swoją twarz. Kilkuletnia Miley otworzyła szeroko buzię, <i>tu m'as vidé de tous mes mots</i>, a jej oczy błyszczały w półmroku jak ślepka zwierzęcia.<br />
<br />
Gdy obudziłam się, było już późne popołudnie. Za oknem sypał gęsty śnieg. Uliczne latarnie świeciły bladym światłem, które wpadało przez okno do mojego pokoju, malując delikatne, wyblakłe pasy na ścianie. Była niedziela. Hanna wyszła do kościoła na wieczorne nabożeństwo. Poszłam podgrzać sobie obiad i zajrzałam do pokoju Harrego, który pisał maila z laptopem na kolanach i jednym okiem oglądał w telewizji wywiad z Keithem Richardsem.<br />
<br />
– Czy tylko ja dziwię się, że on jeszcze żyje? – zapytał, gdy tylko zobaczył mnie w progu.<br />
<br />
– A kto to jest? – zapytałam zupełnie dla zgrywu i zrobiłam głupią minę, żeby nadać temu autentyczności.<br />
<br />
Mały Książę westchnął. Złapał się na haczyk.<br />
<br />
– Oj, dobra, dobra, żartowałam – krzyczałam już z kuchni, wyciągając z mikrofalówki pulpety z sosem – przecież wiem, że Bruce Springsteen! – Ledwo skończyłam mówić, szybko włożyłam sobie kawałek mięsnej kulki do ust, żeby nie zaśmiać się w głos. Książę nie odpowiedział. Chyba na tę chwilę umarł.<br />
<br />
Wysłałam Louisowi sms-a, żeby upewnić się, że jest w domu. Sam, oczywiście. Gdy tylko dostałam odpowiedź, byłam pod jego drzwiami szybciej niż raport dostarczonej wiadomości na jego wyświetlaczu. <br />
<br />
– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską w głosie.<br />
<br />
Miał na sobie beżowe spodnie i błękitną koszulę w delikatną, czarną kratkę. Jego oczy, przy tym zestawieniu kolorystycznym, były cudownie podkreślone i niemal lśniły lazurową łuną. Uśmiechnął się delikatnie i nerwowo przeczesał palcami idealnie ułożone włosy. Był wtedy najpiękniejszym mężczyzną na świecie, gwarantuję.<br />
<br />
– Tak, dziękuję. – Odwzajemniłam uśmiech i poczułam, że mój przełyk zamienia się w pustynie. – Ale kawa sprawi, że będzie jeszcze lepiej – wyskrzeczałam z zaciśniętym gardłem i poczułam się zła na siebie, że znowu nie potrafię ukryć tego, jak działa na mnie Louis.<br />
<br />
– Jak sobie życzysz, pani. – Zalotnie uniósł do góry jedną brew. – Proszę usiąść, zaraz podamy. – Pogłaskał mnie delikatnie po włosach i nim zdążyłam przedłużyć tę chwilę, już zniknął za rogiem w kuchni.<br />
<br />
Usiadłam przy stoliku, na którym leżała sterta świeżo sprawdzonych klasówek z matematyki. Z ciekawości wzięłam pierwszą z brzegu. Uczennica o słodkim imieniu Holly Peacock dostała D. Spojrzałam na pierwsze zadanie, w którym napisała „trujkont ruwnoboczny” i poczułam jak krew odpływa mi z mózgu. Nie obchodziło mnie czy jest dyslektyczką czy dysczymkolwiek – najciszej jak tylko potrafiłam, podniosłam ze stołu czerwony długopis i wielkimi literami poprawiłam błędy. Odłożyłam kartkę. Zawahałam się chwilę i podniosłam ją z powrotem. Przy ocenie dostawiłam minus i w końcu poczułam, że spełniłam swoją misję.<br />
<br />
Gdy już miałam zapalić triumfalnego papierosa, ktoś zapukał do drzwi.<br />
<br />
– Otworzyć? – krzyknęłam do Louisa.<br />
<br />
– Otwórz, to pewnie twój Zayn szuka swojej zguby – odkrzyknął, a w jego głosie słyszałam wibrujące szyderstwo.<br />
<br />
– On nie jest mój – wymamrotałam pod nosem jak karcone dziecko i otworzyłam drzwi.<br />
<br />
W szoku cofnęłam się o krok do tyłu. Byłam pewna, że zwariowałam. Miałam halucynacje, schizofreniczne urojenia, które wydawały mi się tak bardzo realne, że nawet czułam chłód topniejącego śniegu na ich postaci. Przerażona niekontrolowanie przyłożyłam rękę do ust, jak aktorzy na filmach na widok zmasakrowanych zwłok. Moje chore majaki były barczystym mężczyzną w skórzanej kurtce i spodniach do jazdy na motorze. Jego długie, mocno kręcone włosy, spływały po jego torsie. Wyglądał jak Slash w latach osiemdziesiątych po wykorzystaniu dziesięciu karnetów na siłownie. Wpatrywał się prosto we mnie czarnymi jak noc oczami i milczał z powagą na twarzy. Znałam go doskonale i wiedziałam, że rozsmakowuje się w widoku mojej zszokowanej miny, chce zapamiętać ten obraz, uchwycić ten moment lustrzanką w swoim mózgu. Dokładnie takiej reakcji oczekiwał, wszystko przebiegło zgodnie z jego scenariuszem. W końcu pozwolił sobie na delikatny uśmiech triumfu. Miliony razy odtwarzałam tę scenę w swojej głowie – stoję z jedną ręką przyciśniętą do ust, drugą trzymam się futryny, a przede mną Samuel wzrokiem przewierca każdą komórkę mojego ciała na wylot.<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com36tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-83975608148252113062014-08-11T23:05:00.000+02:002014-08-11T23:05:08.965+02:00Rozdział XXI <p style="text-align:left;"><br />
Nie ukrywam, że po tej nocy u Louisa nasza relacja zdecydowanie się oziębiła. Nie mieliśmy już tak częstego kontaktu jak wcześniej. Szczerze mówiąc, to całkowicie z mojej winy. Im dłużej rozmyślałam nad tamtymi wydarzeniami, tym bardziej było mi wstyd. Wcale nie czułam się upokorzona, jak to prorokował Louis. Jedyne uczucie, jakie wypełniało mnie po brzegi, to był piekący wstyd połączony z poczuciem, że moje ostatnie nadzieje na jakąkolwiek głębszą relację z sąsiadem zgasły. Jednak najgorsze ze wszystkich myśli przychodziły do mnie nocami, gdy nie mogłam zasnąć, buszowały w moim mózgu, dokonując brutalnego samosądu i zmuszały do mentalnego samobiczowania. Nie mogłam uwierzyć w to, że pocałowałam zajętego faceta, a nawet miałam ochotę się z nim przespać. Podłości temu wszystkiemu dodaje fakt, że to w końcu mój serdeczny przyjaciel, na którym zawsze mogłam polegać, który zawsze poprawiał mi humor i był wtedy, kiedy powinien, gotowy do wysłuchania, wsparcia i użyczenia ramienia do płaczu. Chociaż z Eleanor nie byłam w aż tak bliskich relacjach, to sam fakt, iż ją znam i jest moją – chociażby i dalszą, ale nadal – koleżanką, stawiał mnie w tak parszywie złym świetle, że na samą myśl o tym czułam wstręt do samej siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, co we mnie wstąpiło. To Louis działał na mnie w ten sposób. Przy nim traciłam kontrolę, rozum, zmysły, stawałam się drugą sobą, która pragnęła tylko jego i nie liczyła się z niczym więcej. I chociaż czułam kłujące w środku wyrzuty sumienia, to wspomnienie ciepłych warg Louisa za każdym razem działało jak balsam na rany.<br />
<br />
Nastał grudzień, niezwykle słoneczny i śnieżny. „Last Christmas” w radiu, świąteczna reklama Coca-Coli, w witrynach sklepowych Mikołaje i bałwany, na chodnikach staruszki handlujące jemiołą. Zostały dwa tygodnie do Wigilii. Pierwszej Wigilii, którą miałam spędzić u obcych ludzi. Chociaż nie, to nie tak. To miał być mój pierwszy dwudziesty czwarty grudnia bez Wigilii – w końcu Zayn był muzułmaninem i zaoferował się, że spędzimy świąteczny okres razem. Byliśmy poza marginesem tego społeczeństwa, nie dla nas były pachnące choinki i prezenty z czerwonymi kokardami. Ale przynajmniej byliśmy w tym razem.<br />
<br />
W firmie wszyscy przeżywali przedświąteczne urwanie głowy. Wszyscy poza mną. Nowiutkie katalogi ze specjalną ofertą świąteczną od dawna już zachwycały klientów moimi malowniczymi, poetyckimi opisami kompozycji zapachowych. Nie miałam nic do roboty. Dostałam wolne. Podobnie jak Louis, który miał szkolną przerwę świąteczną. Tak samo Zayn, tyle że z pozycji studenta. Jedynie Mały Książę pracował od świtu do zmierzchu, więc któregoś dnia wspólnie postanowiliśmy mu to wynagrodzić, organizując małą domówkę u Louisa. Żadna dzika impreza, nic z tych rzeczy. Wino, cynamonowe ciasteczka, muzyka retro, miła, przedświąteczna atmosfera, wszystko, żeby nam Hazz z braku odstresowania nie dostał nerwicy. W głębi serca była to dla mnie też impreza pożegnalna – dwa dni później Louis wyjeżdżał z Eleanor do jej rodziców do Manchesteru na cały okres świąt. Mimo że stosunki między nami były nieco dziwne, nie potrafiłam wyobrazić sobie dnia, w którym nie zobaczę jego iście dziecięcego uśmiechu. Czułam, że jestem od niego uzależniona.<br />
<br />
¬– Miley, mogłabyś mi pomóc z krojeniem ciasta? – zapytał Louis. Jako pomoc kuchenną mógł wybrać równie dobrze swoją kobietę albo Natalie, jednak musiało paść na mnie.<br />
<br />
– Oczywiście – odpowiedziałam mimo woli nieco kokieteryjnie i zniknęliśmy w kuchni odprowadzeni wzrokiem wszystkich znajomych.<br />
<br />
Gdy tylko zostaliśmy sami poczułam się troszeczkę skrępowana. Nie wiem czemu, ale miałam przeczucie, że Louis chce ze mną o czymś poważnie porozmawiać, złożyć jakieś wyznanie, że tej nocy wydarzy się coś szczególnego. Albo to było przeczucie, albo podświadome pragnienie, jednak co by to nie było i tak powodowało moje zdenerwowanie. Bez chwili zawahania, nie oglądając się nawet na mojego towarzysza, wzięłam do ręki nóż i zaczęłam kroić babkę z żurawiną. Nie zerkanie w jego kierunku tego wieczoru wymagałoby opanowania mnicha z klasztoru Shaolin. Louis wyglądał cholernie seksownie, a jego dobry humor jednoznacznie wskazywał, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Miał na sobie błękitną koszulę, idealnie podkreślającą jego kolor oczu, które teraz wyglądały niczym u psa husky, obcisłe, czarne jeansy, artystyczny nieład na głowie, układany zapewne dziesiątki minut. Do tego ten pociągający zapach i powalający uśmiech na twarzy, którym nokautował mnie za każdym razem, gdy próbowałam odpierać jego żartobliwe zaloty. Nic więc dziwnego, że zerkałam na niego ukradkiem, kiedy ten, zamiast kroić ze mną ciasta, właśnie za moimi plecami je zjadał.<br />
<br />
– Nie wyżeraj jabłecznika! – krzyknęłam, śmiejąc się z jego zdziecinnienia.<br />
<br />
Kątem oka zauważyłam, jak specjalnie zostawia sobie okruszek ciasta na kąciku ust i odkręca się w moją stronę. Prowokator. Flirciarz.<br />
<br />
– Jakiego jabłecznika? – Podszedł do mnie niemal tanecznym krokiem i spojrzał mi prosto w oczy. Czekał, aż zareaguję na jego przynętę i wciągnie mnie w rzekomo przypadkowy flirt.<br />
<br />
Uśmiechnęłam się, bardziej do siebie niż do niego i postanowiłam zagrać w jego grę.<br />
<br />
– Oj, taki duży chłopczyk, a taka niezdara…<br />
<br />
Powolnie, niczym na filmowych scenach z efektem slow motion, podniosłam rękę i jednym palcem delikatnie zdjęłam okruszek z kącika jego miękkich ust. Nie spieszyłam się z cofnięciem ręki, a wręcz przeciwnie. Dotknęłam jego górnej wargi i dosłownie o kilka milimetrów, najwolniej jak potrafiłam, przesunęłam palec wzdłuż jej linii. Poczułam wilgotny czubek języka Louisa na opuszku.<br />
<br />
– Pomóc wam? – zapytała melodyjnie Eleanor za moimi plecami.<br />
<br />
Drgnęłam jak porażona prądem. Chciałam, żeby to wszystko wyglądało zupełnie naturalnie, ale nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką. Stałam wyprostowana jak struna, niczym uczniak przyłapany na przerwie w szkolnej toalecie na papierosie. Czy nam pomóc? W czym? We flirtowaniu radziliśmy sobie znakomicie.<br />
<br />
– Możesz już zanieść to – odpowiedział Louis jakby nigdy nic i podał jej talerz z ciastem, które dopiero co skończyłam kroić.<br />
<br />
Kilka butelek wina później atmosfera zrobiła się naprawdę sympatyczna. Wciąż brakowało jedynie Zayna, który nigdy nie miał w zwyczaju przychodzić na czas, ale tym razem pobijał swoje własne rekordy, spóźniając się już ponad półtorej godziny. Usiadłam z kieliszkiem wina w ręku po turecku na podłodze pod wielką juką. Moją uwagę tego wieczoru pochłaniała Natalie. Gdy tylko przyszła, przywitała się z Louisem nad wyraz chłodno i odniosłam wrażenie, że między tą dwójką musiało dojść do jakiegoś spięcia. Teraz przypatrywałam się jej, żeby zobaczyć, czy to tylko moja wyobraźnia, czy naprawdę coś było na rzeczy. Intuicja odziedziczona po ojcu Sherlocku mnie nie zawiodła. Natalie rozmawiała ze wszystkimi poza Louisem, a gdy już nie miała wyjścia i musiała zamienić z nim słowo, odpowiadała ozięble i, jak na nią, zadziwiająco skrótowo. Nawet jej nieco wyłupiaste, niebieskie oczy, które zazwyczaj błyszczały przyjaźnie do wszystkich, tym razem w kierunku gospodarza ciskały gromy. Czasem nawet lekko krzywiła się zerkając na niego. Ciekawiło mnie jedynie, co takiego zrobił Louis, że zawsze przyjaźnie nastawiona do całego świata Natalie tak bardzo widocznie darzyła go niechęcią i nawet nie próbowała zbytnio ukrywać urazy.<br />
<br />
Dochodziła północ, gdy ktoś rzucił propozycję gry w kenta. Zgodziłam się bez namysłu – byłam już lekko pijana, podobnie zresztą jak znakomita większość towarzystwa, z którego Natalie w kwestii upojenia alkoholowego wiodła zdecydowany prym, tłumacząc Eleanor swoje poglądy na aborcję i eutanazję, przy czym darła się nieziemsko, wymachiwała rękami, zaprzeczała samej sobie w co drugim zdaniu, a finalnie nie zauważyła nawet, że tak naprawdę mówi o in vitro. Dlatego byłam święcie przekonana, że gra w kenta w takich okolicznościach będzie czymś nieziemsko zabawnym. Louis błyskawicznie odszukał karty. Zayna nadal nie było. Zadzwoniłam do niego już chyba po raz setny. „Abonent jest czasowo niedostępny”. Przeklęłam. Trudno, gramy.<br />
<br />
Pary utworzyły się same w ciągu trwania całego wieczoru. Eleanor z Natalie od kilku godzin siedziały razem na sofie, Mały Książę akurat rozmawiał z Liamem, kolegą Zayna z akademika, przed którym do tej pory czułam lekkie zażenowanie po popisowej akcji z okienną wspinaczką, Louis przynosił nowe butelki wina z kuchni, a ja, jako cichy obserwator na uboczu, siedziałam pod juką i uśmiechałam się, żeby nie sprawiać mylnego wrażenia obrażonej i znudzonej.<br />
<br />
– Widzę, że świetnie się bawisz – powiedział ironicznie Louis, siadając koło mnie na podłodze. Drużyny porozchodziły się po całym domu, żeby na uboczu ustalić między sobą znaki, więc zostaliśmy w pokoju sami.<br />
<br />
– Nienajgorzej – odpowiedziałam całkowicie poważnie. – To jaki będzie nasz sekretny znak, hm?<br />
<br />
– Daj spokój – zaśmiał się – jakoś się dogadamy. Zostaliśmy sami na imprezie, nie lepiej wykorzystać ten moment bardziej twórczo? – zapytał i uśmiechnął się zawadiacko obnażając wszystkie, bielutkie ząbki.<br />
<br />
– Gadasz zupełnie jak Zayn. On cię uczy tych żarcików czy jak? – wypaliłam bez namysłu i od razu pożałowałam, że nie ugryzłam się w język. <br />
<br />
Louis nie był ślepy, dokładnie wiedział jak wygląda sytuacja między mną a jego przyjacielem, która stopniowo przeobrażała się w miłosny trójkąt rodem z powieści Sienkiewicza, tylko trochę bardziej współczesny i melodramatyczny, więc moje porównanie było kompletnie nie na miejscu. Louis skwitował to milczeniem, ale nie wyglądał na urażonego.<br />
<br />
– Co jest nie tak między tobą a Natalie? – zapytałam prosto z mostu, przerywając ciszę.<br />
<br />
– Dopiero zauważyłaś? – Uśmiechnął się i widziałam, że za tym uśmiechem kryje się jakaś fascynująca historia, która mogłaby być tematem plotek na następne tygodnie.<br />
<br />
– Nie często widuje was razem w towarzystwie. – Wzruszyłam ramionami. – Więc co się stało?<br />
<br />
– Obraziła się już z pół roku temu.<br />
<br />
– Ale o co? – Widziałam, że nie chce o tym mówić, jednak nie dawałam za wygraną.<br />
<br />
Sama nie wiem, dlatego tak bardzo mnie to ciekawiło, ale czułam, że po prostu muszę to wiedzieć. Być może z nudów już szukałam plotkarskich sensacji, licząc na wielkie rewelacje. Być może przemawiała przeze mnie zwykła babska ciekawość. Być może intuicyjnie przeczuwałam, że ta sprawa ma związek ze mną. Być może wszystkie warianty naraz, jednak nie dane było mi się tego dowiedzieć – ledwo zadałam swoje pytanie, Harry z Liamem wrócili do pokoju i zaczęli przesuwać sofę, żeby zrobić miejsce dla wszystkich grających. Louis musiał zauważyć rozczarowanie na mojej twarzy i tę bolesną, niezaspokojoną ciekawość. Uśmiechnął się i puścił do mnie oko, dając mi do zrozumienia, że tę nieformalną, słowną bitwę znowu wygrywa Tomlinson.<br />
<br />
Ściskałam wachlarz kart w dłoniach i obserwowałam wszystkich dookoła, a najbardziej Louisa, który przecież nie ustalił ze mną żadnego znaku. Już po kilku minutach pijana Natalie tak nie udolnie przekręcała karty, pokazując kenta, że nie mogłam powstrzymać się od śmiania. Tego wieczoru dziewczyny zmieniały swoje szyfry niemal co rozgrywkę. Ale i tak nie miało to żadnego znaczenia, bo jedna para wygrała dokładnie wszystkie rundy.<br />
<br />
Louis siedział naprzeciwko mnie i zerkaliśmy na siebie bez przerwy, śmiejąc się, jakbyśmy oczami opowiadali sobie kawały. Nie wiem, czy to alkohol, czy nadprzyrodzone zdolności, ale spojrzenie kontaktowe wystarczyło, żebyśmy przekazali sobie w jakiś paranormalny, telepatyczny sposób, czy mamy karciany komplet, czy nie. Gdy wygraliśmy pierwsze trzy rundy, bawiło mnie to wszystko nieziemsko – Eleanor z błyskiem ostrzegawczym w oku tuszowanym szerokim uśmiechem, podejrzliwie zerkająca na nasze wzajemne uśmiechy, wkurzona Natalie, która jak małe dziecko chciała za wszelką cenę wygrać w karty akurat z Louisem, zdezorientowani faceci. Na początku było naprawdę zabawnie, gdy wszyscy w dziwnej konsternacji próbowali rozszyfrować zagadkę naszej komunikacji, której sami nie potrafilibyśmy rozgryźć. Tajemny znak, którego nie było, pozwolił nam wygrać wszystkie partie. Przybyliśmy sobie wielką, tryumfalną piątkę, ale atmosfera zrobiła się, delikatnie mówiąc, dziwna. Wszyscy patrzyli na nas podejrzliwie, jakbyśmy byli szpiegami obcego wywiadu, Eleanor już nawet nie stara się tuszować swojej zazdrości, a Mały Książę, najwnikliwszy analityk relacji międzyludzkich, jakiego w życiu spotkałam, uśmiechnął się do mnie ukradkiem i zajął wszystkich tematem Zayna, którego komórka wciąż odpowiadała milczeniem. <br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com29tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-88667426327860785912014-07-22T15:10:00.000+02:002014-08-11T23:04:43.636+02:00Rozdział XX <p style="text-align:left;"><br />
Było dokładnie tak jak powiedział, my tam „tylko spaliśmy”, ale przecież nie byliśmy na tyle głupi, żeby udawać, że między nami jest jedynie przyjaźń. Już teraz byłam pewna, że pociągam Louisa i nie jestem mu obojętna nie tylko jako przyjaciółka. Pragnął mnie fizycznie, ale przed dosadnymi krokami w moim kierunku powstrzymywały go zasady. W końcu był w związku z idealną Eleanor, której nie mógł, czy raczej nie potrafił zostawić. Zresztą, dlaczego taki mężczyzna jak Louis miałby rezygnować ze swojego poukładanego życia dla mnie? Pociągałam go, ale to wcale nie oznaczało, że darzy mnie jakimś głębszym od przyjaźni i sympatii uczuciem. Co do moich odczuć względem niego… Piekielnie mnie kręcił, wiedział o tym doskonale i wykorzystywał to na każdym kroku, flirtując ze mną poprzez drobne gesty, spojrzenia, dwuznaczności w każdym słowie i uśmiechu. Czasem miałam wrażenie, że to jakiś rodzaj testu, w którym on, jako zakazany owoc, sprawdza wytrzymałość mojego moralnego kręgosłupa. Bywały między nami sytuacje, gdy patrzyliśmy sobie prosto w oczy odrobinę za długo, za głęboko i za intymnie, niczym na filmach, gdy wszyscy widzowie już wiedzą, że za chwileczkę nastąpi scena namiętnego pocałunku między bohaterami, ale w naszym przypadku kończyło się jedynie wymownymi uśmiechami w obie strony. Wtedy, gdy leżałam w jego łóżku, a on spał, przylegając do mojego wilgotnego od potu i emocji ciała, wiedziałam, że to jest bardzo nie w porządku. Bardzo. Względem jego, Eleanor i całego porządku świata. Niby do niczego między nami nie doszło, nasze usta nigdy nawet się nie zetknęły, ale kogo ja chciałam oszukać? Obydwoje byliśmy świadomi namiętności wibrującej między nami, tego, że to już nie jest zwykła przyjaźń. Nie czułam się winna, zła, pozbawiona sumienia. W ogóle nie miałam poczucia, że robię cokolwiek źle. Przy Louisie byłam inną osobą, czułam się u jego boku spełniona, dobra, kochana, nic innego nie miało znaczenia, a to, że pożądanie, które między nami narastało niemal z każdą, spędzoną razem chwilą, mogło stać się przyczyną rozpadu kilkuletniego związku, nie obchodziło mnie kompletnie. Nazwij mnie jak chcesz, ale miałam to kompletnie w dupie. Wiedziałam doskonale, że Louis nie jest szczęśliwy ze sztampową do cna Eleanor, a ta dziwna energia, coś jakby karmiczna moc, która przyciągała nas do siebie, pozwalała mi wierzyć, że tak po prostu musi być. Jesteśmy dla siebie. I prędzej czy później dobry los zatroszczy się o to, żeby wszystko było tak, jak być powinno. A jak nie dobry los, to ja. W końcu nastanie taki dzień, że nie wytrzymam tego ekscytującego, ale uciążliwego napięcia, wykrzyczę mu wszystko w twarz, zagram w otwarte karty i albo uwiodę Louisa, uciekając się do najskuteczniejszych kobiecych sztuczek, albo rzucę się na niego bez żadnych ceregieli. Teraz patrzyłam na jego twarz, na której błądził delikatny uśmiech. Śpiąc tuż przy mnie, Louis wyglądał obłędnie. Pogłaskałam delikatnie te, rozwichrzone we wszystkie strony, włosy.<br />
<br />
– Musisz być kiedyś mój – szepnęłam, najciszej jak potrafiłam, uśmiechając się do swoich myśli.<br />
<br />
– To może zaraz? – Louis niespodziewanie otworzył oczy i z poszerzającym się z każdą sekundą uśmiechem, uniósł się na łokciach tak, że nasze twarze dzielił zaledwie centymetr.<br />
<br />
Zastygłam w bezruchu. Był tak blisko mnie, że nie potrafiłam się nawet zawstydzić. Zdrętwiałam w kompletnym szoku. W mojej głowie przelatywało milion myśli na ułamek sekundy. Gdybym pochyliła głowę leciutko do przodu, moje usta niechybnie spoczęłyby na jego, rozciągniętych w zawadiackim uśmiechu, wargach. Widział doskonale przerażenie i totalne zagubienie w moich oczach, więc powoli, powolutku, jakby chciał pogłaskać przestraszone zwierzę, przyłożył ciepłą dłoń do mojego policzka. Nasze usta dzieliły milimetry.<br />
<br />
– Daj znać, jak zmienisz zdanie – wyszeptał i poczułam jego gorący oddech na mojej twarzy.<br />
<br />
Uśmiechnął się lekko tym słodkim uśmiechem, który zawsze roztapiał moje serce. Nadal milczałam i nie wiedziałam, co robić. Nawet w tak intymnej sytuacji Louis pozostawił wiele miejsca na dwuznaczności. Jak zawsze nie mogłam być pewna, czy mówi poważnie, czy jedynie ze mną flirtuje i żartuje z mojego przypadkowego wyznania. Jego ogromne, niebieskie oczy ciągle wpatrywały się prosto we mnie, z taką siłą, że niemal czułam to spojrzenie fizycznie na sobie.<br />
<br />
To był impuls. Instynkt. Pragnienie. Chwila. Uczucie. Gwałtownie oplotłam swoje ręce dookoła jego karku i mocno przycisnęłam swoje usta do jego ust. Były niezwykle miękkie i gorące. Rozchyliłam delikatnie wargi i nieśmiało, malutkimi ruchami, zaczęłam smakować Lou, muskałam jego usta, rozkoszując się błogim posmakiem zakazanego owocu. Trwało to zaledwie kilka sekund, jednak tyle wystarczyło, żebym poczuła jak moje ciało wiotczeje, jak staje się miękka, moje kości robią się gumowe i cała momentalnie rozpływam się, uginam pod wpływem jego ust, zapachu, ciepła, smaku…<br />
<br />
– Miley, co ty…? – odsunął się ode mnie jednym, gwałtownym ruchem, jakby nagle wybudził się z jakiegoś transu.<br />
<br />
Milczałam. Patrzyłam na niego zawiedzionym i pytającym spojrzeniem bezwstydnie nieskrępowana. Słyszałam swój własny oddech.<br />
<br />
– Ty naprawdę myślałaś, że…? – Celowo nie dokończył swojej wypowiedzi.<br />
<br />
– Sama nie wiem, co myślałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nadal patrząc mu prosto w oczy.<br />
<br />
– Przepraszam cię, nie powinienem… Nie powinienem mówić takich rzeczy. Nie chciałem, żebyś tak to odebrała, przecież nie mogę… Mam El, przepraszam, nie mogę… – To on pierwszy spuścił wzrok, nie wytrzymał tej presji, nie mógł dłużej patrzeć mi w oczy.<br />
<br />
– Lepiej już pójdę – odpowiedziałam stanowczo.<br />
<br />
Ledwo zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, Louis złapał mnie za rękę. Na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu, jedynie powaga, zaciętość i jakiś dziwny rodzaj skupienia.<br />
<br />
– Zostań, proszę. Nie chciałem cię urazić, rozumiesz? – Znowu patrzył mi prosto w oczy. Widziałam, że jest ze mną w pełni szczery. – Nie chcę, żebyś teraz wyszła i rozpłakała się tuż za moimi drzwiami. A rozpłakałabyś się, wierz mi. Płakałabyś z poczucia upokorzenia i odrzucenia, później czułabyś się tylko gorzej, nieatrakcyjna, samotna, a ja byłbym wszystkiemu winien. Tak nie będzie, rozumiesz? – pytał zupełnie retorycznie, nie oczekiwał ode mnie żadnego potwierdzenia. W jego głosie pobrzmiewała taka siła i pewność siebie, że nie musiałam nawet kiwać potakująco głową, on doskonale wiedział, że jego słowa wwiercają mi się prosto w mózg. – Nie czuj się odrzucona, jesteś piękna, Miley. Przepraszam, że nie mogę powiedzieć ci wszystkiego wprost, ale jesteś inteligentną dziewczyną, wiesz, o co mi chodzi. Zostań ze mną.<br />
<br />
Rozbroił mnie kompletnie w dwóch zdaniach. Zrezygnowana usiadłam z powrotem na łóżku i opadłam bezwiednie na poduszki, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Utkwiłam wzrok w suficie, a Louis, po raz drugi tej nocy, przykrył mnie kołdrą. Tym razem jednak nie przylgnęliśmy do siebie, nie tuliliśmy się, ledwo hamując pożądanie. Leżał blisko, ale przyzwoicie blisko – zachował ten chłodny dystans, który był wyznacznikiem relacji mniej intymnej niż między chłopakiem a dziewczyną.<br />
<br />
– Dobranoc, Miley – szepnął i pogłaskał mnie po włosach.<br />
<br />
– Dobranoc, Lou – odpowiedziałam.<br />
<br />
Zamknęłam oczy. Nie miałam zamiaru nawet próbować usnąć. Chciałam dotrzymać umowy i zostać z Louisem do świtu, po czym wymknąć się niepostrzeżenie nad ranem. Zostało mi tylko kilkugodzinne udawanie snu.<br />
<br />
</p><br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com38tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-80664467184521557042014-07-12T00:15:00.002+02:002014-07-12T12:17:32.960+02:00Rozdział XIX <p style="text-align:left;"><br />
Coś chodziło mi po ramieniu. To był dziwny sen. Biegał tam mały człowieczek, który cały pokryty był włosami i przypominał nieco Chewbaccę z „Gwiezdnych wojen”. Strąciłam go ręką, ale za chwilę znowu wspiął się po fałdach kołdry i łaskotał mnie od łokcia w górę. Co za wredne stworzenie.<br />
<br />
– Daj jej spokój, idioto.<br />
<br />
– Co ty, zobacz jak zabawnie się krzywi, jak ją tu łaskoczę – zaśmiał się znajomy głos z niebios.<br />
<br />
– Powinniście wrócić do przedszkola. I ty, i Zayn – odpowiedział Mały Książę, którego wielka twarz nagle objawiła się zaraz za plecami małego człowieczka-Chewbacci. <br />
<br />
Leniwie podniosłam powieki i… zadrżałam. Przestraszona odruchowo odsunęłam się do tyłu, zmrużyłam oczy i wtuliłam się w kołdrę, jakby zobaczyła na skraju mojego łóżka potwora. A to był tylko Louis. Aż Louis.<br />
<br />
– Tak źle wyglądam? – Uśmiechnął się do mnie zawadiacko, jak miał w zwyczaju.<br />
<br />
– Nie, nie… Wyglądasz… pięknie… Zawsze wyglądasz tak… pięknie… – wymamrotałam zza kołdry.<br />
<br />
Dopiero po kilku sekundach dotarło do mojego zaspanego mózgu, co zrobiłam i co powiedziałam. Nie dość, że półprzytomna przestraszyłam się Louisa i ukryłam się przed nim, co już było dobrym pretekstem do docinek na najbliższe godziny, to jeszcze powiedziałam, to co powiedziałam do Lou przy Harrym, Zaynie i Liamie. Mały Książę pisał SMS-a, dwóch ostatnich siedziało na podłodze z padami w dłoniach i grali w jakąś samochodówkę na PlayStation, ale po moich słowach wszystkie spojrzenia momentalnie powędrowały w kierunku białej pościeli, w której ukryłam się przed spłonięciem ze wstydu, niczym zwierzę na polowaniu w norze. Zanurkowałam pod kołdrę. Nie usłyszałam żadnych szeptów, prawdopodobnie padła wymiana znaczących spojrzeń i wszyscy wrócili do swoich zajęć.<br />
<br />
– Wstawaj, Śpiąca Królewno. – Louis zaczął szarpać za brzeg kołdry, a ja od razu dałam za wygraną i zrezygnowana wygrzebałam się z pościeli. <br />
<br />
Usiadłam obok niego na łóżku.<br />
<br />
– Dzień dobry wszystkim. Długo spałam? – zapytałam, żeby zagaić jakąkolwiek rozmowę.<br />
<br />
– Na śniadanie już nie licz – zaśmiał się Zayn. – Wstawaj i pakuj manatki, jedziesz do nowego domu.<br />
<br />
Słowo ‘dom’ rozpaliło przyjemne ciepło w mojej klatce piersiowej.<br />
</p><br />
<br />
* * *<br />
<br />
<br />
<p style="text-align:left;">Mieszkanie u seniorki rodu Małego Księcia było najlepszym, co mogło mnie wtedy spotkać. Hanna okazała się przemiłą, ciepłą kobietą, która była urzeczywistnieniem stereotypu babci – gotowała pyszne obiady, piekła chrupiące ciasteczka, całe dnie spędzała na czytaniu książek, robieniu na drutach albo oglądaniu telewizji. Mój pokój był niewielki, ale, mimo oślepiającej bieli ścian i całego wystroju, bardzo przytulny. Książę całe dnie spędzał w pracy, noce – tylko on jeden wie, gdzie. Seniorka nie zwykła wtrącać się w nie swoje sprawy, niemal nie wychodziła ze swojego pokoju, więc widywałyśmy się zazwyczaj jedynie w porze posiłków. Wracałam z codziennego przeglądu katalogu perfum i miałam mnóstwo czasu tylko dla siebie. A w zasadzie nie dla siebie. Dla mojego sąsiada, którego sufit zaczynał się tam, gdzie kończyła moja podłoga.<br />
<br />
Wstręt do papierosów Mały Książę odziedziczył chyba genetycznie – nie było mowy o tym, żebym mogła zapalić w domu Hanny, więc za każdym razem, gdy miałam ochotę na papierosa, musiałam wychodzić na zewnątrz. Na początku wkurzało mnie to, nie ukrywam, ale gniew przeszedł błyskawicznie, kiedy spadły pierwsze śniegi. Któregoś dnia, kiedy odmrażałam sobie palce paląc pod klatką schodową skulona jak ptaki na drutach telegraficznych, Louis otworzył okno i krzyknął, żebym weszła do niego na górę. Od tamtej pory zaczęłam palić dwa razy więcej, bo każdy papieros był znakomitym pretekstem, żeby odwiedzić Lou. Mieliśmy taką, nieco szczeniacką, tradycję – zawsze po pracy i po obiedzie schodziłam do niego, paliliśmy, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy na wszystkie tematy świata aż do wieczora, kiedy wychodziłam przed przyjściem Eleanor. To były nasze codzienne spotkania, o których nikt poza nami nie wiedział. A przynajmniej tak mi się wydawało. W weekendy Louis wyjeżdżał z Eleanor do jej rodziców, a ja spędzałam te dwa dni z Zaynem, jednak nasza relacja zaczęła mnie lekko niepokoić. Nie dość, że zaczął wprost dawać mi oznaki swojego uczucia, to w dodatku traktował mnie jak swoją dziewczynę – przytulał, całował bez skrępowania, kiedy tylko miał ochotę. Początkowo pozwalałam mu na to z czystej sympatii. Uwielbiałam Zayna, jego poczucie humoru, świetnie się razem bawiliśmy, więc nie chciałam go ranić i odrzucać, bo bałam się, że to zepsuje naszą relację. I to był właśnie kamień pod całą fortecę. Nie reagowałam, więc posuwał się coraz dalej, i dalej, a czym to dłużej trwało, tym trudniej było to przerwać. Tak więc tkwiłam w chorej relacji między dwoma mężczyznami, z czego jeden spędzał ze mną całe dnie, mimo że miał dziewczynę, a drugi uważał mnie za swoją, podczas gdy byłam zbyt wielkim tchórzem i nie potrafiłam nic z tym zrobić. <br />
<br />
Był późny listopad, tak późny, jak noc, której próbowałam zasnąć przewracając się z boku na bok, a za oknem prószył delikatny śnieg. Czułam dziwny niepokój, kompletnie niewytłumaczalny. Takie złe przeczucia, które szepczą do ucha, że niby wszystko jest dobrze, ale już, już niedługo wszystko się zmieni, wydarzy się coś złego, od czego nie ma ucieczki. Wtuliłam głowę w poduszkę i mocniej naciągnęłam kołdrę po samą szyję. Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć własne oddechy. Coś dziwnego wisiało w powietrzu, czułam to, jakby czyjąś obecność, jakby ktoś stał nad łóżkiem i mnie obserwował. Próbowałam ze wszystkich sił usnąć. Siedem… osiem… dziewięć… Powietrze, mimo zimy, stało się okropnie ciężkie i duszne, a raczej duszące. Poczułam jak robi mi się gorąco, a moje ciało zaczyna oblewać się potem. Mokre włosy kleiły się do czoła i policzków; coraz mocniej łapałam powietrze, które zaczęło drażnić płuca. Atak kaszlu. Żar, coraz większy, wpełzający do mojego łóżka powolnie, od dołu. Otwieram gwałtownie oczy i wszędzie są kłęby gęstego, czarnego dymu. W panice zaczynam rozganiać je w powietrzu rękami, ale nic to nie pomaga, robi się coraz duszniej, coraz mniej powietrza, przez czarne kłęby przebijają się jasne światła. To łuna od ognia, widzę jak płoną firanki, płomienie pełzają po szafie, a bo kilku sekundach są już na dywanie, który żarzy się czerwonymi ognikami i dymi czarnymi, ciężkimi smugami. Próbuję krzyknąć, ale gdy tylko biorę wdech, duszący kaszel odbiera mi głos, nie mogę już uciec, płomienie są dookoła, czuję jak zaczynają parzyć mi skórę, suchość w ustach, iskry na włosach, tak właśnie umrę, umrę w płomieniach, płonąc żywcem. Widzę w wyobraźni swoje zwęglone tkanki i dookoła mnie jest piekło; od niewyobrażalnie gorącego powietrza bolą mnie płuca, nie mogę już oddychać, nie widzę już nic, czuję… Czuję tylko żar. I ból, jaki zadają mi bezlitosne płomienie.<br />
<br />
Usiadłam na łóżku i z trudem złapałam głęboki oddech. Byłam przemoczona na całym ciele od potu. Dookoła mnie zupełnie cicho i ciemno, mój pokój stał niezmieniony, dokładnie taki sam, jak co noc. To był sen, tylko zły sen, mimo to chwytałam zachłannie powietrze w płuca, jakbym naprawdę dusiła się kilka sekund temu. Łzy same zaczęły płynąć mi po twarzy. Właśnie tak umarli moi rodzice, teraz ja musiałam przeżyć to we śnie. Teraz ja miałam umrzeć tak samo, morderca nie dał za wygraną. Płakałam. Z przerażenia, bólu wspomnień, paniki. Wpadłam w taką histerię, że moje ciało niekontrolowanie zaczęło drżeć. Ciarki maszerowały po moim kręgosłupie, a trzęsące się ręce z trudem odszukały klamkę od drzwi. Niemal biegiem wyszłam na klatkę schodową i, nie zapalając nawet światła, wiedziona instynktem samoistnie dotarłam pod drzwi na niższym piętrze. Mój płacz niósł się echem po całym bloku, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Zapukałam. Mocniej. Mocniej. Zaczęłam walić pięściami w drzwi jak oszalała, płacząc ze strachu, jakby nadal dookoła były śmiertelne ognie, a za tym wejściem istniała jedyna droga ucieczki, upragnione ocalenie.<br />
<br />
Louis stanął przede mną w samych bokserkach. Pierwszy raz w życiu widziałam go z nieułożonymi włosami, które naturalnie opadały mu na uszy i czoło. Obudziłam go, to pewne. Zobaczył moją twarz, złapał mnie za rękę i wciągnął do środka. Gdy tylko moich uszu dobiegł odgłos zamykanych drzwi, już byłam w obcięciach Louisa. Nie pytał o nic, tulił mnie czule do siebie, obejmując ciasno ramionami. Płakałam, a moje łzy spływały po jego nagim torsie. Głaskał i całował moje włosy, nie mówił nic. Podniosłam zapłakane oczy i spojrzałam prosto w jego niebieskie tęczówki.<br />
<br />
– Miałam… bardzo… bardzo… zły sen – wyjąkałam ciągle zanosząc się płaczem.<br />
<br />
– Jestem przy tobie – powiedział niemal szeptem, przybierając tak ciepły i kojący ton głosu, że fizycznie czułam, jak te dźwięki leczą mój ból.<br />
<br />
Zaprowadził mnie za rękę jak dziecko i posadził na sofie przy stoliku.<br />
<br />
– Poczekaj na mnie sekundę, dobrze? – zapytał nadal głaszcząc mnie po włosach.<br />
<br />
Pokiwałam lekko głową i zaczęłam ocierać łzy wierzchem dłoni. Louis zniknął w kuchni. Słyszałam odgłos łyżeczki stukającej o szklankę, a po chwili mój pocieszyciel wrócił, trzymając w jednej ręce kubek z gorącym kakao. Usiadł najbliżej jak tylko się dało i od razu objął mnie ramieniem i przycisnął do siebie. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej.<br />
<br />
Trwaliśmy tak w milczeniu przez dłuższą chwilę. On, jak zawsze, nie pytał o nic, dawał mi wsparcie i cierpliwie czekał, aż uspokoję się i wszystko wróci do normalności. Dopiero teraz przestałam w końcu płakać, ale z moich ust również nie padały żadne słowa. W ciszy zaczęłam przyglądać się Louisowi. Jego nagość nie krępowała mnie zupełnie, a wręcz przeciwnie – z fascynacją wędrowałam wzrokiem po jego linii szczęki, szerokich ramionach, wystających kościach obojczykowych; niemal dotykałam oczami tej delikatnej, pokrytej tatuażami skóry, idealnego, męskiego torsu, pięknie umięśnionego brzucha. Jak tak cudownie zbudowane ciało mogło należeć do matematyka-pianisty? Powolnie ujął moją rękę w swoje dłonie. Miał niezwykle delikatne, długie palce.<br />
<br />
– Pij, bo zaraz wystygnie. Podobno kakao uspokaja – powiedział do mnie opiekuńczym tonem.<br />
<br />
Podniosłam kubek do ust, po czym duszkiem wypiłam całą zawartość tylko po to, aby jak najszybciej z powrotem ścisnąć go za rękę i nie musieć już więcej puszczać jej choćby na sekundę. Nagle poczułam gwałtowne uderzenie gorąca i duszności, zupełnie jak w moim śnie. Zrobiło mi się potwornie słabo, miałam wrażenie, że za sekundę zemdleję.<br />
<br />
– Co ci jest? – Louis zapytał ze zdenerwowaniem w głosie. Musiał zauważyć, że dzieje się ze mną coś niedobrego.<br />
<br />
– Troszeczkę mi słabo… – wyszeptałam.<br />
<br />
– Chodź, położysz się.<br />
<br />
Nie wypuścił mojej ręki, nie oswobodził mnie ze swoich ramion. Tak, jak siedzieliśmy przytuleni, z taką samą bliskością poszliśmy do pomalowanej na niebiesko sypialni. Louis delikatnie położył mnie na swoim łóżku. Nie zapalił lampki, a całkowite ciemności rozjaśniały jedynie wąskie strumienie światła, padające z salonu przez uchylone drzwi. Od razu zrobiło mi się lepiej, jednak cała ta sytuacja i miejsce, w jakim właśnie się znalazłam, przyprawiły mnie o inny rodzaj zawrotów głowy. Leżałam w łóżku Louisa, w jego pościeli, która oszałamiająco pachniała jego zapachem, lawendą i cytrusami. Przykrył mnie kołdrą i sam położył się obok. Niewiele myśląc, przylgnęłam do niego całą sobą. Nasze ciała dzieliła jedynie cieniutka satyna mojej koszuli nocnej. Słyszałam przyspieszone bicie swojego serca i krew pulsującą w moich skroniach, ale nie czułam się speszona. Byłam podniecona i pragnęłam go w tamtej chwili jak nigdy w życiu żadnego mężczyzny. Louis objął mnie ramieniem i z całej siły przycisnął do siebie. Westchnęłam.<br />
<br />
– Spokojnie… – wyszeptał, delikatnie muskając przy tym ustami płatek mojego ucha.<br />
<br />
Zadrżałam.<br />
<br />
– My tu tylko śpimy, Miley, spokojnie – powtórzył i zaczął delikatnie głaskać moje plecy.<br />
<br />
Wzięłam kilka głębokich wdechów i starałam się opanować drżenie całego ciała. Po kilku minutach wszystko zaczęło wracać do normalności, ale nadal świadomość, że leżę z Louisem w jego łóżku, że jesteśmy tak bardzo blisko, jego ciepło, zapach… Wszystko to działało na mnie pobudzająco i kojąco naraz. Czułam się podniecona i bezpieczna.<br />
<br />
Leżeliśmy tak w bezruchu i milczeniu długie, niekończące się minuty. Louis spał już słodko jak niemowlę. Patrzyłam jak ledwo zauważalnie uśmiecha się przez sen. Wiedziałam, że tej nocy już na pewno nie zasnę.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com35tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-12479124489055195872014-07-06T03:38:00.001+02:002014-07-06T03:38:46.532+02:00Uwaga!<br />
Zainspirowana metodami innych blogerek, żeby sprawdzić, czy warto w ogóle kontynuować Insomnię, proszę was o mały teścik.<br />
<br />
<b> Kto czeka na nowy rozdział, niech zostawi komentarz pod tym postem. Cokolwiek, nawet kropkę czy przecinek.</b><br />
<br />
Dzięki temu będę wiedziała, czy w ogóle po takiej przerwie opłaca mi się wracać do pisania i czy ktokolwiek tu jest i to czyta.<br />
<br />
Pozdrawiam ciepło :) xxx<br />
M.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com89tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-64286485610025975252014-03-23T05:23:00.004+01:002014-03-23T05:30:08.958+01:00Rozdział XVIII <p style="text-align:left;"><br />
Pojechaliśmy pierwszym nocnym autobusem do Londynu. Moja przeprowadzka nastąpiła szybciej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Szczęście w nieszczęściu, że po pożarze nie zdążyłam jeszcze nakupić zbyt wielu rzeczy, więc spakowałam wszystko, co posiadałam, dosłownie w pół godziny. Smutne, ale praktyczne.<br />
<br />
Było zbyt późno, żeby nachodzić Harrego i jego babcię, zbyt niezręcznie, by spać u Louisa, gdy noce spędza z El, zbyt nielegalne, by nocować z Zaynem w jego pokoju w akademiku. Z trzech, złych opcji, którąś musieliśmy wybrać, więc bez chwili zawahania, jednogłośnie wskazaliśmy złamanie normy formalnej, nie etycznej. Pozostało nam wykombinować plan, dzięki któremu przetransportowałabym się do akademika, uchodząc uwadze portiera. Z moją sprawnością fizyczną opcje wspinaczki po rynnie, czy piorunochronie, odpadały z miejsca. Zayn mieszkał na pierwszym piętrze, ale i tak byłam pewna, że ta próba zakończyłaby się, delikatnie mówiąc, źle. Mimo to nie ustępował i próbował przekonać mnie do spektakularnej opcji.<br />
<br />
- Mils, no daj spokój, tam jest nisko! – wrzeszczał na cały autobus.<br />
<br />
- Oj, zamknij się, ludzie patrzą, wiochę robisz – parsknęłam.<br />
<br />
- Olej to. Ej, ale serio ci mówię, dasz radę, wszyscy tak robią i nikt się nigdy… – zamyślił się – no, może parę razy, ale nieważne, mówię ci, nie zjebiesz się, a nawet jakby, to tam jest nisko i…<br />
<br />
W sekundę, gwałtownie odkręciłam się i jednym, niemal brutalnym ruchem przytknęłam swoje usta do jego ust. Podziałało. Zamilkł. Pocałował mnie powolnie, jednak bardzo ciepło i namiętnie. Po mojej skórze przeszedł przyjemny dreszcz. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu.<br />
<br />
Niestety żaden, alternatywny do wspinaczki, plan nie przyszedł mi do głowy. Gdy już staliśmy na parkingu pod akademikiem, wymyśliliśmy mały kompromis. W przedostaniu mnie na pierwsze piętro miał nam pomóc kolega, który mieszkał na parterze, tuż pod pokojem Zayna. Misja wyglądała następująco: <br />
<br />
Staję pod oknem pokoju studenta filozofii Liama, wyciągam ręce do góry, on mnie łapie i wciąga do siebie.<br />
<br />
<br />
Brzmi równie strasznie, co kusząco. Żeby brzmiało jedynie kusząco, mój towarzysz niedoli wyciągnął z kieszeni ostatniego skręta.<br />
<br />
- Na lepszą równowagę. – Puścił do mnie oczko i zaczął prowadzić mnie za rękę na tyły budynku.<br />
<br />
Zaraz za rogiem zniknęły ostatnie smugi światła parkingowych latarni. Zapadła kompletna ciemność. Ostrożnie stawiałam kroki, podążając instynktownie za Zaynem. W ciszy słyszałam, jak błoto międli się pod moimi nogami, czułam zapach wilgotnej ziemi i gnijącej trawy. Była połowa października, nic w tym nadzwyczajnego. Marihuanowy papieros zaczynał działać – nie myślałam kompletnie o tym, że za chwilę będę musiała wspinać się po oknach jak zawodowy kaskader, a jedynie o tym, co pomyśli sobie ten nieznany mi chłopak, gdy zobaczy mnie po raz pierwszy w życiu w tak okropnie ubłoconych butach. Na moje nieszczęście miałam na sobie akurat beżowe botki. Zapewne wyglądały już jak gumowce rolnika po wyjściu z obory.<br />
<br />
Dotarliśmy na miejsce. Okno nad naszymi głowami skrzypnęło donośnie i otworzyło się na oścież oświetlając nieco teren dookoła. <br />
<br />
- Cześć – przywitał się chłopak, który odsuwał właśnie firanki. – Gotowa na wejście? – zwrócił się do mnie i, mimo że przez jasne światło padające zza jego pleców nie widziałam kompletnie twarzy, a jedynie zarys sylwetki, poczułam, że się uśmiecha. Miał niski, radiowy, przyjemny ton głosu. <br />
<br />
- Emmm… Powiedzmy… - wybąkałam nieco zmieszana całą sytuacją.<br />
<br />
- Dobra. – Zayn zatarł ręce. – To ja wracam, wnoszę na górę twoją walizkę i zaraz staję tu w oknie. Nie próbujcie nawet zaczynać beze mnie, bo, bez kitu, będzie źle – rzucił groźbę, jednak śmiał się przy tym jak dziecko. Chociaż nie, to złe porównanie. Dzieci nie chodzą zjarane.<br />
<br />
Zrobiło się nieco niezręcznie. Stałam pod oknem Liama, a on, gdzieś nad moją głową, korzystając z okazji, zapalił papierosa. Milczeliśmy, bo, w sumie, o czym w takiej sytuacji rozmawiać? Na szczęście, ledwie chłopak zdążył wyrzucić niedopałek, usłyszałam odgłos otwierającego się na pierwszym piętrze okna.<br />
<br />
- No, to do dzieła! Dajesz, Mils, stań zaraz pod parapetem, żeby Liam mógł cię łatwiej złapać – krzyczał z góry Zayn, śmiejąc się jak popaprany. Cała sytuacja wyraźnie go bawiła.<br />
<br />
Zgodnie z prośbą stanęłam tuż przy ścianie. Kolega z parteru wychylił się z okna i w końcu mogłam zobaczyć jego twarz. Nawet przystojny, ale wyglądał na dużo starszego, niż był w rzeczywistości. I nieskorego do wygłupów.<br />
<br />
- Dobrze, to teraz śmiało, ręce do góry, a ja cię wciągnę – powiedział z przyjaznym uśmiechem na ustach.<br />
<br />
- Postaram się… - wymamrotałam, wyciągając ramiona w jego kierunku.<br />
<br />
W tym momencie rozległa się nad moją głową salwa śmiechu Zayna. Rżał tak, że z trudem łapał oddech. Po kilku zapowietrzeniach zaczęłam obawiać się o jego życie. Nie wiedziałam, co znowu go tak bawi, ale uniosłam głowę do góry i zrozumiałam. Mimo wyciągniętych ramion i tak byłam za niska, żeby Liam mógł mnie złapać. Cóż, sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu bywa przekleństwem.<br />
<br />
- Zayn, przestań rżeć! – wrzasnęłam nieco poirytowana całą sytuacją, która coraz bardziej, zamiast niecnego wślizgnięcia się do środka rodem z filmów kryminalnych, przypominała cyrk. Na domiar złego od błota przemokły mi buty i zaczynało robić mi się naprawdę zimno.<br />
<br />
- Dobra, sorka. Zejdę na dół i wam pomogę – odpowiedział jak skarcony dzieciak.<br />
<br />
To, co działo się dalej, nie przyśniłoby mi się nawet w najgorszym koszmarze. Zayn trzymał za nogi Liama, który połową ciała zwiesił się z okna, żeby dosięgnąć moich rąk. Poczułam pewny chwyt ciepłej, męskiej dłoni. Jednak chyba moi kompani zapomnieli, że nie ważę dziesięciu kilo i nie jestem przedmiotem, który tak łatwo można podnieść i po prostu wciągnąć. Musiałam odkręcić się przodem do ściany i wdrapywać się po niej nogami, podczas gdy jednocześnie wpół wiszący Liam podciągał mnie do góry. Ku sprzysiężeniu wszystkich nieczystych sił tego świata przeciwko mnie, ściana okazała się być śliska od wilgoci i moje buty ześlizgiwały się po niej jak po tafli lustra. Ale w końcu jestem Vasply, nie mogłam poddać się tak łatwo. Po pierwszej próbie, która zakończyła się kompletnym fiaskiem, postanowiłam mocniej i szybciej odpychać się od ściany nogami, żeby Liam mógł szybciej i energiczniej wciągnąć mnie za jednym zamachem. Pełna werwy i gotowa do boju zaatakowałam ścianę i… usłyszałam jedynie srogie chlupnięcie i gradobicie śmiechu.<br />
<br />
Okazało się, że Liam nie był przygotowany na moją energiczną taktykę wchodzenia, bo nawet nie przyszło mi do głowy, żeby go o tym uprzedzić i, gdy tylko jak narwaniec zaczęłam napierać nogami na śliską powierzchnię, ciężarem swojego ciała wyszarpnęłam się z jego uścisku i błyskawicznie plusnęłam tyłkiem prosto w rozmiędlone błoto. W pierwszej sekundzie miałam ochotę cisnąć wiązankę najgorszych przekleństw, jakie tylko zna świat, po czym zapaść się pod ziemię ze wstydu, ale gdy usłyszałam melodyjny śmiech Liama i szlochanie Zayna, który popłakał się ze śmiechu, nie wytrzymałam i sama zaczęłam śmiać się ze swojego wyczynu.<br />
<br />
Udało mi się wejść za czwartą próbą, jednak przy ostatnim odepchnięciu od ściany ześliznął mi się z nogi prawy but i poleciał za okno w mrok. Ostre światło poraziło mnie w oczy. Stałam na środku małego pokoju w jednym bucie, drugi, który jeszcze mi został, był jedną, wielką, błotną masą, jak zresztą ja cała.<br />
<br />
- Liam, miło mi. – Chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy wyciągnął do mnie rękę.<br />
<br />
- Potwór z Bagien, mnie również – odpowiedziałam, nie kryjąc rozbawienia.<br />
<br />
Zayn zabrał mnie do swojego pokoju, Liam, z męczeńskim poświęceniem, poszedł szukać mojego buta. Gdy wrócił, siedziałam już z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach mając na sobie ubrania Zayna - szorty w granatowo-białe paski i biały T-shirt.<br />
<br />
- Prawda, że wygląda uroczo? – Zayn pytał Liama, jednak patrzył prosto na mnie, uśmiechając się troskliwie.<br />
<br />
- Fakt. Powinieneś zbierać na pierścionek – odpowiedział brunet z pełną powagą w głosie.<br />
<br />
Byłam tak wyczerpana pakowaniem, podróżą, wspinaczkami, że powieki odmawiały mi posłuszeństwa i opadały mimo woli. Odstawiłam kubek i oparłam głowę na ramieniu Zayna.<br />
<br />
- Nie pal z nią więcej jonitów – usłyszałam gdzieś w oddali i odpłynęłam w błogi, upragniony sen. <br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com48tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-87450959103145008452014-02-28T15:48:00.001+01:002014-02-28T15:48:18.864+01:00Rozdział XVII <p style="text-align:left;"><br />
<br />
Nigdy nie lubiłam jesieni. Jesień mnie również nigdy nie lubiła, więc tak z wzajemnością znielubiłyśmy się obydwie. Co roku miałam wrażenie, że wszystkie siły o tej porze sprzymierzają się przeciwko mnie. Jednak tego pochmurnego i deszczowego października los okazał nieco łaskawości – poza świetną pracą znalazłam również nowe mieszkanie, do którego miałam się lada moment wprowadzić. W sumie ‘znalazłam’ to złe słowo, nie przekłamujmy rzeczywistości – Zayn mi znalazł, a uściślając odstąpił. Ale po kolei, powróćmy do początku.<br />
<br />
Książę Harry konsekwentnie do późnych godzin popołudniowych pomagał mi ogarnąć katalogowy burdel w biurze. Był już dawno po pracy, nie miałabym mu za złe, gdyby po prostu wyszedł do domu i zostawił mnie z moim dziełem chaosu, ale uporczywie, katalog po katalogu, porządkował ze mną porozrzucane papiery. W tym samym czasie, gdzieś tam w tym samym mieście, jednak w zupełnie innym świecie i innej rzeczywistości, Louis, po skończonych zajęciach w szkole, prawdopodobnie spożytkował swój wolny czas, który był zarezerwowany dla mnie i Małego Księcia, na palenie papierosów i grę na pianinie w ramach odstresowania. Wieczorem był umówiony na mieście z Eleanor. Minęliśmy się, najzwyczajniej w świecie. Tamtego razu, następnego i wiele kolejnych razów, a może nawet żyć.<br />
<br />
Tego piątkowego wieczoru miałam wyjątkowo koszmarny nastrój i gdy tylko zobaczyłam uśmiechniętą (i zarośniętą) twarz Zayna w moich drzwiach, miałam ochotę od razu je zamknąć. Szczerze mówiąc myślałam, że po tym, jak uprawialiśmy seks na podłodze mojej chałupy, nasza relacja zdecydowanie ochłodzi się, a w najgorszym wypadku kompletnie rozpadnie. Nie chciałam, żebyśmy byli „przyjaciółmi”, którzy się pieprzą, tym bardziej nie mogłabym zaangażować się w jakąś głębszą, uczuciową relację i poważny związek. Wobec tego widziałam tylko jedną ścieżkę dalszej znajomości, a była to ścieżka katastroficzna. Cóż, błądzić rzeczą ludzką. Nie mam pojęcia jak daleko sięgają początki sporu o to, czy istnieje przyjaźń damsko-męska czy nie, ale na myśl nasunęło mi się od razu stanowisko głoszące, że kobieta może przyjaźnić się z mężczyzną dopiero wtedy, jak już raz się z nim prześpi. Zawsze się z tego śmiałam, ale w moim przypadku magiczny bon mot znalazł swoje urzeczywistnienie. Nie powtórzyliśmy więcej tej nocy, jednak wiedziałam doskonale, że Zayn nie potraktował tego jako zwykłej przygody nie mającej wpływu na jego uczucia. Nie chciałam łamać mu serca, ale to, że narobiłam mu nadziei, było tak oczywiste, jak śmierć. Widywaliśmy się codziennie. Czasem piliśmy kawę i z sentymentem wspominaliśmy czasy dzieciństwa, czasem paliliśmy jointy i oglądaliśmy pornosy. Nieważne co robiliśmy, zawsze było nam idealnie, mimo że nie byliśmy razem, chociaż bywały chwile, w których on jakby o tym zapominał. Jedną z nich był właśnie ten piątkowy wieczór, gdy stanął w moich drzwiach i na przywitanie poczęstował mnie soczystym całusem.<br />
<br />
- Mils, Mils, Mils! Będzie impreza! – Wpadł do mojego domu nie oczekując nawet gestu zaproszenia i, już niemal w locie kładąc nogi na stół, od razu rzucił się na kanapę.<br />
<br />
- Mhmm… - odburknęłam jedynie nie zwracając na niego większej uwagi i wróciłam do przegrzebywania kuchennych szafek w nadziei znalezienia czegokolwiek na ból głowy.<br />
<br />
- Nie ciekawi cię to ani trochę? No, dawaj, spróbuj zgadnąć.<br />
<br />
- Ale co ja mam zgadywać? – Wzruszyłam ramionami. – Rzuć to jaranie, pieprzysz jak potłuczony – wycedziłam przez zęby cholernie zła, że nie znalazłam żadnych tabletek.<br />
<br />
- Dobra, wyluzuj, bo dostaniesz okresu. – Zdjął nogi ze stołu i usiadł opierając głowę na łokciach.<br />
<br />
Obrazą dla mojej inteligencji i poczucia humoru byłoby ripostowanie tak żenującego i suchego tekstu, więc nawet nie otworzyłam ust. Z niechęcią wstawiłam wodę na kawę.<br />
<br />
- Idziemy na parapetówę. Za tydzień – powiedział z, nieco przygaszonym już przez mój grobowy nastrój, entuzjazmem.<br />
<br />
- Czyją? – zapytałam z uprzejmości, nie dla informacji.<br />
<br />
- Twoją. – Uśmiechnął się i spęczniał z dumy, że w końcu zdobył moje zainteresowanie.<br />
<br />
Na kilka sekund zastygłam w bezruchu a łyżka z kawą w mojej ręce zatrzymała się w powietrzu w połowie drogi do filiżanki. Spojrzałam na Zayna z ukosa, żeby upewnić się, czy to nie jakiś żart.<br />
<br />
- Kontynuuj… - wymruczałam powoli przywracając ruch mojej ręce.<br />
<br />
W odpowiedzi wyjął skręta, przypalił go z błyskiem tryumfu w oczach i podał do mnie. Patrzyłam na żar tlący się między moimi palcami, a Zayn opowiadał mi o wolnym pokoju w mieszkaniu babci Harrego, do którego miał się wprowadzić od połowy października, jednak ze względu na mnie postanowił zostać w akademiku i odstąpić mi lokum. Nawet nie zapytał mnie, czy przejawiam jakiekolwiek chęci zamieszkania w tym miejscu, ale to całkiem zrozumiałe. Nie musiał. Doskonale wiedział, że w mojej sytuacji wyprowadziłabym się nawet do meliny i zamieszkała z ćpunami i dziwkami chorymi na AIDS, aby było tam cieplej niż w mojej starej szopie.<br />
<br />
- Będę miał waszą trójkę w jednym miejscu, ale zajebiście, c’nie? – wyrzucił na jednym tchu i, rozpromieniony, objął mnie ramieniem.<br />
<br />
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że od następnego tygodnia miałam mieszkać po sąsiedzku z Louisem, a myśl ta zogniskowała się dziwnym drżeniem w mojej klatce piersiowej, które stopniowo, niczym topniejący, mokry śnieg, spływało w dół do mojego żołądka. Nie widzieliśmy się od miesiąca, jednak wciąż w jakiś dziwny, nienamacalny sposób był koło mnie obecny. Poprzez swój zapach, który każdego dnia towarzyszył mi w pracy, głos w telefonicznej słuchawce, który każdego wieczora bez wyjątku opowiadał mi wydarzenia minionego dnia. Wciąż się mijaliśmy i wciąż się przenikaliśmy na jakiejś niezrozumiałej metafizycznej płaszczyźnie, gdy czuliśmy się wzajemnie i przebywaliśmy ze sobą częściej niż z kimkolwiek innym, mimo że nie miało to żadnego związku z fizycznym byciem obok siebie. Rozmawialiśmy ze sobą. Tęskniliśmy za sobą. Kochaliśmy się z sobą. Nienamacalnie.<br />
<br />
- O, kurwa, byłbym zapomniał. – Zayn ściągnął moje myśli z powrotem do chwili obecnej, na starą wersalkę. – Leżał pod twoimi drzwiami, nie zaglądałem, serio, nie wiem, czy to rachunek, czy list od tajemniczego wielbiciela, ale równie dobrze może to być…<br />
<br />
Położyłam wskazujący palec na jego ciepłych ustach. Wargi poruszyły się obnażając w szerokim uśmiechu zęby. W przymusowym milczeniu podał mi kopertę. Jednym zamaszystym ruchem rozkleiłam papier i wyciągnęłam ze środka bilecik. Pomarańczowe światło żyrandola tworzyło złote refleksy na lśniącym, kredowym papierze.<br />
</p><br />
<br />
<i>Tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień Pański; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest.<br />
<br />
<p style="text-align:right;">1 Kor 3, 13</p></i><br />
<br />
<p style="text-align:left;">- Za-ayn… - zachrypiałam przez zaciśnięte gardło. – Ubieraj się. Wychodzimy stąd.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com38tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-89403813545722296072014-01-05T02:25:00.001+01:002014-01-24T23:36:10.844+01:00Rozdział XVI<p style="text-align:left;">Osąd moralny mojej nocy z Zaynem postanowiłam odłożyć na później. Miałam teraz o wiele ważniejsze sprawy na głowie, która, swoją drogą, sprawiała mi taki ból, że momentami miałam ochotę ją odciąć. Nie wypadając z roli, pewnym siebie krokiem przemierzałam długi korytarz siedziby Scent of Style, giganta branży perfumeryjnej, który w błyskawicznym tempie podbił brytyjski rynek stając się londyńskim Chanelem. Kątem oka obserwowałam odbicie swojej sylwetki w przeszklonej ścianie po prawej stronie. Elegancka, ciemnofioletowa spódnica w ołówkowym typie miała pognieciony od autobusowych siedzeń tył, biała koszula z przypiętą srebrną broszką (TĄ broszką) na szczęście wyglądała perfekcyjnie, za to nawet najstaranniejszy makijaż nie był w stanie ukryć efektu całonocnej libacji na mojej twarzy. Mój pierwszy, testowy dzień w pracy zaczynałam na takim kacu, że moja skóra miała odcień bladozielony, a wory pod oczami były tak wielkie, że mogłabym w nie zapakować dziesięć kilo ziemniaków. Do tego, mimo porannej godziny, od wysokich obcasów bolały mnie nogi, w tych cholernych butach każdy krok powodował stukot szpilek o wykładaną płytkami podłogę, który w moich uszach przypominał serię wybuchów min przeciwpiechotnych i powodował, że mój mózg rozpadał się na kilka sekund w jednolitą maź.<br />
<br />
Miałam wrażenie, że architekt specjalnie dla mnie, na tę okazję, zaprojektował tak nieskończenie długi korytarz, żeby w sadystyczny sposób dać mi nauczkę za moje pijaństwa. Gdy w końcu dotarłam do samego końca, którym okazały się białe drzwi, w duchu pomodliłam się, żeby tylko za nimi nie było drugiego takiego odcinka. Nacisnęłam klamkę i, ku mojej radości, znalazłam się w przestrzennym holu, gdzie młoda, blond recepcjonistka przeszywała mnie pytającym spojrzeniem. Jednak pierwsze co dostrzegłam to fakt, że podłoga wyłożona była miękkim dywanem. Bóg istniał, ochronił mój mózg przed totalnym zgalaretowacieniem. Dałam jeszcze dwa bezgłośne kroki w przód i głośno odetchnęłam z ulgą.<br />
<br />
- W czymś pomóc? – zapytała niepewnie blondynka.<br />
<br />
- Ach, tak. – W sekundę ogarnęłam się i przeniosłam swoje przekrwione spojrzenie z miękkiego dywanu na postać z recepcji. – Jestem Miley Vasply, miałam się dzisiaj stawić na pierwszy dzień…<br />
<br />
- O dziewiątej? – przerwała mi nieprzyjemnym tonem. – Jest ósma pięćdziesiąt siedem, proszę chwileczkę zaczekać – dodała nie czekając na odpowiedź.<br />
<br />
Mówiła z penerską manierą dziewczyny, która dzięki łutowi szczęścia wyrwała się z biedy i dostała niezbyt odpowiedzialną i prestiżową posadę w znanej firmie, co automatycznie w jej rozumowaniu dało jej przyzwolenie na pogardzanie wszystkimi ludźmi. Po tej kilkusekundowej rozmowie zakwalifikowałam ją jako wieśniarę i obdarzyłam tak wrednym i zawistnym spojrzeniem, że od razu spuściła oczy i udała, że szuka czegoś w papierkach na biurku. Mój kac imidż musiał nadać mi szczególnie wrogiego wyrazu.<br />
<br />
Nie minęła chwila, gdy w holu rozległo się charakterystyczne ding-dong oznaczające przyjazd winy, która w istocie otworzyła się tuż za moimi plecami. Stanęła przede mną moja nowa przełożona. Była tak potężna, że zza jej barczystych ramion nie widziałam nawet biurka recepcjonistki, a granatowa marynarka w połączeniu ze spódnicą w tym samym kolorze opinały ze wszystkich stron obfite ciało Murzynki. Mocny, niebieski makijaż w połączeniu z ogromnym afro powodowały, że kobieta z jednej strony w swoim wyglądzie miała coś nieokrzesanego, dzikiego i pierwotnego, jednak z drugiej była nader elegancka i dystyngowana. Wyglądała na kogoś, kto nie znosił słów sprzeciwu. Zresztą, biła od niej taka pewność siebie, że wątpię, iż kiedykolwiek ktokolwiek ośmielił się nie zastosować do jej poleceń.<br />
<br />
Poczułam się przy niej jak małe dziecko przyłapane na podjadaniu słodyczy. Miałam wrażenie, że w sekundę minęły mi wszystkie kacowe dolegliwości. Stałam w windzie z Barbarą Tray i, niczym skarcony uczniak, bałam się oderwać wzroku od czubków swoich butów. Przerażały mnie jej rozmiary, chód, oschły wyraz twarzy, wszystko. Ta Murzynka cała była jedną, ogromną, chodzącą grozą.<br />
<br />
Dojechałyśmy na szóste piętro. Moim oczom ukazał się identyczny, cholernie długi, przeszklony korytarz jak na parterze przy wejściu. Skrzywiłam się. Barbara bez słowa wyszła z windy i zniknęła za drugimi drzwiami po lewej stronie. Nie powiedziała nic, nie wiedziałam, czy oczekuje ode mnie, żebym poszła za nią, czy mam czekać, tańczyć, recytować, iść do diabła. Zostawiła za sobą otwarte na oścież drzwi, więc zaczęłam niepewnie, małymi kroczkami, jak złodziej zakradać się do pokoju. Ledwie przeszłam metr, w progu ukazała się czarna twarz, która miną pełną dezaprobaty dała mi do zrozumienia, że właściwym wyborem było wejście za nią, jednak jest już za późno, oblałam test i teraz granatowa kula czeka zniecierpliwiona z niesmakiem. Niemal podbiegłam do drugich drzwi.<br />
<br />
Pokój był tam mały, że Barbara ze swoimi obfitymi kształtami zajmowała prawie całą wolną przestrzeń. Ściany miały kolor seledynowej zieleni, podłogę pokrywał ciemnoszary dywan (uff…). Całe umeblowanie pokoju kończyło się na dużym biurku, na którym stała biurowa lampka i wazon ze sztuczną, żółtą gerberą, obrotowym krześle i dwóch szafach – jednej wielkiej niemal pod sam sufit, z wieloma szufladami, przypominającej te, w których mój ojciec trzymał archiwa parafialne i drugiej, bardzo podobnej, jednak dużo mniejszej i z małymi przegródkami zamiast szuflad. Biurko stało po prawej stronie, przy wielkim oknie, które optycznie powiększało cały pokój i pozwalało spojrzeć na panoramę miasta, po lewej były wspomniane szafki. Skromnie, nad wyraz biurowo, jednak schludnie i komfortowo. Żadnych powodów do narzekań.<br />
<br />
- Jak się sprawdzisz, to będzie twój pokój – powiedziała niskim głosem Barbara. – Wiesz, co dokładnie należy do twoich obowiązków? – zapytała jakby od niechcenia.<br />
<br />
Nie miałam bladego pojęcia, nikt jeszcze nie zdradził mi żadnych szczegółów mojej pracy, ale najzwyczajniej w świecie bałam się przyznać Barbarze, że przychodzę całkiem w ciemno z jakąś szczątkową wiedzą, że będę opisywać perfumy. Zawahałam się.<br />
<br />
- Harry coś wspominał… Ale nic konkretnego… - wymamrotałam niepewnie.<br />
<br />
- Wiesz czy nie? – Murzynka odkręciła się twarzą do mnie i spojrzała mi prosto w oczy.<br />
<br />
- Nie – rzuciłam krótko i sama zdziwiłam się tonem swojego głosu, który brzmiał cholernie pewnie.<br />
<br />
Barbara uśmiechnęła się. Jej twarz w momencie zmieniła się nie do poznania. Wystarczyło, że uniosła do góry kąciki ust i w sekundę ulatywała z niej cała groza i oschłość. Może wcale nie była taka straszna, jak mi się wydawało? Jednym, zamaszystym ruchem skrzyżowała poniżej obfitych piersi swoje pulchne ręce i rzeczowo zaczęła tłumaczyć:<br />
<br />
- W dużej szafie są wybrane katalogi sprzed kilku lat. Przy każdym jest karta, na którym jest opis linii zapachowej, data premiery, unikatowy numer i inne dane. Zobacz sobie. – Gestem wskazała duże szuflady.<br />
<br />
Otworzyłam pierwszą z brzegu i wyjęłam katalog. Było dokładnie tak, jak powiedziała. Zaczęłam przerzucać strony.<br />
<br />
- Jedyne co cię interesuje w katalogu to opisy zapachów. Masz je napisać od nowa. Możesz zacząć od dowolnej kolekcji, to nie ma znaczenia. Nie przerażaj się – dodała widząc moją minę – dzisiaj tylko poprzeglądasz, oswoisz się, powąchasz i wybierzesz zapach, którym chcesz się zająć jako pierwszym. Jak się sprawdzisz, opiszesz pozostałe linie, a jak i to zrobisz dobrze, będziesz miała szansę ubrać w słowa najnowszą kolekcję, która wyjdzie w tym roku. – Poprawiła włosy i tym jednym gestem raz na zawsze rozwiała moje wątpliwości dotyczące tego, czy puszyste kobiety mogą poruszać się z gracją. Barbara była stuprocentową, brytyjską damą, to nie ulegało żadnej wątpliwości. – W szufladzie przy biurku masz laptopa, notatnik i inne przybory, możesz korzystać ze wszystkiego, co tylko będzie ci potrzebne. Jakieś pytania? – zapytała stojąc już jedną nogą za progiem.<br />
<br />
- Nie. Wszystko jasne, pani Trey – rzuciłam na jednym oddechu.<br />
<br />
- Jak już wybierzesz nad czym będziesz pracować - drugie piętro, pokój dwieście szesnaście, zapisuję co trzeba i jesteś wolna na dziś. – Ledwo skończyła zdanie, już zniknęła w korytarzu, a chwilę później ding-dong windy oznajmiło, że również z piętra.<br />
<br />
Zostałam sama z niezliczoną ilością katalogów w jednej szafce i z taką samą liczbą małych, testerowych próbkach perfum w drugiej. Na chybił trafił powyciągałam po jednej książeczce z szuflad, które akurat wpadły mi w oko. W sumie na moim biurku znalazło się dziewięć katalogów. Zaczęłam czytać. Pierwszy, drugi, trzeci… Wszystko zlewało mi się w jedną, nierozróżnialną całość. Odkąd czujne oko Barbary opuściło to pomieszczenie, kac ponownie zaczął dawać mi się we znaki. Co chwilę odbijało mi się jałowcem i alkoholem, mdliło mnie niemiłosiernie i, w kryzysowych momentach, obawiałam się, że zarzygam nowe biurko. Byłam tak niewyspana i zmęczona, że literki układające się w wyrazy zaczęły przypominać mi chińskie znaki. Na rozbudzenie poszłam do szafy po więcej makulatury. Po trzydziestu minutach dziesiątki katalogów walały się po całej podłodze, a pośrodku, siedziałam ja, z nogami skrzyżowanymi po turecku i przerzucałam leniwie strony w poszukiwaniu czegoś, co szczególnie przykułoby moją uwagę.<br />
<br />
Nie mam pojęcia ile katalogów zdążyłam przejrzeć, ile z nich naprawdę przeczytać, ale poczułam, że to droga donikąd. <i>Niezwykłe połączenie białego piżma z nutą soczystej pomarańczy</i> bla bla bla, oklepane do porzygu, <i>ekskluzywny zapach ze zmysłową kompozycją</i> bla bla bla. Cisnęłam przed siebie katalogiem. Kartki zaszeleściły w powietrzu i upadły na podłogę w rogu, przy szafie. Westchnęłam. Już miałam zamiar wziąć jakikolwiek zapach i powiedzieć Barbarze, że to mój długo szukany wybranek, gdy nagle do głowy wpadł mi inny pomysł. Mój skacowany mózg nie działał na zbyt wysokich obrotach, ba, on ledwo zipał z niewyspania i wyniszczenia alkoholem, dlatego dopiero teraz pomyślałam o tym, żeby zabrać się za tę pracę od drugiej strony. Usiadłam przy szafce z próbkami perfum i zaczęłam po kolei odkręcać testery i wąchać zapachy. <br />
<br />
Zdążyłam powąchać zaledwie dwie półki, gdy w pokoju zrobił się już taki zaduch, że w połączeniu z moim opłakanym stanem to był jakiś cud, że nie zwymiotowałam na podłogę. Otworzyłam okno na oścież. Tego dnia nie było zbyt ciepło, ale to nawet wpłynęło na moją korzyść, chłodne powietrze orzeźwiło mnie nieco i przywróciło resztki świadomości. Spojrzałam na rozpościerające się na horyzoncie ulice Londynu. Wtem ktoś zapukał do drzwi. Ze strachu o mały włos nie wyskoczyłam przez okno. Szybko wszystko pozamykałam i już miałam powiedzieć <i>proszę</i>, gdy nagle ugryzłam się w język. Po całej podłodze, dosłownie wszędzie, walały się buteleczki z perfumami, kartki i katalogi. Ładna wizytówka, panno Vasply. Miałam zamiar udać, że mnie nie ma, wyszłam siku, popełniłam samobójstwo skacząc z okna, nieważne, nikt nie mógł zobaczyć tego arcysyfu. Pukanie rozległo się po raz drugi. Zgodnie z planem nie odpowiedziałam i niemal wstrzymałam oddech, jakby naprawdę ktoś mógł usłyszeć go przez drzwi. Już miałam odetchnąć z ulgą i poczuciem tryumfu, gdy nagle ktoś nacisnął na klamkę. Wzięłam głęboki wdech, automatycznie szukając w myślach jakiejś ratującej honor wymówki.<br />
<br />
- Myślałem, że śpisz – powiedział Mały Książę w ogóle nie zwracając uwagi na bałagan.<br />
<br />
Wyglądał niemal zupełnie tak samo, jak w dniu, gdy odwoził mnie do domu i zaproponował pracę. Miał na sobie wiśniową koszulę, czarne spodnie, bijący po oczach, złoty zegarek, loki ułożył na brylantynę.<br />
<br />
- Dlaczego miałabym spać? – zachrypiałam, gdyż ze strachu przed wpadką z syfem na podłodze ścisnęło mi się gardło.<br />
<br />
Książę uśmiechnął się wymownie i dopiero wtedy załapałam, że mój głos zabrzmiał jak u ostatniego, przepitego menela.<br />
<br />
- Nocny wysiłek fizyczny może zaburzyć dzień. Wybrałaś zapach? – zapytał, jakby pierwsza uwaga nigdy nie padła.<br />
<br />
Uniosłam do góry jedną brew. Jego komentarz totalnie zbił mnie z tropu. Liczyłam się z tym, że Zayn jest plotkarzem i mogę przez jego niewyparzony pysk mieć problemy, ale żeby do tego stopnia? Niemożliwe, nie mógł wiedzieć. Pewnie strzelił w ciemno, że byłam w klubie. Mam już urojenia. Taniec, Miley, taniec, myśl.<br />
<br />
- Emm… Nie. Chcesz mi pomóc? – pytałam ze szczerą nadzieją w głosie.<br />
<br />
- Dobrze. – Kiwnął głową i bez zbędnego komentarza zaczął szukać odpowiedniej buteleczki w mniejszej szafce. – Proszę. - Podał mi tester. Znalezienie zapachu zajęło mu jakieś trzy minuty.<br />
<br />
Powąchałam i… Zamarłam. Poczułam jakieś dziwne ukłucie w środku i z wrażenia oparłam się o biurko. Woń lawendy i cytrusów bardzo szybko rozniosła się w powietrzu.<br />
<br />
- Louis… - szepnęłam niezamierzenie i gdy tylko do mnie dotarło, że powiedziałam to na głos, zrobiło mi się głupio.<br />
<br />
- Właśnie kończy ostatnią lekcję, podstawówka jest po drodze. Znajdź katalog do zapachu i wychodzimy stąd – rzucił z lekkim uśmiechem na ustach, ale mówił całkiem poważnie.<br />
<br />
A więc to tak. Matematyk Louis uczył w szkole, dlatego miał wakacje. Że też wcześniej na to nie wpadłam.<br />
<br />
- Dobra, gdzie jest katalog do tego? – zapytałam przystając na propozycje. <br />
<br />
Wszystko było lepsze niż tkwienie bezsensownie w tej stercie papieru. Poza tym w głębi serca poczułam, że chcę zobaczyć Louisa. Powietrze przesiąkło jego zapachem. Nie, ja nie chciałam go zobaczyć, ja po prostu musiałam to zrobić. Nawet nie przypuszczałam, że tak za nim tęsknię.<br />
<br />
- To jest półka 345/009, numer 123920. Katalogi i perfumy ułożone są dokładnie w tej samej kolejności.<br />
<br />
- Emmm… Harry…? – Wymownie spojrzałam na masę katalogów porozrzucanych po całym pokoju.<br />
<br />
- No tak. Przejebane. – Oparł się łokciem o szafkę. – Ale dobra, pomogę ci, chodź.</p><br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com47tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-85158424316797721632013-12-14T15:35:00.000+01:002014-01-13T06:35:58.821+01:00Rozdział XV [+18]<p style="text-align:left;">- Stało się coś? – powtórzył pytanie wyraźnie zaniepokojony.<br />
<br />
- Zamykałeś dzisiaj sklep, prawda?<br />
<br />
Dopiero, gdy już wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę z absurdu tej sytuacji; zadzwoniłam w środku nocy do chłopaka, na którego jestem teoretycznie obrażona i nie mamy kontaktu od Bóg wie jak dawna, po to by zapytać, czy zamknął sklep, w którym dzisiaj pracował. To miało sens.<br />
<br />
- Ta-aak… - Był wyraźnie zdezorientowany. – A o co chodzi? Coś się stało? – zapytał po raz kolejny.<br />
<br />
- Nie, nie, nic takiego, naprawdę. – Zaczęłam tak stanowczo zaprzeczać, że musiało być już dla niego oczywistym, iż tak naprawdę jestem na skraju załamania nerwowego. – Chociaż… - W mojej głowie zaświtała nowa myśl.<br />
<br />
- Miley, o co chodzi? – dopytywał z uporem maniaka. – Powiesz w końcu, czy nie?<br />
<br />
- Będę szczera. Jest środek nocy, potrzebuję wódki, a ty masz klucze do sklepu i liczę na to, że zrobisz dla mnie malutki wyjątek i sprzedasz mi jedną butelkę – wyrzuciłam z siebie na jednym tchu.<br />
<br />
Zapadła cisza. Miałam wrażenie, że Zayn po prostu przetwarza w głowie po raz kolejny moje słowa, bo nie jest w stanie uwierzyć, że naprawdę powiedziałam właśnie to, co usłyszał. Minęło kilkadziesiąt sekund i chyba finalnie uzmysłowił sobie, że ta rozmowa ma miejsce w realnej rzeczywistości, bo wybuchnął tak głośnym śmiechem, że na pewno obudził wszystkich swoich domowników.<br />
<br />
- Dobrą imprezę tam macie, co? – wykrztusił z siebie wciąż dusząc się ze śmiechu. – Widzę, że twoja słabość do drinków nabiera tempa, no ładnie, ładnie, to się nazywa desperacja! – Wyśmiewał mnie, ale w jego głosie słychać było czystą sympatię. – Ale wiesz co? Podziwiam cię, mi by było wstyd. Musisz mieć ostrego kaca albo, nie wiem, zajebistą imprezę, delirium tremens, imieniny cioci…<br />
<br />
Zayn wpadł w swój charakterystyczny słowotok, tym razem o charakterze prześmiewczo-szyderczym, jednak gadał bardziej dla zgrywu i zaczepki, niż rzeczywistego wyszydzenia. Nawijał o moim alkoholizmie jak nakręcony, wymyślał coraz to nowe teorie, śmiał się jak wariat. W momencie, gdy właśnie miał przechodzić do kolejnego malowniczego opisu moich fizycznych dolegliwości związanych z odstawieniem wódki, poczułam… Samotność. Dosłownie w sekundę dopadło mnie paraliżujące uczucie samotności i pustki. Niezrozumienia. To było tak intensywne, że miałam wrażenie, że nie ma przy mnie nawet tlenu i zaczynam się dusić. Z trudem łapałam powietrze, które trafiało donikąd, bo w tamtej chwili czułam taką pustkę w sobie, że mogę się założyć, że nie miałam nawet płuc. Byłam całkowicie pusta w środku jak wydmuszka. Wydmuszka, którą niesforny dzieciak zrzucił ze stołu i właśnie, w kontakcie z podłogą, pękła na drobne kawałeczki. Coś mówiło mi, że to jest właśnie koniec, że w tym momencie jakaś część mnie umarła w środku. A może nie tylko część? W otępieniu sama nie rozumiałam swoich myśli, ale natrętnie, w kółko w głowie szepty uświadamiały mi, że klamka zapadła, kurtyna opadła, właśnie teraz wydarzy się coś, co zakończy pewien etap. Nie rozumiałam tego zupełnie. Wiedziałam tylko, że to uczucie próżni wewnątrz za chwilę rozerwie mnie na kawałki. Zaczęłam płakać. Mój szloch był tak żałosny, że w samej sobie budziłam litość. Nie słyszałam Zayna, nie słyszałam głosów w głowie. Zostałam tylko ja i nic więcej.<br />
<br />
- …proszę cię, tylko powiedz, czy jesteś w domu. – Usłyszałam po chwili jakby spod wody.<br />
<br />
- Przed – szepnęłam drżącym głosem, jakby to już było moje ostatnie tchnienie.<br />
<br />
- Nie ruszaj się stamtąd. Będę za dziesięć minut – powiedział śmiertelnie poważnie i, nawet jak na niego, niesamowicie szybko, po czym rozłączył się nie czekając na odpowiedz.<br />
<br />
Powrót do normalności zajął mi kilka minut. Z powrotem zaczęłam czuć chłodny wiatr, dygotać z zimna, myśleć. Nie wiedziałam, co powiem Zaynowi, gdy już tu się zjawi. Tak naprawdę, jakkolwiek cynicznie by to nie brzmiało, chciałam od niego tylko tę wódkę, a moje rozchwianie emocjonalne wolałam przeżywać w błogiej samotności, bez ludzi, którym musiałabym się tłumaczyć, spowiadać, wyjaśniać swoje myśli, których i tak nigdy nie zrozumieją. Ale cóż, przygotowałam się na to, że nie wszystko musi pójść zgodnie z planem. Teraz byłam skazana na towarzystwo, którego najbardziej nie chciałam w takim momencie najbardziej na świecie – ultragadatliwego Zayna, który nic o mnie nie wiedział, nie znał mojej historii, a w dodatku byłam święcie przekonana, że i tak, w swoim beztroskim uosobieniu, nie będzie w stanie mnie zrozumieć i w jakikolwiek sposób pomóc. No, chyba że naprawdę przyniesie tę wódkę. Ale istniał na tym świecie ktoś, kto by zrozumiał. Ktoś, kto by nie wypytywał, po prostu by wiedział. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Była pierwsza dwadzieścia dwie. Zayn rozłączył się sześć minut temu. Miałam jeszcze chwilkę. Wybrałam numer.<br />
<br />
- Co-oo… Co jest? – Jego głos sugerował, że właśnie przerwałam mu jakąś bardzo absorbującą czynność. Odebrał dopiero przy czwartym sygnale, jednak nie brzmiał na zaspanego, raczej na zdezorientowanego.<br />
<br />
- W sumie to nic – odpowiedziałam tak głupio, że gorzej już się chyba nie dało.<br />
<br />
- Stało się coś? – powtórzył ulubioną kwestię dnia Zayna.<br />
<br />
- Nie, chciałam tylko… - No właśnie, co ja chciałam? Sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. – Chciałam tylko pogadać, ale chwilkę, rozumiesz…<br />
<br />
- Kto to? – zapytała Eleanor gdzieś w tle.<br />
<br />
Rozpoznałam jej głos bez najmniejszego problemu. Przygryzłam dolną wargę, aż poczułam ukłucie bólu. To wszystko nie miało żadnego sensu.<br />
<br />
- Nic ci nie jest? Wytrzymasz do jutra? – pytał, jak się spodziewałam, o mój stan, a nie o powód.<br />
<br />
- Tak, myślę, że tak…<br />
<br />
- Słuchaj – ściszył głos do szeptu i po zmienionej akustyce pomieszczenia domyśliłam się, że wyszedł do kuchni – nie mogę teraz rozmawiać. Oddzwonię do ciebie jutro, dobra?<br />
<br />
- Tak, jasne. Wybacz, że przeszkodziłam… - Chciałam się dalej tłumaczyć, ale żadne mądre zdanie nie przyszło mi do głowy.<br />
<br />
- Nie ma sprawy. Pogadamy jutro. Dobranoc Miley – rzucił ciepło, ale w jego głosie czuć było dziwny dystans.<br />
<br />
- Dobranoc Lou – odpowiedziałam ciągłemu sygnałowi w słuchawce.<br />
<br />
Nie zdążyłam się nawet na powrót załamać i poczuć odrzucona, gdy mój wbity w podłoże wzrok zarejestrował trampki Zayna. Podniosłam głowę. Stał przede mną i zdejmował z siebie czarną kurtkę. Został jedynie w koszulce z wielkim znakiem Batmana na torsie. Podał mi rękę i podniósł mnie z krawężnika, bez słowa zakładając mi swoją budrysówkę. <br />
<br />
Gdy weszliśmy do mojego domu, nie bardzo wiedziałam co robić i jak się zachować. Usiadłam po turecku na drewnianej podłodze. Zayn zrobił dokładnie to samo naprzeciwko mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że w rękach trzyma butelkę ginu. Ten widok przyniósł odczucia podobne do smaku piołunu z miodem – nienawidziłam tego jałowcowego gówna, ale naprawdę czułam, że potrzebuję alkoholu, więc i tak błogosławiłam w myślach Zayna, że przyniósł cokolwiek wysokoprocentowego. Byłam tak zdesperowana, że smakowałoby mi chyba nawet płyn do spryskiwaczy, oby tylko miał dobry procent.<br />
<br />
- Znalazłem w barku wujka. Proszę – powiedział i podał mi butelkę. Był dziwnie milczący.<br />
<br />
- Dzięki, wezmę szklanki.<br />
<br />
- Nie, nie, ja pasuję – zaprotestował. – Nie piję alkoholu, ale jeśli nie miałabyś nic przeciwko…<br />
<br />
Z delikatnym uśmiechem wyjął z kieszeni papierośnicę, w której leżało równiutko ułożone kilka skrętów. Wygrzebał jednego i uniósł przed moje oczy przekręcając na bok głowę w pytającym geście. Wyglądał jak mały szczeniak proszący pana o spacer.<br />
<br />
- Nie krępuj się. – Cień uśmiechu przebiegł po mojej twarzy.<br />
<br />
Dopiero teraz zauważyłam, że w rzeczywistości Zayn na urodzinach Eleanor nie wypił nawet kropli. Za to nadrobił innymi używkami z nawiązką.<br />
<br />
- No, to zdrowie. – Odkręciłam butelkę i wzięłam spory łyk. Skrzywiłam się. Nie dość, że gin był ohydny, to jeszcze palił jak diabli.<br />
<br />
- Oj, chyba jednak nie masz aż takiej pijackiej wprawy. – Zaśmiał się i figlarnie puścił do mnie oko. – Zdrowie, Maleńka – odpowiedział i zaciągnął się głęboko dymem ze skręta.<br />
<br />
Widziałam, że Zayn ze wszystkich sił stara się poprawić mi humor, dlatego wciąż inicjował swoje niewinne flirciki i raczył mnie czułymi, nierzadko dwuznacznymi słówkami. Doceniałam jego starania, ale nic mu z tego nie wychodziło. Wciąż, gdzieś tam głęboko w sobie, czułam tę przerażającą pustkę, która pulsowała we mnie bólem niczym bolący ząb. Wiedziałam, że tak naprawdę nie dbam już o nic i z niczym nie walczę. Pierwsze emocje opadły, zobojętniałam. Pociągałam co kilka minut solidny łyk ginu, który jeszcze bardziej przytępiał wszystkie moje uczucia i myśli. Alkohol w tym momencie był dla mnie jak morfina na egzystencjalnego raka.<br />
<br />
- No, Mils, teraz przyszła ta chwila, w której mówisz mi, co złego cię spotkało, a ja pocieszam cię i odpowiadam, żebyś nie przejmowała się ludźmi, bo, skoro cię ranią, to nie są tego warci. – Zayn w końcu rozgadał się w charakterystyczny dla siebie sposób, jednak, prawdopodobnie za sprawą marihuany, nieco bardziej filozoficznie.<br />
<br />
Bez słowa skinęłam głową w kierunku zwiniętej w kulę kartki papieru, która leżała po drugiej stronie pokoju. Brunet jak na komendę wstał, podniósł znalezisko i energicznymi ruchami zaczął rozprostowywać papier na blacie starego kredensu.<br />
<br />
- Widzę, że ostro było, co? – Rzucił mi spojrzenie przez ramię, nie przestając prasować ręką kartki. – Na pewno mogę…?<br />
<br />
- Jasne – odpowiedziałam krótko, postawiłam butelkę i położyłam się na plecach na podłodze.<br />
<br />
Z tej niecodziennej perspektywy patrzyłam na Zayna, który stał nade mną pochłonięty czytaniem wypocin Cassie. Miał na sobie czarne trampki, spodnie w tym samym kolorze i tę Batmanową koszulkę również bez kolorystycznych rewelacji. Wszystko to tworzyło jakby jeden, wspólny motyw z jego śniadą karnacją, charakterystyczną dla osób pochodzących z Bliskiego Wschodu. Przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy tańczyliśmy w klubie i czułam zapach jego skóry, który przywodził na myśl ciepło, zmysłowość, orientalizm, namiętność, słońce. Nie byłam pewna, czy właśnie tak pachną wszyscy Mulaci, czy to może indywidualna cecha Zayna, jednak pociągało mnie to bez wątpienia. Podobnie jak jego egzotyczna uroda. Gdy stał tak nade mną, robiąc coraz większe oczy nad wymiętą kartką, przyszło mi na myśl, że ten niegrzeczny chłopak o umysłowości dziecka, naprawdę jest cholernie seksowny.<br />
<br />
- Ta laska, to jakaś nawiedzona – rzucił nie odrywając wzroku od kartki. – Ciekawe kim są jej rodzice. Prorok i Dziewica Bogu Poślubiona? Hę? – Był wyraźnie zdegustowany stylem wypowiedzi Cassie.<br />
<br />
- Prawie – odpowiedziałam szczerze rozbawiona. – Jej matka jest kucharką, ojciec szewcem. Ale nie zawiodę cię, bo ma w sobie coś na wzór boskiego pierwiastka. Jest stwórcą skórzanych butów, które robi sam, własnoręcznie. Oczywiście nikt tego nie kupuje i chodzi w nich tylko jego rodzina i najbliżsi krewni, ale mniejsza o to. Najważniejsze, że dokonuje aktów stwórczych – zakończyłam naśladując uprzedni, filozoficzny ton Zayna.<br />
<br />
- Buty, stwarza coś z niczego. Buty znikąd. Ładnie – wymamrotał pod nosem, jakby naprawdę uwierzył w nadprzyrodzone zdolności ojca Cassie, Marka Dawsona, po czym ponownie pogrążył się w lekturze.<br />
<br />
Od leżenia na drewnianej podłodze zaczęły boleć mnie plecy. Podniosłam się i z powrotem usiadłam po turecku, powracając również do pozostawionej samotnie butelki ginu. Zayn skończył lekturę. Zgniótł kartkę w kulę i z rozmachem przywalił nią o ścianę, dokładnie tak samo, jak ja przed kilkoma godzinami. Parsknęłam nieokiełznanym śmiechem. Kula papieru trafiła niemal dokładnie w to samo miejsce, co przy moim rzucie i odbijając się, z prędkością torpedy, wylądowała tam, skąd podniósł ją brunet. Nie wiedziałam, jakim cudem on to zrobił, ale prawie dusiłam się ze śmiechu.<br />
<br />
- No, co? Po prostu odłożyłem na miejsce. – Wzruszył ramionami, jakby w tym wszystkim nie było nic dziwnego, ale widziałam, że resztkami sił powstrzymuje śmiech.<br />
<br />
Usiadł naprzeciwko mnie, krzyżując nogi w pozycji kwiatu lotosu. Alkohol coraz bardziej mącił mi w głowie, ale coś w moim umyśle mówiło mi o powiązaniach tej rośliny z kulturą arabską, jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć właściwego związku.<br />
<br />
- Zayn, co oznacza kwiat lotosu? – zapytałam tym samym dając dowód swojego nietrzeźwego stanu.<br />
<br />
- Jak to co? Że tak siedzę? – Przypalił kolejnego skręta.<br />
<br />
- Nie, ogólnie. Znaczy nie ogólnie – poprawiłam się szybko kompletnie dezorientując chłopaka – tylko dla Arabów. Dla was lotos coś znaczy, no nie?<br />
<br />
- Nas? – Uśmiechnął się wypuszczając dym. – Urodziłem się tutaj i nigdy w życiu nie byłem zagranicą. Ale mój ojciec jest Egipcjaninem, więc, jeśli chcesz to go zapytam. Wątpię, żeby wiedział, no ale to Arab… - dokończył powracając do filozoficznego tonu. – Chociaż, poczekaj, chyba wiem. Znaczy nie wiem – automatycznie przejął mój chaotyczny styl mówienia – ale wiem, że w godle Indii jest lotos – pochwalił się wiedzą i niemal spęczniał z dumy.<br />
<br />
- Ale w Indiach nie ma Arabów, nie? – W głowie miałam taką karuzelę, że nie byłabym w stanie nawet odnaleźć tego kraju na mapie.<br />
<br />
Zayn zaśmiał się głośno i gardłowo.<br />
<br />
- Trzymaj – podał mi palącego się jointa – bo już nie mogę tego słuchać. – Uśmiechnął się czule, jak matka włączająca dziecku jego ulubioną kreskówkę, żeby się uspokoiło.<br />
<br />
Wciągnęłam dym w płuca i od razu zaczęłam krztusić się i kaszleć, aż poczułam cieknące łzy. Oddałam tlący się niedopałek patrząc na niego, lekko przekrwionymi oczami, ze wstrętem. Zapiłam kaszel ginem.<br />
<br />
- Wiesz co, Miley? – Czarne tęczówki Zayna były wymierzone prosto we mnie. – Fajna jesteś, serio. Nie przejmuj się jakimś głupim pierdoleniem bez sensu. – Skinął na poturbowany list. – Nie wiedziałem, że przyjechałaś tu z przymusu i w ogóle, cała ta akcja z twoim domem, ciężka sprawa. – Zamyślił się, jakby szukał odpowiednich, czy raczej jakichkolwiek, słów. – Nie bój się, ze mną nic ci tu nie grozi. – Uśmiechnął się ponownie wbijając wzrok w moją twarz.<br />
<br />
Uśmiechnęłam się krzywo. Nie miałam ochoty tłumaczyć mu, że to wcale nie sprawa domu, z którą zdążyłam się już oswoić, wzbudziła we mnie tak negatywne emocje. Przysunęłam się bliżej niego. Nie wiedziałam dlaczego, ale wciąż w głowie próbowałam dokładnie odtworzyć zapach jego skóry, co nie do końca potrafiłam zrobić, więc zapragnęłam go po prostu poczuć. Niechcący, niewątpliwie za sprawą procentów we krwi, przysunęłam się odrobinę za blisko niż planowałam, tak że wylądowałam prosto w ramionach Zayna. Jakkolwiek głupio i nieprawdopodobnie by to nie brzmiało, po prostu przypadkowo wtuliłam się w niego, przylegając całym ciałem, bez żadnych oporów, do jego torsu.<br />
<br />
- Wiesz, co do tamtej nocy, wtedy w klubie – powiedział przerywając ciszę - to chciałem…<br />
<br />
- Daj spokój – rzuciłam z chęcią zakończenia tej rozmowy.<br />
<br />
- Chciałem cię przeprosić – kontynuował mimo mojego protestu – bo należą ci się przeprosiny, zachowałem się jak ostatni chujek. – Spojrzał na mnie oczami zbitego psa.<br />
<br />
- Zayn, nie ma sprawy, serio – nalegałam, żeby skończył ten temat. – Naprawdę nie chce mi się do tego wracać i teraz to roztrząsać. Nie mam do ciebie żadnej urazy – powiedziałam całkowicie szczerze, co podziałało, bo Zayn jedynie uśmiechnął się delikatnie na znak porozumienia i bez zbędnych słów umilkł.<br />
<br />
Przyciągnął do siebie popielniczkę, w której zostawił niedopalonego skręta i gestem dłoni nakazał mi, żebym przysunęła swoją twarz do jego twarzy. Nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi, ale wykonałam polecenie, tym bardziej, że i tak wciąż tkwiłam wtulona w niego, więc wystarczyło, żebym podniosła wzrok. Zayn zapalił jointa, zaciągnął się dymem, pochylił powoli w moją stronę i, gdy nasze usta dzieliły zaledwie milimetry, zrozumiałam, co mam zrobić i rozchyliłam wargi. Delikatnie wypuścił cienką stróżkę niebieskiego dymu, którą wciągnęłam w płuca prosto z jego ust. Uśmiechnął się, ale ani drgnął. Myślałam, że spróbuje mnie pocałować, ale on jedynie patrzył na moją twarz z sympatią. Jego oczy były tak ciemne, że nie potrafiłam rozróżnić źrenic od tęczówek. Poddałam się jego, penetrującemu mózg, spojrzeniu i zaczęłam wchłaniać zapach Zayna. Tak jak niegdyś, podziałał na mnie jak zastrzyk adrenaliny prosto w serce. Nie potrafiłam zrozumieć, co ten chłopak ma takiego w sobie, ale każdym najdrobniejszym gestem wzbudzał we mnie takie pożądanie, że niemal gwałciłam go wzrokiem. Wieki minęły od czasu, kiedy ostatni raz byłam z mężczyzną. Tymczasem na wyciągnięcie ręki siedział seksowny chłopak, o cudnej, egzotycznej urodzie, podniecająco pachnący i pożerający mnie wzrokiem. W mojej głowie zrodziła się przerażająca, ale wyjątkowo kusząca myśl. Przeszył mnie drobny dreszcz, który zogniskował się na wysokości bioder w postaci pulsującego ciepła.<br />
<br />
Wstałam z podłogi, otrzepałam spodnie i podniosłam pozostawioną na miejscu, gdzie wcześniej leżałam, butelkę ginu. Odkręciłam korek i, nie zwracając uwagi na obrzydliwy posmak jałowca, duszkiem wypiłam sporą część z tego co jeszcze zostało. Skrzywiłam się z niesmakiem i otarłam usta rękawem. Zayn zaśmiał się jak małe dziecko. Machnęłam charakterystycznie ręką, dając mu do zrozumienia, żeby wstał. Niezgrabnie zgramolił się z podłogi i stanął przede mną wyprostowany jak żołnierz na apelu. Wymieniliśmy zdawkowe uśmiechy.<br />
<br />
W sekundę podjęłam decyzję. Jednym ruchem przyciągnęłam go do siebie i bez chwili zawahania przycisnęłam jego usta do swoich. Zaczęłam całować go z taką pasją, że sama byłam zaskoczona swoją namiętnością. Odwzajemnił mój pocałunek równie silnie i emocjonalnie. Czułam, że jest tak samo podniecony jak ja. Przygryzłam jego dolną wargę. Przycisnął mnie do siebie i zamruczał mi do ucha. Po kręgosłupie przeszły mi ciarki. Odsunęłam go energicznie od siebie i spojrzałam mu w oczy, w których nieprzenikniona czerń pulsowała pożądaniem. Na jego lekko rozchylonych ustach nie było już śladu niewinnych uśmiechów. Z powagą świdrował mnie spojrzeniem, które jasno ukazywało jego podniecenie.<br />
<br />
Jak na komendę, nagle obydwoje zaczęliśmy w pośpiechu zdejmować z siebie ubrania. Gwałtownie zrzucał kolejne części garderoby, tak że w momencie staliśmy naprzeciwko siebie całkowicie nadzy. Ledwo zdążyłam omieć wzrokiem jego niezwykle męskie, nagie ciało, gdy stanął tuż przy mnie i ponownie zaczął namiętnie całować moje usta. Jego wargi wpijały się w moje, podczas gdy dłońmi pożądliwie dotykał mojego ciała, jakby obrysowując piersi, linię talii, biodra, pośladki. Przyległam do niego całą sobą. Od jego skóry bił żar i zapach mężczyzny. Czułam się przy jego obnażonej posturze krucha i uległa. Pragnęłam go tak bardzo, że wszystko inne było mi już całkowicie obojętne, chciałam tylko, żeby wziął mnie tu i teraz, w tym pokoju, na tych drewnianych, zimnych panelach. Popchnęłam go i całym swoim ciężarem zmusiłam do położenia się na podłodze. Leżeliśmy przy sobie i zachłannie pieściliśmy się wzajemnie. Miałam ochotę zacząć prosić go, żeby w końcu to zrobił, ale nie musiałam długo czekać. Zayn złapał mnie za pośladki, przycisnął mocno do siebie i zaczął mnie kochać szybko i namiętnie. Czułam na przemian jego pocałunki i ciężki, gorący oddech na swojej szyi, uchu, ustach, ramionach. Przyciskałam go z całych sił do siebie, chciałam żeby był jak najbliżej, poczuć jego ciepło, bliskość, namiętność. Na przemian wtulałam twarz w jego ramiona wdychając zapach jego skóry i całując każdy kawałek ciała, jaki tylko miałam w zasięgu ust i patrzyłam w jego czarne, płonące z pożądania oczy. Uchwycił moje spojrzenie. Nie odrywając wzroku od mojej twarzy, splótł swoje dłonie z moimi i silnie przygwoździł mi ręce do podłogi. Doszedł w tej pozycji wciąż patrząc mi w oczy.<br />
<br />
Było tak cicho, że w domu słychać było jedynie nasze głębokie, powoli powracające do normy oddechy. Leżeliśmy obok siebie na plecach spoceni, wyczerpani, zaspokojeni sobą. Seks z Zaynem był o wiele bardziej intensywny i namiętny od tego, który dotychczas znałam. Spojrzałam na niego z ukosa. Na jego twarz powrócił delikatny, niewinny uśmieszek. Ręką sięgnął za głowę i po omacku natrafił na swoje spodnie, z kieszeni których wyciągnął paczkę papierosów. Wciąż nie ruszając się z miejsca, zapalił dwa i bez słowa podał mi jednego. Podziękowałam spojrzeniem pełnym błogości.<br />
<br />
- Zayn, wierzysz w Boga? – zapytałam przerywając ciszę.<br />
<br />
- Tak, ale chyba nie w tego co ty – odpowiedział jeszcze lekko drżącym z emocji głosem. – Jestem muzułmaninem – dodał.<br />
<br />
Ponownie zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem żaru spalających się papierosów.<br />
<br />
- A ty? – zapytał odwracając twarz w moją stronę. – Wierzysz w Boga?<br />
<br />
- Wciąż się waham. – Wypuściłam powoli dym z płuc.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com66tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-78729454427980908492013-11-30T05:21:00.000+01:002013-12-19T11:43:18.417+01:00Rozdział XIV<p style="text-align:left;">Dni dłużyły mi się niemiłosiernie w oczekiwaniu na odpowiedź Cassie na mój list (napisałam jej swój numer telefonu, dlaczego nie zadzwoniła?). Nie miałam kompletnie nic do roboty, żadnych obowiązków. Pozostawało mi tylko spokojnie czekać – na znak od Cass, pierwszy dzień pracy, jasność umysłu, chęć do życia, finalnie na śmierć. Najgorsze było to, że w tym całym rytuale wiecznego czekania w żaden sposób nie potrafiłam wypełnić wolnego czasu i znaleźć jakiegokolwiek kreatywnego zajęcia chociażby na jeden dzień. Snułam się godzinami na przemian po okolicy i po mojej walącej się chałupie, wciąż myśląc o prezencie od Louisa i o Cassie.<br />
<br />
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Louis kupił tę broszkę specjalnie dla mnie. Coś tu nie pasowało. No, może poza początkowym opisem właścicielki ozdoby, którą Lou nazwał wredną, niezgrabną i coś tam jeszcze, nieważne. To był jedyny element, który pięknie zazębiał się z całą historią, nic poza tym. Broszkę przywiozła mi Eleanor, dostała ją od Lottie… Czy Louis ryzykowałby angażując w ten dziwny prezent dwie osoby i to w dodatku swoją dziewczynę, co byłoby, delikatnie mówiąc, wielce niestosowne? To wszystko wydawało mi się tak nieprawdopodobne, iż zaczęłam podejrzewać, że jego wersja, którą przedstawił mi u siebie w domu, była wymyślonym na poczekaniu kłamstwem. Co jeśli tę broszkę naprawdę zgubiła jego kochanka? Jeśli zgubiła, to nie wie gdzie. Jeśli nie wie, to nie znajdzie. Nic prostszego niż wmówić, że była specjalnie dla mnie i oczyścić się ze wszystkich zarzutów z dodatkowym bonusem wzbudzenia sympatii i wdzięczności. To przykre, że tak źle myślę o moim nowym przyjacielu. Nie chciałam oczerniać go w swoich szpiegowskich zapędach, ale bardzo ciężko było mi uwierzyć, że nieziemsko przystojny i inteligentny mężczyzna, który spędza swoje życie u boku idealnej kobiety, może interesować się kimś tak zmizerniałym jak ja. I fizycznie i duchowo. Odruchowo podeszłam do wielkiego, barokowego, gównianego lustra – w odbiciu nie widziałam „tego czegoś”, o którym wspominał Louis, żadnej wyjątkowości, wdzięku. Poczochrana, niska brunetka o zaokrąglonych kształtach, z miną, która mogłaby uchodzić za wizualizację filozofii Schopenhauera. Totalny zanik jakiegokolwiek piękna.<br />
<br />
Było wczesne popołudnie, świeciło przyjemne, wrześniowe słońce, dlatego postanowiłam przejść się po okolicy. Od dziecka denerwowały mnie spacery bez żadnego celu – jak już idę to dokądś. Zazwyczaj z własnej woli nie chodziłam bezsensownie po ulicach, ale jak na złość moi rodzice mieli rytuał cotygodniowego spaceru w niedzielę po nabożeństwie. Pamiętam, że już jako kilkuletnie dziecko zawsze wyobrażałam sobie cel naszej podróży i co tydzień biłam swoje własne, stare rekordy w wymyślaniu coraz bardziej nieprawdopodobnych i fantastycznych miejsc, do których zmierzamy i baśniowych stworzeń, które tam na nas czekają. Jednak już wyrosłam z wróżek i elfów, dlatego wymyśliłam sobie inne zajęcie, koniecznie do spacerowania – policzenie wszystkich psów w całej wsi. To był pomysł na miarę geniusza, wprost idealny dla mnie; przede wszystkim czasochłonny, a do tego totalnie idiotyczny. Założyłam ciepłą bluzę i wzięłam ze sobą jedynie telefon i papierosy.<br />
<br />
Wieś, w której tymczasowo mieszkałam, okazała się dużo większa, niż przypuszczałam do tej pory. Błąkałam się po wąskich alejkach starając się zapamiętać, czy w moim spisie uwzględniłam już tę uliczkę, czy jeszcze nie i wypatrywałam włochatych czworonogów za ogrodzeniami, które co i raz obszczekiwały mnie wybiegając niespodziewanie zza niskich, pięknych domków wyglądających równie przytulnie co krucho. I właśnie, gdy odnotowałam szesnastego kundla, który merdając ogonem spoglądał na mnie czarnymi ślepkami połyskującymi za czarnym ogrodzeniem, znowu nieuchronnie przypomniała mi się Cassie. A raczej jej pies, Dino, który mógłby być bratem bliźniakiem okazu zza siatki. Kucnęłam i niepewnie przełożyłam rękę pomiędzy metalowymi prętami ogrodzenia. Zwierze podbiegło, dotknęło moich palców mokrym noskiem i zaczęło jeszcze intensywniej machać ogonem. Zatopiłam dłoń w miękkim futrze mojego nowego przyjaciela, co jeszcze mocniej sprowokowało narzucające się wspomnienia w mojej głowie. <br />
<br />
Ostatnie tygodnie przed moim niespodziewanym wyjazdem ciągle kłóciłyśmy z Cassie, kompletnie nie potrafiłyśmy się dogadać, nawet w najbardziej banalnych kwestiach. Obie wiedziałyśmy, że coraz bardziej oddalamy się od siebie, chociaż w żaden sposób nie potrafiłyśmy temu zaradzić. Chciałam to najzwyczajniej w świecie przeczekać. Wiedziałam, że Cassie, jako młodsza ode mnie, właśnie przechodziła okres młodzieńczego buntu, który w jej przypadku był nie tyle buntem, co całą rewolucją. Starałam się być wyrozumiała do granic możliwości, ale jej gówniarskie wybryki działały mi na nerwy tak mocno, że momentami nie dawałam sobie już rady i, nie przebierając w słowach, beształam ją od góry do dołu. Całej relacji pikanterii dodawał fakt, że rodzice Cassie, państwo Dawson, jako przyczynę nieodpowiedniego (chociaż słowo „popieprzonego” zdecydowanie bardziej oddawałoby faktyczny stan rzeczy) zachowania córki jednogłośnie wskazywali mnie i Sama, jako źródło „złego wpływu”. Toteż Cassie od pewnego czasu miała permanentny zakaz spotykania się ze mną i szajką Sama i wszystkie nasze wspólne wypady zawsze odbywały się po kryjomu – albo Cass uciekała w nocy cichcem z domu, potem niby nic wślizgując się nad ranem z powrotem do swojego łóżka, albo kłamała, że spotyka się z którąś z koleżanek, której rodziców Dawsonowie nie znali na tyle, żeby móc to zweryfikować. Absurd całej tej sytuacji tkwił w tym, że to właśnie ja byłam jedyną osobą w otoczeniu Cassie, która sprowadzała ją na ziemię i próbowała zapobiegać jej coraz to głupszym wyczynom. Im bardziej rodzice izolowali ją ode mnie, tym więcej Cassie sprawiała im kłopotów. Mimo to nic ich myślenia nie potrafiło zmienić, od zawsze byłam dla nich ucieleśnieniem samego szatana, jako ta wredna, pyskata, paląca papierosy, a do tego pisząca jakieś mroczne (na pewno szatańskie) książki zamiast, jak Pan Bóg przykazał, zająć się pobożnymi pismami. Właśnie. Zapomniałam wspomnieć, że Dawsonowie byli tym stereotypowo pobożnym małżeństwem, które jest świętsze od samego Jezusa i grzechu nigdy nie doświadczyło. Byli zdewociali do cna, więc jak wszystkie dewoty, przesiadywali w moim domu godzinami, jeszcze bardziej działając mi na nerwy. Przecież każdy szanujący się, świętobliwy do granic możliwości człowiek, musiał mieć jak najlepsze kontakty z pastorem. To dodawało plusów do pobożności. Nienawidziłam ich wszystkich równie mocno, jak oni mnie.<br />
<br />
Ale wróćmy do początku. Cassie poznałam, gdy jeszcze była kilkuletnim berbeciem śpiewającym z przymusu rodziców w parafialnym chórku. Zupełnie jak ja. Na chwałę Pana. Z tą różnicą, że ja, jako w miarę umiejąca śpiewać córka pastora, miałam tę zaszczytną funkcję prowadzenia grupy dziecięcej, więc początkowo Cass była moją uczennicą. Dorastała na moich oczach, dlatego jej gwałtowna przemiana raziła mnie jeszcze mocniej, tym bardziej, że gdy doroślała, nie zmieniała się w ogóle, jedynie rosła. Od zawsze była kruchą, drobną dziewczynką o niebieskich oczach, a w niesfornych blond loczkach nosiła błękitną kokardę, która jeszcze bardziej dodawała jej uroku i słodyczy niewinnej istotki. Oczywiście, jako nastolatka zrezygnowała z takich gadżetów, ale nadal zakładała długie, kwieciste sukienki, trochę w stylu hippie.<br />
<br />
Jak to się stało, że ja, połączenie niepokornej duszy i niewyparzonej mordy, zaprzyjaźniłam się z kimś takim jak Cassie? Gdy tak przyglądałam się tej wątłej ofierze losu, z której cała szkoła śmiała się do rozpuku, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ona ma więcej jaj niż ja. Była stereotypowym kujonem, w którego na lekcjach rzucano papierkami, nie miała żadnych znajomych, każdą wolną chwilę spędzała albo nad książkami, albo w zborze, a wszyscy rówieśnicy szydząc nazywali ją „świętą Cassandrą”, „cnotką niewydymką” i wiele innych wyzwisk, których nie warto przytaczać. Mimo tego całego piekła ona wciąż pozostawała sobą – dalej chodziła do zboru, czytała książki, wygrywała konkursy matematyczne i miała ich wszystkich głęboko w dupie. Wtedy po prostu zaprosiłam ją na herbatę. Wiedziałam, że się dogadamy.<br />
<br />
Łączył nas jedynie hardy charakter, poza tym byłyśmy całkowicie różne i dzięki temu nasza przyjaźń nabrała szczególnego wymiaru. Jednego dnia czytałam z nią książki, piłam herbatę i jadłam zbożowe ciasteczka pomagając jej przy wypracowaniach z angielskiego, drugiego Sam i jego kumple wozili nas motorami i chwalili się nowymi tatuażami. Czasem słuchałam jak Cassie wykonuje Mozarta, Liszta, nokturny Chopina, których szczególnie nienawidziłam, ale i tak słuchałam tych melodii z zapartym tchem z podziwu dla umiejętności muzycznych Cass, a innym razem skakałyśmy wydzierając się na całe gardło przy ostrych, rockowych brzmieniach na koncertach Sama. Byłyśmy świetne.<br />
<br />
Westchnęłam. Dwudziesty drugi pies wyglądał bardziej jak wyliniały kot, ale stwierdziłam, że go uwzględnię. Szczeknął, jest psem. I taki był właśnie ostatni w moim spisie reprezentant psowatych znajdujących się w całej wsi, bo dom, którego pilnował, a raczej przed którym prawie zdychał, okazał się ostatnim na drodze wyjazdowej z tej miejscowości. Czekała mnie teraz droga powrotna dokładnie z jednego krańca dość rozległej wsi na drugi. Zapaliłam papierosa. Wieczorny chłód dyskretnie unosił się znad chodników otulając moje nogi. Gdzieś daleko na horyzoncie zachodziło słońce. Z powodzeniem zabiłam ten dzień.<br />
<br />
Co sprawiło, że nieugięta, delikatna i dziewczęca Cassie, którą tak uwielbiałam, z dnia na dzień stała się swoim własnym, skrajnie radykalnym przeciwieństwem? W sumie to pytanie retoryczne, dokładnie wiedziałam co, a raczej kto – Sam. Gdy tylko poznała mojego przyrodniego brata od razu zauważyłam, że w jego towarzystwie dziwnie się zachowuje. Była speszona, milcząca, nieśmiała. Nie było w tym nic dziwnego, że facet w skórze, pijący wódkę ze szklanki, budzi w jej niewinnym serduszku takie uczucia. Ale nigdy, nigdy w życiu nie przypisałabym tego zachowania wyższym uczuciom. Dopiero z czasem zauważyłam, że ona najzwyczajniej w świecie na niego leci. Sam fascynował ją, był dla niej uosobieniem zakazanego owocu, świata, w którym nigdy nie była i który znała jedynie z telewizji i książek ukrywanych skrzętnie przed rodzicami. Myślałam, że gdy bliżej go pozna, to wszystko minie równie szybko jak przyszło, tymczasem ona zadurzała się w nim coraz bardziej i coraz jawniej. Nie była głupia, miała oczy i uszy (i jeszcze trochę rozumu), a to w zupełności wystarczyło, żeby wiedzieć, że Sam traktuje kobiety jak zabawki i zalicza wszystko, co ma fajną figurę i ładnie kręci tyłkiem. On posuwał swoje fanki, ona płakała wieczorami w poduszkę. Ja kochałam Sama, ona kochała Sama, Sam kochał rocka, wódkę, seks i narkotyki. Współczesny Sienkiewicz miałby świetny miłosny trójkąt do nowej powieści, z tym że jedynie Samuel nie ukrywał swoich uczuć, a wręcz emanował nimi na każdym kroku.<br />
<br />
Przełom nastąpił w zeszłoroczne Boże Narodzenie, kiedy dostałam pod choinkę od Samuela-Mikołaja wymarzony prezent. Chłopaki zorganizowali kulig, a raczej coś na wzór kuligu, bo ciągnęli nas na sankach, które były przyczepione do motorów. Wiem, dość niemądra zabawa, ale czy było w ogóle coś mądrego kiedykolwiek w naszych działaniach? Oczywiście nasi motocykliści nie chcieli nam zrobić krzywdy, więc zawrotnych prędkości, delikatnie mówiąc, nie rozwijali. Jeździliśmy po polnych drogach, a gdy tylko któryś z chłopaków dodał lekko gazu, darłyśmy się jak oparzone, że słychać nas było na całą okolicę. Po kilku przejażdżkach Sam powiedział, że musimy się zwijać, pożegnaliśmy się z resztą, która niezbyt przejęła się naszym zniknięciem i kontynuowała zabawę. Założyłam kask, wskoczyłam na motor, usadowiłam się za Samem i objęłam go mocno w pasie, a po chwili już nas nie było. Nie, nie zabrał mnie w żadne romantyczne miejsce, żadnych świec, róż, nic podobnego. Byliśmy w jego kawalerce, gdzie pod żyrandolem wisiała ogromna gałąź jemioły, którą zapewne przywiązała tam moja mama. To właśnie wtedy, późnym popołudniem, Sam ujął mnie delikatnie za podbródek i pocałował pod tą jemiołą. Pamiętam do tej pory, że całował mnie z uczuciem, bez namiętności, bardzo subtelnie i pod swoimi wargami czułam, że co jakiś czas lekko się uśmiecha. Zawsze fantazjowałam o Samie jako o gorącym, namiętnym kochanku, który w sekundę potrafi doprowadzić kobietę do spazmów. Nic z tych rzeczy. Nie rzucał mnie wyuzdanie na łóżko, nie klepał po tyłku, nie przerabiał wszystkich póz z Kamasutry. On mnie kochał. Mocno, gorąco, czule. Nie bałam się, czekałam na to lata i byłam w takim szoku, że myślałam, że śnię, to wszystko wydawało mi się takie nierealne. Od tamtego razu nazywał mnie swoją księżniczką. I tak mnie traktował.<br />
<br />
To była jedyna tajemnica, jaką miałam przed Cassie. Co prawda nie była głupia, domyślała się, że sypiam z Samem, ale nie od razu. Początkowo zauważyła, że przestał tak uganiać się za spódniczkami i mylnie wzięła to za dobrą kartę. Nie wiedziała, że to mój as, nie jej. To ja byłam tą, która ujarzmiła Sama, szczęściarą, która jako jedyna miała go na wyłączność. <br />
<br />
Transformacja Cassandry nastąpiła tuż po Wielkanocy. Nie była to stopniowa przemiana, jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa. Po prostu któregoś dnia Cassie, niczym bohater opowiadania Kafki, który obudził się jako robak, wstała z łóżka zbuntowaną i zepsutą do szpiku kości punkówą. Znajomi nie poznawali jej na ulicy. Ubierała się w skóry i spódniczki mini, zaczęła palić takie ilości papierosów, że nawet nie próbowałabym iść z nią w konkury, kląć jak szewc i z dnia na dzień robić coraz głupsze i żałośniejsze rzeczy, żeby tylko przypodobać się Samowi. Miesiąc później była już wytatuowaną ćpunką wyglądającą jak tania prostytutka za pięćdziesiąt funtów na tylnym siedzeniu. Wtedy wszystko między nami zaczęło się sypać. Nie mogłam znieść jej nowego wizerunku, a ona coraz baczniej przyglądała się mojej relacji z Samem, co tylko utwierdzało ją w początkowych przekonaniach, które zresztą nie mijały się z prawdą. Nie byłam jego dziewczyną, ale naiwnie wierzyłam, że on po prostu potrzebuje czasu i ten moment niechybnie nastąpi, bo w końcu zrezygnował dla mnie z innych kobiet. Ależ byłam naiwna.<br />
<br />
Gdy stanęłam pod drzwiami mojej szopo-ruiny słońce już całkowicie zaszło, a dookoła panował półmrok. Przekręciłam klucz w drzwiach i już stanęłam na progu, gdy kątem oka uchwyciłam coś białego tuż przy wejściu. Cofnęłam się. W zardzewiałej skrzynce na listy leżała koperta. Co prawda nie miałam klucza, ale wcale go nie potrzebowałam, bo zamek był tak przeżarty przez rdzę, że otwierał się i bez niego. Wyjęłam znalezisko. W sekundę rozpoznałam staranne pismo, którym Cassie nakreśliła adres na kopercie.<br />
<br />
Rzuciłam list na stół. Po całym dniu liczenia psów i snucia wspomnień byłam tak cholernie głodna, że mogłaby napisać do mnie sama królowa Elżbieta, jedzenie i tak byłoby ważniejsze. Szybko zjadłam odgrzane, wczorajsze spaghetti. Stanęłam na środku pokoju i patrząc na bielącą się na stole kopertę jak na przeciwnika na ringu, wzięłam głęboki wdech i jednym ruchem rozerwałam papier.</p><br />
<i><b><br />
<p style="text-align:right;">Ambleside, 4 września 2013 r.</p>Droga Miley!<br />
<br />
<p style="text-align:left;">Jak to oficjalnie brzmi, co nie? Wybacz, że od razu nie zadzwoniłam, gdy tylko otrzymałam Twój list, ale zawsze chciałam poprowadzić z kimś prawdziwą, papierową korespondencję, a to prawdopodobnie jedyna okazja w moim życiu, mam nadzieję, że to rozumiesz.</i></b><br />
<br />
- Pewnie, że rozumiem. W końcu jesteś dzieciakiem wychowanym w pokoleniu Internetu – odpowiedziałam zgryźliwie kartce papieru, po czym zrobiło mi się wstyd, że rzucam uwagi jak stara, zgorzkniała baba. Omiotłam list spojrzeniem od góry do dołu – dwie strony, na pierwszy rzut oka żadnych błędów, brak przekleństw. Jednak, gdzieś głęboko w środku tej nowej dziewczyny, żyje jeszcze stara, dobra Cassie.<br />
<br />
<i><b><br />
Oczywiście Sam poinformował mnie, że nic Ci się nie stało i że jesteś bezpieczna, więc na szczęście nie musiałam się o Ciebie martwić. Od zawsze byłaś ulubienicą Pana Boga, wiedziałam, że i tym razem Ci dopomoże.</i></b><br />
<br />
Uśmiechnęłam się. To był list zza grobu od starej, nieżyjącej już Cass.<br />
<br />
<i><b><br />
Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, gdy przeczytałam, że znalazłaś w Londynie nowych przyjaciół i otaczają Cię sami dobrzy ludzie. Masz twardy charakter i dobre serce, dlatego poradzisz sobie w każdej sytuacji, ale zawsze dobrze jest mieć kogoś po swojej stronie. Cierpiałabym wiedząc, że siedzisz tam samotna i nie masz nawet do kogo otworzyć ust. Oczywiście nie pozwalam Ci w żadnym wypadku zapomnieć o mnie i z kimkolwiek spośród Twoich nowych znajomych zaprzyjaźnić się tak mocno jak ze mną! Co prawda wciąż mam na pieńku z rodzicami, wiesz jak jest, ale obiecuję, że gdy tylko sytuacja na to pozwoli, przyjedziemy Cię odwiedzić.</i></b><br />
<br />
Przeczytałam to zdanie po raz drugi. Trzeci. Piąty. Jakie „przyjedziemy”? No, jakie „przy-je-dzie-MY”!? Że co? Obie Cassandry, ta normalna i ta, która uważa, że jak porobi z siebie debila to świat padnie u jej stóp? Bo chyba innej opcji nie ma. Nie chyba, na pewno.<br />
<br />
<i><b><br />
Pytałaś co u mnie. Hmm… Od Twojego wyjazdu nie zmieniło się zbyt wiele. Dalej z Samem chodzimy na próby do siłowni Mike’a. A, właśnie! Jakbym mogła zapomnieć o takim newsie! Pamiętasz ten numer, który chłopaki nagrywali jakoś na wiosnę? Sam napisał do niego tekst, na pewno pamiętasz, utwór „Good girl”.</i></b><br />
<br />
- Oczywiście, że pamiętam. Napisał go dla mnie, idiotko – odpowiedziałam kartce papieru, która gdyby tylko mogła usłyszeć mój ton głosu zapewne wolałaby już nie obwieszczać ani słowa.<br />
<br />
<i><b><br />
Wczoraj wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. I wiesz co? W przyszłym roku ten numer wyjdzie jako singiel, rozumiesz!? Będą mieli oficjalnie wydanego singla, który trafi do sieci największych sklepów muzycznych na całym świecie! Jeju, jestem tak podekscytowana! I taka dumna z Sammy’ego…</i></b><br />
<br />
Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści. W głuchej ciszy mojego mieszkania odgłos zgniatanego papieru rozległ się niczym seria wystrzałów z karabinu maszynowego. <br />
<br />
- Nie zsikaj się z wrażenia, pizdo – syknęłam przez zaciśnięte ze złości zęby – I od kiedy to jest dla ciebie Sammy, co? Od kiedy?! Może od tego czasu, kiedy wyjechałam i możesz go sobie spokojnie pierdolić?! – wrzeszczałam nad pomiętą kartką papieru. – Nie będę dalej czytać tego gówna – zadecydowałam na głos, ale pomimo emocji, jakie mną targały, przeleciałam wzrokiem kartkę do końca, wychwytując pojedyncze słowa.<br />
<br />
<i><b><br />
Ostatnio… u niego w mieszkaniu… to było takie zabawne, szkoda, że Cię tam nie było!... Sam chcę kupić tę gitarę… ale jak powiedziałam, że czerwona… zmienił zdanie… Z Samem... Przy jeziorze, koło Wateredge Inn… ta kobieta to widziała, a my tacy nie w stanie... Ha, to było dobre!... Sam jej powiedział… Ale on jest zabawny… Sam… Sam... <br />
Sam…</i></b><br />
<br />
Poczułam jak po mojej twarzy spływają łzy wściekłości. Już chciałam porwać kartkę w drobny mak, gdy nagle zauważyłam na odwrocie strony post scriptum.<br />
<br />
<i><b><br />
P.S.<br />
Tydzień temu była u mnie policja, wypytywali dosłownie o wszystko. Nie wiem jak Ci to powiedzieć Kochanie, ale… Ktoś podpalił Twój dom. Sama też przesłuchiwali, on wie więcej, ale powiedział mi tylko, że wszystkie ślady wskazują na to, że ten ktoś zrobił to od wewnątrz. Nie wiem, o co tu chodzi, ale uważaj na siebie. Nie chciałam Ci pisać na początku tych złych wiadomości, dlatego zostawiam je na koniec. Ludzie strasznie brzydko o Tobie plotkują. Co za okropności, Miley, nie masz pojęcia! Niektórzy mówią, że (aż głupio to powtarzać) sama podpaliłaś swoich rodziców (przepraszam, nie powinnam tego pisać), inni, jak zresztą moi rodzice, paplają coś o diabelskich mocach, że to kara na Twoich rodziców, że Cię dobrze nie wychowali, a Ciebie prosto do piekła diabli wzięli, no takie głupoty… Jest też grupa plotkarzy, która Cię uśmierciła. Bardzo przykro mi to wszystko pisać, ale pomyślałam, że pewnie zechcesz wiedzieć, że Twoje zniknięcie do tej pory nie pozostaje bez echa. Nie przejmuj się tymi złośliwymi ludźmi. Wierzę, że Pan Jezus ma Cię w Swojej opiece.</i></b><br />
<br />
Super. Najważniejsze rzeczy na samym końcu, bo, oczywiście, ciekawsze jest przecież dla mnie, jak jej fajnie beze mnie i jak się teraz świetnie bawi z Samem. Zgniotłam list w kulkę i z całej siły cisnęłam nim o ścianę, aż odbił się i upadł po przeciwnej stronie pokoju. Poczułam, że drżę na całym ciele z wściekłości. Na to była tylko jedna rada – musiałam się napić czegoś mocniejszego, bo czułam, że emocje rozerwą mnie na strzępy od środka.<br />
<br />
Wyszłam z domu jak burza, waląc drzwiami z takim impetem, że przez chwilę pomyślałam, ze ta chałupa tego nie wytrzyma i wszystko runie deska po desce. Zatrzęsła się, ale przetrwała. Zapaliłam papierosa i niemal biegiem rzuciłam się przed siebie. Nagle uświadomiłam sobie okrutną rzecz. Jest noc. Jestem na wsi. Tu nie ma całodobowych. Stanęłam jak posąg na środku chodnika. Dookoła nie było nawet żadnego psa z mojego spisu, ni żywej duszy. Poczułam jak powoli ulatuje ze mnie złość, niczym woda z wanny, z której właśnie ktoś wyciągnął korek. Im bardziej gniew uchodził ze mnie, tym mocniej czułam się bezradna, zagubiona i otępiała. Łzy same spływały mi po twarzy, nie kontrolowałam ich. Opadłam na chodnik jak kukła. Usiadłam na krawężniku i rozpłakałam się na dobre. Było okropnie zimno, dopiero teraz zauważyłam, że wyszłam we wrześniową noc ubrana jedynie w bluzkę z krótkim rękawkiem. Wzruszyłam ramionami, było mi już wszystko jedno. W tej chwili równie dobrze mogła nastąpić apokalipsa. Ja nawet nie usłyszałabym siedmiu trąb. Ale zostało mi jeszcze ostatnie koło ratunkowe w zasięgu ręki. Wyjęłam telefon i mechanicznie jak cyborg wystukałam numer.<br />
<br />
- Cześć Miley. – odebrał po drugim sygnale i miał radosny głos, na szczęście go nie obudziłam – Czemu tak nagle dzwonisz? Nie zrozum mnie źle, oczywiście bardzo się cieszę, fajnie, że zadzwoniłaś, ale stało się coś? – rozgadał się jak zawsze, jednak po raz pierwszy w jego głosie słyszałam szczerą troskę.<br />
<br />
- Zayn, potrzebuję cię.<br />
<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com36tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-10772238974625356302013-11-24T18:47:00.000+01:002013-11-30T05:25:43.934+01:00Rozdział XIII<p style="text-align:left;">- Proszę państwa! Wielkie brawa dla Miley Vasply-Beethoven! – wykrzyknął Louis i energicznym gestem, niczym urodzony showman, zaprezentował mnie nieistniejącej publiczności.<br />
<br />
- Brawo! Brawo, co za poruszający występ! – odkrzyknęła nieistniejąca publiczność, która, jak się okazało, jednak istniała w postaci udającego wzruszenie, klaszczącego w dłonie chłopaka z grobowo poważną miną. <br />
<br />
Stał kilka kroków za Louisem, przy samym wejściu do pokoju i opierał się ramieniem o futrynę symulując ocieranie łez. Poznałam go już wcześniej, byłam pewna. Rozpoznałam tę twarz w kilka sekund i mogłabym się zakładać o zjedzenie końskiego łajna, że znam tego chłopaka (czemu akurat końskiego łajna? Miley, litości…). Ale, tradycyjnie już, nie potrafiłam w żaden sposób przypomnieć sobie, gdzież to już wcześniej widziałam tego szatyna. Miał poupychane za uszy, lekko kręcone, brązowe włosy, których pojedyncze sprężynki odstawały na wszystkie strony świata. Wyglądał naraz pociągająco, dziwnie i… nieprzyjemnie. To pierwsze, ze względu na to, że obiektywnie patrząc grzechem byłoby nie nazwać go przystojnym – wysoki, szczupły, o smukłej twarzy i pięknych, śnieżnobiałych ząbkach, które pokazywał rozszerzając wąskie usta w uśmiechu. Wtedy pojawiały się mocno zarysowane, wyraźne dołeczki w jego policzkach, na widok których niejedna kobieta za pewne byłaby już jego. Tak, był przystojny. Dlaczego obiektywnie? Bo zupełnie nie w moim typie, ze względu na drugą wspomnianą cechę – dziwność, którą rozumiem przez śmieszną sprzeczność w jego wyglądzie. Chłopak nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, strzelając dałabym mu osiemnaście. Mimo to był ubrany bardzo poważnie i gustownie, aż biło od niego dostojeństwem – ciemno bordowa koszula idealnie pasowała do jego zielonych oczu i złotego, zapewne nieziemsko kosztownego, zegarka na lewym nadgarstku. Miał na sobie czarne spodnie ze skórzanym paskiem, który zdobiła złota klamra i dopasowane kolorystycznie, prawdopodobnie wykonane z tej samej skóry, buty. I tu wychodziła na jaw trzecia cecha wyglądu, wspomniana ‘nieprzyjemność’. Na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak pochodzi z obrzydliwie bogatej rodziny, a ja do takich ludzi od zawsze byłam uprzedzona. Wiem, że to niedorzeczne, bo status majątkowy wcale nie świadczy o człowieku, tak samo jak ubiór, ale nie potrafiłam tego w sobie zwalczyć i wystrojeni, bogaci ludzie, automatycznie wzbudzali we mnie niechęć. Mimo wszystko ten nastoletni arystokrata bardziej mnie intrygował niż odrzucał. Mały Książę, pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem dumna z nadania tak trafnego pseudonimu.<br />
<br />
Brawa i okrzyki „fanów” ucichły, a ja zamiast obrażać się jak nadęta kwoka, mimo że było mi cholernie wstyd i miałam ochotę ewakuować się oknem, postanowiłam zagrać w ich grę i dwornie skłoniłam się jak prawdziwy wirtuoz. Podziałało. Chłopaki klasnęli jeszcze kilka razy i uśmiechnęli się do mnie bardziej ciepło niż szyderczo.<br />
<br />
- Pamiętasz Miley, prawda? – zapytał Louis nowego gościa, jakby nie był pewny czy nas zapoznawać.<br />
<br />
- Oczywiście. – uciął krótko i zniknął za rogiem w kuchni.<br />
<br />
Niewiele myśląc podeszłam szybko do Louisa i wyszeptałam najciszej jak potrafiłam:<br />
<br />
- Skąd ja go znam?<br />
<br />
- Z urodzin Eleanor. – odszeptał z trudem panując nad głosem, żeby się nie roześmiać.<br />
<br />
- Aaaaa, dobra, dzięki. – rzuciłam teatralnym szeptem, który wcale nie był cichszy niż mój normalny ton głosu i wróciłam z powrotem na swoje miejsce tak, jakbyśmy odgrywali jakąś scenkę i powracający z kuchni Mały Książę musiał mnie zastać z powrotem na swoim miejscu. Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy. Dopiero, gdy wykonałam ostatni kroczek na palcach i stanęłam cichutko przy pianinie, doleciał do mnie cały absurd tej sytuacji. Do Louisa chyba też, bo nie wytrzymał i momentalnie parsknął śmiechem.<br />
<br />
- Chyba jednak za mało spałaś, bo mózg ci jeszcze nie funkcjonuje. Może się jeszcze położysz? – powiedział z udawaną troską w głosie.<br />
<br />
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć z kuchni wyłonił się Mały Książę niosący dużą tackę z kanapkami i postawił ją na stole. Usiedliśmy dookoła – ja z Louisem na sofie, arystokrata na fotelu. Czułam się trochę niezręcznie jedząc, gdy patrzyło na mnie dwóch facetów, w tym jeden nieznajomy, ale odkąd wstałam, byłam na marchewkach, kawie i papierosach, więc głód wziął górę nad skrępowaniem i z uwagą odgryzałam małe kęsy modląc się, żeby tylko nic mi z tych kanapek nie wypadło.<br />
<br />
- Gdzie byłeś rano? – zapytałam Louisa, żeby przerwać wiszącą między nami ciszę.<br />
<br />
- W pracy. – odpowiedział z uśmiechem, jakby praca sprawiała mu mnóstwo przyjemności.<br />
<br />
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież Louis musi się jakoś utrzymywać i gdzieś pracować, ale nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby go zapytać czym się zajmuje. Co prawda wspominał, że jest matematykiem, ale wykształcenie niekoniecznie musi wiązać się z wykonywanym zawodem. Poza tym, który normalny człowiek wraca z pracy po zaledwie kilku godzinach? Było dopiero południe, a on zajadał wesoło kanapeczki zamiast zarabiać na życie i przyjemności. Już nabrałam powietrza, żeby poprosić o rozwianie wszelkich wątpliwości i mój wzrok padł na Małego Księcia. Przecież on wie, że tu spałam. Śpię u Louisa w mieszkaniu, a nawet nie wiem, co on robi. Wyjdę na totalną dziwkę. Z tak otwartymi ustami, gotowa do wypowiedzenia słów, które byłyby moją zguba, zastygłam w bezruchu, jakbym była postacią na impresjonistycznym obrazie.<br />
<br />
- Ach, no tak, dzisiaj poniedziałek, totalnie wyleciało mi z głowy. – wypaliłam zupełnie nieprzekonująco.<br />
<br />
- Czym się zajmujesz? – Mały Książę świdrował mnie zielonymi tęczówkami, jednak na jego twarzy rysowało się przyjazne nastawienie.<br />
<br />
- Jestem pisarką. – odpowiedziałam bez zbędnych słów. Już zdążyłam zauważyć, że chłopak, którego imienia wciąż nie znałam, jest do przesady rzeczowy i konkretny i uwielbia ekonomię słowną. Jak on wytrzymuje w jednym pomieszczeniu z Zaynem?<br />
<br />
Zjedliśmy śniadanie, pogadaliśmy na mało istotne tematy, zapaliliśmy. Mały Książę w tym czasie schował się w kuchni. Bardzo dobrze, że nie uległ nałogowi tytoniowemu, ale ten gest od razu skojarzył mi się ze snobizmem. Pewnie dym papierosowy źle wpływa na jego cerę – pomyślałam z przekąsem. Tak, zdecydowanie byłam uprzedzona, co Louis momentalnie wyczytał z mojej twarzy.<br />
<br />
- To fajny gość, serio. Jak go poznasz to na pewno go polubisz. – wyrzucił na jednym tchu, jakby był jego promotorem i właśnie go reklamował – Zresztą wszystkie laski go lubią. – dodał.<br />
<br />
- Nie jestem laską… - odpowiedziałam raczej ze smutkiem niż wyrzutem.<br />
<br />
- No jak to nie? Jesteś laska i to jaka! – zawadiacko puścił do mnie oko i podszczypnął mnie w biodro. Uśmiechnęłam się, chociaż nie miałam na to kompletnie ochoty – ten gest do złudzenia przypominał mi zachowanie Sama, gdy zaczynałam się nad sobą użalać.<br />
<br />
Okazało się, że Mały Książę wcale nie zjawił się u Louisa bez powodu. On był tam po mnie. Tego dnia akurat umówił się z Zaynem i miał po niego pojechać na wieś, więc Louis poprosił go, żeby zabrał mnie przy okazji ze sobą, skoro i tak zmierzamy w tym samym kierunku. Jak zwykle, jako główna zainteresowana, wszystkiego dowiadywałam się ostatnia.<br />
<br />
Gdy staliśmy już przy drzwiach wyjściowych i zaczęliśmy się żegnać, Mały Książę z Louisem uścisnęli sobie dłoń na pożegnanie, a ja bardzo pewnie i z dumą wymalowaną na twarzy podeszłam do Lou i pożegnałam się z nim całując go w policzek. Uśmiechnął się do mnie ciepło, ale kątem oka widziałam, że Mały Książę lekko zmarszczył brwi. Lubi Eleanor, to pewne, pomyślał, że mogę być jej konkurentką. I dobrze. Nie chodziło mi o to, żeby powstawały jakieś głupie plotki, żeby mieć opinię złodziejki mężczyzn, a już na pewno nie o to, żeby sprawiać przykrość Louisowi i El, ale sam fakt, że ktoś w ogóle wziął pod uwagę, że ja mogę stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla takiej piękności jak Eleanor, był dla mnie cudownym komplementem łechtającym przyjemnie próżną część mnie.<br />
<br />
- Zapomniałaś czegoś. – wyrwał mnie z rozmyślań głos Louisa. – Proszę, Miley Rose, twoja znienawidzona ozdoba przypominająca ci o znienawidzonej drugiej części ciebie i wrednym, ale uroczym fundatorze. <br />
<br />
Srebrna róża sama wylądowała w mojej dłoni.<br />
</p><br />
<br />
<br />
***<br />
<br />
<br />
<br />
<p style="text-align:left;">Dziwnie czułam się siedząc na ultrawygodnym, skórzanym siedzeniu pięknego, nowiutkiego BMW, które prawdopodobnie należało do rodziców Małego Księcia. Ciekawe kim oni są. Królem i Królową, rzecz jasna, ale jak mogą wyglądać?<br />
<br />
- Jak poznałeś Louisa? – zagadnęłam, żeby przerwać irytującą ciszę.<br />
<br />
- Jesteśmy sąsiadami. – odpowiedział jak zawsze najkrócej jak się dało, ale uprzejmie i z serdecznością w głosie.<br />
<br />
- To w którym miejscu mieszkasz? Jeśli oczywiście mogę… - zanim skończyłam zdanie, rzucił jedynie nazwą ulicy, która totalnie nic mi nie mówiła i nawet jej nie zapamiętałam. Nastały kolejne bezdźwięczne minuty i już wiedziałam, że ta podróż, mimo luksusowych wygód, nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Ku mojemu zdziwieniu tym razem pierwszy odezwał się Mały Książę, kontynuując wątek mieszkania. Dodał, że na wspomnianej przez niego ulicy znajduje się dom jego rodziców, a w tym samym bloku co Louis, dokładnie piętro wyżej, mieszka jego babcia. Z dalszych, krótkich wypowiedzi wywnioskowałam, że rodzinny dom Małego Księcia znajduje się gdzieś w pobliżu tego osiedla i chłopak do niedawna tam mieszkał, ale obecnie urzęduje u seniorki rodu. W takim wypadku mogę się założyć, że arystokrata z matematykiem-amatorem pianistą znają się jak łyse konie i że kanapki, które jedliśmy na śniadanie, zrobiła staruszka mieszkająca piętro wyżej. Już kiedyś stwierdziłam, że spłodził mnie chyba sam Napoleon z Sherlockiem i to właśnie był ten moment, w którym jeden z moich ojców musiał pękać z dumy. Miley i jej porażająca dedukcja, tak jest.<br />
<br />
- Mówiłaś, że jesteś pisarką. Pracujesz teraz nad czymś? – zagadnął Mały Książę, chyba nieco przekonując się do używania słów i dźwięków.<br />
<br />
- Szczerze mówiąc nie. – wzruszyłam ramionami.<br />
<br />
- To może byłabyś zainteresowana stałym zleceniem? – zapytał całkiem poważnie jak wprawiony w interesach biznesmen.<br />
<br />
- Zamieniam się w słuch. – powiedziałam spokojnie, jednak tak naprawdę miałam ochotę pisnąć z radości i wycałować Księciunia po rękach. Miałam zacząć szukać pracy, tymczasem praca sama przychodziła do mnie.<br />
<br />
- Moi rodzice są właścicielami kilku, no, dość ekskluzywnych perfumerii w Londynie. – zaciekawiło mnie, co według niego znaczył zwrot „dość ekskluzywny”, ale wolałam nawet nie próbować zgadnąć. Król i Królowa perfum, zagadka wyjaśniona. - Niedługo pojawi się zupełnie nowa linia zapachów, męskich i damskich – kontynuował. – W ramach promocji i informacji tworzy się katalogi. I tu będzie twoja robota. – obdarzył mnie przyjemnym spojrzeniem.<br />
<br />
- Co ma pisarz do perfum i katalogów? – nie bardzo rozumiałam, do czego Książę zmierza.<br />
<br />
- Zwykły człowiek z ulicy nie opisze zapachu w taki sposób, żeby ktoś kto spojrzy na karty katalogu mógł go poczuć. To zadanie dla rzemieślnika słowa. Pisarza albo poety. Wchodzisz w to? – uśmiechnął się do mnie i mimo czysto biznesowej rozmowy, jego uśmiech wydał mi się szczerze przyjazny.<br />
<br />
- Pewnie. – zgodziłam się bez wahania z trudem opanowując radość. Miałam ochotę pochwalić się moim szczęściem całemu światu, ale obok był tylko chłopak, który mimo moich starań w kamuflowaniu odczuć, uśmiechał się widząc moje podekscytowanie. <br />
<br />
Gdy wysiedliśmy z samochodu Mały Książę wykonał trzy telefony i sprawa była finalnie załatwiona. Ucałowałam go w policzek z wdzięczności i niemal tańcząc zaczęłam iść w stronę domu. <br />
<br />
Za tydzień zaczynałam pracę w jednej z ekskluzywnych perfumerii państwa Styles.<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com35tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-22246007677358822392013-11-09T19:44:00.000+01:002013-11-24T18:24:54.616+01:00Rozdział XII<br>
<p style="text-align:left;">
<br>
- Ty jesteś popierdolony!<br>
- Ciszej, kurwa, obudzisz ją.
<br>
<br>
Że też przyśniło mi się przekleństwo w ustach Louisa. Nigdy tego nie słyszałam, a jednak mój mózg odtworzył to tak bardzo realnie, jakby naprawdę stał koło mnie i w wulgarny sposób uciszał równie wulgarnie krzyczącą dziewczynę. Ten damski głos już gdzieś słyszałam, ale dźwięki dookoła mnie falowały, pulsowały, tworzyły kolorowe wiry, które były zupełnie nie do uchwycenia. Głosy fruwały nade mną, jakby bawiły się ze mną w berka, ale niestety byłam od razu na straconej pozycji, bo ile razy próbowałam usłyszeć o czym jeszcze rozmawia w mojej głowie, albo nad moją głową, Louis z na pewno znaną mi, ale póki co anonimową kobietą, słowa odpływały i pękały gdzieś w przestrzeni. Czułam otulające mnie ze wszystkich stron ciepło, które miało puszystą, miękką fakturę. Leżałam na kanapie, ale miałam wrażenie, jakbym lewitowała w powietrzu razem z nią. Ten dziwny stan zawieszenia między jawą a snem, przypomniał mi chwile z dzieciństwa, kiedy po obejrzeniu bajki usypiałam przed telewizorem, a później wciąż śpiąc czułam jedynie czyjeś ręce, które biorą mnie w ramiona i zanoszą do łóżka kładąc w pachnącej pościeli. To był podobny stan, jednak niczyje ręce po mnie nie sięgały, otaczały mnie jedynie wiry słów i energicznych kroków dookoła. To kobieta chodziła nerwowo w kółko. Louis stał w miejscu. W mojej głowie był boso. Śmiałam się do siebie w swoich myślach. To wszystko mi się śni, wiem, że to jest mój sen, ale nie potrafię nim kierować, moje powieki są tak ciężkie, że nie jestem w stanie ich otworzyć. A szkoda, bo chciałabym wstać i zrobić coś kompletnie głupiego. W końcu i tak to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie, więc obudziłabym się i nie byłoby wstydu. Nie mogłam się poruszać, ale w ramach rekompensaty kobieta zaczęła mówić, jakby specjalnie dla mnie, wyraźniej i głośniej.<br>
<br>
- Jak można być tak nielojalnym skurwielem? – usłyszałam aż za dobrze. <br>
<br>
Niby pytanie było czysto retoryczne, jednak odpowiedź padła. Co prawda nie w formie słownej, ale jednak – bose stopy przemieściły się po posadzce, skrzypnęły drzwi. Jednoznaczny gest wywołał u dziewczyny natychmiastową furię. Wnerwiona do granic możliwości wpadła w taki słowotok, że dźwięki wirujące wcześniej dookoła mnie, zamieniły się w istne gradobicie słów, żywiołową klęskę. Pośród grzmotów i błyskawic przekleństw mój pół śpiący mózg zarejestrował: „powiem”, „pożałujesz”, „świnio”. Do tego „kurwa” po wielokroć i zamaszyste walnięcie drzwiami, aż zmartwiłam się o framugi. Louis westchnął i było w tym coś niezwykle uroczego, jednak nie zdążyłam uchwycić dalszych dźwięków, kierunku, w którym zmierzały bose stopy, wszystkie odgłosy jakby odpływały powolnie ciągnąc się i przeciekając za drzwi w pogoni za rozzłoszczoną kobietą.</p><br>
<br>
<br>
* * *<br>
<br>
<br>
<p style="text-align:left;">
Obudził mnie ból w dole pleców. Nic dziwnego, skoro całą noc przespałam skulona na sofie w salonie Louisa. Usiadłam tempo wpatrując się w jukę, która przypadkowo znalazła się na wysokości mojego wzroku. Proces rozbudzania się był tym, który w moim przypadku nigdy nie przebiegał błyskawicznie. Beznamiętnie złożyłam ciemnobrązowy, puszysty koc, którym przykrył mnie Louis, żebym nie zmarzła w nocy. Żałuję, że tego nie pamiętam. To musiało być słodkie. Właśnie, Louis. Gdzie on teraz jest? Powolnymi ruchami podniosłam się z kanapy i skradając się niczym ninja wychyliłam głowę zza rogu i zajrzałam do kuchni. Pusto. Dziwne, ale próbowałam dalej. Łazienka. Pusto. Niebieska sypialnia podobnie. Tylko dla zasady i z wrodzonego perfekcjonizmu sprawdziłam ostatni pokój z płytami, bo i tak byłam pewna, że gospodarza w nim nie zastanę. Nie myliłam się. Byłam sama w mieszkaniu Louisa.<br>
<br>
- Dobra, uciekaj. Szybko, póki go nie ma. Lepszej okazji nie mogłaś sobie wymarzyć. – powiedziałam na głos sama do siebie.<br>
<br>
Jednak coś głęboko w środku mnie, to samo, co tamtego poranka kazało mi wybiec czym prędzej z tego mieszkania, teraz, ku ironii losu, zatrzymywało mnie w środku i nie pozwalało wyjść. To było szalone, ale chciałam poczekać na Louisa, wypić z nim kawę i zapytać czy miał miły poranek. Taka banalna rzecz, a jednak w tamtej chwili wydała mi się moim życiowym celem i największą radością, jaka mogłaby mnie w życiu spotkać. Po mojej histerii poprzedniego dnia, całej tej sytuacji rodem ze szpitala psychiatrycznego, czułam, jakbym nagle stała się zupełnie inną osobą, pewną siebie i otwartą na ludzi. Wiedziałam, że to tylko mylne wrażenie, że nigdy nie będę duszą towarzystwa i kimś skłonnym do zawierania przyjaźni przy pierwszym kontakcie, ale chciałam cieszyć się chociaż tym uczuciem, zanim uleci w niepamięć. Podjęłam decyzję – poczekam tu na Lou, choćbym miała czekać do śmierci. Zapewne jest święcie przekonany, że nie zastanie mnie po swoim powrocie, może nawet specjalnie dlatego wyszedł, żeby ułatwić mi ucieczkę, ale nie, nie tym razem. Zdziwię go.<br>
<br>
Mrucząc sobie pod nosem jakąś melodię zasłyszaną niedawno w radiu, tanecznym krokiem weszłam do łazienki na poranną toaletę. Melodia ucichła. Oniemiałam. Nie potrafiłam uwierzyć, że samotnie mieszkający mężczyzna może mieć taką łazienkę. Ściany, tak samo jak cały wystrój łącznie z ręcznikami, miały kojące barwy ciepłego karmelu i przechodziły stopniowo w płytki w kolorze ecru. Wszystko, dosłownie wszystko, kolorystycznie ze sobą współgrało. Nawet pralka i wanna nie były standardowo białe. Jedynie wielkie, owalne lustro odznaczało się na tle tej brązowo-beżowej kompozycji. No, może nie tylko. Została jeszcze biała kartka leżąca na ręczniku na pralce. Wzięłam zawiniątko do ręki. Boże, ale brzydkie pismo. Zaczęłam czytać:</p><br>
<br>
<i>Dzień dobry! <br>Pomyśl o ludziach jeżdżących autobusami i zanim uciekniesz weź prysznic tu masz wszystko czego ci trzeba.</i><br>
<br>
<p style="text-align:left;">
Ależ zabawne, uśmiałam się do łez. Omiotłam spojrzeniem rzeczy pozostawione na pralce – czyste ręczniki, nowa szczoteczka do zębów… Dobra, czytam dalej:</p><br>
<br>
<i>Możesz mnie objeść z czego tylko chcesz bo w lodówce i tak nic nie mam. Gdybyś jednak zdecydowała się poczekać ze swoją ucieczką na mój powrót czuj się jak u siebie. Będzie mi miło.<br>
<br>
PS. Jeżeli to czytasz to i tak gratuluję odwagi robisz postępy w przebywaniu wśród ludzi.<br>
PS.2 Ośliniłaś mi poduszkę przez sen.</i><br>
<br>
<p style="text-align:left;">
- Ja przynajmniej wiem, co to są przecinki! – oburzona krzyknęłam sama do siebie. <br>
<br>
Parsknęłam. Co za tupet. Louis i jego żarciki. A co… A co jeśli to wcale nie żart i naprawdę ośliniłam mu poduszkę? Przed oczami stanęła mi wizja śpiącej mnie z otwartymi ustami, chrapiącej, z wyciekającą śliną, a obok Louisa, który płacze ze śmiechu i zasłania sobie dłonią usta, żeby mnie nie obudzić i nie popsuć kabaretu. Nie! To zdecydowanie jeden z jego beznadziejnych żartów. Postanowiłam w ogóle nie brać pod uwagę innej opcji. Nie, zdecydowanie nie…<br>
<br>
Nie zaprzątając sobie dłużej głowy głupotami, odkręciłam kurek z gorącą wodą. W tym jednym punkcie mimo wszystko musiałam się zgodzić z Louisem – kąpiel była tym, czego naprawdę było mi trzeba. W oczekiwaniu na moment aż będę mogła położyć się w wodzie, wiedziona wrodzoną, babską ciekawością, otworzyłam szafkę nad wanną i drugą, nieco mniejszą, nad lustrem. To był istny szczęśliwy traf. Ten jeden gest wystarczył, żebym znalazła temat do robienia sobie jaj z Louisa do końca jego dni. Uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam wyciągać po kolei niezliczoną ilości kosmetyków, jakiej nie widziałam nigdy w życiu u żadnej, nawet najbardziej lalusiowatej dziewczyny. Miał tam cały sklep kosmetyczny i to taki z bogatym asortymentem. Z każdą kolejną buteleczką balsamu do ciała czy peelingu do twarzy mój szyderczy śmiech roznosił się coraz głośniej. W końcu, gdy przeszłam do mniejszej szafeczki nad lustrem, na widok miliona akcesoriów do układania włosów poczułam dziwne ciepło w środku. Obracałam w dłoniach żele, pianki, brylantyny, lakiery i próbowałam wyobrazić sobie Louisa stojącego dokładnie w tym samym miejscu gdzie ja, używającego tych wszystkich chemikaliów nieskończoną ilość czasu i układającego perfekcyjnie każdy kosmyk swoich włosów. Uśmiechnęłam się, jednak w tym uśmiechu nie było ani cienia kpiny. To było tak dziwne uczucie, że zachciało mi się znowu śmiać, tym razem samej z siebie. I gdy już miałam zamknąć łazienkową szafkę i zrelaksować się w gorącej kąpieli, moją uwagę przykuła jeszcze jedna rzecz – mały, fioletowy flakon perfum. Wzięłam go delikatnie w ręce i odkręciłam, skupiając się przy tym ze wszystkich sił, żeby, ze swoim wrodzonym brakiem zdolności manualnych, nie upuścić znaleziska. Tak jak myślałam, w sekundę całe pomieszczenie wypełniła intensywna woń lawendy i cytrusów. Zaciągnęłam się tym zapachem po granice wytrzymałości płuc. I wtedy właśnie to zrozumiałam. Zrozumiałam i przepełniła mnie niespodziewana radość i poczucie bezgranicznego szczęścia. Zaczęłam się śmiać jak wariatka. Wtedy wszystko do mnie dotarło, to ciepło, te wszystkie wybuchowe mieszanki nieznanych uczuć, cały ten mikrokosmos emocjonalny, który wywoływały we mnie rzeczy Louisa, zapach jego perfum, jego nieskazitelnie ułożone włosy… Zrozumiałam, że najzwyczajniej w świecie za nim tęsknię. To absurdalne, bo widziałam go raptem kilka godzin temu, ale czas nie grał roli. Chciałam mieć go obok, teraz i w każdej następnej sekundzie. Tęskniłam. Tęskniłam za nim całą sobą. Zrozumiałam, że to tęsknota, jednak w żaden sposób nie potrafiłam pojąć, dlaczego to uczucie tak mnie uskrzydla i wypełnia taką radością. Ale to nie było ważne. Liczyło się tylko to, że on niedługo wróci.
<br>
<br>
<br>
Po długiej, gorącej kąpieli i wykonaniu całej porannej toalety, ubrałam się i podziękowałam Opatrzności wygrzebując z torby tusz do rzęs i bladoróżową pomadkę. Lepsze to niż nic. Wprawnymi ruchami umalowałam się w kilka minut i przeczesałam mokre włosy. Spojrzałam na wyświetlacz w moim telefonie – poniedziałek, drugi września, godzina dziesiąta czterdzieści siedem. Wrzesień. Gdzie uciekły mi te wszystkie dni? Posmutniałam, ponieważ wrześniowa data oznaczała dla mnie coraz rychlejsze nadejście jesieni, a co za tym idzie ochłodzenie, deszcze, błoto. Od początku wiedziałam, że będę musiała jak najszybciej znaleźć pracę i wynająć jakieś mieszkanie, bo w mojej szopie, gdy przyjdą nocne przymrozki, zamarznę na śmierć, ale swoim słynnym zwyczajem odpychałam od siebie tę myśl najdalej jak tylko się dało i zostawiałam całą tę sprawę na wieczne „potem”. Tym razem postąpiłam dokładnie tak samo – zapowiadał się uroczy dzień i nie mogłam pozwolić, żeby pesymistyczne wizje niedalekiej przyszłości zepsuły mi humor. Czas na śniadanie i kawę.<br>
<br>
Kawy nie musiałam zbyt długo szukać, bo cała puszka aromatycznych, zmielonych ziaren stała na samym środku kuchennego blatu. Uśmiechnęłam się wyobrażając sobie jak Louis tego poranka odkładał tę puszkę po zalaniu swojej małej czarnej, podczas gdy ja błogo spałam w sąsiednim pokoju. Otworzyłam lodówkę – liścik nie kłamał. W środku znalazłam pół cytryny, parówkę, masło, piwo i siatkę marchewek. Westchnęłam. Wyjęłam trzy marchewki.<br>
<br>
Było mi głupio z tego powodu, że nie było mi wcale głupio. Tak, to miało sens. Powinnam siedzieć speszona na kanapie i bać się choćby wyjść siku, tymczasem rozłożyłam się jak królowa w fotelu w salonie, popijałam kawę, przegryzałam marchewki i zapaliłam śniadaniowego papierosa. Nie, w ogóle nie czułam się skrępowana. Jedynym emocjom, które mi wtedy towarzyszyły, bliżej było do zniecierpliwienia i podekscytowania niż onieśmielenia czy zażenowania niecodzienną sytuacją. Wciąż myślałam o powrocie Louisa, o tym, co będzie miał na sobie, jak będą ułożone jego włosy, jaką minę zrobi, gdy mnie zobaczy, co powie, jak się zachowa. Czułam się jak dziecko wypatrujące pierwszej gwiazdki na niebie w wigilijny wieczór. I to uczucie dawało mi dziwny rodzaj szczęścia, który chciałam zatrzymać już na zawsze. <br>
<br>
Nagle w mojej głowie zaświtała nad wyraz kusząca myśl. Wstałam gwałtownie z fotela i niemal pobiegłam w kierunku pianina. Usiadłam przed klawiaturą wykonując teatralne gesty jak przedszkolak bawiący się w wielkiego pianistę. Zaśmiałam się z własnej infantylności. Wcisnęłam losowy klawisz. Dźwięk rozlał się po całym mieszkaniu. Przejechałam energicznie dłonią po całej klawiaturze brzdąkając jak dwulatek. Mieszanina nut zabrzmiała chaotycznie i złowrogo, mimo to słyszałam, że pianino jest idealnie nastrojone. Wzięłam głęboki wdech. Wcisnęłam pierwszy klawisz. Drugi, trzeci. Pomyliłam się. Zamknęłam oczy. Otworzyłam je ponownie, jakbym zabierała się do wykonania wirtuozerskich symfonii i w błyskawicznym tempie mechanicznie zagrałam wyuczoną melodię. Wybuchnęłam śmiechem. Powtórzyłam to raz jeszcze podśpiewując sobie pod nosem:</p><br>
<br>
<i>Poszły w pole kurki trzy. I gęsiego sobie szły.</i><br>
<br>
<p style="text-align:left;">
To był jedyny, jakże skomplikowany utwór, który potrafiłam zagrać na tym instrumencie. Kiedyś, w wyniku śmiertelnej nudy, Cassie nauczyła mnie to grać. Właśnie, Cassie… Boże, jak mogłam o niej zapomnieć?<br>
<br>
Dopiero teraz zrobiło mi się wstyd. Cholernie wstyd. W natłoku ostatnich wydarzeń na śmierć zapomniałam o swojej najlepszej, a w zasadzie jedynej, przyjaciółce. Nie miałam dostępu do Internetu, mój stary telefon spłonął, nowego nie zdążyłam jej przekazać. W zasadzie nawet się nie pożegnałyśmy przed wyjazdem. Miałam tylko nadzieję, że Sam podał jej mój adres i zapewnił, że nic mi nie jest i mam się dobrze. Oby. Postanowiłam napisać do niej, gdy tylko wrócę do domu i odpędziłam wyrzuty sumienia. Uśmiechnęłam się do klawiatury pianina wyobrażając sobie nad nią błyskawicznie poruszające się, wytatuowane ręce Louisa. Poszerzyłam uśmiech.</p><br>
<br>
<i>Pierwsza przodem, w środku druga, trzecia z tyłu oczkiem mruga.</i><br>
<br>
<p style="text-align:left;">
Gdy tylko wcisnęłam ostatni klawisz i z dumą wyprostowałam się jak laureat Konkursu Chopinowskiego, zorientowałam się, że… Ktoś stoi tuż za moimi plecami. Przez muzykę nie usłyszałam kroków, jednak teraz wyraźnie słyszałam czyjś oddech i jakby… Tłumiony śmiech? Powoli, jakbym za plecami miała jadowitą żmiję, zaczęłam odkręcać się przez prawe ramię. Ledwie przesunęłam się o kilka centymetrów, jak na komendę, rozległ się gromki rechot. Wstałam jak oparzona. <br>
<br>
Louis stał tuż przy mnie i ledwo łapał oddech umierając ze śmiechu.</p><br>
<br>
<br>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com36tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-20747843647450581102013-10-25T23:49:00.004+02:002014-01-11T00:02:48.321+01:00Rozdział XI<p style="text-align:left;">Od zawsze byłam nadpobudliwa umysłowo do tego stopnia, że czasem sama nie nadążałam za swoimi myślami, ale skąd u mnie to rozchwianie emocjonalne? Dopiero po upływie kilkunastu długich minut dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam i jaki cyrk odstawiłam przed biednym, niczemu niewinnym Louisem, który najzwyczajniej w świecie chciał, żebym się przed nim otworzyła. Zrobiło mi się wstyd. Zachowałam się jak rozkapryszone dziecko i niemal już tradycyjnie zrobiłam z siebie idiotkę i pokazałam się od najgorszej strony, której w zasadzie sama nawet nie znałam. Wśród znajomych uchodziłam raczej za osobę opanowaną. Niekontrolowane wybuchy gniewu były zupełnie nie w moim stylu. A może jednak?<br />
<br />
Nie pamiętam nawet o czym następnym zdążyłam pomyśleć, jaki wątek, temat, jaka kolejna, zupełnie niezwiązana z niczym myśl zaświtała w mojej głowie, gdy z gigantycznym opóźnieniem, ale za to z równie wielką siłą, dotarło w końcu do mojego mózgu, co Louis do mnie powiedział. I co ja tak właściwie robię. <br />
<br />
Staliśmy przy drzwiach, dokładnie w tym miejscu, w którym przyciągnął mnie do siebie odwodząc siłą od wyjścia. Louis wciąż mocno mnie obejmował i silnie przyciskał do swojego torsu. Nie wypuścił mnie ani na sekundę, nawet na chwilę nie zwolnił uścisku. Wydawało mi się przez moment, że uwięził mnie tuż przy swoim ciele już na zawsze. I wcale mi to nie przeszkadzało. Czułam się bezpieczna. Tuliłam się do niego jak małe pisklę, które chce, żeby je przygarnąć pod skrzydełka. Od intensywnej woni lawendy i cytrusów, która wypełniała całe moje płuca przy każdym wdechu, kręciło mi się w głowie. W sumie nie byłam przekonana, czy ten efekt był wynikiem tego mocno bijącego od Louisa, przyjemnego zapachu, czy może samej jego obecności. Bardzo bliskiej obecności. Trwaliśmy w tak ciasnym uścisku, że ktoś, kto obserwowałby nas w tamtej chwili, mógłby sądzić, że z całej siły próbujemy się nawzajem przeniknąć, tak, jakbyśmy wcale nie mieli ciała. Czułam na całym ciele emanujące od męskiej skóry ciepło, a zarazem byłam świadoma, że mój organizm wysyła w drugą stronę nie mniej gorąca. Tak, jakbyśmy oboje byli w stanie wysokiej gorączki, rozpaleni do granic świadomości, że świat realny z gorączkowymi majakami zaczął zlewać się nam w jedną, nierozróżnialną całość. Być może tak było w rzeczywistości, może naprawdę poważnie zachorowaliśmy na tę dłuższą chwilę, a podniesione temperatury naszych ciał w mgnieniu oka osuszyły łzy na moich policzkach.<br />
<br />
Ciężko w ogóle zgadywać, jak długo jeszcze tulilibyśmy się do siebie i co by się dalej stało, gdyby nagle w mojej głowie nie pojawiła się kolejna, zupełnie odmienna myśl. Fakt, było mi (nam?) w tamtej chwili cudownie, ale to przytulanie nie miało zbyt wiele wspólnego z przyjacielskim uściskiem na pocieszenie, jakim zazwyczaj obdarowują się ludzie w takich chwilach. To byłoby zupełnie zrozumiałe – krzyczałam, płakałam, on jako dżentelmen miał obowiązek pocieszyć strapioną niewiastę. Ale czym tłumaczyć tę namiętność, która bez wątpienia pulsowała między nami, jak uzasadnić sytuację, która zarezerwowana jest jedynie dla par i kochanków, a mimo to zaistniała między nami? Eleanor. On ma dziewczynę. Przyciskam swój policzek do jego klatki piersiowej. Tak nie można. Ale przecież nie robimy nic złego, nie zrobiliśmy nic takiego… Nie. On ma dziewczynę. Nie mogę.<br />
<br />
Gwałtownie otworzyłam oczy jak ktoś, kto właśnie wybudził się ze złego snu. Podniosłam powoli głowę i zza ramienia Louisa spojrzałam na wnętrze pokoju. Mój wzrok mimochodem padł wprost na połyskującą w półmroku srebrną różę leżącą na stole.<br />
<br />
- Opowiedz mi o niej – bardziej wykrztusiłam, niż powiedziałam sama dziwiąc się własnemu tonowi głosu, który przypominał błaganie o litość zbolałego, wychłostanego niewolnika ze starożytnych czasów.<br />
<br />
- O kim? – Louis odsunął się lekko, żeby widzieć moją twarz.<br />
<br />
- Kobiecie, która zgubiła to w twoim samochodzie – powiedziałam już nieco pewniej i wskazałam wzrokiem stół za jego plecami.<br />
<br />
- Ech… - westchnął odwracając się w kierunku, który mu wskazałam – To nie tak jak myślisz… - dodał prowadząc mnie w stronę sofy przy stoliku, po czym gestem zaproponował żebym usiadła. Sam przysiadł się tuż obok mnie, tak blisko, że nasze ramiona niemal się stykały.<br />
<br />
- Z własnego doświadczenia wiem, że zdanie: <i>To nie tak jak myślisz</i> zazwyczaj oznacza <b>dokładnie</b> to, co myślę – powiedziałam odrobinę za ostrym tonem i nieco za mocno akcentując kluczowe słowo.<br />
<br />
Moje rozchwianie emocjonalne tego wieczoru było co najmniej zastanawiające – w przeciągu zaledwie godziny zdążyłam przejść transformację z płaczliwej histeryczki w czułą i spragnioną ciepła ukochaną, a teraz zaczynałam wchodzić w rolę oficera śledczego przesłuchującego dyktatora podejrzanego o zbrodnie przeciwko ludzkości. Aż strach pomyśleć, ile wcieleń mogłabym jeszcze przyjąć do czasu zakończenia tej rozmowy.<br />
<br />
- Co tak naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał Louis zrezygnowanym tonem.<br />
<br />
- Co łączy cię z właścicielką broszki? – wypaliłam bez zastanowienia w tak profesjonalny sposób, jakbym naprawdę miała za sobą długie lata pracy w jakimś trybunale.<br />
<br />
- Nie wiem. To trudne – odpowiedział całkiem poważnie i poczęstował mnie papierosem jednocześnie zapalając swojego.<br />
<br />
Trudne? A czy on przed kilkudziesięcioma minutami nie wypytywał mnie z uporem maniaka o rzeczy o wiele mocniej więznące w gardle? Skrzywiłam się z niezadowoleniem, jednak nie powiedziałam nawet słowa. Nie chciałam go dalej przyciskać, czekałam, aż sam zacznie się tłumaczyć. W pewnym sensie był mi to winien.<br />
<br />
- Sam zaproponowałem grę w wymianę informacji i póki co jest 1:0 dla ciebie. – Odczytał moje myśli bezbłędnie. – Ale zanim zremisujemy musisz wiedzieć, że nigdy nie zdradziłem Eleanor. Kocham ją i dobrze nam ze sobą. Ona jest idealnym materiałem na towarzyszkę życia – jest piękna, mądra, zabawna… Ma wszystko to, co dokładnie powinna mieć każda kobieta. <br />
<br />
Zrobił krótką pauzę, a ja, nie wiem dlaczego, na wspomnienie wielkich, orzechowych oczu poczułam nieprzyjemne, palące uczucie w środku, które miałam ochotę wydrapać ze swojej piersi. Wiedziałam, że każdy człowiek na tej planecie powiedziałby, że najzwyczajniej w świecie zazdrość zżerała mnie od czubka głowy, aż po koniuszki palców u stóp, jednak sama nawet na torturach nie przyznałabym się do tego uczucia. Mimo swoich kompleksów byłam zbyt dumna na zazdroszczenie komukolwiek. A przynajmniej chciałam taka być.<br />
<br />
- Właśnie. Ma dokładnie to, co powinna mieć. – Louis zaciągnął się dymem. – Robi to, co powinna robić, mówi to, co powinna powiedzieć…<br />
<br />
- Rutyna, co? Kochanka zawsze jest miłą odskocznią od codzienności i przyzwyczajeń. - Mimo usilnych starań delikatnie uśmiechnęłam się samym kącikiem ust. Wiem, że nie powinnam, ale nie potrafiłam opanować tego odruchu. Miałam nadzieję, że Louis tego nie zauważył.<br />
<br />
- Nie zdradziłem jej, mówiłem – powiedział to tak przekonująco, że już nie miałam żadnych wątpliwości, co do jego wierności wobec El. – Właścicielka broszki… Ona jest po prostu inna.<br />
<br />
- Inna od Eleanor? – Cieszyłam się w duchu, że w końcu dowiem się czegoś o tej kobiecie, dlatego postanowiłam natychmiastowo zadawać pytania w obawie, że Louis za chwilę straci ochotę do zwierzeń.<br />
<br />
- Inna w ogóle.<br />
<br />
- Jaka? – Nie dawałam za wygraną.<br />
<br />
- Niezgrabna, niezdarna, obrażalska, wredna – wyrecytował jednym tchem.<br />
<br />
- Masz świetny gust! I wybitny talent do PR-u! – Parsknęłam śmiechem.<br />
<br />
Nie wiedziałam, czy sobie ze mnie żartuje, robi mnie w konia dając jednoznacznie do zrozumienia, że nie chce mówić o swojej tajemniczej sympatii, czy może naprawdę darzy uczuciem dziewczynę z takimi „zaletami”. <br />
<br />
- Podoba ci się ta róża? – zapytał nagle całkowicie zbijając mnie z tropu.<br />
<br />
- Broszki to trochę przeżytek i są dobre dla babć – nie mogłam darować sobie tej uwagi – ale fakt, ta jest wyjątkowo piękna. Wygląda jak żywa. Ma w sobie to coś, co przyciąga.<br />
<br />
- Właśnie dlatego kupiłem ją dla niej. Mają te same cechy. I imię. – Uśmiechnął się i poprawił opadające na czoło kosmyki włosów.<br />
<br />
- W takim razie powinny być razem. Oddaj to prawowitej właścicielce przy najbliższej okazji. – Uśmiechnęłam się wymuszonym uśmiechem, mimochodem próbując wyobrazić sobie dziewczynę, którą Louis uważał za wyjątkowo piękną i mającą „to coś” w sobie.<br />
<br />
Oparłam się całym ciałem o miękkie obicie sofy. Dopiero wtedy poczułam jak bardzo zmęczył mnie ten dzień. Dużo wydarzyło się w bardzo krótkim czasie, mój mózg miał już dość pracy na tak wysokich obrotach, a do tego bolały mnie chyba wszystkie mięśnie, jakie tylko współtworzą ludzki organizm. Nie próbowałam nawet zgadywać która może być godzina – za oknami już dawno błyszczały gwiazdy i prawdopodobnie mniej czasu zostało do świtu, niż upłynęło od zmierzchu. Mimo wszystko paradoksalnie poczułam się lepiej przypominając sobie, że udało mi się wyrzucić z siebie wspomnienia, których sama nie potrafiłam znieść. Oddałam Louisowi swoją bolesną prawdę i, zgodnie z zasadami gry, dostałam szczerość zwrotną, tę, dotyczącą wyjątkowej sympatii Louisa. Ten towar z wymiany nie był dla mnie zbyt miłym prezentem, jednak mimo wszystko mniej uwierającym wewnątrz. Nie miałam już więcej siły, by o tym myśleć. Zamknęłam oczy. Wszystkie myśli zaczęły powolnie ode mnie odpływać, jak piasek delikatnie zabierany przez fale. <br />
<br />
<br />
</p>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com40tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-74247853569977224592013-10-13T01:11:00.001+02:002013-10-29T15:05:03.560+01:00Rozdział X
<p style="text-align:left;"> Louis uśmiechał się do swoich myśli zapalając papierosa. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do widoku tej słodkiej buzi w zestawieniu z tym małym, tytoniowym mordercą. Palenie w zupełności do niego nie pasowało, przez co za każdym razem, gdy tylko zaciągał się dymem, przywodziło mi to na myśl arcydzieło sztuki oblane przez przypadek kawą albo <i>Słoneczniki</i> van Gogha, na których ktoś położył ociekające tłuszczem kotlety mielone. Poczęstował i mnie, przy czym nawet na sekundę nie zniknął z jego twarzy cień przyjaznego uśmiechu, takiego, który zdarza się ludziom wtedy, gdy dostają coś, na co długo czekali, albo unoszą triumfalnie kąciki ust ku górze podziwiając efekt swojej pracy, z której wyraźnie są dumni. Dokładnie ten rodzaj przyjemnego uśmiechu był niemal przyklejony do Louisa twarzy.<br>
<br>
- Więc masz brata. – zaczął tonem filozofa objaśniającego zawiłe koncepcje, jednak jego głos wciąż brzmiał pogodnie i miło – To już jakaś informacja. Opowiedz resztę. – spojrzał mi w oczy. Nie wiedziałam do końca co miał na myśli mówiąc „resztę” i chyba wolałam o tym nie myśleć. – Masz jeszcze jakieś rodzeństwo? – zapytał widząc, że znowu potrzebuję pytań pomocniczych i dalej patrzył prosto na mnie.<br>
<br>
- Nie. Szczerze mówiąc to nawet Sam nie jest do końca moim bratem… - zamyśliłam się. Od wielu lat nie traktowałam go jak brata... Chwila. Ja nigdy nie traktowałam go jak brata i najczęściej w ogóle zapomniałam o tym fakcie. Szczególnie po tym, jak wyprowadził się z naszego rodzinnego domu.<br>
<br>
- Jak to „nie do końca” jest twoim bratem? Bratem się jest, albo się nim nie jest. – był wyraźnie zdezorientowany – Bycie „nie do końca” bratem jest jak bycie „nie do końca” w ciąży, albo, nie wiem, „nie do końca” mężczyzną. Chociaż w dzisiejszych czasach to ostatnie mógłbym jeszcze zrozumieć, ale pozostałych nie. – uśmiechnął się, a ja automatycznie odwzajemniłam uśmiech słysząc jego zabawne i nieco nowatorskie porównania. <br>
<br>
- Moi rodzice przez długi czas starali się o dziecko, ale nic im z tych starań nie wychodziło. Jeden lekarz po drugim, wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że pastorowie nie mają żadnych szans na potomstwo. Wtedy zdecydowali się na adopcję. I adoptowali malutkiego Sama. – Louis zrobił minę mówiącą „a więc to tak” i jakby wyrażającą lekką samokrytykę wobec jego osoby, z powodu, że wcześniej sam nie wziął takiego rozwiązania pod uwagę. – Sam to mój przyrodni brat. Ja jestem wynikiem cudu, czy może pomyłki, albo jakichś ingerencji sił wyższych, nie mam zielonego pojęcia, w każdym razie moja matka urodziła mnie, gdy jej syn miał już cztery lata. – westchnęłam, ale jednocześnie byłam zdziwiona, że opowiadanie o swoich początkach przyszło mi z taką łatwością. – Więcej szczegółów na temat mojego urodzenia niestety nie mogę zdradzić. Wiesz, niezbyt dobrze pamiętam, nie chciałabym nic poprzekręcać… - dodałam radośnie i puściłam do Louisa oko nieco ośmielona swoimi wyznaniami.<br>
<br>
- To wiele wyjaśnia. – zgasił papierosa i milczał dłuższą chwilę wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. – Czemu nie pojedziesz do brata, skoro za nim tęsknisz, albo nie zadzwonisz, żeby przyjechał? – zapytał akurat wtedy, gdy już myślałam, że zmieni temat.<br>
<br>
- Lou, proszę, nie dzisiaj… - wbiłam wzrok w ognik umierający na niedopałku w popielniczce.<br>
<br>
Louis wstał i usiadł tak blisko mnie, że czułam jego zapach i bijące od niego ciepło. Nasze ciała nie stykały się, w zasadzie odkąd go poznałam, wciąż nawet ani razu go nie dotknęłam, mimo tego jego bliskość działała na mnie w bardzo niezrozumiały, sprzeczny sposób – z jednej strony poczułam, że momentalnie zaczynam się pocić, a moje serce wchodzi na takie obroty, że słychać je w drugim końcu pokoju, jednak paradoksalnie świadomość tego, że ten mężczyzna jest tak blisko mnie, działała kojąco i uspokajająco, dawała poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Miałam wrażenie, że tą schizofreniczną dwojakość powoduje zapach Louisa. Czułam go bardzo wyraźnie i z każdym wdechem zaciągałam się nim dyskretnie, aż po krańce wytrzymałości płuc. Była to niezwykle intrygująca i najzwyczajniej w świecie przyjemna woń mieszanki lawendy i rześkich cytrusów. Mogłabym ją zamienić na tlen i oddychać tylko i wyłącznie tym zapachem. Żyć dzięki niemu.<br>
<br>
- Posłuchaj. – odkręcił się w moją stronę i wbił swoje spojrzenie prosto we mnie z taką siłą, że na chwilę przestałam oddychać – Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś sadomasochistką. Tak, w zupełności. – otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, ale Louis uciszył mnie jednoznacznym gestem. – Nie wiem, co cię gryzie, ale wiem, że na pewno nie należysz do osób radosnych i zadowolonych z życia. Na każdym kroku bijesz się z myślami, wciąż coś wspominasz, o czymś, o kimś, myślisz… To nie zniknie, Miley. Nie wyrzucisz tego z głowy, zamykając to w niej. – dodał nad wyraz opiekuńczym tonem, od którego miękło serce.<br>
<br>
Wbiłam wzrok w swoje własne stopy. On miał rację i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Co prawda zaskoczyła mnie spostrzegawczość i tak wnikliwa analiza mojej osoby po zaledwie kilkunastu godzinach spędzonych wspólnie, ale z drugiej strony imponowało mi to. Tak, zdecydowanie Louis zaimponował mi tą bezpośredniością, naturalnością, błyskotliwością obserwacji drugiej osoby, a przede wszystkim milutko w środku łechtał mnie fakt, że to ja byłam tym obiektem i to właśnie mnie tak wnikliwie studiował na każdym kroku. Ciekawiłam go. Nie byłam mu obojętna. Obchodził go mój los. Nie potrafił tylko zrozumieć jednej rzeczy – wiedział, że wgniatam chaos swoich myśli w głąb siebie i to mnie unieszczęśliwia, ale nie rozumiał, że nie umiem inaczej. Miałam ochotę opowiedzieć mu wszystko, co mnie gryzło, e tam opowiedzieć – narysować, zatańczyć, wyśpiewać, zrobić teatrzyk, nakręcić film z życia, wszystko, aby tylko podzielić z nim moje myśli i zobaczyć błysk zrozumienia w jego oczach. Wiedziałam, że mogę mu o wszystkim powiedzieć. Obawiałam się tylko, że w tych niebieskich tęczówkach wymaluje się zamiast zrozumienia współczucie i litość. Ta wizja była dla mnie blokadą dla jakichkolwiek zwierzeń. Nienawidziłam, gdy ktoś się nade mną litował, nie chciałam mdłych pocieszeń i konwencjonalnych, nic nieznaczących tekstów w stylu „nie martw się” i „będzie dobrze”, którymi prawdopodobnie Louis i tak by mnie nie uraczył, to nie w jego stylu, ale wolałam nie ryzykować zrobienia z siebie ofiary. Nie chciałam, żeby patrzył na mnie jak na dziewczynkę pokrzywdzoną przez los.<br>
<br>
- Dobra, pomogę ci. – zaproponował nie otrzymując uprzednio żadnej odpowiedzi poza moim tępym spojrzeniem wbitym w podłogę – Mam cztery siostry. Tylko Lottie jest starsza i tylko z nią mam dokładnie tych samych rodziców, więc poniekąd potrafię sobie wyobrazić twoje relacje z Samem. Chociaż to nie do końca tak. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem sześć lat. Ojca ledwo pamiętam. Matka ponownie wyszła za mąż i dzięki temu mam jeszcze trzy młodsze siostry, ale to, że mamy innego ojca w ogóle nie gra roli, kocham je i traktuje tak samo jak Lottie. Poza tym zawsze uważałem mojego ojczyma za prawdziwego ojca. To naprawdę równy gość, polubiłabyś go. – Louis uśmiechnął się do mnie ciepło, poprawił niesforne kosmyki włosów i klepnął się ręką po nodze. – No, to teraz jesteśmy kwita. Bawimy się dalej? – zapytał i znowu zaczął wiercić się podekscytowany jak niecierpliwe dziecko w oczekiwaniu na ciasteczka. <br>
<br>
- Co ty znowu wymyśliłeś? Chowanego? Berka? – spojrzałam na niego podejrzliwie unosząc do góry jedną brew.<br>
<br>
- Nie. Zapoznawanie. – uśmiechnął się tak szeroko, że gdyby nie miał uszu, to chyba jego uśmiech przebiegłby dookoła głowy. – Runda pierwsza. Nazywam się Louis William Tomlinson. Ty? – obdarzył mnie teatralnym spojrzeniem naśladującym pełne napięcia spojrzenia prowadzących w teleturniejach.<br>
<br>
- Aleś ty głupi, Lou! – nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, po czym jednoznacznie, z rozmachem pacnęłam się ręką w czoło.<br>
<br>
- No dawaj, dawaj. – nie dawał za wygraną.<br>
<br>
- Miley Vasply. – powiedziałam i poczułam lekkie zażenowanie, że każe mi się przedstawiać.<br>
<br>
- Błąd! Przegrałaś. – krzyknął i tryumfalnie poprawił włosy z miną lwa, który właśnie został samcem alfa i królem całej sawanny. – Więc jak się nazywasz? – uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem jednak był to uśmiech znaczący, wymowny i niezwykle cyniczny.<br>
<br>
Nie miałam zielonego pojęcia, co on kombinuje, o co mu właściwie chodzi i jakiej odpowiedzi ode mnie oczekuje. Nie odpowiedziałam od razu, zaczęłam zastanawiać się nad zasadami jego kolejnej, dziwacznej gierki. Podałam swoje prawdziwe imię, czego on jeszcze chciał?<br>
<br>
- Przestań, to dziecinada. – machnęłam ręką i poczułam, że naprawdę zaczyna mnie to wszystko lekko irytować.<br>
<br>
- Nie. Nie przestanę – wstał i kucnął dokładnie naprzeciwko mnie. W moje nozdrza uderzył zapach lawendy, cytrusów i żelu do włosów. Tym razem nie podziałało to kojąco. – Jak chcesz rozmawiać z ludźmi, skoro nawet nie chcesz się właściwie przedstawić? Wiem, że masz drugie imię, Zayn przecież widział twój dowód. Nie zapomniał się pochwalić. – podparł głowę na rękach, a ja aż syknęłam na te słowa. – Chciałbym cię poznać, wiesz? Prawdziwą ciebie. Chcę znać te demony, które mącą ci w głowie, to wszystko, co nie pozwala ci normalnie zasnąć, tylko każe wybiegać z ciepłych łóżek po piątej rano mimo ciężkiej nocy. Miley…<br>
<br>
Na jego twarzy nie było nawet cienia poprzedniego uśmiechu i radości. Mówił powoli i delikatnie, tak jakby chciał przytulać mnie każdym słowem, każdym tonem jego głosu, wszystkimi zdaniami, które wypływały z jego ust. Poczułam, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Louis był dla mnie jak lek przeciwbólowy, w jego zachowaniu było tyle czułości i ciepła, jakiego od dawna nie doświadczyłam od żadnej osoby. Chciałam mu o tym wszystkim opowiedzieć, wypłakać się na ramieniu, ale głos zatrzymywał się uwięziony gdzieś w zaciśniętym gardle. Słuchałam jego słów i za każdym razem, gdy już podejmowałam decyzję, że opowiem mu o wszystkim, wybierałam sobie konkretny moment, chciałam otworzyć usta i… Nie potrafiłam tego zrobić. Po prostu nie potrafiłam. Byłam na siebie zła. Wściekła. Z każdą sekundą rosło we mnie poczucie bezradności i zagubienia. Louis był w tamtej chwili taki kochany, a ja mimo szczerych chęci nie mogłam mu się odwdzięczyć. Czułam, że złość bierze nade mną górę, miałam ochotę powiedzieć całemu światu, żeby szedł do diabła i dał mi spokój. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie Sama, ten ostatni raz, kiedy go widziałam, gdy wyrzucił mnie na bruk, na zbity pysk, jak worek śmieci, mnie, swoją ukochaną siostrzyczkę.<br>
Coś we mnie pękło.<br>
<br>
- Druga próba. Nazywam się Louis William Tomlinson. A Ty?<br>
<br>
Coś we mnie pękło.<br>
<br>
- Wiesz, co ci powiem? Wal się. – byłam rozwścieczona. W sekundę wyjęłam z kieszeni srebrną broszkę i z rozmachem rzuciłam ją na stół. Źrenice Louisa natychmiast przybrały wielkość spodków. Przeraził się – Chciałbyś wszystko wiedzieć, tak? Dobrze, będziesz wiedział, skoro tak ci na tym zależy. – gwałtownie podniosłam się z kanapy – Pewnie ciekawi cię, dlaczego nie mam domu? Nie mam domu, bo spłonął. – moje spojrzenie ciskało gromy – Nie mam też rodziców, wiesz? Nie mam rodziców, bo żywcem spłonęli uwięzieni w pożarze, a ja żyję, bo kiedy oni krzyczeli błagając o pomoc, ja pierdoliłam się z Samem na jego blacie w kuchni! – krzyknęłam. Łzy ściekały strumieniem na moją bluzę – Więc wal się. Blat był mahoniowy! – wydarłam się na całe gardło i pobiegłam w kierunku drzwi. W momencie, gdy chwyciłam za klamkę, poczułam rwący ból w lewym nadgarstku. Odwróciłam się. Za moimi plecami stał Louis, który mocnym, pewnym chwytem trzymał mnie za rękę.<br>
<br>
- Puść mnie, do cholery! – szarpałam ręką próbując się oswobodzić, jednak sprawiałam sobie jedynie większy ból. Louis nie ustępował. W jednej chwili pewnym, zdecydowanym ruchem pociągnął mnie do siebie z taką siłą, że poleciałam prosto na niego jak bezwładna, szmaciana lalka. Objął mnie obiema rękami tak mocno, że można by to było uznać wręcz za gest brutalności. W sekundę opadłam z sił.<br>
<br>
- Ciiiii… Już dobrze, nie płacz… Spokojnie, jestem przy tobie. – miękki głos szeptał mi do ucha. Zadrżałam. Ze wszystkich stron otaczała mnie niezwykle intensywna woń rześkiej lawendy. I gorące, męskie ciało. Louis. On istniał. Naprawdę. Czułam go, nareszcie go dotykałam. Przyległam do niego całym ciałem. Jego ręce głaskały mnie po głowie i tuliły mocno do siebie, a łzy schły na moich policzkach. Louis. Boże. Louis.<br>
<br>
- Przepraszam… ja…<br>
<br>
- Nic nie mów. – szepnął – Nie trzeba. – dodał kładąc sobie moją głowę na ramieniu. - Gdybyś jeszcze kiedykolwiek miała wątpliwości... Jesteś wynikiem cudu. Jesteś cudem, Miley. <br></p>
<br>
<br>
<br>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com38tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-31098373669988970422013-10-06T00:07:00.000+02:002014-12-12T22:40:14.325+01:00Rozdział IX <p style="text-align:left;">Wszystko potoczyło się tak szybko, że nim zdążyłam po raz kolejny (ale tym razem całkowicie poważnie i w pełni świadomie) przypomnieć sobie, po co tak naprawdę złożyłam wizytę Louisowi, siedzieliśmy już z powrotem w jego salonie popijając zieloną herbatę, a za oknami na ciemnym niebie migotały pierwsze gwiazdy. Poczułam się rozżalona i zrezygnowana. Nie miałam odwagi, a przede wszystkim nie miałam chęci poruszać tematu tajemniczej broszki, która w nie do końca zrozumiały dla mnie sposób, znalazła się w moim posiadaniu. Siedziałam obok niesfornego, dużego dziecka, które roześmiane opowiadało mi wesołe anegdotki. Było mi dobrze. Patrzyłam na Louisa, śmiałam się z jego żartów i z każdą sekundą coraz mocniej w mojej głowie zagnieżdżała się myśl, która z jednej strony radowała, z drugiej przerażała – TYLKO przy nim jest mi dobrze. Ten słodki łobuz był obecnie jedyną osobą, która potrafiła sprawić, że zapomnę o nawiedzających mnie koszmarnych wizjach, problemach, samotności, że poczuję się bezpieczna, zrozumiana, że szczerze się uśmiechnę. Nie chciałam tego psuć, nie chciałam skręcać batogi na własne plecy. Było mi dobrze.<br />
<br />
- Czemu nic dla mnie nie zaśpiewałaś? Teraz mi smutno… - powiedział Louis puszczając mi oko, a jego mina wskazywała na zupełnie inny stan, niż wspomniany przez niego smutek.<br />
<br />
- Nie prosiłeś. – Wzruszyłam ramionami.<br />
<br />
- A gdybym poprosił, zrobiłabyś to? Akurat, już to widzę. – Podpuszczał mnie w tak bezpośredni sposób, że nawet nie starał się tego ukryć.<br />
<br />
- Nie widzę problemu. – pociągnęłam łyk herbaty – Przyzwyczaiłam się do występów publicznych. Żadna ze mnie gwiazda, żaden wielki talent, ale od dziecka ojciec zmuszał mnie do śpiewania w parafialnym chórku. – obserwowałam usta Louisa w oczekiwaniu na podniesienie się ich kącików ku górze, ale nic takiego się nie wydarzyło, nie śmiał się ze mnie.<br />
<br />
- Czemu po prostu nie powiedziałaś mu, że nie chcesz tego robić, skoro nie lubiłaś? – zapytał całkowicie poważnie.<br />
<br />
- Kilka godzin w tygodniu śpiewania pobożnych pieśni mnie nie zabiło, a wiedziałam, że dla niego to było bardzo ważne.<br />
<br />
- Pobożny człowiek, co? – Zamyślił się, jakby próbował wyobrazić sobie mojego ojca.<br />
<br />
- Jak na pastora przystało…<br />
<br />
- Jaja sobie robisz? – Louis nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Wiedziałam, że nie powinnam się złościć, bo nie zrobił tego po to, żeby mnie wyśmiać. On po prostu był święcie przekonany, że go wkręciłam i śmiał się bardziej sam z siebie niż z zajęcia mojego taty.<br />
<br />
- Ej… Ja mówię poważnie, mój ojciec był pastorem, Lou…<br />
<br />
Momentalnie doprowadził się do porządku, a raczej do powagi. Zrobiło mu się głupio i niezręcznie, ale przecież jego reakcja była dla mnie niemal oczywista. Nie na każdym rogu spotyka się niezbyt pobożne córki osób duchownych.<br />
<br />
- Ale śpiewałam też inne rzeczy publicznie – wyrzuciłam na jednym tchu, ponieważ powrót do tematu śpiewania wydał mi się jedynym, niewyglądającym sztucznie wybrnięciem z sytuacji – Sam zabierał mnie ze sobą na każdy swój koncert. Czasem dla żartu, czasem dla wkurzenia mnie, a czasem z czułości, wypychał mnie siłą na scenę zza kulis i śpiewaliśmy niektóre numery razem. W wersjach studyjnych robiłam mu chórki…<br />
<br />
Louis przysunął się nieco bliżej i wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem, czekając na dalszy ciąg historii. Sam. Mój Sam. Wspomnienie paliło bólem w środku jak diabli. Utkwiłam wzrok w do połowy pustym już kubku z herbatą i poczułam, że słowa w moich myślach za cholerę nie chcą układać się w zdania. Miałam w sobie jakąś dziwną potrzebę opowiedzenia o tym wszystkim co zaszło, ale jednocześnie nie potrafiłam. <br />
<br />
- Rockman? – zagadnął, domyślając się po dłuższej chwili milczenia, że potrzebuję pytań pomocniczych.<br />
<br />
- I to jeszcze jaki. Miał włosy dłuższe od moich, tak samo czarne, tyle że kręcone. Wirtuoz gitary, nawalał na wiośle jak Hendrix, a gdy zaczynał partie swoim ochrypłym głosem, panienki rzucały w niego mokrymi majtkami. – uśmiechnęłam się, podobnie jak Louis - Tak, to był stuprocentowy rockman. – dodałam z nutą dziwnego entuzjazmu w głosie, jakbym dokonała wielkiego odkrycia. Nigdy nie myślałam o Samie w kategorii ‘rockmana’ i dopiero wtedy olśniło mnie, że żadne słowo na świecie lepiej go nie opisze, a to wydaje się wręcz dla niego stworzone.<br />
<br />
- Tęsknisz za nim, prawda?<br />
<br />
To było jedno z najtrudniejszych pytań, jakie kiedykolwiek ktokolwiek zadał mi w życiu. Zawahałam się. Nienawidziłam Sama za to co zrobił, szczerze nienawidziłam go całą mocą nienawiści i najweselszą informacją, jaką tylko mogłam sobie wyobrazić, byłby news głoszący, że otworzyło się piekło i wszyscy diabli bezpowrotnie wciągnęli tego skurwysyna w najgorętszą smołę na wieczne czasy.<br />
<br />
- Tak. Tęsknię… - odpowiedziałam tak cicho, że mój szept był ledwie słyszalny.<br />
<br />
- To dlaczego nie zadzwonisz? – zapytał najgłupiej w świecie, bo przecież gdyby to było tak łatwe, już dawno bym to zrobiła.<br />
<br />
Skwitowałam to pytanie bardzo wymowną miną i westchnęłam. Jednak niepotrzebnie zaczęłam ten temat, który miłą i pełną śmiechu rozmowę w kilka minut obrócił w jakieś żałobne pomruki. Na twarzy Louisa nie malował się smutek, raczej szczere zainteresowanie zmieszane z powagą i gotowością do wysłuchania. To nie była stypa, to był gabinet psychologa, w którym ja, jako sfrustrowana i zmęczona życiem wariatka, zaczynam opowiadać historie, które nigdy nie powinny mieć miejsca, wyrozumiałemu panu doktorowi, który ze wszystkich sił i z całą swoją dobrocią i ambicją pragnie mi pomóc. Jednak nie od dzisiaj wiadomo, że ocena sytuacji to nie to samo co sytuacja – założę się, że Louis wcale nie widział tej rozmowy w ten sposób i w jego głowie ten pokój nadal był jego salonem, a nasze wypowiedzi wciąż przyjacielską pogawędką. Po chwili milczenia podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.<br />
<br />
- Kochasz go? – wyrzucił jednym tchem, jednak jego głos ledwo słyszalnie zadrżał.<br />
<br />
Jego bezpośredniość ścięła mnie z nóg. Dawno nie spotkałam kogoś, kto by stawiał pytania tak rzeczowo, konkretnie i prosto z mostu, tym bardziej jeśli chodziło o tak delikatne tematy jak uczucia. W nie tak dalekiej przeszłości odpowiedź byłaby dla mnie oczywista, ale teraz… Nie chciałam pogrążać się w ckliwych wspomnieniach, przypominać sobie wszystkie szczęśliwe chwile rodem z taniego romansidła, ale to wszystko w mojej głowie działo się zupełnie wbrew mojej woli. Dorastaliśmy razem, poznawaliśmy świat razem, wszystko, co znałam, znałam przez Sama. On pierwszy pokazał mi jak ulepić niezniszczalnego bałwana, jak ściągać na sprawdzianach tak, żeby nikt nie zauważył, jak niepostrzeżenie pozbyć się ohydnej zupy kalafiorowej… Kilka lat później, gdy mój wiek wynosił jakieś naście, woził mnie motorem na próby i koncerty, gdzie chwalił się mną przed kumplami. Uwielbiali mnie, bo miałam mocny łeb do wódki i znałam się na muzyce. Niejeden w swoich myślach robił ze mną takie rzeczy, o których nawet reżyserom porno się nie śniło, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że Sam zabiłby każdego, który ośmieliłby się mnie choćby tknąć. Zawsze byłam jego małą Miley. I on był zawsze mój, chociaż w nieco inny sposób. Mimo wypitych hektolitrów wódki i wciągniętych kilogramów koki, Sam był dla mnie perfekcyjny, był moim ideałem mężczyzny, z którym żaden inny nie mógł się równać. Pewnie z tego względu nigdy nie byłam w żadnym związku. Nie istniał na świecie facet, który byłby w stanie zwrócić moją uwagę – jeżeli nie był Samem, nie interesował mnie w najmniejszym stopniu.<br />
<br />
- Hmmmm….? – Louis delikatnie ściągnął mnie z powrotem na ziemię przypominając o swoim istnieniu.<br />
<br />
- Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć – przyznałam najszczerzej w świecie.<br />
<br />
- Więc ten… Jak on się nazywa? – Zmieszał się lekko i przysunął jeszcze bliżej mnie, tak, że przez dzielące nas zaledwie centymetry czułam emanujące od jego ciała ciepło. Przełknęłam, odrobinę za głośno, ślinę.<br />
<br />
- Samuel Vasply.<br />
<br />
Wyraźnie poczułam jak Louis zadrżał na dźwięk tych słów. Wyglądał, jakby w tej właśnie sekundzie został potraktowany paralizatorem. Zesztywniał i wpatrywał się we mnie tępo czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, które nie nadchodziły.<br />
<br />
- Ty masz… Czy to jest… twój mąż? – Nerwowo przeczesał włosy. Trzy razy na jedno wypowiadane słowo. Uśmiechnęłam się ciepło w efekcie czego pierwszy raz w życiu miałam okazję podziwiać całkowicie zdezorientowanego Louisa.<br />
<br />
- To mój starszy brat – powiedziałam ciepłym tonem, który jakby roztopił Louisa opadającego swobodnie na kanapę w akompaniamencie odgłosu powietrza wypuszczanego jednym tchem z płuc.<br />
</p><br />
<br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com31tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-32490563627849186702013-09-21T12:13:00.000+02:002014-12-12T22:38:55.821+01:00Rozdział VIII <p style="text-align:left;">Zdrowy rozsądek mówił mi jasno i wyraźnie, że nie powinnam się w to wszystko mieszać. Ta sytuacja mnie nie dotyczyła, a roztrząsanie jej było zwykłym wtykaniem nosa w nie swoje sprawy. Cóż mnie obchodzili ci ludzie, których ledwie znałam? Problem polegał właśnie na tym, że obchodzili, chociaż nie powinni. Louis i Eleanor paradoksalnie byli jedynymi osobami na całej planecie, na których w obecnej sytuacji mogłam polegać. Wiedziałam, że żadne z nich nie odmówiłoby mi pomocy w potrzebie – El ze względu na wrodzoną dobroć, Louis ze względu na Bóg wie co, ale udowodnił mi to tamtej nocy w klubie, gdy uratował mi tyłek. <br />
<br />
Od wizyty Eleanor minęły dwa dni. Dwa dni, które spędziłam na obracaniu w dłoniach srebrnej różyczki i wyobrażaniu sobie jej właścicielki. To już było całkowicie oczywiste – nie zaznam spokoju, dopóki nie poznam imienia kobiety, która zgubiła tę piękną broszkę. Wiedziałam, że ta myśl będzie mnie męczyła każdego dnia, dlatego postanowiłam nawet nie łudzić się i nie wmawiać sobie, że powinnam zapomnieć, że kiedykolwiek w ogóle widziałam tę różę. Znajdę jej właścicielkę, choćbym miała pójść po nią do piekła. Znajdę ją.<br />
<br />
Mówi się, że podjęcie decyzji jest najtrudniejszym krokiem do wykonania. Nic bardziej mylnego. Postanowiłam działać, ale jak? Nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu genialnych intryg szpiegowskich, dlatego nawet nie próbowałam pisać kryminałów. Sama nie potrafię sobie wyjaśnić dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, żeby poznać kochankę Louisa, ale byłam kompletnie zdeterminowana. Może kierowała mną kobieca ciekawość, może chęć poznania prawdy, może… zazdrość? Najprawdopodobniej wszystko naraz, ale w zupełnie nieznanych mi proporcjach. Nie wiem, co było motorem napędowym, co skłoniło mnie do tak głupiej, nieprzemyślanej i mogącej skończyć się tragedią decyzji, ale najzwyczajniej w świecie wcisnęłam się w nieco przymałe już jeansy, założyłam fioletową bluzę z kapturem i moje ulubione białe adidasy i po kilkudziesięciu minutach marszu już siedziałam wygodnie na siedzeniu autobusu jadącego w kierunku Londynu. Jestem tak genialnym strategiem i detektywem w jednym, jakby spłodził mnie co najmniej Napoleon z Sherlockiem.<br />
<br />
Im byłam bliżej Londynu, tym coraz mocniej uświadamiałam sobie kretyński charakter mojego czynu. Działałam totalnie impulsywnie i tak naprawdę sama nie wiedziałam co zamierzam zrobić, czego oczekuję i przede wszystkim po co to robię. Takie małe deja vu z tamtego wieczora, gdy z Zaynem pierwszy raz jechałam do stolicy. Wtedy miałam w głowie podobne myśli, jednak tym razem robiłam to całkowicie sama i w stu procentach na własne życzenie. Zaczęłam tłumaczyć się sama przed sobą. Dużo przeszłam, straciłam najbliższych, przeżyłam traumę i to jest właśnie efekt szoku poprzejściowego. Nie wiem, czy taki stan w ogóle istnieje, ale chciałam wierzyć, że tak i w pełni usprawiedliwia moją głupotę.<br />
<br />
Drogę do domu Louisa pamiętałam doskonale, tak jakbym przemierzała ją codziennie od dziecka. Było już późne popołudnie, gdy wysiadłam na przeciwległym przystanku, od tego, z którego jakiś czas temu uciekałam o poranku. Poczułam strach. Podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. Już stąd mogłam bez trudu dostrzec balkon, na którym wtedy paliłam papierosa i postanowiłam czmychnąć cichcem. Czułam się, jakby w moim żołądku ktoś umieścił ogromną żarówkę i wpuścił tam stado nietoperzy, które drażnione światłem szamotały się w popłochu. Z każdym krokiem byłam bliżej jego mieszkania. Z każdym krokiem rósł we mnie strach. Co ja mu właściwie powiem? „Hej, z kim masz romans?” A co jeżeli jest z Eleanor? Nie, nie mogę się wycofać. Gram w to do końca. Choćby nie wiem co miało się wydarzyć, choćbym nie wiem jaką idiotkę miała z siebie zrobić. Poprawiłam włosy, opanowałam drżenie kolan, odpędziłam wszystkie złe myśli i wzięłam głęboki wdech. Przedstawienie czas zacząć, niech się dzieje co chce. Zastukałam do drzwi.<br />
<br />
Louis. Jego niebieskie, roześmiane oczy. Stał przede mnie z uśmiechem, jakby grał w jakiejś reklamie, a wszystkie płyny, jakie tylko posiada ludzki organizm, wrzały we mnie. Miał na sobie białą bluzkę w poziome, czarne paski i czerwone spodnie. W ogóle nie był zaskoczony moim przyjazdem, wyglądał, jakby było wręcz na odwrót, jak gdyby na mnie czekał. Gestem zaprosił mnie do środka. Weszłam, a on nie oczekując żadnych wyjaśnień, cieszył się jak dziecko na przyjazd wujka z Ameryki. Byłam totalnie oszołomiona. Nie spodziewałam się takiego przebiegu wydarzeń.<br />
<br />
- Wyglądasz, jakbyś weszła do gabinetu dentysty. – ciągle się śmiał – Wyluzuj, dziewczyno. Za pięć minut będę gotowy. – zanim jeszcze skończył zdanie zaczął poprawiać w lustrze i tak idealnie ułożone kosmyki włosów. Wyluzować, tak? Jak pan sobie życzy.<br />
<br />
- Powiedziałeś to tak, jakbym przyszła tu zabrać cię na randkę – przybrałam swobodny i wesoły ton głosu – i chyba w zasadzie tak jest, bo pindrzysz się jak baba. – uśmiechnęłam się najsłodziej jak tylko potrafiłam.<br />
<br />
Bingo. Louis, jakby nie wierząc własnym uszom, zastygł w bezruchu, odkręcił się przodem do mnie i widząc mój triumfalny wyraz twarzy parsknął śmiechem. Docinka podziałała podwójnie, bo od razu odszedł od lustra i w sekundę, a nie w planowane pięć minut, był gotowy do wyjścia.<br />
<br />
- Panienka widzę dzisiaj wyjątkowo agresywna. – zamykał drzwi, a echo niosło jego prześmiewczy ton po całej klatce schodowej – Czyżby ‘te dni’ ? – rozbawiony zeskoczył z kilku ostatnich schodków jak małe dziecko. I jego szczęście, bo dostałby za ten komentarz takiego kuksańca, że chyba by z nich spadł. <br />
<br />
- Nie. – ucięłam krótko i posłałam mu spojrzenie zamrażające oceany, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.<br />
<br />
Po chwili szliśmy chodnikiem wzdłuż dość ruchliwej ulicy, a ja czułam, że grunt obsuwa mi się pod nogami. Przyjechałam tu powiedzieć mu, że jest skończonym fiutem, bawi się uczuciami i nie szanuje swojej kobiety, a nie po to, żeby urządzać sobie z nim wesołe spacerki i świetnie się bawić. A przynajmniej z całych sił chciałam wierzyć, że taki był mój cel.<br />
<br />
- Gdzie w ogóle idziemy? A właściwie - dokąd zabieram cię na randkę? – ciekawość wzięła nade mną górę. Wkurzał mnie fakt, że to Louis kontroluje sytuację, ale z drugiej strony pozwalałam mu na to, bo umarłabym, gdybym nie dowiedziała się, co on znowu wykombinował.<br />
<br />
- Na ring, Maleńka, na ring. – uśmiechnął się tym zawadiackim uśmiechem, który przyprawiał mnie o palpitacje serca.<br />
<br />
Jak okazało się kilkanaście minut rozmów o niczym później i kilkaset metrów dalej, wspomnianym ringiem był niewielkich rozmiarów, całkiem przytulny karaoke pub. Gdy weszliśmy do środka akurat jakaś bardzo obfitych kształtów blondynka mordowała piosenkę Bonnie Taylor. Rzadko bywam w takich miejscach (a jeśli już to nie do końca w stanie zupełnej trzeźwości), mimo że lubię śpiewać i nie krępują mnie występy publiczne. Wystrój pubu od pierwszego spojrzenia przywodził na myśl sceny z występami karaoke z amerykańskich komedii, gdzie wszędzie panuje półmrok rozświetlany jedynie przez pomarańczową poświatę, którą rzucają małe lampki poustawiane po jednej sztuce na każdym drewnianym stoliczku, ludzie piją drinki i z elegancją klaszczą, gdy ktoś kłania się na scenie, a kelnerzy we frakach ze srebrnymi tacami w dłoni serwują, czego dusza zapragnie. Jeżeli kiedykolwiek widziałeś w jakimś filmie taki lokal, to możesz poczuć się, jakbyś widział dokładnie ten, w którym byłam z Louisem.<br />
<br />
Zajęliśmy stolik niemal na samym środku. Zrobiło mi się głupio, gdy uświadomiłam sobie, że jestem w sportowej bluzie z kapturem i adidasach, ale pocieszyłam się w duchu, że makijaż jak zawsze ratuje mnie z opresji i nie jestem przecież na rozdaniu Oscarów. Mimo wszystko całe to spotkanie, bardzo niebezpiecznie, naprawdę zaczynało wyglądać jak randka. Żeby zepsuć do cna romantyczny klimat i ten dziwny, randkowy nastrój, podobnie jak Louis zamówiłam piwo. Żadna normalna, mająca się ku sobie para, wychodząc razem do lokalu, nie siedziałaby przy dwóch kuflach browaru. W sumie to było trochę idiotyczne – ludzie zamawiają piwo wtedy, kiedy mają na nie ochotę i najzwyczajniej w świecie je piją, ale ja nie zamówiłam tego trunku z ochoty i nie miałam zamiaru pić go tak po prostu, ja zamierzałam pić to piwo w ramach aktu sprzeciwu, potwarzy wymierzonej całemu romantyzmowi tego świata. <br />
<br />
Louis, nie czekając na kelnera, wstał i poszedł w kierunku baru. Puszysta blondynka właśnie skończyła swój popisowy numer i kłaniała się na scenie wśród pojedynczych oklasków. Utkwiłam wzrok w jej umalowanych na krwistoczerwony kolor ustach. Miała szminkę rozmazaną na połowę twarzy, co mnie, jako makijażową perfekcjonistkę, raziło tak okropnie, że zgodziłabym się nawet na słuchanie jej wątpliwej jakości popisów wokalnych przez cały dzień, aby tylko to zmyła. W chwili, gdy na scenę weszła drobna kobieta w nieco podeszłym już wieku, Louis usiadł naprzeciwko mnie stawiając mi oszronioną szklankę z piwem przed nosem.<br />
<br />
- Nie zapytasz czemu zawdzięczasz moją wizytę? – zapytałam, bo nie mogłam już wytrzymać tych głupich zawodów w ‘kto pierwszy wymięknie’ i zechce wyjaśnienia sytuacji.<br />
<br />
- Nie, bo to wiem. – uśmiechnął się ciepło.<br />
<br />
- Tak ci się tylko wydaje… - powiedziałam bardziej do siebie, a raczej do seniorki na scenie, w kierunku której odkręciłam twarz, żeby uciec przed spojrzeniem Louisa. Kobieta śpiewała stary przebój Madonny, swoją drogą, całkiem nieźle.<br />
<br />
- Zapytałbym raczej, co sprawiło, że poczułaś się aż tak niebezpiecznie, żeby uciekać ode mnie rankiem. – poszerzył uśmiech, ale w jego oczach widać było skupienie i szczere oczekiwanie na odpowiedź. Odpowiedź, której nigdy nie udzieliłam ze względu na to, że najzwyczajniej w świecie jej nie znałam. Udałam, że zdanie wypowiedziane przez Louisa nigdy nie padło i jakby nigdy nic odbiłam piłeczkę pytając:<br />
<br />
- Co mi zaśpiewasz? – Ruchem głowy wskazałam na scenę, z której właśnie schodziła staruszka ustępując miejsca bardzo wysokiemu blondynowi.<br />
<br />
- Zobaczysz. Po nim. – Louis wyszczerzył wszystkie zęby w ogromnym uśmiechu i pomachał mi plakietką z numerem dwadzieścia osiem.<br />
<br />
On naprawdę zamierzał zaśpiewać. Szczęka opadła mi ze zdziwienia, a ten duży dzieciak aż wiercił się na krześle z emocji widząc moją reakcję. Wyglądał jak niesforny maluch, który czeka na tort urodzinowy. Z tego szoku nawet nie zdążyłam zarejestrować, co takiego zaśpiewał blondyn, chyba jakiś nieznany mi utwór, do tego bardzo krótki, więc nie zdążyłam jeszcze całkowicie się otrząsnąć, gdy Louis wbiegł szybko po małych schodkach na scenę. Oczywiście zanim wziął do ręki mikrofon, automatycznie poprawił włosy. Przestawiłam krzesło tak, żeby być cała zwrócona w kierunku sceny, oparłam łokcie o stół i położyłam głowę na dłoniach. Wpatrywałam się w niego i gdy tylko usłyszałam pierwsze nuty melodii, myślałam, że mam jakieś przesłuchy. Nie, to niemożliwe, on tego nie zaśpiewa! Wybuchnęłam tak gromkim śmiechem, że chyba na chwilę zagłuszyłam muzykę. W okamgnieniu miałam na sobie zgorszone i oburzone spojrzenia wszystkich ludzi znajdujących się w pubie, ale nie potrafiłam się opanować i niemal leżąc na stole, płakałam ze śmiechu. Louis również z szerokim uśmiechem na ustach, wykonując dziwne, sceniczne pozy, patrzył prosto na mnie i śpiewał: <br />
<br />
<i>You know that it would be untrue <br />
You know that I would be a liar <br />
If I was to say to you <br />
Girl, we couldn't get much higher<br />
Come on baby, light my fire<br />
</i> <br />
Był to oczywiście klasyk Doorsów z płyty, którą mu ukradłam. Patrzyliśmy sobie w oczy śmiejąc się do siebie jak psychicznie chorzy. Miał rację, ta scena to był istny ring, a on właśnie zafundował mi nokaut w kilka sekund. Lepiej wykombinować tego nie mógł – odegrał się, zrobił sobie ze mnie jaja, a przy okazji pochwalił się głosem. Śpiewał cholernie dobrze.<br />
<br />
Gdy tak patrzyłam prosto w jego błękitne tęczówki, a on uśmiechając się do mnie kończył: <i>Come on baby, light my fire, try to set the night on fire</i>, wtedy właśnie podjęłam decyzję, że chcę tu zostać. Nieważne, co będzie dalej, teraz byłam pewna, że to miasto będzie moim nowym domem, że tu zostanę. <br />
<br />
Na pewno. Na zawsze. Zostanę.<br />
</p><br />
<br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com41tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-88947019463787332662013-09-15T20:21:00.000+02:002014-12-03T10:27:27.953+01:00Rozdział VII <p style="text-align:left;">Wiedziałam, że prędzej czy później nastanie ten krytyczny moment, w którym będę musiała zadać sobie burzące spokój ducha pytanie ‘co dalej?’. Jak długo wytrzymam w walącej się chałupie odziedziczonej po babce, która zmarła jeszcze przed moim narodzeniem, z jedynymi pieniędzmi z odszkodowania i spadku? Nie trzeba być Nostradamusem, żeby znać odpowiedz – niedługo. Musiałam w końcu pomyśleć o swojej przyszłości, która bądź, co bądź, nie malowała się pięknie. Nie miałam pojęcia co wybiorę, o ile jakikolwiek wybór w ogóle istniał, ale jednego byłam pewna – do Ambleside nigdy nie wrócę. <br />
<br />
Nie wiedziałam, ile czasu minęło od mojego przyjazdu i tamtej dziwnej nocy, której wspomnienie nie opuszczało mnie nawet na kilka godzin. Spojrzałam na skradziony Louisowi album <i>The Doors</i>, żeby po raz tysięczny upewnić się, że to wszystko było prawdziwe i postanowiłam – teraz, albo nigdy. Nastał ten wiekopomny moment, w którym to odpowiem na pytanie nawiedzające mnie w najgorszych koszmarach. Ustalę, co dalej zrobię ze swoim życiem. Wzięłam głęboki oddech i już, już pierwsza myśl zaświtała w mojej głowie, gdy nagle coś głośno łomotnęło przy drzwiach. Podskoczyłam jak porażona prądem. Sekunda ciszy i ponowny stukot, tym razem podwojony. Co do… Nie, niemożliwe. Przez brak kontaktu z ludźmi tak zdziczałam, że dopiero teraz doleciało do mnie, że ktoś najzwyczajniej w świecie puka do moich drzwi.<br />
<br />
Zdziwienie. Jeszcze więcej zdziwienia. Otrząśnięcie się i ogarnięcie myśli. Co za wstyd. Eleanor w progu mojej nędznej chałupy. W wyobraźni widziałam tę scenę jej oczami, gdy patrzy na mój dom wyglądający jak wypływająca ze śmierdzących bagien, porośnięta mchem i grzybem chałupa, a gdy tylko w drzwiach pojawiam się wiedźma-ja, ma ochotę dać mi miotłę, żebym przestała się kompromitować i spieprzała w tempie natychmiastowym na sabat na Łysej Górze. Oczywiście była dobrze wychowana i nie dawała za wszelką cenę po sobie poznać zdziwienia, jakiego doznała stając przed moim obecnym miejscem zamieszkania. Weszła do środka uśmiechając się jakby nigdy nic, ale nie była zbyt dobrą aktorką i bez trudu potrafiłam wyczytać prawdziwe emocje z jej spojrzenia, którym z niedowierzaniem ogarniała wnętrze pomieszczenia. <br />
<br />
- To jest nic – zaczęłam. – Gdybyś tu przyszła kilka dni temu, to dopiero zobaczyłabyś cuda! Pająki każdego rodzaju i gatunku, warstwy kurzu, którymi można przykryć się jak kołdrą… <br />
<br />
- Nie, nie, wcale nie myślałam nic takiego – przerwała mi kłamiąc z grzeczności. – Tu jest całkiem… no przytulnie, tak retro, w sensie, że ma specyficzny klimat…<br />
<br />
- Rozgość się, zaparzę kawę. – Skróciłam jej trud w wymyślaniu uprzejmości. <br />
<br />
Dziwnym widokiem była perfekcyjna Eleanor ubrana w modne ciuchy i siedząca w otoczeniu zeżartych przez korniki, starych mebli. I mnie. Gdy tak trzymałyśmy w rękach kubki z gorącą kawą po raz kolejny niefortunnie spojrzałam w ogromne lustro ze złotą ramą, w którym zobaczyłam ten kontrast pomiędzy mną a moim gościem, dokładnie ten sam, który uświadomiłam sobie sącząc drinki przy barze, ten, za który miałam ochotę zakopać El żywcem jako demona z piekieł, bo normalni ludzie nigdy nie są aż tak piękni. Tym razem na pewno nie zapomnę ściągnąć ze ściany tego dziadostwa. <br />
<br />
Nasza rozmowa przebiegała zupełnie standardowo, jakby według jakiegoś konwencjonalnego szablonu. Eleanor przeprosiła mnie za to, że nie ma zbyt wiele czasu, bo za godzinę odjeżdża jej powrotny autobus, a jak wiadomo na wsi jest tylko jeden przystanek dokładnie po przeciwległej stronie miejscowości. Miała wypić kawę i wyjść, ale zgodnie z narzuconym przez nią tokiem rozmowy, grając w tę nie do końca dla mnie zrozumiałą grę uprzejmości, obiecałam, że odprowadzę ją do samego przystanka. <br />
<br />
- Przepraszam, że nachodzę cię tak bez zapowiedzi – uprzejmościom nie było końca, jednak w tych grzecznych frazach słychać było elegancję i salonową manierę prawdziwej damy, nie sztucznej snobki zgrywającej się na wielką paniusię – ale, jak na pewno wiesz, przyszłam tu w konkretnym celu. Przykro mi, że moje przyjęcie urodzinowe nie było dla ciebie zbyt udane. Zniknęłaś tak nagle, ale rozumiem cię, na twoim miejscu zrobiłabym to samo. Normalnie oczywiście zadzwoniłabym do ciebie zapytać, czy na pewno szczęśliwie dotarłaś do domu, ale Louis napisał mi, że odwiózł cię pod same drzwi, więc nie chciałam już zawracać ci głowy…<br />
<br />
Louis. Na dźwięk tego imienia drgnęłam. On był prawdziwy. Do tego okłamał swoją dziewczynę ze względu na mnie. Ona nie wiedziała, że całą noc spędziliśmy razem, że wymknęłam się dopiero bladym świtem z jego pokoju, że świetnie bawiliśmy się aż do rana… Nie miałam najmniejszego zamiaru wyprowadzać ją z błędu, niemniej jednak kłamstwo Louisa na przemian wydawało mi się oczywistym posunięciem, po czym dziwiło do reszty. Gdyby znała prawdę, uwierzyłaby w to, że nic między nami nie zaszło? Ciekawe. Między wierszami tego co mówiła Eleanor zrozumiałam jeszcze jedną rzecz, która była dla mnie nowością – to wcale nie ona zorganizowała mi transport do domu jak wcześniej myślałam. Przypomniał mi się ten moment, kiedy zobaczyłam pijanego i naćpanego Zayna idącego w moją stronę, a z nim Louisa, który od razu podbiegł do El… On to wszystko zaplanował. Boże, że wcześniej tego nie dostrzegłam, on ją tylko poinformował o całym zajściu, przecież Lottie nie zdążyłaby tak szybko przyjechać, musiał zadzwonić po nią wcześniej. W końcu zaczynałam wszystko rozumieć, w końcu zauważyłam, że sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż mi się wydawało i jedyną osobą, której nie byłam totalnie obojętna był właśnie Louis. <br />
<br />
- Wiesz, nie będę cię oszukiwać, powiem prosto z mostu – Zayn mnie poprosił, żebym z tobą pogadała – ciągnęła Eleanor, a ja z kolei pociągnęłam łyk kawy, żeby zatuszować swoje zdziwienie. – Pewnie mi nie uwierzysz, ale jemu naprawdę jest przykro z powodu tego, co zaszło. <br />
<br />
- To dlaczego sam do mnie nie przyszedł? Dlaczego mnie najzwyczajniej w świecie nie przeprosił? – Miała rację, nie wierzyłam.<br />
<br />
- Bał się i było mu głupio. To duże dziecko, zawsze narozrabia, a potem potrzebuje pomocy w sprzątaniu brudów. Nie mówię tego oczywiście złośliwie, to uroczy chłopak. – nie musiała się tłumaczyć, mimo że słabo ją znałam, już zdążyłam zauważyć, że nigdy o nikim nie mówiła w złej wierze – Ale zazwyczaj myśli po czasie. Zawsze dziwiłam się temu, że Louis i Zayn są najlepszymi przyjaciółmi. Obaj są cudowni, ale tak zupełnie różni… Czasem mam wrażenie, że mój facet robi mu trochę za drugiego ojca. – zaśmiała się, a mi zaświdrowało w uszach <i>‘mój facet’</i>, jakby zaczęła wymawiać jakąś piekielną inkantację - On ma wszystko perfekcyjnie przemyślane, zaplanowane i zawsze myśli dwa razy zanim cokolwiek zrobi, więc akurat za siebie i za Zayna. Poza tym jest niezastąpiony w roli osoby wstydzącej się za jego obciachowe akcje. – również zaczęłam się śmiać, chociaż nie wiedziałam do czego ona tak naprawdę zmierza.<br />
<br />
- El, o co on cię dokładnie poprosił? – Postanowiłam przejść do konkretów, ponieważ już zbierałyśmy się do wyjścia i zaczęłam się obawiać, że przez te pół godziny drogi, które nam jeszcze zostało, nie zdążę się dowiedzieć dostatecznie dużo, a sama nie wiem czemu, piekielnie ciekawiła mnie ta sprawa. Widziałam, że waha się i kalkuluje w myślach ile z ich rozmowy może mi zdradzić, a ile powinna zachować dla siebie. Chyba ta decyzja nie należała do najprostszych, bo dopiero, gdy już wyszłyśmy na ulicę, Eleanor odpowiedziała na moje pytanie.<br />
<br />
- Chciał, żebym dowiedziała się, jak bardzo jesteś na niego zła i jak bardzo spierdolił. – Uniosłam jedną brew słysząc przekleństwo w ustach El. Zacytowała go, to pewne.<br />
<br />
- I jak oceniasz sytuację? – zapytałam przybierając miły wyraz twarzy, żeby moje pytanie nie zabrzmiało cynicznie.<br />
<br />
- Kiepsko. – Odwzajemniła uśmiech – Ale nie na tyle tragicznie, żebyś nie chciała go znać. Myślę, że powinniście sami ze sobą porozmawiać i sobie wszystko wyjaśnić.<br />
<br />
Milczałyśmy przez kilka dobrych minut pogrążone we własnych myślach. Brała mnie pod włos, prawdopodobnie była nie gorszym strategiem niż Louis i od początku zmierzała do namówienia mnie na spotkanie z Zaynem, ale nie była na tyle głupia, żeby zrobić to wprost. Wiedziała, żebym się nie zgodziła, chociażby miała się przede mną rozpłakać. Zayn na pewno też to wiedział, dlatego nawet nie próbował, a jest zbyt rozgadany i nieroztropny, żeby próbować mnie obłaskawić nie wprost. Trzeba mu przyznać, że osobę do tej misji wybrał wręcz idealną.<br />
<br />
Nie chciałam kontynuować tego wątku, więc na odczepne zakończyłam temat obietnicą, że zastanowię się nad spotkaniem. Stałyśmy już prawie na przystanku i wiedziałam, że za chwilę stracę ostatnią szansę na zadawanie pytań. Wzięłam głęboki wdech.<br />
<br />
- A co tam słychać u Louisa? – Włożyłam wszystkie swoje siły w to, żeby moje pytanie zabrzmiało na rzucone mimochodem, całkowicie z grzeczności, niczym o pogodę na wyjeździe i zdrowie mamy. <br />
<br />
- O, właśnie! Zapomniałabym na śmierć, dobrze, że o nim wspomniałaś! Mam coś dla ciebie. – Zaczęła grzebać w torebce, a mnie kompletnie zamurowało. – U niego wszystko dobrze, dziękuję. – Łyknęła haczyk konwencjonalności aż za dobrze. Widziałam się z Lottie i dała mi to. – wyjęła przepiękną, srebrną broszkę w kształcie kwiatu róży. Była tak misternie wykonana, że wyglądała jak żywy kwiat w odcieniu srebra. Podała mi ją, a ja totalnie zdezorientowana nie wiedziałam, co zrobić. <br />
<br />
- Ale… - zaczęłam, ale od razu urwałam. Jakaś nieznana siła nakazała mi zachować milczenie i czekać na rozwój sytuacji. Szczególnie, jeżeli padło imię Lottie, która widziała mnie przecież u Louisa w domu w środku nocy.<br />
<br />
- Znalazła to w swoim samochodzie i myślała, że to moja zguba, bo nikt inny nie jeździ tym Audi poza nią i Louisem, no a jego na pewno nie jest – zachichotała. – Więc zwracam prawowitej właścicielce.<br />
<br />
- Ale… - zaczęłam po raz drugi, z takim samym, urwanym finałem.<br />
<br />
- Nie twoja? – zapytała z nieudawanym zdziwieniem.<br />
<br />
- Moja, oczywiście, że moja! – skłamałam, pojmując wszystko w sekundę. – Zapomniałam w ogóle, że miałam ją wtedy przy sobie, dlatego nawet nie zauważyłam, że zniknęła, dzięki wielkie, że ją przywiozłaś. – Uśmiechnęłam się robiąc z siebie słodką idiotkę i wyobrażając sobie, że moje słowa są prawdą. Nim zdążyłam cokolwiek dodać podjechał autobus, do którego z wielką gracją wsiadła Eleanor machając mi ciepło na pożegnanie.<br />
<br />
Spojrzałam na różę w moich dłoniach. Skoro tylko Louis i jego siostra jeżdżą tym samochodem, a broszka nie należy ani do mnie, ani do Lottie, ani do Eleanor… Nie mogłam w to uwierzyć. Nie, nie, to nie może być prawda. Nie można przecież zdradzać tak pięknej i idealnej kobiety jak Eleanor, to niemożliwe! Przecież Louis to dobry chłopak, nie mógłby… Spojrzałam po raz drugi na lśniące w słońcu, malutkie cudo.<br />
<br />
Do kogo należysz, maleńka?<br />
</p><br />
<br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com22tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-91239206512045151572013-09-10T13:37:00.003+02:002014-11-06T14:33:04.803+01:00Rozdział VI<p style="text-align:left;"><br />
Biorąc pod uwagę moją permanentną, nocną bezsenność, przespanie na zakurzonej kanapie większości dnia oraz fakt leżenia w pokoju gościnnym poznanego przed kilkoma godzinami chłopaka, oszacowałam, że szanse uśnięcia, pomimo świtu, wynosiły jakieś pół procenta. Gdybym tak jeszcze dodała do listy czynników niesprzyjających snowi brak czegokolwiek do demakijażu i ponownego umalowania, szczotki do włosów, piżamy, czy choćby jakiegokolwiek ubrania, w którym można by spać, po czym wyobraziła sobie siebie po wstaniu z łóżka: rozczochraną, rozmazaną, wymiętoszoną… O nie. Pomyliłam się. Szanse na sen były równe zeru. <br />
<br />
Prawdopodobnie od jakichś dwudziestu minut Louis słodko spał w niebieskim pokoju. W gruncie rzeczy ryzykował być może nawet więcej ode mnie – mogłam okazać się złodziejką i ukraść, co tylko się dało, a potem zniknąć bezszelestnie, albo udusić go we śnie, czy spowodować inną tragedię. Jednak zaufał mi. Może w ten sposób, dając mi kredyt zaufania, chciał pokazać, że w przeciwieństwie do swojego przyjaciela Zayna, na nim mogłam polegać? Chyba poniosła mnie fantazja, po prostu mi pomógł.<br />
<br />
Przerwałam swoje prowadzące donikąd rozmyślania, wstałam z łóżka i zaczęłam po raz kolejny przyglądać się albumom muzycznym dookoła. To wszystko wydawało mi się takie nierealne, jakbym nagle pojawiła się w środku toku akcji jakiegoś serialu czy powieści. Mieliście kiedyś takie wrażenie? Coś jakby wasze życie nagle zamieniło się w film, było takie nierzeczywiste… Dopadło mnie bardzo dziwne uczucie, że śnię, że już niedługo obudzę się z powrotem w moim domu, który nigdy nie spłonął i zbiegnę szybko po schodach do holu, gdzie będzie czekał na mnie Sam, i zabierze mnie na śniadanie do naleśnikarni, że idealną Eleanor wytworzyła moja wyobraźnia, jako dziewczynę, którą chciałabym być, że Louis to mój azyl, poczucie bezpieczeństwa… Chyba naprawdę zwariowałam. Otworzyłam drzwi prowadzące na taras i podmuch chłodnego powietrza przywrócił moje myśli na odpowiednie tory. Poczułam zimno, które było bardzo realne i powoli ponownie zaczęłam wierzyć we wszystko, co mnie spotkało, chociaż obawiałam się, że gdy wrócę do swojej szarej rzeczywistości, to dziwne uczucie powróci. Wtedy wpadł mi do głowy kompletnie wariacki pomysł. Niemal podbiegłam do wieży hi-fi i w takim pośpiechu, jakby właśnie nastąpiła natychmiastowa ewakuacja budynku, zabrałam płytę, która była w środku, zanim Louis włożył tam Janis, żeby się ze mnie ponabijać. W rękach trzymałam debiutancki krążek <i>The Doors</i>. Najszybciej jak tylko się dało, w obawie, żebym się nie rozmyśliła, kiedy przypadkiem dotrze do mojej świadomości, co robię i jak bardzo jest to głupie, schowałam znalezisko na samo dno mojej torebki i od razu zaczęłam się śmiać sama z siebie. Nieuzasadniony wybuch śmiechu – tak, zwariowałam to pewne. Jeszcze bardziej zachciało mi się śmiać, kiedy pomyślałam sobie, że jednak Louis nie powinien ufać obcym, bo naprawdę przygarnął pod swój dach złodziejkę. Oczywiste było, że nie jestem aż tak wielką fanką Doorsów, żeby kraść ich albumy, chciałam mieć po prostu coś, co należało do niego, coś co lubił, czego dotykał, coś, co przypomniałoby mi, że kiedyś spędziłam szalony wieczór z tak niezwykłym chłopakiem, że on gdzieś tam jest, żyje, gra na pianinie i za każdym razem, gdy chce posłuchać jednej ze swoich ulubionych płyt, przypomina mu się mała, czarnowłosa dziewczyna w łososiowej sukience. To miała być pamiątka dla nas obojga. Nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę Louisa.<br />
<br />
Balkon, na którym paliłam papierosa był malutki, ale w zupełności mi to nie przeszkadzało. Często podczas wielu nieprzespanych nocy, gdy już zaczynało się rozjaśniać, uwielbiałam otworzyć na oścież okno w pokoju i wdychać rześkie, poranne powietrze. Ten dziwny rytuał sprawiał, że czułam się wolna i miałam ochotę wybiec z domu na bosaka i w piżamie, i pędzić przed siebie, nieważne dokąd, nie chodziło o cel, lecz o samą podróż. Podobne uczucie ogarnęło mnie w tej chwili, na tym balkonie, z tą różnicą, że było już zupełnie jasno, a wybiec z tego mieszkania wręcz wypadało. Oparłam się o barierkę, zaciągnęłam papierosem i dopiero teraz, kątem oka, dostrzegłam przystanek autobusowy tuż obok sąsiedniego budynku. Wiedziałam już, co mam zrobić, ale gdzieś tam, głęboko w środku, czułam, że tak naprawdę tego nie chcę. I przyznaję, nie chciałam, nawet bardzo mocno nie chciałam, jednak to było jedyne sensowne rozwiązanie całej tej sytuacji. Miałam jedynie nadzieję, że Louis wybaczy mi tę płytę i nie utkwię w jego pamięci jako złodziejka. Zaciągnęłam u niego dług wdzięczności, okradłam go, a teraz, zarzucając torebkę na ramię, ulatniałam się z jego życia raz na zawsze bez żadnego pożegnania. Czułam się jak ostatnia, niewdzięczna suka, tym bardziej, że zdążyłam, go już polubić, ale coś mówiło mi, że nie mam innej drogi, że muszę wyjść i żyć dalej, jakby mnie tu nigdy nie było. Powoli, na palcach, starając się z całych sił, żeby nie spowodować nawet najcichszego dźwięku, weszłam do salonu. Zaczęłam podchodzić do drzwi wyjściowych skradając się jak złodziej, którym w sensie ścisłym nawet byłam, ale gdy już miałam chwycić za klamkę i wybiec na schody, znikąd ogarnęła mnie tak ogromna niepewność, że wstrzymałam oddech. Miałam chęć zachować się jak aktorka z hollywoodzkiego filmu - po cichutku wślizgnąć się do pokoju Louisa i delikatnie ucałować go na pożegnanie w czółko, o czym oczywiście nigdy by się nie dowiedział, ale za to zyskałabym romantyczne wspomnienie tej chwili. Jednak gdyby okazało się, że ma lekki sen, albo, o zgrozo, w ogóle nie śpi, wyszłabym z tego mieszkania, ale chyba oknem, żeby zaoszczędzić sobie dalszych kompromitacji. Hollywoodzkie pożegnania postanowiłam zostawić aktorom, ale mimo wszystko nie potrafiłam tak po prostu ulotnić się na dobre. Niewiele myśląc i zapominając o przesadnej ostrożności, wygrzebałam z torebki notatnik i długopis z czerwonym wkładem, rozejrzałam się po pokoju, podbiegłam małymi kroczkami do pianina i szybko, ale staranie zaczęłam kreślić litery. W pośpiechu nie potrafiłam wysilić się na nic porywającego i twórczego, ale zdecydowanie lepszym wyjściem było zostawienie kilku prostych słów na papierze i zmycie się stąd czym prędzej, niż zostanie przyłapanym na wymyślaniu górnolotnych poezji czy patetycznych mów. Rozejrzałam się ostatni raz dookoła, wzięłam głęboki wdech, po czym bez sekundy zawahania, pewnym krokiem wyszłam na klatkę schodową i wybiegłam szybko z budynku. Zmrużyłam oczy. Słońce już całkowicie wzeszło, ale to nie było w ogóle istotne, ważne, że moja ucieczka przebiegła bez szwanku. Udało mi się, wyszłam całkowicie niepostrzeżenie. <br />
<br />
Kilka minut później stałam już na przystanku, a jedynym świadectwem mojej obecności w mieszkaniu Louisa była mała karteczka leżąca na klawiaturze pianina.<br />
</p><br />
<br />
<p style="text-align:center;">* * *<br />
</p><br />
<br />
<p style="text-align:left;">W dzieciństwie najbardziej lubiłam zabawę w chowanego i, nieskromnie, ale szczerze mówiąc, byłam w niej niedościgniona – wystarczyła mi chwilka, by znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie nikt mnie nie szukał. Byłam w tym tak dobra, że wręcz słynęłam ze swojej cudownej umiejętności przepadania bez śladu w jednym momencie. Są pewne nawyki, z których nigdy się nie wyrasta. Tak samo, jak niepostrzeżenie zniknęłam z mieszkania Louisa, opuściłam swoje rodzinne miasto. Ze wszystkich ludzi, którzy mnie znali, o tym, że w ogóle wyjeżdżam i gdzie, wiedział jedynie Sam, ale tylko z tego powodu, że ta wiedza była mu całkowicie obojętna. Jak zresztą cała ja. Poza tym nietypowa zdolność do przepadania bez śladu parę dni przed moim ostatecznym zniknięciem z miasta uratowała mi życie, ale o tym opowiem kiedy indziej.<br />
<br />
Louis nie miał racji – Zayn nie przyszedł przepraszać następnego dnia. Kolejnego też nie. I wiele następnych podobnie. Nie to, żebym jakoś szczególnie rozpaczała z tego powodu, co to, to nie, ale miałam cichą nadzieję, że może jednak naprawdę mnie polubił, a jedynie jego nietrzeźwy stan spowodował tę głupią sytuację. Chciałam, żeby zjawił się z przeprosinami tylko po to, żeby udowodnić samej sobie, że mnie polubił i właśnie dlatego chciał, żebym towarzyszyła mu na imprezie i nie chodziło wcale o seks. Niestety nic takiego się nie stało. Musiałam w końcu porzucić nadzieję i bez głupich złudzeń przyznać, że chciał mnie jedynie przelecieć. To była smutna prawda, ale szybko zdążyłam o niej zapomnieć.<br />
<br />
Doprowadzenie do porządku szopo-ruiny, w której przyszło mi mieszkać, zajęło kilka dni. Z jednej strony miałam już dość sprzątania, zamiatania, szorowania i wszelakich innych czynności, które miały spowodować, że to siedlisko termitów zacznie przypominać dom, ale z drugiej przynajmniej miałam jakieś zajęcie, które pozwoliło mi oderwać się od nieprzyjemnych myśli. Do tego temperatura powietrza nieco spadła, przemieniając uporczywą spiekotę w przyjemne, ciepłe lato. Pogoda była wprost fantastyczna, więc w chwilach odpoczynku od sprzątania zwiedzałam okolice, chodziłam na długie spacery i robiłam zakupy w sklepie położonym najdalej od tego, w którym pracował Zayn. Przez te kilka dni zdążyłam polubić tę wieś, mimo iż była zupełnie inna niż te położone niedaleko mojej rodzinnej miejscowości. A może właśnie dlatego? Tutaj można było niemal wyczuć w powietrzu przyjazną atmosferę niczym z baśni i ludowych legend. Mieszkańcy byli niezwykle sympatyczni i chociaż nie należałam do ich społeczności, uśmiechali się na mój widok i ze szczerą serdecznością życzyli mi miłego dnia. Miałam wrażenie, że czas zaczął płynąć w zwolnionym tempie. Jednak sielankowy nastrój tych kilku dni nie pomógł mi pozbyć się z głowy jednego obrazu, który wciąż miałam przed oczami. Louis. Louis ze swoimi perfekcyjnie niesfornymi kosmykami włosów, którego duże, niebieskie tęczówki pożerają mnie z rozbawieniem.<br />
</p><br />
<br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-1458715795834590828.post-81606999282084098772013-08-28T04:09:00.002+02:002014-12-02T21:36:45.515+01:00Rozdział V <p style="text-align:left;">Louis otworzył mi drzwi i wysiadłam z samochodu. Rozejrzałam się dookoła – staliśmy na osiedlowym parkingu, a wokół nas piętrzyły się bloki. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, gdzie on mnie prowadzi i wpadłam w panikę, którą starałam się ze wszystkich sił opanować.<br />
<br />
- Wcześnie zakończyliśmy dzisiejszą imprezę – zaczął tonem całkowicie wypranym z emocji. - Jest dopiero pierwsza trzydzieści, więc zanim zdecydujesz się, w jakim stogu siana chcesz tej nocy spać, pokażę ci moje płyty. – uśmiechnął się, a ja poczułam, że nogi się pode mną uginają.<br />
<br />
- Czyli… idziemy do… ciebie...? – wyjąkałam.<br />
<br />
- Spokojnie. Mam dziewczynę – rzucił jakby mimochodem, a mi zrobiło się tak okropnie głupio, że nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy.<br />
<br />
Ale ze mnie idiotka, jak ja w ogóle mogłam o czymś takim pomyśleć! Moja twarz przybrała kolor buraczany i miałam wrażenie, że widać to nawet w ciemności. Całą drogę do samych drzwi jego mieszkania utrzymywałam kontakt wzrokowy z podłożem i nie odzywałam się ani słowem. Dopiero, gdy zaproszona do środka wchodziłam przez próg, podniosłam głowę do góry.<br />
<br />
W mieszkaniu Louisa panował prawie taki sam chaos jak w mojej głowie – na podłodze walały się ubrania najróżniejszego rodzaju, od skarpetek i bielizny, aż po bluzki i spodnie. Na małym stoliku stały nieumyte naczynia, a zaraz obok puste butelki po coca-coli. Mimo ogromnego bałaganu gospodarz nie wyglądał na ani odrobinkę zażenowanego i zachowywał się tak, jakby w pokoju panował idealny porządek i wcale nie było tu tych wszystkich rzeczy. Albo mnie. Pomijając cały ten nieład, mieszkanie Louisa miało bardzo przytulną aurę. W dużym pokoju, poza wspomnianym stolikiem, znajdowały się jeszcze dwa czarne fotele i sofa w tym samym kolorze. Naprzeciwko był telewizor, koło którego w wielkiej donicy rosła piękna, sięgająca niemal sufitu juka. Zawsze chciałam mieć w pokoju taką wielką roślinę, dlatego przez dłuższą chwilę przyglądałam się jak dziecko z rozdziawioną buzią temu szczególnie pięknemu okazowi, a Louis w tym czasie zaczął zbierać swoją garderobę z podłogi. Pozostałe rzeczy, które stanowiły umeblowanie salonu, były to pokaźna biblioteczka oraz… pianino. To nie był żart, w jego mieszkaniu naprawdę stało pianino, na którym w dodatku leżała popielniczka z niedopałkami papierosów, którą zobaczyłam akurat wtedy, gdy sprzątnęła ją wytatuowana ręka. Louis krzątał się po mieszkaniu w ekspresowym tempie doprowadzając do porządku co tylko zdoła, a ja rozglądałam się niczym turysta zwiedzający muzeum. Mimo ciemnej kolorystyki mebli, ściany pomalowane były na ciepły, przyjemny odcień beżu. Nigdy nie przepadałam za takimi kolorami, ponieważ zawsze kojarzyły mi się smutno i depresyjnie, jednak to pomieszczenie nie emanowało melancholią, a spokojem i pozytywną aurą. Pomiędzy biblioteczką a pianinem znajdowały się drzwi do jeszcze jednego pokoju, jednak były tylko lekko uchylone, więc nie widziałam, co tam się znajduje. Nie chciałam nadużywać gościnności chłopaka, którego, bądź co bądź, dopiero poznałam, więc poskromiłam swoją ciekawość i postanowiłam tam nie zaglądać. Z kolei za moimi plecami rozciągał się korytarz, w którym znajdowały się wejścia prowadzące do kuchni, łazienki i jeszcze jednego pokoju, który prawdopodobnie był sypialnią – otwarte drzwi ukazywały błękitne ściany i duże, niepościelone (co mnie ani troszeczkę nie zdziwiło) łóżko, obok którego stał mały stoliczek z lampą o kulistym kloszu.<br />
<br />
- Napijesz się czegoś? – zapytał Louis, gdy już pochował wszystko co się dało, niwelując chaos w mieszkaniu. – Mam Martini, likier pomarańczowy i wódkę w lodówce, jakbyś chciała drinka… - urwał na sekundę, jakby się zamyślił - …albo czystą – dodał i uśmiechnął się posyłając mi spojrzenie, które bez cienia wątpliwości przekazało mi, że to delikatna aluzja, co do wcześniejszych wydarzeń. Udałam, że nie zrozumiałam o co chodzi, chociaż on doskonale wiedział, że wcale tak nie było.<br />
<br />
- Lou, zrób mi herbatę – powiedziałam całkiem poważnie, a gdy tylko wymówiłam te słowa, Louis zamarł w bezruchu patrząc na mnie nieobecnym wzrokiem. – Coś nie tak...? – zapytałam widząc tę reakcję.<br />
<br />
- Nie, nie, nic. Po prostu nikt tak do mnie nie mówi. – odpowiedział będąc już w korytarzu.<br />
<br />
- A to źle? – krzyknęłam siadając na jednym z foteli.<br />
<br />
- Nie mam nic przeciwko – odpowiedział normalnym tonem krzątając się po kuchni, przez co był dla mnie ledwo słyszalny.<br />
<br />
Po chwili siedzieliśmy oboje wygodnie w fotelach popijając gorącą herbatę i paląc papierosa. Dopiero teraz, w tym świetle, zaczęłam przyglądać się tatuażom Louisa. Jego ręce wyglądały jak istny brudnopis uczniaka, na skórze miał mnóstwo pojedynczych obrazków, które w żaden sposób nie układały się w jedną całość. Tak, wyglądał jak zeszyt do rysunków. Na jego przedramieniu obok precyzyjnie wytatuowanej jaskółki, znajdował się człowieczek z deskorolką, filiżanka herbaty, globus, kompas, papierowy samolocik, podkowa, bomba i wiele, wiele innych rzeczy, które zupełnie do siebie nie pasowały, jednak byłam pewna, że istnieje jakiś logiczny klucz, który uporządkował ten malutki świat skóry Louisa. Największy i najbardziej rzucający się w oczy tatuaż zdobił prawe ramię i przedstawiał głowę jelenia z wielkim sercem umiejscowionym między porożem. Ciekawiło mnie skąd taki dziwny pomysł, jednak nie odważyłam się zapytać. Za to mój towarzysz miał więcej odwagi do zadawania pytań.<br />
<br />
- Co studiowałaś? – Zaciągnął się papierosem.<br />
<br />
- Literaturę. Wydałam zbiór horrorów. – chciałam się koniecznie pochwalić, żeby wzbudzić zainteresowanie, jednak Louisowi nawet nie drgnęła powieka. – Ale nie jakieś tam tandetne opowiadania o zombie, potworach, czy duchach. – nie dawałam za wygraną – Pisałam o mrocznych stronach ludzkiej natury, psychodelicznych historiach, w których ludzie doprowadzeni do ostateczności odkrywają w sobie prawdziwe zło. – pociągnęłam łyk herbaty i czekałam z niecierpliwością na komentarz.<br />
<br />
- Dasz mi jeden egzemplarz? – zapytał, a ja uradowałam się w duchu, że moja technika podziałała.<br />
<br />
- A zagrasz mi coś? – Ruchem głowy wskazałam na pianino za moimi plecami.<br />
<br />
- Dziewczyno, jest środek nocy! Oszalałaś? – Zaczął się śmiać. Próbowałam zrobić nadąsaną minę, jednak nie wytrzymałam i też parsknęłam śmiechem. Nie wiem dlaczego, po prostu w tak dziwny sposób działał na mnie chichot Louisa.<br />
<br />
- Chodź, pokażę ci coś w ramach rekompensaty – powiedział i otworzył te drzwi, które na początku tak bardzo mnie ciekawiły, a teraz już zdążyłam kompletnie o nich zapomnieć.<br />
<br />
Moim oczom ukazał się niewielki pokój, którego umeblowanie stanowiło jedno łóżko ustawione pod dużym oknem, obok wyjścia na taras. Przy równoległej ścianie stała wieża hi-fi z kolumnami takich rozmiarów, że bez problemu za jej pomocą można by urządzić imprezę na całą okolicę. Ale to nie te elementy sprawiły, że po przekroczeniu progu tego pokoju zaparło mi dech w piersi i zaniemówiłam – dookoła, przy wszystkich ścianach aż po sam sufit poukładane były płyty, całe setki. Louis musiał mieć chyba wszystkie albumy wszystkich muzyków świata. Zaczęłam biegać od ściany do ściany jak oszalała i czytać napisy na wystających brzegach pudełek z płytami. Led Zeppelin, Michael Jackson, Eminem, Oasis… Przed oczami przelatywały mi nazwy artystów z najróżniejszych czasów, reprezentujących rozmaite klimaty muzyczne. Ta kolekcja naprawdę robiła wrażenie.<br />
- Podoba ci się? – Louis uśmiechnął się widząc mój entuzjazm – Mam tu coś specjalnie dla ciebie, hipisko. – dodał, po czym bez problemu odnalazł jakąś płytę i włożył ją do wieży. Musiał spędzić na słuchaniu muzyki całe lata skoro wiedział, gdzie leży konkretny album. Już po pierwszych nutach poznałam klasyk Janis Joplin.<br />
<br />
- Jesteś niemożliwy! – Parsknęłam śmiechem.<br />
<br />
Podniosłam wzrok i po raz kolejny napotkałam to świdrujące spojrzenie Louisa. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy i wydawało mi się, że jego niebieskie tęczówki nagle stały się jeszcze bardziej niebieskie. Boże, on jest taki cudowny… Czułam się jak w jakimś dziwnym transie, którego w żaden sposób nie potrafiłam przerwać, a nawet gdybym mogła i tak najmocniej w świecie tego nie chciałam. Louis patrzył na mnie w całkowitym milczeniu, a ja nagle uświadomiłam sobie, że nigdy, nawet przypadkiem, go nie dotknęłam. W tym momencie zapragnęłam to zrobić, chciałam chociaż na sekundę dotknąć jego skóry, poczuć jej ciepło, upewnić się, że on jest prawdziwy, że naprawdę stoi przede mną i wpatruje się we mnie tak samo jak ja w niego, a Janis właśnie śpiewa <i>break another little bit of my heart now, darling, yeah</i>. To było całkowicie szalone, ale nagle przestało mnie obchodzić wszystko inne, liczyło się tylko to, żeby dotknąć Louisa, nieważne jakim kosztem, nieważne, co sobie o mnie pomyśli, czułam, że po prostu muszę, muszę to zrobić.<br />
<br />
- Lou…? – powiedziałam głosem tak słabym, że bardziej przypominał szept.<br />
<br />
- Tak? – odpowiedział i tak jak wcześniej momentalnie znieruchomiał na dźwięk zdrobnienia swojego imienia, a jego wzrok natychmiastowo stopniał i ze świdrującego spojrzenia pozostały ciepłe, maślane oczy wpatrujące się prosto we mnie. Zrobiło mi się gorąco i poczułam, jakbym topniała od środka, jak gdybym była zrobiona z wosku, a ktoś włożył mi do żołądka zapaloną świeczkę. W wyobraźni widziałam jak daję powolny krok w jego stronę i widzę, że on również zaczyna się do mnie przybliżać, jednak ani na sekundę nie odrywa ode mnie wzroku. Niepewnie wyciągam w jego kierunku rękę i…<br />
<br />
Moje fantazje przerwał odgłos szybkich kroków na schodach i zaledwie kilka sekund później przekręcanego klucza w zamku drzwi wejściowych. Zamarłam. Louis z kimś mieszkał? Eleanor…? Co sobie pomyśli jak zobaczy mnie tutaj w środku nocy z jej mężczyzną? Te wszystkie myśli zaświtały w mojej głowie dosłownie w sekundę i miałam wrażenie, że na tę samą sekundę moje serce przestało bić i dostałam czegoś w rodzaju mikrozawału. Drzwi otworzyły się gwałtownie, z wielkim impetem i do pokoju jak burza wpadła kobieta, która przed klubem rzuciła Louisowi klucze do samochodu. Z poczuciem ulgi wypuściłam z płuc powietrze, jednak mimo tego czułam się jakbym została przyłapana na czymś bardzo nieodpowiednim.<br />
<br />
- Cześć koteczki – rzuciła nawet na nas nie patrząc i postawiła jakieś pakunki na stoliku w dużym pokoju. – Ale żeście tu najarali, nie ma czym oddychać! – zaczęła energicznie machać rękami przed nosem, jakby odganiała niewidzialne owady. – I wyłącz tego skrzeczącego trupa. – dodała po chwili. <br />
<br />
Przeszła koło nas tak, jakbyśmy byli elementem dekoracyjnym wystroju i wyłączyła wieżę. Wszyscy troje wróciliśmy do salonu, a wysoka szatynka biegała dookoła jakby miała ADHD – sprawdzała czy roślinka nie ma zbyt suchej ziemi, przestawiała wszystkie rzeczy dookoła według swoich upodobań, była istną kulą energii, co było zaskakujące o tej porze, w środku nocy.<br />
<br />
- Mam nadzieję, że lubisz chińszczyznę, koteczku? – pierwszy raz odkąd weszła, spojrzała na mnie. – Przyniosłam wam trochę, żebyście mi tu nie popadali z głodu. – wskazała na torby na stole, czego nie musiała nawet robić, bo zapach jedzenia unosił się już w całym domu.<br />
<br />
- Ehm… Tak, dzięki – odpowiedziałam nieco onieśmielona jej żywiołowością.<br />
<br />
- Lottie? – Louis stał oparty o pianino w kącie pokoju.<br />
<br />
- Mmmmm…?<br />
<br />
- Łap! – Wygrzebał z kieszeni spodni klucze od samochodu i rzucił je w kierunku dziewczyny dokładnie tak samo, jak ona zrobiła to dając mu je kilka godzin temu. Lottie zrobiła jeszcze ze trzy okrążenia po całym mieszkaniu i tak samo niespodziewanie jak się pojawiła, wyszła, krzycząc do nas już za drzwiami:<br />
<br />
- Bawcie się dobrze! I grzecznie! – I tyle ją widzieliśmy.<br />
<br />
Chwilę później już zajadaliśmy kurczaka z ryżem w sosie słodko-kwaśnym i dowiedziałam się, że emanująca energią kobieta to starsza siostra Louisa, z którą jest bardzo zżyty, dlatego dał jej klucze do jego mieszkania. Jedliśmy i po raz kolejny rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim, jakbyśmy znali się od dziecka. To było naprawdę głupie, bo przecież nie wydarzyło się nic wielkiego, ale czułam się po prostu szczęśliwa.<br />
<br />
- Miley, o co chciałaś mnie zapytać?<br />
<br />
- Ja? Kiedy? – Przełknęłam kawałek kurczaka.<br />
<br />
- Zanim weszła Lottie, przerwała ci… - Na samo wspomnienie tamtego momentu oblałam się rumieńcem i nie mogłam znaleźć w głowie na tyle dobrej odpowiedzi, aby móc ją wypowiedzieć głośno.<br />
<br />
-A, wiesz, już nie pamiętam. – Zrobiłam z siebie totalną kretynkę i zatrzepotałam rzęsami, bo żadna lepsza linia obrony nie przyszła mi na myśl. <br />
<br />
Oczywiście Louis nie był na tyle głupi, żeby w to uwierzyć, ale uśmiechnął się bardzo wymownie i nie drążył tematu. Za oknami zaczęło świtać, przez co nagle uświadomiłam sobie, że przecież powinnam wracać do ‘czegoś pomiędzy szopą a ruiną’ i zrobiło mi się głupio, że tak bardzo nadużyłam gościnności dopiero co poznanej osoby. Nie chciałam wykorzystywać Louisa jeszcze bardziej, a przede wszystkim nie chciałam, żeby widział w jak mizernej chałupinie mieszkam, więc pomyślałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót pierwszym, porannym autobusem, do którego zapewne dużo czasu nie zostało.<br />
<br />
- Wiesz, już świta, więc pomyślałam sobie, że może lepiej będzie jak nie będziesz mnie już odwoził i…<br />
<br />
- Nie ma problemu – przerwał mi w połowie zdania z uśmiechem na ustach. – Śpisz w pokoju z płytami. – dodał całkowicie na opak rozumiejąc moje myśli, a moje serce tym razem, mogę się założyć, naprawdę przestało bić na sekundę.<br />
</p><br />
<br />
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/14016095198318889540noreply@blogger.com20