– Jak się masz? – zapytał i położył dłoń na moim ramieniu.
Zadrżałam na całym ciele, jakby potraktował mnie paralizatorem. Wciąż miałam wrażenie, że śnię. Nie wiedziałam nawet, że najgorszy szok jeszcze przede mną.
– Taaa daaaaa! – Zza rogu wyskoczyła Cassie i rozłożyła ręce jak asystentka akrobaty w cyrku.
W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to jest ta sama Cassie, którą widziałam ponad pół roku temu. Miała wyprostowane, ognistoczerwone włosy, dwa kolczyki w dolnej wardze, taką samą skórzaną kurtkę jak Sam, a jej powieki pokryte były grubą warstwą czarnego cienia. Ze swoimi naturalnie delikatnymi, dziecięcymi rysami w otoczeniu takich „upiększeń” wyglądała tragicznie. Jak dziecko przebrane na bal przebierańców za gwiazdę rocka.
– Coś ty taka sztywna, jakbyś miała kij w dupie? – zapytała angielszczyzną z perwersyjnie brytyjskim akcentem i przyjacielsko szturchnęła mnie w ramię.
– Przepraszam, ja… Ja po prostu… jestem… Jestem w szoku – wyjąkałam.
Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie i weszli do środka bez zaproszenia. Cass zamknęła drzwi, Sam przytulił mnie mocno do siebie. Od razu w moje nozdrza uderzył znajomy zapach, który towarzyszył mi przez tyle lat, od urodzenia. Wzięłam głęboki wdech i poczułam się, jakbym nabrała w płuca wody. Tonęłam w jego ramionach.
– Ej, mała, nie mdlej mi tutaj. – Roześmiał się i przycisnął mnie mocniej do siebie.
Faktycznie poczułam jak uginają się pode mną nogi i odmawiają mi posłuszeństwa. Gdyby Sam nie przyciskał mnie do siebie z taką siłą, naprawdę upadłabym już na podłogę. Kątem oka zauważyłam, jak Cassie mierzy się wzrokiem z Louisem. Gdy tylko otworzyłam drzwi, stanął w progu kuchni i oparł się o futrynę, dokładnie tak samo, jak wczoraj, kiedy powitałam Zayna. Bez słowa przyglądał się całej tej scenie, ale jego spojrzenie rzucało gromy. Dokładnie tak, jak spojrzenie Cass, która błyskawice z oczy sypała raz na Louisa, raz na Sama niezadowolona, że wita mnie z taką czułością.
– Co wy tu robicie? – zapytałam i delikatnie wyswobodziłam się z objęć Samuela.
– Porywamy cię! – krzyknęła moja była przyjaciółka i podeszła ucałować mnie w policzek. – A tak serio, to nie chciałabyś wrócić z nami? Chociaż na trochę, hm? – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam błysk starej, dobrej, miłej Cassandry.
– A co to za pedzio? – Sam wskazał palcem na Louisa, jakby dopiero go zauważył.
– Sammy, proszę cię, daj spokój… – powiedziałam na jednym tchu i gdy tylko moje własne słowa zadźwięczały mi w uszach, gorzko tego pożałowałam.
Dlaczego do chłopaka, który nie odezwał się do mnie przez pół roku i nawet nie zainteresował tym, czy żyję i mam co jeść, a wcześniej, po spędzeniu razem całego życia i długotrwałym romansie, wyrzucił mnie na zbity pysk z domu, mówiłam tak słodkim tonem, nazywając go ‘Sammym’?
– Masz prywatnego pedała stylistę? – zaśmiał się z pogardą.
Louis nawet nie drgnął. Stał dokładnie tak samo jak wcześniej, ale jego zaciśnięte pięści zdradzały wzbierającą w nim złość. Mimo to pozostał bez ruchu. Wyglądał jak postać z Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Powinnam zareagować, podejść do Sama i powiedzieć mu w kilku ostrych słowach, gdzie mam jego zdanie na temat Louisa i co myślę o takim zachowaniu albo najzwyczajniej w świecie dać mu w twarz, ale nie potrafiłam. Nie byłam zdolna do najmniejszego gestu sprzeciwu. W kilka sekund obrosłam korą i zamieniłam się w stary dąb. Wobec Sama byłam kompletnie bezsilna.
– Daj mu spokój. – Wydawało mi się, że Cassie próbuje uratować sytuację i odetchnęłam z ulgą. – Trochę tolerancji, ja nie mam nic do pedałów – dokończyła, a ja westchnęłam trochę zbyt głośno, niż zamierzałam.
Wtedy nagle Cass zatrzymała się na środku pokoju i stanęła jak wryta. Zdezorientowany Sam spoglądał raz na mnie, raz na nią, jednak ja podążyłam za jej spojrzeniem i wiedziałam doskonale, co takiego zauważyła. Pianino. Widok instrumentu wciąż uderzał w jej czułe struny gdzieś w środku. Podeszła powoli i dotknęła klawiatury z takim wdziękiem i uwielbieniem, jakby dotykała największej świętości. Louis drgnął i nabrał powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale porozumiewawczo skinęłam do niego głową i puściłam mu oko. Odprężył się. Zaufał mi.
Cassandra usiadła przy klawiaturze i po chwili całe pomieszczenie wypełniły piękne, czyste dźwięki. Stanęłam tuż obok niej. Grała „Fantazję d-moll” Mozarta. Jej drobne palce wirowały nad klawiszami, a w powietrzu rozpływała się spokojna, kojąca melodia. Patrzyłam na nią i nie potrafiłam zrozumieć własnych uczuć. Z jednej strony wyglądała potwornie i czułam do niej niewysłowiony żal, z drugiej nie mogłam pogodzić się ze śmiercią starej Cass, którą tak bardzo kochałam i która objawiała się właśnie w takich drobnych gestach. Mozarta kochała moja Cassie. Ta nowa umiała tylko przeklinać i ściągać majtki przed Samem.
Czerwone włosy zwiewnie fruwały nad pianinem, gdy drobna dziewczyna machała w skupieniu głową, akcentując jeszcze mocniej wygrywane tony. Jej skórzana kurtka rozchyliła się na boki i wychwyciłam spojrzeniem opatulone oliwkowozielonym swetrem ciało. Ciało zaokrąglone, subtelnie uwypuklone, zmienione. Cassie od urodzenia była szczupła i miała problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi. Ile i czego by nie jadła, zawsze chudła. Niemożliwe, żeby nagle przytyła i to w tak absurdalny sposób. Nie mogłam oszukiwać sama siebie i musiałam wyznać w myślach przed sobą szokującą prawdę – Cassie była w ciąży.
Ktoś delikatnie i dyskretnie pogładził mnie po udzie. Odkręciłam się. Sam stał tuż obok i przyglądał się mojej twarzy. Dokładnie wiedział, co zauważyłam i co dzieje się w mojej głowie. Znał mnie od urodzenia, potrafił czytać z moich oczu jak z otwartej księgi. Nawet nie starałam się tuszować przed nim swoich emocji. On po prostu wiedział.
– Pomogę ci – powiedział do Cassie i przycisnął kilka losowych klawiszy, zakłócając jej grę.
Nie rozumiałam, po co to robi. Czemu nie chciał, żeby Cass dalej grała? Stanął za nią i przez jej ramię „dogrywał” losowe dźwięki.
– Nie dotykaj tego. – Louis pojawił się znikąd tuż za moimi plecami.
Przestraszona jego nagłą obecnością, drgnęłam. Niebieskie oczy płonęły gniewem. Nienawidził jak ktoś nieproszony dotykał jego pianina. Nie był na mnie zły za niegdysiejsze „Kurki trzy” tylko dlatego, że odstawiłam cudowny kabaret i dotykałam klawiszy, jak to powiedział, ‘z kobiecą subtelnością’. Ale to była jego prywatna świętość i wiedziałam, że prędzej pozwoliłby dać sobie w twarz niż dotykać w taki sposób ten instrument.
– Ojojoj… – Sam uśmiechnął się tak paskudnie, że wyglądał jak najbardziej czarny charakter z gangsterskiego filmu. – A bo co mi zrobisz?
Jedną ręką odsunął Cassie od klawiatury, jakby była namolnym psiakiem, który chce się bawić, kiedy pan jest akurat zajęty. Posłusznie wstała i dała krok do tyłu. Sam pochylił się nad pianinem i zaczął wciskać każdy klawisz po kolei, patrząc Louisowi prosto w oczy. Usłyszałam jak chłopak koło mnie zgrzytnął zaciśniętymi ze złości zębami.
– Powiedziałem nie dotykaj tego – wycedził, niemal drżąc z nienawiści.
Sam raptownie oparł się obiema rękami o klawiaturę. Jego gęste, kręcone włosy gwałtownie opadły na twarz. Pianino jęknęło wieloma dźwiękami.
– Nie dotykaj, skurwielu! – wykrzyknął Louis z takim gniewem, że odruchowo cofnęłam się do tyłu. Jego głos drżał.
W jednej chwili podbiegł do Samuela i z całej siły odepchnął go od instrumentu. Sam zachwiał się, wyprostował i bez chwili zawahania uderzył Louisa z całej siły pięścią w twarz. Wszystko trwało zaledwie sekundę.
– Boże, Lou! – krzyknęłam i pochyliłam się nad chłopakiem.
Leżał na podłodze, zalał się krwią. Chyba lekko go zamroczyło, bo dopiero po momencie otworzył oczy i podniósł głowę. Dotknęłam jego policzka. Słonordzawy zapach krwi uderzył w moje nozdrza. Czerwone krople obficie ściekały po jego brodzie. Zobaczyłam, że moja ręka drży. W jednej chwili powróciło do mnie znane, jednak zapomniane uczucie – coś we mnie pękło. Patrzyłam na zakrwawionego Louisa, moją drżącą dłoń, spadające na podłogę z mojej twarzy łzy. Wstałam. Coś we mnie pękło. Jakaś zbyt mocno naprężona struna właśnie gwałtownie trzasnęła. Wewnętrzna sprężynka nakręcona do granic możliwości strzeliła z ogłuszającym trzaskiem. Tak, coś we mnie pękło.
– Wypierdalaj! – krzyknęłam. – Wypierdalaj, słyszysz?! – wydarłam się z tak przerażającą siłą, że momentalnie zdarłam sobie gardło.
Samuel zaczął iść w moją stronę. Dałam krok do tyłu i z nienawiścią w oczach wpatrywałam się prosto w jego barczystą postać. Przybliżał się do mnie niczym lew na polowaniu, a ja, równie ostrożnie, odsuwałam się. W końcu moje plecy zderzyły się ze ścianą. Sam nabrałam pewności siebie i zdecydowanym krokiem podszedł do mnie. Nagle złapał mnie w pół. Próbowałam się wyrwać z jego objęć, jednak żelazny uścisk ani drgnął. Z całej siły zaczęłam uderzać pięściami w jego barki.
– Puść mnie, psychopato! – wrzeszczałam.
Złapał mnie za nadgarstki i całym ciałem przygwoździł do ściany. Tak właśnie rozpoczynają się sceny brutalnych gwałtów na filmach. Zaczęłam się go bać. Nie miałam szans jakkolwiek uwolnić się spod ciężaru jego ciała. Stałam jak sparaliżowana. Czułam, że cała drżę. Jego loki przykryły moją twarz. Niemal poczułam na policzku delikatny uśmiech przyrodniego brata. Pochylił się i delikatnie dotknął wargami mojej szyi. Zadrżałam. Wiem, że to poczuł, w końcu przylegał do mnie całym sobą. Poczułam na skórze, na której wciąż spoczywały jego usta, że się uśmiecha. Przesunął czubkiem języka wzdłuż linii mojej szczęki, aż do miejsca za uchem.
– Przepraszam – szeptał tak cicho, że był ledwo słyszalny nawet dla mnie. – Wiesz, że jestem zazdrośnikiem. Zupełnie jak ty. – Zamilkł na kilka sekund. – Tęsknisz. Nie rób scen i wróć do mnie. Jestem skurwysynem, ale wciąż cię kocham. – Pocałował płatek mojego ucha i gwałtownie, jakby nagle wstąpiła w niego inna osoba, odsunął się ode mnie pewnym ruchem.
Wydawało mi się, jak gdyby cała ta scena trwała długie minuty. Dopiero teraz zorientowałam się, że to wszystko wydarzyło się w zaledwie kilkanaście sekund. Zdezorientowana Cassie stała już przy drzwiach. On grał przed nią. Nie chciał, żeby wiedziała o tym, co nas łączyło. Udawał, że chciał mnie nastraszyć i powiedział mi coś niemiłego. W mgnieniu oka opuścił mnie cały strach, a do skroni uderzyła kolejna fala złości. Byłam maksymalnie wkurwiona, chciałam rozerwać Sama na strzępy za to, co zrobił Louisowi, za jego tanie gierki i manipulacje. Doprowadził mnie do furii.
– Co tu jeszcze robisz? Masz wypierdalać, czegoś nie zrozumiałeś? – mówiłam zirytowana do granic wytrzymałości.
– Jesteś żałosna. – W głosie Cassie dźwięczała pogarda.
Otworzyła drzwi, jakby już miała wyjść, jednak Sam ani drgnął. Patrzył na mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam zinterpretować. Nie byłam w stanie ocenić czy jest zły, smutny, zirytowany, wesoły. Po prostu patrzył.
– Chodźmy. – Cassandra ponagliła go.
– Wynoś się. Ty i ta twoja kurwa też. – Machnęłam głową w kierunku drzwi.
Widziałam jak drgnął i już chciał ruszyć do wyjścia, jednak zastygł jak posąg. Nie wypowiedział ani słowa, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że Cassie za jego plecami nie może zobaczyć, jak porusza ustami. Jego wargi bezdźwięcznie poruszyły się, niemo wypowiadając: „Czekam”. Odkręcił się i bez słowa wyszedł. Nie zatrzymał się, nie obejrzał. Drzwi już prawie zamknęły się za ich plecami, gdy przez szczelinę koło futryny wysunęła się ręka Cassie pokazująca mi środkowy palec. Za chwilę dało się słyszeć głośne uderzenie drzwiami i dziewczęcy śmiech na klatce schodowej. Potem drugie uderzenie drzwiami, tuż obok mnie, aż przestraszona drgnęłam. Louis poszedł do łazienki doprowadzić się do porządku. Nagle przypomniałam sobie o jego istnieniu. Zapaliłam papierosa.
Gdy wyszedł, krew była już tylko na kołnierzyku jego koszuli. Lewą stronę twarzy miał zaczerwienioną i opuchniętą. Niemal podbiegłam do niego.
– Wszystko w porządku? – zapytałam najgłupiej w świecie.
– Tak – odpowiedział sucho.
Był zamyślony, nie patrzył na mnie, tylko w jakiś punkt za moimi plecami. Jego mina wyrażała jedynie gniew i upokorzenie. Chciałam mu jakoś pomóc, ale kompletnie nie wiedziałam, co mogę zrobić. To była moja wina. To przeze mnie ucierpiało jego pianino, twarz, a przede wszystkim honor.
– Przepraszam, ja wiem, że to…
– Nie przepraszaj. – Przerwał mi w półsłowie równie oschłym tonem jak wcześniej. – Chciałbym, żebyś już poszła – dodał, wciąż badając wzrokiem ścianę.
– Nie gniewaj się. Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam i za późno ugryzłam się w język.
Nie dość, że dostał przeze mnie w mordę od mojego byłego, to jeszcze robię z niego ofiarę i łajzę, pytając czy mu pomóc. Zapytałam gorzej niż dziecko, jakbym nie znała się na mężczyznach.
– Nie gniewam się, ale chcę zostać sam.
– Na pewno? Jak chcesz to możemy pogadać, zapalić… – Rzucałam ostatnie koła ratunkowe.
– Idź już.
Podeszłam do niego na palcach i delikatnie cmoknęłam go w obolały policzek. Wyszłam bez słowa. Gdy otwierałam drzwi swojego mieszkania, zauważyłam, że na ręce kapią mi łzy.
poniedziałek, 1 września 2014
Rozdział XXIII
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ha! Ja to mam wyczucie :D Wchodzę i tu akurat rozdział świeżo wstawiony ;) Jest świetny, jak zawsze!
OdpowiedzUsuńOmomomo :3
OdpowiedzUsuń@Natalie14798
To się porobiło...
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Ale akcja :/ No to się porobiło. Biedny Louis ;-; Był przywiązany do tego pianina, nie dziwię się, że tak zareagował.
OdpowiedzUsuńA Sam? Pieprzony skurwiel... jak tak można? Jak można być takim człowiekiem ;-; Szkoda, że wrócił i dobrze że wyszedł ;-; Nie chcę więcej widzieć jego imienia w tym opowiadaniu -_-
Dobre zakończenie wakacji :) Rozdziały 3 ulubionych fanfiction: Insomnia, After i Dreadful :) Co może być lepszego? ♥♥♥ xx
Szkoda mi trochę Louisa, bo dostał w mordę praktycznie za nic, ale jeszcze bardziej jest mi szkoda Miley. Chciała dobrze a on ja wyprosil...
OdpowiedzUsuńJeszcze rok i też będę sie cieszyła wakacjami we wrześniu ^^
Pozdrawiam i całuje xx
biedna Miley...biedny Lou...
OdpowiedzUsuńzajealabym i Sama i Cassie...przyjaciolka od siedmiu bolesci -.-
hyhyhyhy ja tez mam jeszcze we wrzesniu wakacje wiec luuz...boje sie tylko pierwszych miesiecy na studiach xd
do nastepnego x
ojeju! dziękuję! ^^ i w sumie to ja lubię swoją szkołę XD serio... tylko nie lubię się uczyć :P i omg... co do rozdziału... jezu jaki ten sam i cassie są mega irytujący!!! biedny Lou :c i coś mi się zdaje że ta dwójka jeszcze namąci w jej życiu!
OdpowiedzUsuńooo... z tego co wnioskuję to Cass jest w ciąży z Samem??? jezu jaką ja mam ochotę im przypierdzielić! tak się nie robi... najpierw złamał jej serce i wyrzucił na zbity pysk a teraz ja nachodzi i jeszcze pobił Louiego! PSYCHICZNY GOŚĆ! ;o ale mi szkoda Miley bo teraz znowu bd cierpieć przez Sama ;p i nadal jestem ciekawa kto podpalił tę jej chałupę xP
OdpowiedzUsuńJakie świnie. Zrobił abym wiązanke przekleństw ale nie wypada. Brak mi słów na tego idiotę.
OdpowiedzUsuńKocham Cię! Cudny rozdział ale mógłby być lepszy sądząc po poprzednich rozdziałach.
OdpowiedzUsuńCo do ich wizyty WTF?! Cassie w ciąży? "Czekam"? Pobicie Louisa?! Za wiele jak na jeden rozdział dla mnie. No i ta inna strona Lou. Ciekawe. Ale najbardziej szokujące w tym wszystkim było to że Lou subtelnie kazał jej wyjść. To było takie..... nie Louisowe. XD
nuda100
Szkoda, że Lou nie wstał i mu nie przypierdolił -.-
OdpowiedzUsuńKiedy następny? :)
Świetna część .Szkoda tylko ze Miley bardziej nie zjechała Samuela za to co zrobił Lou.Ciekawe co będzie dalej nie mogę się doczekac .
OdpowiedzUsuńJestem w totalnym szoku po tym rozdziale, naprawdę. Czekałam z niecierpliwością na to, co się wydarzy, w końcu niespodziewane pojawienie się Sama wywróciło wszystko do góry nogami, a jakby tego było mało, przypałętał się razem z Cassie. Prawdę powiedziawszy byłam cholernie wściekła na Miley za to, że od razu ich stamtąd nie wyrzuciła. Powinna od progu zedrzeć sobie na nich gardło, może wtedy nie doszłoby do tego, co wydarzyło się później. Ale w sumie Sam zawsze potrafi postawić na swoim, o czym przekonałam się szczególnie w tym odcinku, więc pewnie zdążyłby zareagować, nim Mils zamknęłaby mu drzwi przed nosem. Nie wiem, kto jest bardziej żałosny z tej dwójki. Sam, zjawiający się po takim czasie, na dodatek w obcym domu, gdzie oczywiście zachowywał się pan wszechświata, a jego poufały stosunek do Miley już był dobrym powodem, żeby dać mu w twarz. Wkurzał mnie niemiłosiernie, że już nie wspomnę o tym, co zrobił z pianinem i samym Louisem. Niewiele myślał, tylko uderzył, chociaż to on go przecież sprowokował. A Cassie? Aż przykro myśleć o tym, jak bardzo się zmieniła. Przez chwilę, kiedy grała Mozarta wydawało się, że pod tym dziwkarskim makijażem kryje się dawna, miła osoba, niestety grubo się pomyliłam. Cass jak zwykle stanęła po stronie Sama, mimo że on traktuje ją jak gówno, wciąż chodzi za nim niczym wierny psiak. Jeszcze ta ciążą... Gorzej nie mogła się wpakować. Nie mam zielonego pojęcia, skąd Samowi przyszło do głowy, żeby nagle odszukać Miley i jeszcze spróbować ją namówić do powrotu. Miał nawet czelność powiedzieć, że ją kocha. Tak, jest skurwysynem, dlatego bohaterka musi uciekać od niego jak najdalej, podobnie zresztą jak od Cassie, która i tak ma już wyżarty mózg przez tego idiotę.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi nie tylko Mils, ale również Louisa. Poniekąd znalazł się w złej sytuacji i na pewno czuł się upokorzony po całym zajściu. Mam nadzieję, że jego stosunki z Miley się nie pogorszą... To zrozumiałe, że ma jej za złe tę sytuację, jednak musi do niego dotrzeć, że ona też przecież ucierpiała.
Oj coś czuję, że teraz to dopiero zrobi się ciekawie. Świetny rozdział, czekam na ciąg dalszy <3
Yahh, możesz być ze mnie dumna bo w końcu tutaj trafiłam po wielu ciężkich próbach doczołgania się. Po poprzednim rozdziale, który no cóż przyznam się głupio, że również przeczytanym dopiero dziś nie spodziewałam się tego. Myślałam, że najbardziej szokującą informacją będzie podpalenie jej domu, a tu bam. Wchodzi Sam dokładnie jak tornado, albo i może gorzej.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że Miley była równie zszokowana jak ja, ale cholera powinna ich wyrzucić po pierwszej sekundzie, gdy ich zobaczyła wyskakujących jak Filip z konopi, albo i gorzej. Chociaż po dłuższym zastanowieniu i przypomnieniu sobie co Sam później zrobił, to myślę że raczej gdyby nawet chciała przytrzasnąć mu nos to nie dała by rady. W ogóle jak mu się ogarnęło w głowie to by ją odnaleźć, powinien mocno popukać się w głowę. I do tego Cassie, którą Sam traktuje jak gówno mówiąc brzydko, a ona sobie na to pozwala. Z resztą gorzej nawet gdy Sam jest ogromnym skurwielem, ona go po prostu broni i tyle. Jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie widziała co się dzieje dookoła. Brak słów na przybranego brata Miley i na Cassie, która w środku ma tą dawną siebie, ale po co pozwolić jej wyjść skoro można być kimś kim druga osoba wyciera podłogę ugh.
Bardzo mi przykro z powodu Lou, bo z całą pewnością nie był w dobrej sytułacji, a Miley która pytała się czy mu nie pomóc na pewno raczej nie polepszyła tego. Mam nadzieję, jednak że ich kontakty nie ochłodzą się jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że coś tu się dopiero rozkręca, ale kto ci to tam wie. hah
Dobrze, lecę dalej życzę Ci weny i pozdrawiam! :) Mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybko :* <3
Super
OdpowiedzUsuńTo się porobiło... Myślę, że teraz Miley ma niezły mętlik w głowie, zresztą Louis też. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej <3
OdpowiedzUsuńjeju mega!!! jestem strasznie ciekawa co dalej! :3 szybko dodawaj next :)
OdpowiedzUsuńomatko omatko omatko! co teraz będzie?! mam nadzieję że Luji nie strzeli na nią focha i dalej wszystko będzie w porządku. jestem ciekawa co z ciążą cassie, tajemniczym samem, nieodwzajemnionym uczuciem zayna i podpalaczem prześladującym miley. jeju... tyle pytań i... nie ma kolejnego rozdziału! dodawaj szybciej! ~blue_sprinkle
OdpowiedzUsuńo boze jak mi szkoda louisa! mam nadzieje ze miedzy nim i miley sie jeszcze ulozy! irytuja mnie sam i cassie! nie moge sie doczekac co bedzie dalej. czekam na next :)
OdpowiedzUsuńNie było mnie tu bodajże od trzech rozdziałów i powinnam wyprodukować na prawdę ładny, długi, sensowny komentarz, który zawierałaby też jakieś zabawne, sarkastyczne przemyślenia dotyczące fabuły, z których mogłabyś się pośmiać. Ale a) nie mam absolutnie weny na pisanie b) mój kot zbija mi się w brzuch pazurami c) siedzę w kuchni na podłodze i uwierz mi to miejsce nie napawa jakoś do wzniosłych myśli. Raczej do tego by wziąć i posprzątać.
OdpowiedzUsuńW każdym razie: ZA CHOLERĘ NIE SĄDZIŁAM IŻ WRZUCISZ TUTAJ SAMA! SERIO! Myślałam, że ten skurwiel to cudowna, ale dawno zapomniana pieśń przeszłości i że będzie tam gnił do usranego epilogu. Ale nie! Musiałaś go tu wsadzić i posłać dreszcz ekscytacji wzdłuż mojego kręgosłupa! No musiałaś! Mamy naszą głupiutką Miley, która jak raz jeden pokazała, że ma kręgosłup moralny i to gówno wrzuciła wraz z tą jego zaciążoną mała pipą, ale i tak nie detronizuje jej to ze stanowiska najgłupszej i najbardziej popapranej postaci opowiadania. No bo powiedz szczerze - widziałaś żeby ktoś tutaj w okolicy ładował się w takie problemy jak ona? Zayn, Louis, pożar, Sam... Nic tylko wymieniać i wymieniać.
Cóż, cel tego bełkotu jest taki iż chciałam Cię zapewnić, że mimo iż ostatni rozdział zdecydowanie był krótki to mi się podobał. Podoba mi się to, że pojawia się na scenie Sam, bo chociaż jako czytelni będę go nienawidzić z całej siły, to jest to zbawienne działanie dla fabuły, bo to skakanie M. od Zayna do Louisa już się powoli robiło nużące. Teraz mamy prawdziwe, rockowe, umięśnione zagrożenie na horyzoncie i aż nie mogę się doczekać aż zacznie siać spustoszenie!
Pozdrawiam,
M.K
o jeju świetne! <3 kocham.
OdpowiedzUsuń