piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział I

- Mógłbym zobaczyć dowód? – zapytał mechanicznie brunet zza lady. W tym dniu nawet tak banalna czynność jak kupno papierosów nie mogła obejść się bez żadnych dodatkowych komplikacji. Lato tego roku było wyjątkowo upalne, żar sączył się z nieba z niebywałym okrucieństwem. Za dnia ludzie wychodzili z domu tylko wtedy, gdy było to niezbędne, a i tak co słabsze organizmy zemdlone czy z objawami udaru zabierali zapracowani ratownicy medyczni. To było najbardziej upalne lato w historii Wielkiej Brytanii. Wyniszczona suszą roślinność przez ostatnie tygodnie zmieniła się w zmizerniałe, pożółkłe badyle wyglądające niczym ze starych fotografii w odcieniu sepii. Krajobraz rozciągający się dookoła przywodził na myśl dokumentalne filmy przyrodnicze. Brakowało jedynie melodyjnego głosu lektora, który opowiedziałby co nieco na temat flory sawanny. Dokuczliwy żar przemienił niewielką, angielską wieś w wyludnioną, afrykańską osadę.

Termometr za plecami bruneta wskazywał trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza. Obdrapana buda z papierosami i nędznym asortymentem spożywczym była niewiele większa od kiosku, a do tego stała w pełnym słońcu, kilka kroków za jedynym w okolicy przystankiem autobusowym. Nic dziwnego, że rozgrzane piekącym słońcem blachy zmieniły się w obudowę piekarnika, buchającego żarem piekła, w którym przyszło nawet do kilkunastu godzin dziennie smażyć się, nie tylko za swoje, ale chyba i całej ludzkości, grzechy brunetowi. Mógł mieć równie dobrze piętnaście lat, jak i dwadzieścia pięć. Jego oblana potem, śniada twarz w pewien sposób mnie zaintrygowała - posiadała rysy tak delikatne, chłopięce, że niemal kobiece.

- Przepraszam, obowiązek, rozumie pani, panno… Vasply? – w roztargnieniu zerknął na nazwisko na moim dowodzie i zatrzymał w powietrzu rękę podającą upragnioną paczkę papierosów. – Pani nie jest tutejsza, prawda? – zapytał melodyjnym głosem. Pytał całkowicie bezsensu, przecież widział mnie pierwszy raz w życiu do tego ciągnącą, ważącą chyba tonę, walizkę na kółkach. Zachciało mi się śmiać, bo zrobił taką minę, jakby nigdy dotąd nie widział nikogo poza mieszkańcami okolicznych wsi i ich krewnych, najczęściej pachnących wodą kolońską, dobrze ubranych, zjeżdżających jedynie od święta z dużych miast. Często w spotkaniach z przypadkowymi ludźmi ponosi mnie wyobraźnia i zaczynam fantazjować na temat ich historii, rodzin, sekretów, ukrytych pragnień. Nie widzę w tym nic złego, w końcu jestem pisarką, a w tej grupie to podobno normalne.

- Nie, dopiero przyjechałam. Ile płacę? – zapytałam krótko i skupiłam się na tym, aby mój głos zabrzmiał jak najbardziej tajemniczo i nieco szorstko. Chyba mi nie wyszło, ale i tak pytanie ocuciło bruneta, który lekko zmieszany przypomniał sobie, że wciąż trzyma w ręku paczkę papierosów. Zbliżyłam się po nią do sklepowej lady i dopiero teraz zauważyłam, że śniady chłopak mimo swoich dziecięcych rysów jest wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniałam sobie czas, gdy jako dziecko chodziłam z babcią do kościoła na nabożeństwa, z których nie rozumiałam ani słowa i nie wiedziałam o co tym wszystkim ludziom chodzi. Lubiłam wtedy patrzeć na rzeźby aniołków z drobnymi loczkami i gołymi tyłkami, które ozdabiały boczne nawy. Brunet przede mną wyglądał zupełnie jak dorosła, czy raczej przerośnięta, wersja skrzydlatych dzieci. Jednak w tym dziwnym zestawieniu okazałej tężyzny fizycznej i rzadko spotykanej delikatności rysów i spojrzenia, było coś niezwykle pociągającego, co pozwalało mi z czystym sumieniem nazwać bruneta w myślach przystojniakiem.

- Gdybyś czegoś potrzebowała – nie krępuj się, mogę ci wszystko pokazać… A może czegoś szukasz? Albo kogoś…? – nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać. Jego marna próba przedłużenia naszego przypadkowego spotkania była tak urocza, że postanowiłam być dla niego milsza i uśmiechnęłam się ciepło. Odwzajemnił mój uśmiech.

- Jestem Miley, co w zasadzie już wiesz. Nie chcę cię wykorzystywać, ale twoja pomoc bardzo mi się przyda. – tym razem on, słysząc te słowa, uśmiechnął się pierwszy.

- Zayn. Poczekaj, znajdę kluczę, zamknę sklep i pogadamy na zewnątrz, tu jest tak gorąco, że chyba kaktusy by uschły. Chodź za mną.

Okazało się, że dom, którego szukam znajduje się po drugiej stronie miejscowości. Wieś nie była duża, ale i tak czekało nas jakieś pół godziny marszu. Nie zauważyłam momentu, w którym nieśmiałość bruneta przeistoczyła się w nadmierną gadatliwość – już po dziesięciu minutach wiedziałam, że moja pisarska wyobraźnia minęła się z prawdą - Zayn też nie jest stąd, przyjeżdża tu jedynie na wakacje pomagać wujowi w prowadzeniu sklepu. Mieszka w Londynie, w mieście, które od dziecka chciałam zobaczyć, a nigdy nie miałam do tego okazji, więc z nieskrywaną ciekawością słuchałam opowieści o jego znajomych, rodzinie, studiach ekonomicznych. On gadał, ja zachłannie paliłam papierosa za papierosem. Nigdy nie przepadałam za gadatliwymi ludźmi, ale tym razem dziękowałam Bogu za niepohamowany język Zayna, za to, że mówił i nie zadawał pytań, że swoimi anegdotkami odrywał moje myśli od koszmaru ostatnich wydarzeń. Przez całą drogę jedynie raz zapytał co sprowadza mnie w te strony i skąd właściwie przyjeżdżam, ale bez trudu zauważył, że unikam odpowiedzi i nie chcę o tym rozmawiać, więc nie nalegał. Nie, nie chciałam. Jeszcze było za wcześnie, moja przyszłość wciąż stała pod wielkim znakiem zapytania, zadane rany wciąż krwawiły, wspomnienia paliły nieznośnie wewnątrz. Nie chciałam być niegrzeczna, dlatego w ramach zaciągniętego długu informacji, którego prawdopodobnie nie spłacę choćbym miała nie milczeć nawet przez sekundę do końca życia, opowiedziałam mu o swojej pisarskiej pasji. Nie jestem żadną wybitną artystką, nic z tych rzeczy. Dużo pisałam, bo lubiłam pisać, z czego publikacji doczekał się jedynie mój zbiór opowiadań. To były horrory, podobno straszne.

Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce byłam cała oblana potem, głodna i nieziemsko zmęczona, mimo że Zayn taszczył moją walizkę. Na domiar złego widok mojego nowego domu sprawił, że ugięły się pode mną kolana – to coś ciężko było nazwać domem. Myślę, że słowo ‘szopa’ byłoby bardziej odpowiednie. Albo ruina. Albo coś pomiędzy. Zmieszana i zażenowana podziękowałam nowemu kumplowi za pomoc i znalazłam w torebce klucze. Gdy już stałam na progu, nagle Zayn uskrzydlony jakąś wspaniałą myślą uśmiechnął się szeroko i klasnął w ręce.

- Wiem! Ale ze mnie debil, jak mogłem ci wcześniej tego nie zaproponować! Wiem, że krótko się znamy, a w zasadzie to ciężko to nawet nazwać znajomością…

- Zayn, do rzeczy. – przerwałam mu w półsłowie. Fakt, może nie znaliśmy się długo, ale już na tyle, że wiedziałam dokładnie, ile czasu zajmie mu wypowiadanie bezsensownych i nic niewnoszących zdań, zanim przejdzie do konkretu.

- Wspomniałaś, że chciałabyś w najbliższym czasie zobaczyć Londyn i nie wiem dlaczego od razu na to nie wpadłem, może dlatego, że ‘zobaczenie’ kojarzy się bardziej ze zwiedzaniem, a w ten sposób nie pozwiedzasz, no i zobaczyć też w sumie średnio zobaczysz…

- Boże, Zayn, litości…

- Dobrze, dobrze. Pamiętasz jak mówiłem ci o mojej koleżance Eleanor, która zawsze chodzi ze mną i moimi kumplami na piwo, a nigdy nie wypija nawet kropli i wszyscy gadają, że pilnuje swojego faceta, żeby się nie schlał?

- Dobra, wygrałeś. Gadaj ile chcesz. – westchnęłam i oparłam się zrezygnowana o futrynę.

- Ale to było istotne! Właśnie ta Eleanor ma dzisiaj urodziny i robi małą imprezkę u siebie, a potem idziemy do klubu. Pomyślałem, że może chciałabyś pojechać tam ze mną, na pewno nikt nie będzie miał nic przeciwko, poznasz chłopaków, o których ci mówiłem, będziesz w końcu w Londynie…

Nie słuchałam już co mówił dalej. Gdyby wiedział co spotkało mnie zaledwie parę dni temu, umarłby ze wstydu, że proponuje mi imprezę, ewentualnie przepraszał za taki nietakt do końca swoich dni. Patrzył na mnie proszącym wzrokiem dziecka oczekującego lizaka i poczułam, że nie potrafię mu odmówić. Nie chciałam robić Zaynowi przykrości, a widziałam, że mu zależy na tym, żebym towarzyszyła mu na tych urodzinach. Powiedziałam, że nic nie obiecuję i zastanowię się, ale już gdy to mówiłam wymyślałam jakąś dobrą, wiarygodną wymówkę. Wymieniliśmy się numerami telefonów, miał zadzwonić wieczorem.

Mój pseudodom w środku wyglądał tak samo pięknie jak na zewnątrz, czyli ‘coś pomiędzy szopą a ruiną’. Teraz mnie to nie obchodziło, marzyłam o tym, żeby coś zjeść i w końcu odpocząć. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spałam. Moja bezsenność była nie do zniesienia. Chociaż ostatnio i tak nie miałam zbyt wiele czasu na sen. Musiałam wyglądać jak zombie. Wygłodniałe zombie. Szybko zjadłam zapakowane na drogę kanapki i nie zważając nawet na pajęczyny dookoła, położyłam się na kanapie wyciągając jak kocur. Nie wiem nawet, w którym momencie usnęłam.



12 komentarzy:

  1. świetny rozdział :D "kaktusy by uschły" przeczytałam kutasy mądra ja :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na prawde zaczyna się ciekawie ! Czytam dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawie się zaczyna :)

    @Olesia365

    OdpowiedzUsuń
  4. Dużo opisów i poznawania bohaterów, mimo to nie nudzi. Przyjemnie się czyta. Kilka do kilkunastu minut każdy przebrnie rozdział. Ciekawy język, ciekawy wstęp do historii... pozostaje pytanie...
    Miley pojedzie na imprezę czy też nie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapowiada sie ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej swietny jest twoj blog! Mam pytanie czego uzywalas zeby zrobic tlo ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Wczoraj zajrzałam tu z ciekawości i muszę przyznać, z początku przeraziła mnie liczba rozdziałów, dlatego postanowiłam przeczytać najpierw ostatni opublikowany, ale los najwyraźniej chciał,żeby twoje opowiadanie spodobało mi się na tyle, by nie móc odmówić sobie nadrobienia początku, dlatego dzisiaj pojawiam się tutaj.

    Mam za sobą dopiero pierwszy rozdział, niestety na więcej nie jestem w stanie sobie dzisiaj pozwolić, ale obiecuję sukcesywnie nadrabiać kawałek po kawałku.

    Na początek powiem może tyle, że uwielbiam pomysł obsadzenia Zayna w roli sklepikarza! Bajecznie! A przez jego słowotok naprawdę można umrzeć a) ze śmiechu b) z irytacji c) z nudy. Miley dobrze zrobiła starając się go popędzać, bo w końcu ile można czekać, aż człowiek dojdzie do sedna tego, co chciał faktycznie powiedzieć. Zayn, popracuj nad szybszym przekazywaniem istotnych informacji!

    Bardzo zaciekawiła mnie też historia Miley, a może raczej wspomnienie o jej historii, bo na razie nie wiadomo nic, poza tym, że była bolesna. Mam nadzieję, że już w drugim rozdziale coś niecoś się wyjaśni.

    Natomiast jeśli chodzi o opisy to jestem urzeczona ich subtelnością, doborem słów i łączeniem w spójny tekst. Uwielbiam takie rozdziały, które nie dają tylko suchych informacji i nie przedstawiają jedynie dialogu bohaterów, ale także wskazują na cały świat otaczający, na emocje towarzyszące wymianie zdań. Oby dalej było jeszcze lepiej!

    Pozdrawiam i do następnego komentarza :)

    A jako że tu jestem to chciałabym skorzystać z okazji i przedstawić ci moje opowiadanie o One Direction. Jako że piszę jako nie ich fanka, chciałabym poznać opinie osób będących bardziej w temacie, a nóż historia przypadnie ci do gustu - mam nadzieję, że nie obrazisz się za ten spam.
    http://masz-w-sobie-swiatlo.blogspot.com/
    Powiem

    OdpowiedzUsuń
  8. Ile tajemnic! Czytam dalej, ale chyba już nie dziś... Hm. Późno, a jutro do szkoły. Ale tak bardzo spodobały mi się Twoje opisy i gadatliwość Zayna! Ech i co robić...

    OdpowiedzUsuń