poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział XXVIII


Ten rozdział jest niedokończony! Wrzucam go, bo wiem, jak długo już czekacie na nowości, a wiadomo - Święta, Sylwester, miliony obowiązków, więc oczywiście znowu musiałam się z tym nie wyrobić, ale nie chcę Was dłużej trzymać tak bez znaku życia, więc wrzucam ile mam. Reszta niebawem ;)

Buziaki,
M. x




****************************************




Po śniadaniu poszłam w końcu odpocząć. Chciałam zdrzemnąć się choć na godzinę, bo niewyspanie dawało mi się we znaki. Ale to była bardzo utopijna wizja. Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w wirujące za oknem płatki śniegu. Mimo zmęczenia nie potrafiłam zasnąć. Za dużo rzeczy wydarzyło się w zbyt krótkim czasie. Mój umysł zajęty był ciągłym analizowaniem wszystkich zdarzeń, rozmów, poszczególnych słów, wciąż na nowo i na nowo, jak odtwarzanie zapętlonej na Winampie piosenki. Rozmowa z Małym Księciem pozwoliła mi oderwać się od uporczywie powracających w mojej głowie słów Louisa, za to teraz myślałam tylko i wyłącznie o Cassie i Samie. Głównie o Samie. Nigdy nie był zbyt mocno związany z rodziną. Czasem wydawało mi się nawet, że tak naprawdę nie dbał o swoich adopcyjnych rodziców i nie okazywał im dostatecznej wdzięczności za wszystko, co przez całe życie dla niego robili. Jak czas pokazał, o mnie też tak naprawdę nie dbał i zostawił mnie wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Dlaczego to zrobił? A co jeśli Cassie maczała w tym palce?

Nagle wszystko na nowo zaczęło układać mi się w głowie w harmonijną całość. Tak, jakbym wcześniej próbowała złożyć puzzle, jednak zgubiła kilka elementów, a te, które miałam, połączyła w zły sposób. Natychmiastowo wyszłam z pokoju.

– Harry! – zawołałam.

Chłopak stanął tuż przede mną i przeczesał palcami swoje loki. Nie wyglądał na zaskoczonego tym, że wciąż nie śpię i nagle go wołam.

– Myślę, że to Sam i Cassie podpalili mój dom – wypaliłam, darując sobie jakiekolwiek wstępy.

– Dooobrze… – odpowiedział niepewnie Książę. – Usiądźmy – dodał, bo najwidoczniej widział, że szykuje się dłuższa rozmowa.
Usiedliśmy na kanapie. Harry pomachał ręką, sugerując, żebym kontynuowała.

– To, że Sam mnie odrzucił, kiedy zostałam kompletnie bez niczego i nikogo, jest wystarczającym dowodem, że tak naprawdę nigdy mu na mnie nie zależało. Na rodzicach też. Cassie już wtedy zaczęła mnie nienawidzić, bo była zazdrosna o… – Urwałam na chwilę, zastanawiając się nad słowami, które w żaden sposób nie zdradzałyby prawdziwego charakteru mojej relacji z przyrodnim bratem. – …o mój dobry kontakt z Samem. Była w nim cholernie zakochana. Miała motyw. Wystarczyło się mnie pozbyć i nikt by już jej nie zawadzał w podbijaniu jego serca. Nie wiem, czy on kiedykolwiek odwzajemnił to uczucie, ale bez względu na to, byłam dla niego przeszkodą. Rodziców miał gdzieś, ale to mnie lepiej traktowali. Podobno często tak się zdarza, że młodsze dziecko ma szczególne profity, tym bardziej, jeśli to dziewczyna, a do tego jeszcze dochodził fakt, że tylko ja byłam ich biologicznym potomkiem. Mógł się zemścić. Na mnie i na nich. A do tego zgarnąć niemałą sumkę z odszkodowania i żyć jak pączek w maśle pijąc i ćpając razem z Cassie. Zobacz, ktoś podpalił nawet tę starą ruderę, do której tu przyjechałam. Kto byłby na tyle zdesperowany, żeby przyjeżdżać tu przez pół Anglii i podpalać kilka ledwo stojących desek, gdyby nie chodziło o mnie? Przede wszystkim nikt nie znałby mojego adresu zamieszkania, a to Cassie napisała do mnie list. Niedługi czas po tym pożarze stanęła razem z Samem w progu tego mieszkania. Istnieją takie przypadki? – zapytałam retorycznie na koniec.

– Mówiłaś o tym policji? – zapytał nieco wstrząśnięty tymi rewelacjami.

– Nie – odpowiedziałam i od razu zaczęłam zastanawiać się, jak się z tego wytłumaczyć. Nie powiedziałam o tym policji, bo wiedziałam, że rozmowa ze śledczymi to nie to samo, co zwierzanie się kumplowi. Na pewno wyszedłby na jaw mój romans z Samem, a o tym nie chciałam nawet myśleć. Tylko jak wytłumaczyć to Małemu Księciu?

– Czemu? – Jak się spodziewałam, padło oczywiste w tym miejscu pytanie.

– Dopiero teraz połączyłam fakty. – Zrobiłam z siebie totalną idiotkę, ale nie miałam wyboru.

– Zrób to. Jak najszybciej. – Był bardzo poważny. – A teraz prześpij się, bo nie wyglądasz najlepiej – dorzucił z troską i wyszedł z pokoju.




***



Nie zamierzałam puścić Zaynowi płazem jego długiego jęzora, ale w końcu miałam spędzić u niego Wigilię. Nie chciałam siać zamieszania i rozdmuchiwać afery w Święta, dlatego schowałam złość do kieszeni i reprymendę odłożyłam na później. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, jak to mówią.

Zayn mieszkał w domu jednorodzinnym na obrzeżach Londynu. Nie była to willa, ale też nie jakaś wiejska rudera – z zewnątrz białe malowanie, niewielki ogródek ze skalnikiem i oczkiem wodnym, dookoła biegający, mały włochaty kundelek, podwórko jak każde podwórko, dom jak dom, nic szczególnego. Jednak wnętrze miało w sobie już coś wyjątkowego, a dokładniej orientalnego. Żywa kolorystyka dywanów i tapet; niemal każda rzecz miała zdecydowany odcień, jednak wszystko to w ogólnym oglądzie nie raziło w oczy i nie tworzyło efektu jarmarku, a raczej układało się w radosną, przyjemną dla oka kompozycję. Pierwszy raz w życiu widziałam wiszące na ścianach arrasy. Przedstawiały głównie motywy roślinne i zwierzęce, ale jeden, najokazalszy i umiejscowiony na ścianie w salonie, ukazywał arabski pałac ze złotymi kopułkami. A może to był meczet? Znawca kultury Wschodu ze mnie żaden, ale tkanina zrobiła na mnie duże, estetyczne wrażenie.

Ojciec Zayna pracował w swoim ojczystym Egipcie. Nie zdołał przyjechać do domu na Święta, więc przywitała mnie jedynie matka Zayna, Christina i jego dwie siostry – Amira i Jasmina. Zdziwiły mnie te arabskie imiona w zestawieniu z brytyjskimi, co nie uszło uwadze Zayna. Wytłumaczył mi, że jego rodzice zawarli sprawiedliwy pakt – matka miała wybierać angielskie imiona dla synów, ojciec arabskie dla córek. Dla odmiany synowie mieli przejąć wiarę ojca, córki chrześcijaństwo. W teorii brzmi całkiem sensownie, ale w praktyce, widząc jedną rodzinę, w której kobiety wyglądające jak arabskie księżniczki z orientalnymi imionami wierzą w Chrystusa i mają matkę Christinę, a Zayn pada twarzą we wschodnim kierunku, ciężko było nie odnieść wrażenia, że to istny dom wariatów. Na szczęście bardzo szybko zorientowałam się, że nikt z nich nie jest zbyt pobożny i nie przywiązuje większej wagi do obrządków religijnych, a samo wyznanie stanowi tak naprawdę jedynie formalność.

Czułam się bardzo dziwnie. Z jednej strony widok żywej, ogromnej, pachnącej lasem choinki przystrojonej w złoto-czerwone ozdoby sprawił mi dużą radość, jakbym była małym dzieckiem. Kolorowe drzewko budziło we mnie jakieś ciepłe, przyjemne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy Boże Narodzenie było dla mnie czymś magicznym i cudownym. W mojej głowie bardzo mocno utkwiły obrazy z czasów przedszkola, kiedy co roku w okresie świąt mama własnoręcznie robiła ze świerku, małych bombek i innych kolorowych ozdóbek świąteczne stroiki i wieszała je na drzwiach i oknach, a tata zawsze zdejmował skądś najładniejszą jego zdaniem kompozycję, kładł ją na stole i dodawał adwentowe świecie. Choinka w domu Zayna przywołała wszystkie te wspomnienia. Szczerze wzruszyłam się, jednak po chwili pozytywne emocje ustąpiły miejsca przygnębiającemu smutkowi. To było bardzo miłe ze strony tych kobiet, że krzątały się po kuchni i przygotowywały uroczystą kolację tak naprawdę ze względu na mnie, jednak wiedziałam, że tutaj nikt nie będzie śpiewał kolęd, dzielił się opłatkiem, obdarowywał prezentami, a w nocy szykował się na uroczystą pasterkę. Doceniałam ich starania i niezwykłą życzliwość, jednak jak mogłam być szczęśliwa, gdy spędzałam swoje pierwsze święta bez rodziny, wśród zupełnie obcych ludzi, a ci, którzy zawsze w tym czasie cieszyli się razem ze mną i dzielili miłością i radością, odeszli tam, skąd nigdy nie wrócą?


sobota, 29 listopada 2014

Rozdział XXVII


Na wstępie zapraszam na mojego Wattpada. Poza Inso znajdziecie tam jeszcze inne, zupełnie odmienne rzeczy, które (ostrzegam!) niekoniecznie przypadną wam do gustu... Ale jeśli już przypadną, to gwarantuję, że się nie oderwiecie ;)

A to wszystko tutaj - WATTPAD


Więc miłego rozdziału! x



*************************************************************


Mały Książę siedział przy stole i czytał gazetę.

– Wyglądasz jak gówno – rzucił, zerkając na mnie z ukosa spod papierowych stronnic i od razu powrócił do lektury.

Wiedziałam, że nie będzie o nic wypytywał, a tym bardziej komentował dalej moją aparycję i zagajał rozmowę. Wolałabym nawet sobie nie wyobrażać, jakby wyglądał mój powrót w takim stanie po całonocnej nieobecności, gdybym mieszkała z Zaynem.

– Podobnie się czuję – odpowiedziałam bardziej do siebie niż do niego.

Nawet nie weszłam do pokoju, tylko skierowałam swoje kroki prosto pod prysznic. Spojrzałam w lustro. Książę miał absolutną rację – wyglądałam jak gówno. Rozmazany makijaż, wilgotne, potargane włosy, pogniecione ubrania, skóra lepka od potu, podkrążone z niewyspania oczy, cera w kolorze popiołu. Ciężko było zawyrokować czy gorzej się prezentuję, czy czuję.

Szum wody spływającej energicznie po moim ciele sprawił, że poczułam się bezpiecznie. Nie tak bezpiecznie, jak czują się pisklęta pod skrzydłami mamy-kwoki, ale tak, jakbym znalazła kryjówkę w obliczu zagrożenia. Poczułam ulgę. Mogłam przestać udawać, dać upust emocjom i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Tego właśnie było mi trzeba, oczyszczającego prysznicu z chłodnej wody, która zlewała się z moimi łzami. Brud spływał jednocześnie z mojego ciała i serca. Szloch powodował spazmatyczne wstrząsy, ale nie przejmowałam się tym. Chciałam się tylko wypłakać. Sam na sam ze sobą.

Nie miałam ochoty nawet nakładać makijaż. I tak nie zamierzałam nigdzie tego dnia wychodzić. A przede wszystkim nie byłam w kondycji psychicznej i fizycznej na chociażby przekroczenie progu mieszkania.

– Wszystko słyszałem – rzucił Mały Książę, gdy tylko wyszłam z łazienki i poczęstował mnie dokładnie takim samym, urwanym spojrzeniem, jak po moim powrocie.

Usiadłam koło niego na kanapie. Odłożył gazetę i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Chyba wszedł w rolę ojca, do którego przychodzi nastoletni syn po poradę natury sercowej. Tak naprawdę miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, co zaszło, ale nie byłam przekonana, czy oby na pewno mogę pozwolić sobie na taką szczerość w stosunku do niego. Tego, że ta rozmowa zostałaby między nami, byłam pewna jak śmierci, jednak mówienie o tak intymnej sprawie, jak mój świeżo nawiązany romans z Louisem, wydało mi się krępujące i niestosowne. Miałam potrzebę mówienia, ale nie potrafiłam znaleźć słów.

– Wyjechał? – zapytał w taki sposób, jakby pytał całkowicie mimochodem.

– Tak. – Nie miałam ochoty zgrywać głupiej i bezsensownie pytać o kim mowa. – Z nią, do jej rodziców – dodałam zamyślona, wpół świadomie i od razu się zmieszałam.

– Wróci. – Harry uśmiechnął się i poklepał mnie po udzie w pokrzepiającym geście.

– Mogę cię o coś zapytać? – Nagle coś mi się przypomniało. – Pamiętasz mój pierwszy dzień w pracy, kiedy pomagałeś mi wybrać zapach?

– Oczywiście. Ciężko zapomnieć.

– Czy ty… – Szukałam odpowiednich słów, żeby zapytać jak najbardziej nie wprost i dostać informację, której oczekiwałam. – Czy tego dnia widziałeś się z Zaynem? – Koniecznie chciałam wiedzieć, czy ten ciapaty chujek pochwalił się mną tylko Louisowi, czy wszyscy znajomi wiedzą, że z nim spałam.

– Nie przypominam sobie. – Zamyślił się. – Nie, nie widziałem się z nim.

Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam układać w głowie jakąś sensowną wymówkę, dlaczego akurat mnie to zainteresowało.

– Ale rozmawiałem z nim rano – odpowiedział z uśmiechem. – Czemu pytasz? – Miałam nieodparte wrażenie, że on doskonale wie, dlaczego zadałam to pytanie. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, w najgorszym wypadku groziło mi tylko zbłaźnienie, a to już nie raz w swoim życiu przeżyłam.

– Czy Zayn wspominał ci wtedy coś o mnie? – zapytałam bardzo ostrożnie.

– Owszem. – Książę zaśmiał się w głos, co dało mi pewność, że wie, o czym właśnie rozmawiamy. Nie wiedziałam, czy jestem bardziej zażenowana i zawstydzona, czy zła, że się śmieje z moich podchodów.

– Więc…? – Chciałam, żeby sam mi to powiedział, bo czułam, że konkretne pytanie nie przejdzie mi przez gardło.

– Dobrze. – Zrobił wymowną pauzę. – Wiedziałem o was, zanim jeszcze wyleczyłaś kaca. – Uśmiechnął się zadowolony ze swojego żartu.

– Ułożyliście razem scenariusz tych odpowiedzi, czy co? – jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach.

Książę spojrzał na mnie badawczym spojrzeniem, jakby czekał na wyjaśnienia, ale szybko spostrzegł, że ich nie otrzyma. To zdecydowanie nie był mój dobry dzień. Najbardziej przerażało mnie to, że dopiero się zaczął.

– Nie przejmuj się tym. Louis nie ma ci za złe – zapewnił. – Zayn nie chciał cię skrzywdzić, to po prostu zdziecinniały idiota. A mnie to nie dotyczy. – Zamilkł na dłuższą chwilę. – Zapomnij – dodał.

– Dzięki… – wybąkałam, podnosząc głowę. Póki co, tylko na to było mnie stać.

W tamtym momencie zrozumiałam, że właśnie nadarzyła mi się okazja nie do zaprzepaszczenia. Mały Książę był powiernikiem wielu sekretów niemalże każdego znajomego. Po prostu miał taki dar, że ludzie mu bezgranicznie ufali i zaczynali się przy nim otwierać. Może to dlatego, że mało mówił, a bardziej skupiał się na tym, żeby ich wysłuchać? Nieważny był powód, ważne było to, że na pewno wiedział bardzo wiele na temat relacji Louisa i Eleanor, na pewno Zayn i Lou też opowiadali mu co nieco na mój temat. Teraz wystarczyło tylko zagrać odpowiednimi, niezwykle delikatnymi słowami, żeby zdobyć jakiekolwiek wskazówki. Oczywiście nie byłam tak naiwna, żeby łudzić się, że Harry mi wszystko wyśpiewa bez zająknięcia. Chciałam jedynie zagaić poszczególne tematy tak, jakby mnie to kompletnie nie obchodziło i jakbym pytała tylko po to, żeby podtrzymać rozmowę. Potem wystarczyło patrzeć, jak będzie się zachowywał i reagował na konkretne aluzje. Już to mogłoby mi wiele powiedzieć o niektórych rzeczach.

– Jak spotkanie z bratem i przyjaciółką? – zagaił niespodziewanie. – Pytali o ciebie, przekazałem, że jesteś piętro niżej. Chyba dawno się nie widzieliście.

– To nie jest mój brat! – rzuciłam nieco za ostro. Ani moja przyjaciółka, dodałam w myślach.

– On ma inne zdanie. – Książę spojrzał na mnie badawczo.

Ciekawe od kiedy, pomyślałam. Może od tego momentu kiedy przestał mnie pieprzyć? A może od tego kiedy po pół roku przypomniało mu się o moim istnieniu? Kochający braciszek, pomyślałby kto. Samo wspomnienie wizyty Samuela i Cassie zirytowało mnie tak, że Książę nie mógł tego nie dostrzec.

– To mój przyrodni brat – wyjaśniłam. – Ale jakoś nigdy nie uważał mnie za siostrę – dodałam ostrożnie.

Mały Książę wpatrywał się we mnie zielonymi oczami. Miał pogodny wyraz twarzy. Widział, że kryje się za tym jakaś historia, ale w milczeniu czekał na ciąg dalszy, który równie dobrze mógł w ogóle nie nastąpić. Naprawdę go polubiłam.

– Wiesz, ostatnio nie żyjemy zbyt blisko. – Po raz kolejny pięknie owinęłam w bawełnę.

– A ta dziewczyna? – zapytał.

– To Cassie. Moja… była przyjaciółka. – Zawahałam się przez chwilę nad tym, kim właściwie w tej chwili ona jest dla mnie, jednak zdecydowałam się na najprostszą opcję.

– Na pewno świetnie się bawiłaś – Książę stwierdził z sarkazmem i uśmiechnął się, najwidoczniej wyobrażając sobie przebieg takiego spotkania. – Wybacz, nie wiedziałem, że nie chcesz ich widzieć.

Co prawda wcale nie powiedziałam, że nie chciałam tego spotkania, ale zgadł bezbłędnie, nie chciałam ich widzieć. Nie chciałam jak cholera. Nie miałam zbytniej ochoty relacjonować Harry’emu przebiegu tamtego wieczoru, więc postanowiłam powolnie odpłynąć z tematem w inną stronę.

– Moja matka była z pochodzenia Polką. Po skończeniu studiów wyjechała do Ambleside do pracy. Tam poznała mojego ojca, Todda. Kompletnie się w sobie zakochali, miłość jak z taniego romansidła, zaręczyny nad jeziorkiem z łabędziami i takie tam. Po ślubie, gdy moja mama długo nie mogła zajść w ciążę, adoptowali Sama. Ja wyszłam im jakoś tak przypadkiem. Sześć lat później.

– Więc czemu jesteś w Londynie? – Podparł brodę na dłoniach i spojrzał na mnie, przekręcając lekko głowę, niczym psiak, którego coś zaciekawiło.

– Maria pochodziła z bardzo pobożnej, katolickiej rodziny – kontynuowałam. – Małżeństwo z protestantem przełknęli tylko dlatego, bo był bogatym Anglikiem. Ale tego, że został pastorem, już nie zdzierżyli. W sumie to nieświadomie się do tego przyczyniłam. Ojciec mówił mi, że wymodlił moje poczęcie i to właśnie wtedy, gdy przyszłam na świat, usłyszał głos powołania. Cała rodzina od strony matki odwróciła się od nas. Nie chcieli mieć żadnego kontaktu z heretykami zaślepionymi grzechem. – Skrzywiłam się, chociaż wtedy, kiedy rozgrywały się te wydarzenia, byłam jeszcze za mała, żeby je zrozumieć. – Po tym, kiedy straciłam dom i rodziców, a Sam powiedział mi prosto w oczy, że nie chce ze mną mieszkać i mam sobie radzić sama, najzwyczajniej w świecie nie miałam gdzie się podziać.

– Dlaczego to zrobił? – Błysk optymizmu w oczach Harry’ego błyskawicznie zgasł.

– Nie wiem… – Posmutniałam pod wpływem wspomnień tamtego wieczoru. – Naprawdę nie mam pojęcia. Sama dałabym wiele, żeby się tego dowiedzieć.

– Nie mieliście dobrego kontaktu?

Oj, żeby Mały Książę wiedział, jak baaaardzo dobry kontakt mieliśmy, zapewne długo nie wyszedłby z szoku.

– Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. – Rozłożyłam ręce w geście bezradności.

– Dziwne. – Zamyślił się.

– Musiałam przyjechać do Londynu – kontynuowałam, ucinając temat Sama. – Mój ojciec miał bardzo małą rodzinę, do tego był jedynakiem. Był starszy od mojej matki aż jedenaście lat. Jego rodzice już umarli, podobnie jak większość wujków i cioć. Z żywymi członkami rodziny kontakt ograniczał się do życzeń na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Nie chciałam prosić o jałmużnę osób, których na dobrą sprawę w ogóle nie znałam. Myślę, że by mi pomogli. W końcu to bardzo szlachetne przygarnąć pod swój dach dalszą krewną, która straciła dom i rodziców. Ale wiem, że czułabym się jak bezpański kundel, któremu rzuca się ochłapy z litości i pozwala spać pod schodami.

– Jesteś bardzo dumna – skwitował. – Niewielu byłoby stać na poczucie dumy w obliczu takiej sytuacji.

– Żebyś wiedział! – Wcale nie czułam się obrażona tym stwierdzeniem. – Jedyne co mi zostało to stara rudera po świętej pamięci prababce od strony ojca. Miałam trochę odłożonych pieniędzy, te od firmy ubezpieczeniowej wylądowały na koncie Sama. Dlatego przyjechałam w te strony, żeby mieszkać w starej szopie na wsi, ale jak widać dopisało mi szczęście.

Po tym, jak opowiedziałam całą tę historię na głos, zaczęłam patrzeć na nią z innej perspektywy. Czasem tak się zdarza, że niby o czymś wiemy, niby mamy świadomość jakiejś tam sytuacji, ale tak naprawdę dopiero, gdy usłyszymy swój własny głos opowiadający te wydarzenia i dotrze do nas brzmienie konkretnych słów, znajdujemy w tym wszystkim sens. Wcale nie byłam pokrzywdzoną sierotką. Byłam jedną z największych szczęściar, jakie stąpają po tej ziemi. Gdybyśmy dołożyli do tego dwukrotne uniknięcie spłonięcia, wedle logiki mojego ojca już dawno powinnam składać śluby.

– Twój brat nie próbował odnaleźć biologicznych rodziców? – zapytał nagle Książę, a ja wybałuszyłam oczy zdziwiona, że coś takiego przyszło mu teraz do głowy.

– Nigdy nic o tym nie mówił. – Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w ogóle rozmawiałam z nim na ten temat. – Nie, na pewno nie. Przecież gdyby próbował, to w końcu by znalazł, no nie? – To wyjaśnienie wydało mi się najbardziej sensowne.

– Czyli nic nie wiadomo na ich temat?

Zamyśliłam się. Ciekawiło mnie, dlaczego Księcia interesuje akurat ta kwestia, ale coś mi mówiło, że nie powinnam o to pytać. Nagle w mojej głowie zaświtało wspomnienie. Trwało to zaledwie sekundę i nie było supernową, tylko raczej iskierką z dogasającego ogniska, ale tyle wystarczyło.

– Przypominam sobie. Była wczesna wiosna, śnieg się rozpuszczał, kupa błota, wszystko międliło się pod nogami. Przyszłam do niego późnym wieczorem – wolałam nie zdradzać w jakim celu i że właśnie tylko i wyłącznie dzięki temu „celowi”, zapamiętałam to wydarzenie – akurat pisał melodię do jakiegoś nowego kawałka. Siedział z gitarą. Wtedy rozmawialiśmy i wspomniał coś o tym, że jego matka była Żydówką. Ale to był tylko ten jeden, jedyny raz. Do tego był kompletnie zalany, ale w tamtym okresie to akurat kwalifikowało się jako jego normalny stan.

– Karnację ma po mamie – rzucił Mały Książę bardziej do siebie niż do mnie.

Nigdy nie patrzyłam na Sama pod tym kątem, ale Harry miał rację – czarne, bujne loki, czarne oczy, śniada cera… Niekontrolowanie na myśl od razu przyszedł mi Zayn. Chyba to był właśnie ten przełomowy moment, kiedy odkryłam, że żywię toksyczny, niezdrowy pociąg seksualny do mężczyzn o orientalnej urodzie.

– Czyli szukał – dodał Książę tym razem bez wątpienia w moim kierunku.

– Nie rozumiem? – Byłam lekko zdezorientowana. – Niemożliwe. Gdyby szukał, toby prędzej czy później…

– Wiedział – przerwał mi. – Musiał szukać.

Ciężko było mi przyznać przed samą sobą, że Harry znowu ma rację. Niby nie powinno mnie to kompletnie obchodzić, ale czułam jakieś dziwne ukłucia smutku na myśl o tym, że Sam chciał odnaleźć biologicznych rodziców. Najprawdopodobniej kierowała nim ciekawość, ale jednak pozostała we mnie taka dziwna nutka niepokoju, że być może nie czuł się dobrze w naszej rodzinie. Poza tym zasmuciło mnie to, że robił coś, czym się ze mną nie podzielił. O czym jeszcze nie wiedziałam i nigdy się nie dowiem?

Zapadła nieskończenie długa chwila ciszy.

– Jedliście coś rano? – Mały Książę zakończył temat.

– Nie… – Liczba mnoga w tym pytaniu wprawiła mnie w lekkie zakłopotanie. Czy naprawdę byłam aż tak przewidywalna i łatwa do rozgryzienia? I czy aby na pewno Książę nie ma o mnie złej opinii, wiedząc, że spędziłam noc u chłopaka, który ma dziewczynę?

– Chodź do kuchni, mam croissanty z dżemem. I nie myśl tyle – poradził i była to najlepsza rada, jaką dostałam od ładnych kilku dni.

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział XXVI


Słyszałam, jak Louis przesuwa zasuwkę, a stukot obcasów Eleanor roznosi się echem po całym pokoju. Drzwi do sypialni zostawiłam otwarte i, mimo że nic nie mogłam dostrzec, słyszałam wszystko wyraźnie. Położyła coś energicznym ruchem na szklanym stoliku. Torebka?

– Zawsze jesteś punktualny i słowny. Musiałeś zaspać akurat teraz, gdy wyjeżdżamy do moich rodziców? – Eleanor nie umiała się denerwować, jej głos, mimo wyrzutów, wciąż brzmiał przyjemnie miękko. – Mam nadzieję, że chociaż spakowałeś rzeczy?

Louis nie odpowiedział. Najwidoczniej pokazał jej tylko jakiś gest albo zrobił wymowną minę.

– Mogłabym zrobić sobie kawę przez ten czas, kiedy będziesz się pakował? – Byli ze parą od kilku lat, a ona pytała go o takie błahostki, jakby była w domu obcego człowieka. – Co robiłeś całą noc, że zaspałeś? – zapytała, a ja przycisnęłam dłoń do ust, żeby się nie roześmiać.

Louis po raz kolejny nie odpowiedział, najwidoczniej uznał to pytanie za zwykłą pretensję, na którą nie trzeba udzielać odpowiedzi. Słyszałam, jak zakłada na siebie ubrania i zaczyna wrzucać jakieś rzeczy do torby. Stukot obcasów Eleanor przeniósł się do kuchni. Otwieranie szafki, uderzenie kubka o blat, praca ekspresu ciśnieniowego.

– Czy również chciałbyś kawy?

– Nie, dzięki. – Głos dobiegał z łazienki. Pewnie zaczął układać włosy.

Te wszystkie „mogłabym”, „chciałbyś” i inne -bycia, były tak koszmarnie irytujące w ustach El, że zaczęłam się zastanawiać, jak Louis to wszystko znosi. Może rzeczywiście chciała być po prostu miła i taktowna, ale przebywała w tym pomieszczeniu pięć minut, a ja już miałam ochotę wyrzucić ją oknem. Wyobraziłam sobie jej rodzinny obiad. Tragikomedia.

Po chwili Eleanor wróciła do pokoju, prawdopodobnie z kubkiem małej czarnej w dłoniach, bo zapach świeżo parzonej kawy rozniósł się po całym mieszkaniu. Wzięłam głęboki wdech i już wiedziałam, gdzie skieruję swoje pierwsze kroki, jak tylko oni wyjdą z mieszkania.

– Louis, od kiedy palisz mentolowe papierosy? – zapytała, prawdopodobnie zauważając moje niedopałki w popielniczce.

O tym nie pomyśleliśmy. Przeklęłam pod nosem i szczerze liczyłam na to, że Lou szybko wymyśli jakąś cudowną bajeczkę, w którą ona bezgranicznie uwierzy.

– Mówiłaś coś? – Wyszedł z łazienki i stanął na środku pokoju.

– Pytałam, czy był ktoś u ciebie wczoraj wieczorem, ponieważ w popielniczce są zgaszone mentolowe papierosy, a wiem, że takich nie palisz. – Miałam ochotę krzyknąć spod łóżka, że zamiast „ponieważ” powinna użyć „albowiem”.

– Lottie wpadła na chwilę pożyczyć trochę płyt, skoro mnie i tak nie będzie. Była z koleżanką, to sobie zapaliliśmy, gdy ona szukała czegoś w sam raz dla niej.

Kłamał tak płynnie, naturalnie i przekonująco, że ze zdumienia wybałuszyłam oczy. Ja nigdy w życiu nie wymyśliłabym w kilka sekund (i to pod jaką presją!) tak prawdopodobnej historii, nie mówiąc już o zaserwowaniu jej w tak wiarygodny sposób. Wybrał akurat Lottie, bo doskonale wiedział, że siostra potwierdziłaby nawet, że była tu razem z bandą kosmitów w celu przeprowadzenia sekcji zwłok pterodaktyla, którego przez przypadek potrącili spodkiem podczas lądowania.

Eleanor milczała przez dłuższą chwilę, co wzięłam za dobry omen. Nic nie wskazywało na to, żeby miała jakiekolwiek podejrzenia. Słyszałam jak co jakiś czas odstawia kawę z powrotem na stolik. Louis poszedł na chwilę do kuchni i stamtąd od razu wszedł do sypialni. Widziałam jego białe skarpetki i kawałek nogawek spodni w chabrowym kolorze. Kucnął i najciszej jak potrafił położył na ziemi klucze.

– Jak wyjdziemy, to będziesz mogła się wydostać – szepnął, wciąż pozostając w kuckach. Niemal słychać było w jego głosie uśmiech.

– Dzięki, że pomyślałeś – odszeptałam i wysunęłam rękę, niczym potwór spod łóżka z dziecięcych koszmarów, zagarniając klucze do swojej pieczary. – Idź już, bo ona zaraz tu przyjdzie.

– To była najpiękniejsza noc w moim życiu, wiesz?

Powiedział to w taki sposób, że nie wiedziałam, czy mam wyjść z ukrycia, rzucić mu się na szyję, a Elkę jednak wyrzucić oknem i wykonać jeszcze jeden rzut, a mianowicie jego na łóżko i pokazać mu, jakby wyglądał najpiękniejszy dzień jego życia, czy zdenerwować się, że, ewidentnie mi na złość, dalej tu kuca i gada, kusząc los i przyprawiając mnie o palpitacje serca.

– Super, ale idź już. – Chciałam, żeby mój głos zabrzmiał szorstko, ale po takim wyznaniu, jednak nie potrafiłam udawać wkurzonej.

– Jakie są twoje ulubione kwiaty? – kontynuował paplaninę, ciesząc się jak dziecko, że zaraz ze strachu zejdę na zawał, a jeśli przeżyję, to przy pierwszej okazji obedrę go ze skóry.

– Hiacynty! Wynocha! – syknęłam nieco za głośno.

– Mówiłeś coś, kochanie? – zapytała Eleanor nieco zdezorientowana.

– Ha! – Louis nadal kucał przy łóżku. – I kto tu robi przypał? – niemal roześmiał się w głos.

Nie mogłam pojąć, jakim cudem człowiek może mieć ochotę na droczenie się i uszczypliwe żarciki, kiedy prawie został przyłapany przez swoją kobietę z inną w łóżku. Przecież jego dziewczyna siedziała w pokoju obok, a on ukrywał w sypialni kochankę i jeszcze się przy tym śmiał i zachowywał tak spokojnie, jakby spacerował po słonecznej plaży w Miami!

– Nic takiego, gadam do siebie. Wiesz, lubię ze sobą rozmawiać, mamy podobne zainteresowania – odpowiedział Eleanor, wyprostował się i zaczął pakować jakieś drobiazgi z szuflady przy nocnym stoliku.

Klasyczne, czarne szpilki stuknęły kilkakrotnie rytmicznie o posadzkę i pojawiły się tuż przed moimi oczami. El stała przy samej krawędzi łóżka. Wstrzymałam oddech a przez głowę przelatywały mi najgorsze scenariusze. Znałam swoje kulawe szczęście i wiedziałam, że prawdopodobnie za chwilę zadzwoni mi komórka, dostanę niepohamowanego ataku kaszlu, Eleanor upadnie coś pod łóżko, ewentualnie wszystko naraz. Jednak wbrew moim obawom nic takiego się nie wydarzyło. Stało się coś znacznie gorszego, czego nawet mój pesymistyczny umysł nie był w stanie przewidzieć.

– Kochanie… – powiedziała do Louisa, a jej nogi zniknęły mi z pola widzenia. Oczami wyobraźni widziałam, jak dotyka jego ramienia. – Chyba o czymś zapomniałeś. – Jej ton głosu brzmiał kokieteryjnie i zmysłowo.

– Tak? – Louis najwidoczniej nie wiedział, o co chodzi.

– Nie pocałowałeś mnie na przywitanie – odpowiedziała i usłyszałam cmoknięcie ust.

Zacisnęłam dłonie w pięści, aż paznokcie poraniły mi skórę. Nie myślałam, że to dopiero początek mojej tortury. Odgłosy całowania nasiliły się, a ja skoncentrowałam całą energię, żeby nie zacząć warczeć jak pies. Samica alfa w obronie swojego samca i terytorium. Pierwotne instynkty nakazywały mi jednak wyjść i zrealizować swój plan wyrzucenia Eleanor oknem, ale ze względu na Louisa, musiałam podkulić ogon i przeczekać ten horror.

– Daj spokój… – szepnął w odpowiedzi na jakiś niewidoczny dla mnie gest.

– I tak jesteśmy spóźnieni, prawda skarbie? Skoro popełniamy nietakt względem moich rodziców z twojej winy, to chciałabym, abyś mi to wynagrodził. – Eleanor usiadła na łóżku. – Teraz.

Sprężyny w materacu ugięły się jeszcze bardziej, gdy Louis dosiadł się do niej. Nie wiem, co przerażało mnie bardziej – to, że ona właśnie chce go przelecieć tuż nad moją głową, czy to, że gdy oboje przesunął się na środek łóżka, sprężyny prawdopodobnie wygną się tak, że łóżko oprze się o moje ciało i nastąpi niechybna katastrofa. Słuchałam odgłosów całowania, które nagle umilkły, a materac wgiął się energicznie i zatrzymał tuż nad moimi plecami. Bałam się wziąć wdech. Panikowałam.

– Nie chciałbyś dołączyć do mnie? – zapytała kokieteryjnie Eleanor.

Ledwo zdążyła skończyć zdanie, jej biała koszula upadła tuż przed moją twarzą. Intensywnie pachniała perfumami. Od razu poznałam ten zapach – klasyczna, elegancka kompozycja drzewa sandałowego, śliwki, magnolii i jeszcze jakiegoś orientalnego syfu – bożonarodzeniowa linia Scent of Style, którą okrywałam słowami, głoskami, zdaniami, brzmieniem. Zadrżałam. Co będzie, jak zaraz spadną mi przed nos jej majtki?

– El, nie wygłupiaj się. – Słyszałam, że Louis stoi już przy drzwiach wyjściowych. Gdybym była na jego miejscu, ze stresu pot już by skroplił mi się na czole, a on brzmiał zupełnie spokojnie, całkowicie naturalnie. – Już po dziesiątej.

Zobaczyłam jego stopy tuż przy łóżku. Podszedł do Eleanor, jakby nagle zmienił zdanie.

– No już, ubieraj się – powiedział ciepłym tonem i jednym energicznym ruchem poderwał jej koszulę sprzed moich oczu. Mądrze. Podziękowałam w duchu Opatrzności za zapobiegawczość Louisa. Ja bym o tym nie pomyślała. A już na pewno nie w sytuacji, gdy kochanka pod łóżkiem ledwo dyszy ze strachu, a moja dziewczyna na łóżku zaczyna striptiz.

– Jesteś tego pewny? – Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jaki gest wykonała, wypowiadając te słowa.

– Co się odwlecze… – wymruczał i pochylił się, żeby ją pocałować. – Dokończymy na miejscu, obiecuję – rzucił tym zawadiackim tonem, którym zawsze zwracał się do mnie w takich sytuacjach.

Nie wiedziałam, czy jest mi niedobrze i słabo ze strachu, wkurwienia, czy obrzydzenia i zazdrości. Znając moją psychikę zadziałało wszystko naraz w odpowiednich proporcjach, ale wiedziałam, że nie mogę zrobić nic głupiego. Kusiło mnie, żeby wstać z tej zakurzonej podłogi, przestać robić z siebie idiotkę i z dumą w głosie zapytać Eleanor, czy nie zechciałaby raczyć bardzo uprzejmie spierdalać, co zakończyłoby tę farsę, ale nie mogłam tego zrobić Louisowi. Nie zdążyłam porozmawiać z nim na temat tego, co teraz z nami będzie, jednak wiedziałam, że jakich by nie miał planów, na pewno nie chciał zranić swojej dziewczyny. A przynajmniej nie z taką premedytacją.

Słyszałam, jak Eleanor wzdycha z rezygnacją i zaczyna się z powrotem ubierać. Chyba zrzuciła więcej ubrań, niż mi się wydawało. Nie chciałam nawet zgadywać, co jeszcze z siebie zdjęła, ale nie wylądowało na podłodze. Czasem niewiedza jest błogosławieństwem.

Gdy oboje wyszli z pokoju, wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze z płuc z taką siłą, że przez chwilę zaczęłam z powrotem obawiać się, czy mój oddech nie jest zbyt głośny. Dopiero teraz zauważyłam, że jestem cała mokra od potu, mimo że w zasadzie byłam w samej bieliźnie, a na reszta ubrań gniotła się pod moim brzuchem. Czułam zimne krople ma plecach i twarzy, a kosmyki włosów przykleiły mi się do ramienia. Pomyślałam, że właśnie tak wygląda zwierze w potrzasku – wie, że nie może się wydostać, musi czekać na łaskę lub niełaskę ludzi, którzy są poza klatką, zestresowane, spocone, zmęczone. O niczym tak nie marzyłam, jak o tym, żeby obydwoje w końcu poszli sobie w cholerę. Nie słuchałam już o czym rozmawiają i co robią. Było mi coraz bardziej niedobrze. Zaczęłam obawiać się, że zaraz zwymiotuję. Albo wybuchnę płaczem. Nie, ja już płakałam. Łzy ściekały mi na usta, ale ciężko było mi odpowiedzieć przed samą sobą, dlaczego właściwie płaczę.

Po zgrzytnięciu klucza w zamku i wyjściu Louisa i Eleanor, leżałam pod łóżkiem i jeszcze dobre dziesięć minut. Gdy w końcu wyczołgałam się i zaczęłam zakładać na siebie pogniecione ubrania, zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Już nie miałam się czego obawiać, udało się, nie zostałam odkryta, ale mimo tego strach wcale nie minął. Nadal czułam ucisk w żołądku i… upokorzenie. W tamtej chwili dokładnie to słowo przyszło mi na myśl, czułam się upokorzona całą tą sytuacją. Nie miałam pojęcia, co robić. Nagle sobie przypomniałam. Kawa. Taki był plan. Musiałam napić się kawy.

Wyszłam do kuchni i zaparzyłam filiżankę małej czarnej. Zapaliłam papierosa i ledwie zdążyłam wypuścić dym, od razu zgasiłam go w zlewie, bo zakręciło mi się w głowie, jakbym miała piętnaście lat, a to był mój pierwszy dymek w życiu, kosztowany po kryjomu na próbach u Sama. Cóż, została mi kawa. Pachniała rewelacyjnie, jednak tylko umoczyłam w niej usta, poczułam jak zbiera mi się na wymioty. Westchnęłam. Usiadłam na sofie w salonie i zaczęłam bezmyślnie wpatrywać się w jukę. Wtedy w mojej głowie rozbrzmiał głos Louisa: „Dokończymy na miejscu, obiecuję”. Szybko pociągnęłam solidny łyk, żeby odpędzić od siebie tę myśl. Nie pomogło. „Obiecuję”. Wypiłam duszkiem całą, gorącą jak diabli, filiżankę, aż czułam jak parzy mnie w język. Odstawiana na szklany stolik porcelana wydała charakterystyczny stukot i wydawało mi się, że dźwięk ten jeszcze pobrzmiewa w powietrzu, gdy wbiegłam do łazienki i zwymiotowałam do sedesu. Wzięłam kilka głębokich wdechów, spuściłam wodę i zaczęłam obmywać twarz. Chłodny strumień nie przyniósł ulgi. Zaczęłam zastanawiać się, jak spędzę ten dzień, żeby tylko nie myśleć o Louisie, jednak pierwsze, co wpadło mi do głowy to to, że nie mam pojęcia, co będę robiła, ale doskonale wiem, czym on się będzie zajmował… Gwałtownie odkręciłam się na bok i ponownie zwymiotowałam. To było dziecinne, przecież oni byli parą od kilku lat, sypiali ze sobą tysiące razy, więc dlaczego teraz nagle wizja Louisa posuwającego Eleanor budziła we mnie tak ogromny wstręt i rozgoryczenie? Czego oczy nie widzą… Dopóki nie usłyszałam jej kokieteryjnego tonu, nie zobaczyłam ochoczo zrzuconej z siebie koszuli, a przede wszystkim nie byłam świadkiem tego, jak Louis ją całuje, traktuje tak samo jak mnie i składa pikantne obietnice, jakoś to do mnie nie docierało. Wcześniej najzwyczajniej w świecie ignorowałam tę myśl i nawet się nad tym nie zastanawiałam. Mimo że nie mieliśmy z Lou tematów tabu i zwierzaliśmy się sobie nawzajem z najrozmaitszych rzeczy, nigdy nie rozmawiałam z nim o seksie, więc nie miałam pojęcia (i całe szczęście!), jak wygląda ich życie erotyczne. Byłam na niego zła, potwornie zła. Niby wiedziałam, że nie mam prawa się złościć z tego powodu, że sypia ze swoją własną dziewczyną, ani też przez to, że powiedział coś takiego do niej przy mnie, bo przecież musiał zachowywać się naturalnie, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Doskonale zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak rozum to jedno, a uczucia to drugie. Racjonalne argumenty w pełni do mnie przemawiały, a i tak nie potrafiłam ani odrobinę wyzbyć się gniewu.

Nie zadałam sobie nawet trudu, żeby pozmywać po sobie filiżankę. Wyszłam z mieszkania Louisa, niemal przeskoczyłam wszystkie schody i weszłam do siebie, czując się jak śledzony przez mafię bohater powieści kryminalnych. Nikt nie czaił się na mnie na klatce schodowej. Ścigały mnie jedynie moje własne myśli, których nie potrafiłam zostawić za drzwiami.

czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział XXV [+18]



Po dłuższej chwili milczenia, która zaczynała być już niezręczna, spuścił wzrok, najwidoczniej szukając tego samego punktu na podłodze, co ja.

– Wiem – rzucił nagle, podniósł głowę i gestem zmusił mnie do zrobienia tego samego. – Wiedziałem, zanim jeszcze wyleczyłaś kaca – dodał raczej z lekkim rozbawieniem niż z pogardą czy oburzeniem.

Piekący wstyd spadł na mnie z taką siłą, jakby wskoczyło mi na plecy drapieżne zwierzę z obnażonymi pazurami. Chciałam zacząć się tłumaczyć, że byłam samotna, po przejściach, nie znałam nikogo, on był dla mnie jedyną możliwością odskoczni, a do tego byłam wstawiona, ale wiedziałam, że to wcale nie polepszy sytuacji i będę tylko bardziej żałosna. Milczałam. Winna.

– Miley, daj spokój. – Wziął mnie w ramiona i położył moją głowę na swoim barku. – Nie oceniam cię i nigdy nie będę. Zresztą, kim ja bym był, gdybym teraz zaczął prawić ci kazania o moralności i szacunku do siebie, kiedy sam właśnie całuję nieswoją kobietę? Nie jestem tym typem. Nikt z nas nie jest idealny. Kocham cię i to się dla mnie liczy, rozumiesz? Chociaż nie będę udawał, że twój… ten… – Zmieszał się, ale doskonale wiedziałam, że szuka odpowiedniego eufemizmu do wyrażenia „dać dupy”. – … to wydarzenie nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Przede wszystkim byłem zły na Zayna, że tak cię potraktował. Nie chodzi już o sam… akt – słowo „seks” nie przeszło mu przez gardło – tylko o to, jak się tobą natychmiastowo pochwalił, jakbyś była nową grą na plejaka. – Ostatnie słowa wymówił z idealnym naśladownictwem. – Byłem zły i cholernie zazdrosny, przez co, można powiedzieć, byłem nawet wściekły.

Zamilknął na chwilę i delikatnie uniósł w półuśmiechu lewy kącik ust. Podniosłam wzrok i przyglądałam się badawczo jego twarzy. Wciąż w oczach miał jedynie czułość. Bałam się, że bagatelizuje to wszystko, żeby nie zrobić mi przykrości, udaje, że nic się nie stało, kiedy tak naprawdę w środku boli go to, co zrobiłam, ale moje obawy nie znalazły żadnego potwierdzenia w jego spojrzeniu. Dla niego naprawdę liczył się ten moment, ta chwila między nami i to uczucie, które przyciąga nas do siebie nieubłaganie. Kochał mnie. Byłam tego pewna. Kochał mnie najprawdziwszą, czystą miłością i cieszył się, że w końcu mógł mi to wyznać, a ja odwzajemniałam jego uczucia. Tak naprawdę, czego bym nie zrobiła, Louis nigdy mnie nie osądzał, nieważne, czy chodziło o jakieś błahe potknięcia, o moją historię z Samem, czy o to, co zaszło między mną a Zaynem. On słuchał, pocieszał, obserwował. Był magicznym zwierciadłem, które pokazywało lepszą wersję mnie. Przy nim mogłam poczuć się piękna, kochana i dobra. Zawsze, gdy spoglądałam w lustra, widziałam tylko swoje wady – rozczochrane włosy, nadmiar kilogramów, brzydką cerę… Teraz patrzyłam w jego oczy i widziałam siebie, jednak ten obraz nie budził we mnie smutku i rozgoryczenia, a czystą radość i miłość. Louis był lustrem. Lustrem, które nie ma odbić.

– Dzięki za wyrozumiałość – powiedziałam ściszonym głosem, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

– Dzięki za miłość – odpowiedział i od razu, nie dając mi nawet szansy na jakąkolwiek odpowiedź, zaczął całować moje usta.

Nie potrzebowałam więcej słów i zapewnień, moje wątpliwości zniknęły bezpowrotnie. Chciałam już tylko jego, nic więcej się nie liczyło. Pod ciężarem ciała Louisa opadłam na pianino, a on, nie chcąc dopuścić do najmniejszego dystansu między nami, chwycił mnie mocno za pośladki, uniósł do góry i usadził na instrumencie. Gładziłam jego miękkie włosy, kiedy bez pośpiechu pozbawiał mnie kolejnych ubrań, a każdy nowo odsłonięty fragment nagiej skóry pieścił delikatnymi pocałunkami. Pochyliłam się do przodu i bez żadnego skrępowania zaczęłam rozpinać rozporek jego jeansów. Nie czułam wstydu, nie czułam winy. Jedyne emocje, jakie wypełniały mnie po brzegi, były czystym szczęściem, radością. To była chwila, na którą czekałam od dawna, jednak nawet nie przypuszczałam, że fizyczny kontakt z mężczyzną może poza pożądaniem i przyjemnością dawać również tak cudowne uczucie spełnienia, zrozumienia, uszczęśliwienia siebie nawzajem, bezpieczeństwa i piękna. Pragnęłam go. Kochałam go. Wiedziałam, że dotykam miłość swojego życia.

Mieliśmy na sobie jedynie bieliznę, gdy Louis klęknął i zaczął czubkiem języka wodzić po wewnętrznej stronie moich ud. Westchnęłam. Machinalnie wyprężyłam swoje ciało jak kotka, dając mu całkowity dostęp do tego, do czego niewątpliwie zmierzał.

– Fanka „Pretty woman”, hm? – wymruczał całując brzeżek moich koronkowych majtek.

Nie odpowiedziałam, a on odpowiedzi wcale nie oczekiwał. Jedną rękę delikatnie wsunął pod moje pośladki i uniósł je lekko do góry, drugą położył między moimi nogami i powolutku, jednym palcem odsunął na bok materiał bielizny. Gdy tylko poczułam jego miękkie usta i wilgotny język, moje ciało naprężyło się niczym porażone prądem. Pieścił mnie, a ja wiłam się z pożądania i rozkoszy na lakierowanym drewnie pianina.

– Może jednak łóżko, co? – Podniósł się i pocałował mnie mocno w usta. Czułam na jego wargach smak mojego podniecenia.

Nie mówiłam nic. Przyciągnęłam go do siebie z całą siłą i zaczęłam pośpiesznie ściągać z jego bioder bawełniane bokserki. Całowałam go jak wariatka, a on nawet w takiej chwili, potrafił uśmiechnąć się do mnie, pokazując mi coś więcej niż swoją nagość – prawdziwą miłość. Gdy byliśmy już całkiem nadzy, wziął mnie w ramiona i wciąż całując, zaniósł do sypialni. Chłodna pościel wydawała się niemal lodowata w porównaniu z temperaturą naszych ciał. Louis przygryzał moje wargi, sutki, całował i dotykał każdego kawałka mojej skóry, a w jego oczach widziałam jedynie zachwyt i upojenie uczuciem. Czułam się piękna. Każda jego pieszczota była bezsłownym wyznaniem miłości, zaufania i pragnienia.

– Kocham cię – szepnął, podniósł się na rękach i spojrzał mi prosto w oczy. – Kocham cię – powtórzył.

Chciałam powiedzieć mu to samo, ale z moich ust wydobył się jedynie odgłos zachłyśnięcia powietrzem. Louis wciąż patrzył mi w oczy i powolnie wszedł we mnie. Kurczowo zacisnęłam ręce na jego ramionach. Nigdy nie czułam niczego bardziej intensywnego od tego uczucia. Chciałam go więcej, chciałam go zawsze, chciałam, żeby był tak blisko, bliżej, i chociaż już był we mnie, przyciskałam go do siebie z taką siłą, jakbyśmy mieli przeniknąć się wzajemnie na wylot.

– Jesteś piękna, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem – szeptał, tracąc oddech i poruszał się we mnie, a moim ciałem wstrząsały silne dreszcze rozkoszy.

– Boże, Lou… – jęknęłam. – Kocham cię, kocham cię… – niemal krzyczałam z ekstazy.

– Jesteś moja, kochanie, nie opuszczę cię, nigdy cię nie opuszczę, już zawsze będziemy razem… – Jego słowa wirowały w gorącym powietrzu, a on wciąż patrzył mi w oczy z najczystszym i najświętszym uczuciem, jakie przytrafiło się tylko nam.




* * *



Gładziłam jego nagi tors z głową złożoną na jego barku. Byłam pijana szczęściem. Louis wpatrywał się w sufit z błogim uśmiechem na ustach i takim ciepłem w oczach, że tym spojrzeniem mógłby ogrzać słońce.

– Która godzina? – zapytał pogodnie, jednak po jego głosie poznałam, że za tym pytaniem kryje się jakaś zasadzka.

– Prawie piąta! – parsknęłam zaskoczona, że jest już ranek. Kochaliśmy się tej nocy niezliczoną ilość razy, a ja, mimo fizycznego zmęczenia, wciąż czułam, że jest mi mało jego ust, dłoni, westchnień, bliskości.

– O, to w sam raz! – Odwrócił się w moją stronę, oparł głowę na łokciu, a drugą rękę wsunął pod kołdrę i zaczął rysować wskazującym palcem linię mojej talii.

– W sam raz na co? – zapytałam podejrzliwie.

W odpowiedzi otrzymałam zawadiacki uśmiech, a jego dłoń powędrowała znacznie niżej.

– Lou, ty mnie wykończysz! – zaśmiałam się. – Trenowałeś kiedyś jakieś sporty, czy co? – Rozbawiona cmoknęłam go w obojczyk.

– Bingo. A żebyś wiedziała. Grałem kiedyś w Doncaster Rovers – odpowiedział całkiem poważnie. – Ale widzę, że ty jednak wolisz książki… – Puścił mi oko, a jego palce zaczęły delikatnie masować odpowiedni punkt między moimi nogami. Wstrzymałam oddech, a Louis uśmiechnął się triumfalnie, jak dziecko, które właśnie wygrało w bierki.

– Ćwiczyłam… kiedyś… jogę… – wydyszałam.

Chciałam jeszcze dodać, że przez wiele lat i tak naprawdę przestałam dopiero, kiedy wyjechałam z Ambleside, ale to nie było odpowiednie miejsce i czas na dzielenie się swoimi sportowymi pasjami. Tym bardziej, że Louis właśnie złapał mnie mocno w pół i jednym, płynnym ruchem posadził okrakiem na swoich biodrach.

– Wciąż cię pragnę, moja seksowna joginko – szepnął i przyciągnął mnie do siebie, ponownie łącząc nasze nagie ciała i serca.



* * *



Obudziło mnie dziwne stukanie. Najpierw delikatne, trzykrotne, potem głośniejsze i coraz bardziej natarczywe, z wieloma uderzeniami. Louis też ocknął się ze snu i od razu usiadł na łóżku. Otworzyłam jedno oko i leniwie przekręciłam się na drugi bok. Myślałam, że tak budzą się jedynie ludzie na reklamach, ale on już stał obok łóżka, zakładając bokserki.

– Miley, wstawaj, proszę – wyszeptał i delikatnie potrząsnął moim ramieniem.

– Która godzina? – Wychyliłam się spod kołdry. – I czemu szepczesz?

Nim zdążył odpowiedzieć na moje pytanie, dobiegł mnie znajomy głos zza drzwi.

– Louis, jesteś tam?

Poderwałam się z łóżka, jakby nagle stanęło w płomieniach. Doskonale rozpoznałam ton głosu Eleanor.

– Fuck, mamy przesrane! – pisnęłam spanikowana. – Nie zdążę się nawet ubrać, a co dopiero doprowadzić do takiego stanu, żebym wyglądała, jakbym przed chwilą tu przyszła!

– Ciszej – upomniał mnie i zaczął pomagać mi zbierać moje, porozrzucane po całym pokoju, części garderoby.

Nagle zadzwoniła komórka Louisa. Gestem nakazał mi milczenie i podał mi moje ubrania. Odebrał i od razu zaczął udawać zaspanego, jakby dźwięk dzwonka wyrwał go ze snu. Nie przypuszczałam, że jest aż tak dobrym aktorem, jego umiejętności zasługiwały na podziw.

– Daj mi sekundkę, już otwieram – rzucił do słuchawki i się rozłączył.

Stałam na środku pokoju ze stertą zwiniętych w kulę ubrań w obu rękach, ale mimo to dałam radę wykonać cichy gest bicia brawa z ironicznym uśmiechem na twarzy.

– Daj spokój – skarcił mnie, ale po chwili sam się uśmiechnął. – Na filmach w takich sytuacjach chowają się do szafy albo pod łóżko. Ja nie mam szafy…

Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Nim dokończył zdanie, już zdążyłam upchnąć swoje rzeczy pod łóżko w jego niebieskiej sypialni, w którym jeszcze parę godzin temu uprawialiśmy miłość, a sama położyłam się na brzuchu na ubraniowym kopcu. Teraz pozostało mi tylko czekać i w żaden sposób się nie zdradzić ze swoją obecnością.


niedziela, 19 października 2014

Rozdział XXIV



– Więc jutro rano wyjeżdżasz na święta. Nie wiesz, kiedy wrócisz. Ale wrócisz prawda?

Louis siedział koło mnie na kanapie. Po wczorajszych wydarzeniach całą noc nie mogłam usnąć, pół dnia przespałam w ramach rekompensaty, teraz siedziałam u niego w mieszkaniu z jakimś dziwnym poczuciem porażki i starty, które wzmagało się, gdy mój wzrok natrafiał na lekką opuchliznę tuż pod jego okiem. Ciekawe, jak wytłumaczy to Eleanor? „Uderzyłem się o szafkę”?

– Moja klasa zaraz po Nowym Roku wyjeżdża na dwa tygodnie na zieloną szkołę. Mam trochę wolnego. – Uśmiechnął się, jednak ten uśmiech wydał mi się nieco wymuszony. – A co, będziesz tęsknić? – Uniósł jedną brew i poczęstował mnie kolejnym uśmiechem, tym zawadiackim, którego nikt inny na świecie nie byłby w stanie powtórzyć.

– Tak – odpowiedziałam całkiem poważnie.

Nie byłam w nastroju do żartów. Czułam się winna, chociaż sama nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, co było przyczyną mojego psychicznego batożenia. Wczorajsza sytuacja z Samem? Popsucie mojej relacji z Louisem? Nieodpowiednie życiowe decyzje odkąd tylko zaczęłam je podejmować?

– Wiem. – Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. – Ja też… – dodał szeptem.

Poczułam ciepło delikatnie rozlewające się w mojej klatce piersiowej. Coś jak gęsty, rozgrzany słońcem miód, który moje serce zaczyna pompować zamiast krwi. Przypomniałam sobie moment, gdy pierwszy raz, w łazience Louisa, dotarło do mnie, że ten słodki łobuziak nie jest mi wcale obojętny i tęsknie za nim po zaledwie kilku godzinach nieobecności. Teraz chciałam mieć go cały czas przy sobie. Wiedziałam, że to jest odpowiednia chwila, by w końcu wyrzucić karty na stół. Do tej pory zachowywaliśmy się jak dwoje flirciarzy-żartownisiów, jednak tak naprawdę każde z nas wiedziało w głębi serca, że to, co zrodziło się między nami, nie jest flircikiem z przymrużeniem oka, ale oboje baliśmy się powiedzieć to na głos. Byłam już nieco zmęczona tymi wszystkimi niedopowiedzeniami, owijaniem w bawełnę, kluczeniem dookoła tematu. Nie chciałam zalotów, chciałam prawdziwych słów, deklaracji, pewności. Pragnęłam szczerej, poważnej rozmowy o naszych uczuciach i tym, co będziemy w stanie z nimi zrobić. Nie mogłam dalej zwlekać, to był idealny moment.

– Lou, wiesz, ja… – wyszeptałam i słowa zaschły mi w gardle. – Nie wiem, jak zacząć… – zaśmiałam się nerwowo i zaczęłam zgniatać w palcach kawałek materiału mojej bluzki.

– Nie zaczynaj. Nic nie mów. – Spojrzał na mnie przyjaźnie, a ja, przygnieciona ciężarem porażki, w myślach złorzeczyłam przeklętemu fatum. – Chodź, mam coś dla ciebie.

Wstał i podszedł do pianina. Poruszał się tak zmysłowo i seksownie, a zarazem męsko i wcale nie tanecznie, że było w tym coś nieziemsko pociągającego. Cały Louis był pociągający do granic możliwości – jego gesty, spojrzenia, zapach, pięknie zbudowane ciało, perfekcyjna fryzura i ubiór, zadbane, delikatne dłonie, które właśnie z troską gładziły klawiaturę instrumentu. Stanęłam tuż za nim, chciałam mieć go cały czas na wyciągnięcie ręki, chociaż przez tę noc.

– Zagrasz coś dla mnie? – Delikatnie dotknęłam jego ramienia.

– Mhm… – Mruknął niczym duży kociak.

– Ale przecież jest noc. Sąsiedzi…

– W tej chwili mnie nie obchodzą – odpowiedział i obejrzał się przez ramię, spoglądając mi prosto w oczy. – Mam coś specjalnie dla ciebie – dodał.

Wziął głęboki oddech i zaczął grać. Między nami krążyła spokojna, znana melodia.


If I don't say this now I will surely break
As I'm leaving the one I want to take.
Forgive the urgency but hurry up and wait.
My heart has started to separate.



Miał cudowny głos. Jego palce wciskały klawisze z taką gracją i nieomylnością, grał i śpiewał tak pięknie, że poczułam, jak wilgotnieją mi oczy, a w kącikach zbierają się łzy. To było jego wyznanie, melodia i tekst, które w jego wykonaniu wyrażały więcej uczuć i emocji niż zwykłe słowa. Moja ręka lekko zacisnęła się na jego ramieniu. Louis śpiewał be my baby and I look after you, a ja w myślach powtarzałam jak mantrę, że niczego innego tak bardzo nie pragnę, jak tylko tego, żeby być wreszcie w jego ramionach, żeby całował mnie przed snem i po obudzeniu pił przygotowaną przeze mnie kawę, żebym mogła patrzeć w jego błękitne oczy z myślą, że z taką czułością patrzą tylko na mnie, bo są tylko moje i tak będzie już zawsze. Łzy stoczyły mi się po policzkach i kapnęły na kark Louisa. Jego palce swobodnie dograły ostatnie nuty utworu. Zapadła tak głęboka cisza, że słyszałam uderzenia własnego serca. Chciałam zapamiętać każdą sekundę tej chwili, to, jak wstaje, znajduje się tuż przy mnie, patrzy prosto w moje załzawione oczy i kładzie dłoń na moim policzku. Jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo pragnęłam rozmowy, ale teraz zrozumiałam, że słowa są nieważne, nie wyrażają uczuć, to tylko suche komunikaty, które przekazują jakieś znaczenie. To właśnie te gesty, spojrzenia, moje łzy i jego piosenka, to wszystko było najpiękniejszym miłosnym poematem, jaki kiedykolwiek został stworzony, a my, dwoje poetów, tkaliśmy kolejne wersy, które miały idealny rytm bicia naszych serc, cudowne słowa ciepła jego dłoni, które objęły mnie w talii i delikatnie przyciągnęły do męskiego ciała. Przycisnęłam go do siebie z całej siły.

– Dziękuję… – szepnęłam, a moje usta musnęły jego obnażony obojczyk.

Dotknął mojej brody i podniósł moją głowę, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy. Patrzył w skupieniu. Jego ogromne źrenice zdradzały emocje, które tłumił w sobie. Przysunął się tak blisko, że dotykał swoim nosem mojego. Wstrzymałam oddech. Widziałam już tylko jego płonące niebieskim płomieniem, migdałowe oczy.

– Nie wytrzymam – wyszeptał.

Jego miękkie usta przylgnęły do moich. Czekał na moją reakcję, jednak byłam niczym sparaliżowana. Poczułam jak powolnie, czubkiem języka zwilża moją dolną wargę. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, który pozwolił zniknąć otępieniu. Zaczęłam smakować jego usta, a on, coraz pewniej i namiętniej, wpijał się w moje. Nie przerywając pocałunku, odkręcił się i oparł mnie plecami o pianino. Całowałam go i gładziłam jego włosy, ramiona, plecy, dotykałam jego ciepłej skóry, kiedy on biodrami mocno przypierał mnie do lakierowanego drewna. Ramiona Louisa oplotły mnie z obu stron. Trzymał mnie pewnie w swoich objęciach, gdy czułam, jak pod wpływem jego niekończących się pocałunków i zapachu cytrusowej lawendy, miękną mi nogi. To był zdecydowanie najwspanialszy pocałunek w moim życiu. Całowałam i przygryzałam jego usta, brakowało mi oddechu, a jego wilgotny język był moim tlenem, tonęłam w błogim uczuciu spełnienia, a jedyna myśl, jaka tłukła się w mojej głowie, była o tym, jak zatrzymać ten moment, jak smakować go nieustannie więcej, i więcej. I gdy już niemal zemdlałam ze szczęścia i rozkoszy, on odsunął swoje usta od moich, jednak zaledwie na centymetr.

– Kocham cię, Miley – powiedział, z trudem łapiąc oddech.

– Kocham cię, Lou. – Pod wpływem emocji niemal krzyknęłam. – Boże, tak bardzo cię kocham…

Znów całował moje usta, by po chwili przesunąć swój język, wzdłuż linii mojej szczęki, na szyję i obojczyk. Jego wargi przesuwały się po moim dekolcie, nie omijając ani milimetra skóry. Żeby nie upaść, cały ciężar ciała przeniosłam na pianino. Jego ręce pewnie wsunęły się pod moją bluzkę i zaczęły gładzić moje nagie plecy i brzuch. Wiedziałam, co się za chwilę wydarzy, wiedziałam, że zaraz będziemy się kochać, a ta myśl podniecała mnie i przerażała na raz. Pragnęłam go, chciałam tego. Chciałam pieścić jego ciało, dotykać go, całować, poczuć jego miłość. Mimo to bałam się, cholernie się bałam, zrobić to z Louisem. Przerażała mnie jego perfekcyjność, przerażała mnie myśl, że go zawiodę, ale najbardziej przerażające było nagłe pojawienie się Eleanor w mojej głowie. Nie dość, że miałam uprawiać seks z chłopakiem, który ma dziewczynę, to w dodatku TAKĄ dziewczynę. Każdego dnia sypiał z boginią o ciele modelki, więc jak ja, ze swoimi ułomnościami i krągłościami, miałam się teraz przed nim rozebrać? Nim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, ciepłe dłonie Louisa pewnym ruchem zdjęły ze mnie bluzkę, która wylądowała na podłodze. Zaraz potem ściągnął koszulkę również z siebie i dalej całował moje ciało. Byłam tak podniecona i tak bardzo go pragnęłam, że zaczęłam dotykać jego obnażonego torsu, badać opuszkami palców każdy jego mięsień, chwytać go, jakbym chciała zatrzymać jakąś część jego tylko dla siebie, a wszystkie lęki i obawy zniknęły w jednej chwili. Byłam tylko ja i on, moja miłość, której pragnęłam jak niczego innego na świecie. Jednak ten stan nie trwał długo. Momentalnie w mojej głowie pojawił się kolejny obraz – Zayn.

– Louis, zaczekaj – powiedziałam, dysząc z emocji. Chciałam się odsunąć, ale kompletnie zapomniałam, że jestem przyparta całym ciałem do pianina, więc jedynie odwróciłam głowę. – Muszę ci coś powiedzieć – dodałam nieco spokojniejszym tonem.

– Nie teraz… – zamruczał i zaczął podgryzać płatek mojego ucha.

– Proszę, to ważne.

Odsunął się o krok wyraźnie niezadowolony.

– Mam się ubrać? – zapytał już z lekkim uśmiechem na ustach.

Nie odpowiedziałam, on również nie wykonał żadnego ruchu. Czekał. Chciałam być wobec niego fair i powiedzieć mu o wszystkim, co zaszło między mną a jego przyjacielem. Nie potrafiłam znaleźć słów, ale w takiej sytuacji obnażona prawda wydała mi się najlepszą i, w zasadzie jedyną, możliwością.

– Spałam z Zaynem – rzuciłam na jednym tchu, wbijając wzrok w podłogę ze wstydu i zażenowania. – Powinieneś wiedzieć.

Louis nadal stał w bezruchu. Czekałam na jego reakcję, ale on jedynie wpatrywał się we mnie tak samo, jak przed chwilą. Nic nie zrobił, nic nie powiedział. Dalej czekał? Nie wiem, ale ja już nie miałam mu nic więcej do powiedzenia.

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział XXIII


– Jak się masz? – zapytał i położył dłoń na moim ramieniu.

Zadrżałam na całym ciele, jakby potraktował mnie paralizatorem. Wciąż miałam wrażenie, że śnię. Nie wiedziałam nawet, że najgorszy szok jeszcze przede mną.

– Taaa daaaaa! – Zza rogu wyskoczyła Cassie i rozłożyła ręce jak asystentka akrobaty w cyrku.

W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to jest ta sama Cassie, którą widziałam ponad pół roku temu. Miała wyprostowane, ognistoczerwone włosy, dwa kolczyki w dolnej wardze, taką samą skórzaną kurtkę jak Sam, a jej powieki pokryte były grubą warstwą czarnego cienia. Ze swoimi naturalnie delikatnymi, dziecięcymi rysami w otoczeniu takich „upiększeń” wyglądała tragicznie. Jak dziecko przebrane na bal przebierańców za gwiazdę rocka.

– Coś ty taka sztywna, jakbyś miała kij w dupie? – zapytała angielszczyzną z perwersyjnie brytyjskim akcentem i przyjacielsko szturchnęła mnie w ramię.

– Przepraszam, ja… Ja po prostu… jestem… Jestem w szoku – wyjąkałam.

Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie i weszli do środka bez zaproszenia. Cass zamknęła drzwi, Sam przytulił mnie mocno do siebie. Od razu w moje nozdrza uderzył znajomy zapach, który towarzyszył mi przez tyle lat, od urodzenia. Wzięłam głęboki wdech i poczułam się, jakbym nabrała w płuca wody. Tonęłam w jego ramionach.

– Ej, mała, nie mdlej mi tutaj. – Roześmiał się i przycisnął mnie mocniej do siebie.

Faktycznie poczułam jak uginają się pode mną nogi i odmawiają mi posłuszeństwa. Gdyby Sam nie przyciskał mnie do siebie z taką siłą, naprawdę upadłabym już na podłogę. Kątem oka zauważyłam, jak Cassie mierzy się wzrokiem z Louisem. Gdy tylko otworzyłam drzwi, stanął w progu kuchni i oparł się o futrynę, dokładnie tak samo, jak wczoraj, kiedy powitałam Zayna. Bez słowa przyglądał się całej tej scenie, ale jego spojrzenie rzucało gromy. Dokładnie tak, jak spojrzenie Cass, która błyskawice z oczy sypała raz na Louisa, raz na Sama niezadowolona, że wita mnie z taką czułością.

– Co wy tu robicie? – zapytałam i delikatnie wyswobodziłam się z objęć Samuela.

– Porywamy cię! – krzyknęła moja była przyjaciółka i podeszła ucałować mnie w policzek. – A tak serio, to nie chciałabyś wrócić z nami? Chociaż na trochę, hm? – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam błysk starej, dobrej, miłej Cassandry.

– A co to za pedzio? – Sam wskazał palcem na Louisa, jakby dopiero go zauważył.

– Sammy, proszę cię, daj spokój… – powiedziałam na jednym tchu i gdy tylko moje własne słowa zadźwięczały mi w uszach, gorzko tego pożałowałam.

Dlaczego do chłopaka, który nie odezwał się do mnie przez pół roku i nawet nie zainteresował tym, czy żyję i mam co jeść, a wcześniej, po spędzeniu razem całego życia i długotrwałym romansie, wyrzucił mnie na zbity pysk z domu, mówiłam tak słodkim tonem, nazywając go ‘Sammym’?

– Masz prywatnego pedała stylistę? – zaśmiał się z pogardą.

Louis nawet nie drgnął. Stał dokładnie tak samo jak wcześniej, ale jego zaciśnięte pięści zdradzały wzbierającą w nim złość. Mimo to pozostał bez ruchu. Wyglądał jak postać z Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Powinnam zareagować, podejść do Sama i powiedzieć mu w kilku ostrych słowach, gdzie mam jego zdanie na temat Louisa i co myślę o takim zachowaniu albo najzwyczajniej w świecie dać mu w twarz, ale nie potrafiłam. Nie byłam zdolna do najmniejszego gestu sprzeciwu. W kilka sekund obrosłam korą i zamieniłam się w stary dąb. Wobec Sama byłam kompletnie bezsilna.

– Daj mu spokój. – Wydawało mi się, że Cassie próbuje uratować sytuację i odetchnęłam z ulgą. – Trochę tolerancji, ja nie mam nic do pedałów – dokończyła, a ja westchnęłam trochę zbyt głośno, niż zamierzałam.

Wtedy nagle Cass zatrzymała się na środku pokoju i stanęła jak wryta. Zdezorientowany Sam spoglądał raz na mnie, raz na nią, jednak ja podążyłam za jej spojrzeniem i wiedziałam doskonale, co takiego zauważyła. Pianino. Widok instrumentu wciąż uderzał w jej czułe struny gdzieś w środku. Podeszła powoli i dotknęła klawiatury z takim wdziękiem i uwielbieniem, jakby dotykała największej świętości. Louis drgnął i nabrał powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale porozumiewawczo skinęłam do niego głową i puściłam mu oko. Odprężył się. Zaufał mi.

Cassandra usiadła przy klawiaturze i po chwili całe pomieszczenie wypełniły piękne, czyste dźwięki. Stanęłam tuż obok niej. Grała „Fantazję d-moll” Mozarta. Jej drobne palce wirowały nad klawiszami, a w powietrzu rozpływała się spokojna, kojąca melodia. Patrzyłam na nią i nie potrafiłam zrozumieć własnych uczuć. Z jednej strony wyglądała potwornie i czułam do niej niewysłowiony żal, z drugiej nie mogłam pogodzić się ze śmiercią starej Cass, którą tak bardzo kochałam i która objawiała się właśnie w takich drobnych gestach. Mozarta kochała moja Cassie. Ta nowa umiała tylko przeklinać i ściągać majtki przed Samem.

Czerwone włosy zwiewnie fruwały nad pianinem, gdy drobna dziewczyna machała w skupieniu głową, akcentując jeszcze mocniej wygrywane tony. Jej skórzana kurtka rozchyliła się na boki i wychwyciłam spojrzeniem opatulone oliwkowozielonym swetrem ciało. Ciało zaokrąglone, subtelnie uwypuklone, zmienione. Cassie od urodzenia była szczupła i miała problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi. Ile i czego by nie jadła, zawsze chudła. Niemożliwe, żeby nagle przytyła i to w tak absurdalny sposób. Nie mogłam oszukiwać sama siebie i musiałam wyznać w myślach przed sobą szokującą prawdę – Cassie była w ciąży.

Ktoś delikatnie i dyskretnie pogładził mnie po udzie. Odkręciłam się. Sam stał tuż obok i przyglądał się mojej twarzy. Dokładnie wiedział, co zauważyłam i co dzieje się w mojej głowie. Znał mnie od urodzenia, potrafił czytać z moich oczu jak z otwartej księgi. Nawet nie starałam się tuszować przed nim swoich emocji. On po prostu wiedział.

– Pomogę ci – powiedział do Cassie i przycisnął kilka losowych klawiszy, zakłócając jej grę.

Nie rozumiałam, po co to robi. Czemu nie chciał, żeby Cass dalej grała? Stanął za nią i przez jej ramię „dogrywał” losowe dźwięki.

– Nie dotykaj tego. – Louis pojawił się znikąd tuż za moimi plecami.

Przestraszona jego nagłą obecnością, drgnęłam. Niebieskie oczy płonęły gniewem. Nienawidził jak ktoś nieproszony dotykał jego pianina. Nie był na mnie zły za niegdysiejsze „Kurki trzy” tylko dlatego, że odstawiłam cudowny kabaret i dotykałam klawiszy, jak to powiedział, ‘z kobiecą subtelnością’. Ale to była jego prywatna świętość i wiedziałam, że prędzej pozwoliłby dać sobie w twarz niż dotykać w taki sposób ten instrument.

– Ojojoj… – Sam uśmiechnął się tak paskudnie, że wyglądał jak najbardziej czarny charakter z gangsterskiego filmu. – A bo co mi zrobisz?

Jedną ręką odsunął Cassie od klawiatury, jakby była namolnym psiakiem, który chce się bawić, kiedy pan jest akurat zajęty. Posłusznie wstała i dała krok do tyłu. Sam pochylił się nad pianinem i zaczął wciskać każdy klawisz po kolei, patrząc Louisowi prosto w oczy. Usłyszałam jak chłopak koło mnie zgrzytnął zaciśniętymi ze złości zębami.

– Powiedziałem nie dotykaj tego – wycedził, niemal drżąc z nienawiści.

Sam raptownie oparł się obiema rękami o klawiaturę. Jego gęste, kręcone włosy gwałtownie opadły na twarz. Pianino jęknęło wieloma dźwiękami.

– Nie dotykaj, skurwielu! – wykrzyknął Louis z takim gniewem, że odruchowo cofnęłam się do tyłu. Jego głos drżał.

W jednej chwili podbiegł do Samuela i z całej siły odepchnął go od instrumentu. Sam zachwiał się, wyprostował i bez chwili zawahania uderzył Louisa z całej siły pięścią w twarz. Wszystko trwało zaledwie sekundę.

– Boże, Lou! – krzyknęłam i pochyliłam się nad chłopakiem.

Leżał na podłodze, zalał się krwią. Chyba lekko go zamroczyło, bo dopiero po momencie otworzył oczy i podniósł głowę. Dotknęłam jego policzka. Słonordzawy zapach krwi uderzył w moje nozdrza. Czerwone krople obficie ściekały po jego brodzie. Zobaczyłam, że moja ręka drży. W jednej chwili powróciło do mnie znane, jednak zapomniane uczucie – coś we mnie pękło. Patrzyłam na zakrwawionego Louisa, moją drżącą dłoń, spadające na podłogę z mojej twarzy łzy. Wstałam. Coś we mnie pękło. Jakaś zbyt mocno naprężona struna właśnie gwałtownie trzasnęła. Wewnętrzna sprężynka nakręcona do granic możliwości strzeliła z ogłuszającym trzaskiem. Tak, coś we mnie pękło.

– Wypierdalaj! – krzyknęłam. – Wypierdalaj, słyszysz?! – wydarłam się z tak przerażającą siłą, że momentalnie zdarłam sobie gardło.

Samuel zaczął iść w moją stronę. Dałam krok do tyłu i z nienawiścią w oczach wpatrywałam się prosto w jego barczystą postać. Przybliżał się do mnie niczym lew na polowaniu, a ja, równie ostrożnie, odsuwałam się. W końcu moje plecy zderzyły się ze ścianą. Sam nabrałam pewności siebie i zdecydowanym krokiem podszedł do mnie. Nagle złapał mnie w pół. Próbowałam się wyrwać z jego objęć, jednak żelazny uścisk ani drgnął. Z całej siły zaczęłam uderzać pięściami w jego barki.

– Puść mnie, psychopato! – wrzeszczałam.

Złapał mnie za nadgarstki i całym ciałem przygwoździł do ściany. Tak właśnie rozpoczynają się sceny brutalnych gwałtów na filmach. Zaczęłam się go bać. Nie miałam szans jakkolwiek uwolnić się spod ciężaru jego ciała. Stałam jak sparaliżowana. Czułam, że cała drżę. Jego loki przykryły moją twarz. Niemal poczułam na policzku delikatny uśmiech przyrodniego brata. Pochylił się i delikatnie dotknął wargami mojej szyi. Zadrżałam. Wiem, że to poczuł, w końcu przylegał do mnie całym sobą. Poczułam na skórze, na której wciąż spoczywały jego usta, że się uśmiecha. Przesunął czubkiem języka wzdłuż linii mojej szczęki, aż do miejsca za uchem.

– Przepraszam – szeptał tak cicho, że był ledwo słyszalny nawet dla mnie. – Wiesz, że jestem zazdrośnikiem. Zupełnie jak ty. – Zamilkł na kilka sekund. – Tęsknisz. Nie rób scen i wróć do mnie. Jestem skurwysynem, ale wciąż cię kocham. – Pocałował płatek mojego ucha i gwałtownie, jakby nagle wstąpiła w niego inna osoba, odsunął się ode mnie pewnym ruchem.

Wydawało mi się, jak gdyby cała ta scena trwała długie minuty. Dopiero teraz zorientowałam się, że to wszystko wydarzyło się w zaledwie kilkanaście sekund. Zdezorientowana Cassie stała już przy drzwiach. On grał przed nią. Nie chciał, żeby wiedziała o tym, co nas łączyło. Udawał, że chciał mnie nastraszyć i powiedział mi coś niemiłego. W mgnieniu oka opuścił mnie cały strach, a do skroni uderzyła kolejna fala złości. Byłam maksymalnie wkurwiona, chciałam rozerwać Sama na strzępy za to, co zrobił Louisowi, za jego tanie gierki i manipulacje. Doprowadził mnie do furii.

– Co tu jeszcze robisz? Masz wypierdalać, czegoś nie zrozumiałeś? – mówiłam zirytowana do granic wytrzymałości.

– Jesteś żałosna. – W głosie Cassie dźwięczała pogarda.

Otworzyła drzwi, jakby już miała wyjść, jednak Sam ani drgnął. Patrzył na mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam zinterpretować. Nie byłam w stanie ocenić czy jest zły, smutny, zirytowany, wesoły. Po prostu patrzył.

– Chodźmy. – Cassandra ponagliła go.

– Wynoś się. Ty i ta twoja kurwa też. – Machnęłam głową w kierunku drzwi.

Widziałam jak drgnął i już chciał ruszyć do wyjścia, jednak zastygł jak posąg. Nie wypowiedział ani słowa, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że Cassie za jego plecami nie może zobaczyć, jak porusza ustami. Jego wargi bezdźwięcznie poruszyły się, niemo wypowiadając: „Czekam”. Odkręcił się i bez słowa wyszedł. Nie zatrzymał się, nie obejrzał. Drzwi już prawie zamknęły się za ich plecami, gdy przez szczelinę koło futryny wysunęła się ręka Cassie pokazująca mi środkowy palec. Za chwilę dało się słyszeć głośne uderzenie drzwiami i dziewczęcy śmiech na klatce schodowej. Potem drugie uderzenie drzwiami, tuż obok mnie, aż przestraszona drgnęłam. Louis poszedł do łazienki doprowadzić się do porządku. Nagle przypomniałam sobie o jego istnieniu. Zapaliłam papierosa.

Gdy wyszedł, krew była już tylko na kołnierzyku jego koszuli. Lewą stronę twarzy miał zaczerwienioną i opuchniętą. Niemal podbiegłam do niego.

– Wszystko w porządku? – zapytałam najgłupiej w świecie.

– Tak – odpowiedział sucho.

Był zamyślony, nie patrzył na mnie, tylko w jakiś punkt za moimi plecami. Jego mina wyrażała jedynie gniew i upokorzenie. Chciałam mu jakoś pomóc, ale kompletnie nie wiedziałam, co mogę zrobić. To była moja wina. To przeze mnie ucierpiało jego pianino, twarz, a przede wszystkim honor.

– Przepraszam, ja wiem, że to…

– Nie przepraszaj. – Przerwał mi w półsłowie równie oschłym tonem jak wcześniej. – Chciałbym, żebyś już poszła – dodał, wciąż badając wzrokiem ścianę.

– Nie gniewaj się. Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam i za późno ugryzłam się w język.

Nie dość, że dostał przeze mnie w mordę od mojego byłego, to jeszcze robię z niego ofiarę i łajzę, pytając czy mu pomóc. Zapytałam gorzej niż dziecko, jakbym nie znała się na mężczyznach.

– Nie gniewam się, ale chcę zostać sam.

– Na pewno? Jak chcesz to możemy pogadać, zapalić… – Rzucałam ostatnie koła ratunkowe.

– Idź już.

Podeszłam do niego na palcach i delikatnie cmoknęłam go w obolały policzek. Wyszłam bez słowa. Gdy otwierałam drzwi swojego mieszkania, zauważyłam, że na ręce kapią mi łzy.

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział XXII


Zbiorowe zamartwianie się nie trwało długo, bo zaledwie po kilkunastu minutach od ostatniej rozgrywki rozległo się pukanie do drzwi. Louis akurat wyszedł opróżnić popielniczkę, więc bez namysłu, przyzwyczajona, że jestem u niego już niemal domownikiem, poszłam otworzyć. Zayn miał czerwone od mrozu policzki, a jego kruczoczarne włosy pokryła warstwa gęstego, sypkiego śniegu. Minął mnie bez żadnego przywitania i stanął w przedpokoju. Rozległy się okrzyki ulgi połączone z wyrzutami. A ja dalej stałam jak wryta, nie mogąc zrozumieć, dlaczego mnie olał.

– Co to miało być? – zapytałam z wyrzutem i odkręciłam się na pięcie w kierunku całej reszty.

Zayn zdążył przez ten czas zdjąć buty i kurtkę. Stał na środku pokoju w seledynowej koszulce z wielkim, rysunkowym kurczakiem na piersi i strzepywał roztapiający się śnieg z mokrych włosów. Do tej pory nie przywitał się z nikim, nie powiedział nawet słowa. Stanął wyprostowany i spojrzał prosto na mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy dosłownie w jedną sekundą niemal skoczył na mnie, przyłożył mi obie zmarznięte dłonie do policzków i równie gwałtownie przycisnął swoje czerwone, chłodne usta do moich. Jego język natychmiastowo wśliznął się w moje usta, a ja, oniemiała, zareagowałam odruchowo. Objęłam go za kark i przyciągnęłam mocno do siebie. Czułam jak miękną mi nogi. Zayn całował mnie z taką namiętnością, że przez chwilę bałam się, że zabraknie mi oddechu i zemdleję z braku tlenu. W końcu odsunął się i spojrzał mi prosto w oczy, jednak mój wzrok powędrował gdzieś ponad jego ramieniem, gdzie wewnątrz pokoju stał niebieskooki chłopak z pustą popielniczką w lewej ręce i zaciśniętymi z całych sił ustami w nerwowym grymasie.

– Mils, muszę ci coś powiedzieć – wydyszał, jakby przed chwilą skończył biec maraton.

– Niewątpliwie… – bąknęłam zmieszana, wodząc wzrokiem po zszokowanych minach ludzi stojących za jego plecami.

– Przepraszam, że nie przyszedłem na czas. Sorry, byłem na policji, przesłuchiwali mnie. – Po jego minie widać było, że stara się powiedzieć wszystko jak najkrócej i najbardziej zrozumiale, jednak gubi się we własnych myślach i nie wie jak ubrać wydarzenia w zdania. – Rozładowała mi się komórka, pewnie dzwoniłaś, ładowałem ją rano, pieprzony grat…

– Czemu byłeś na komendzie? – zapytałam, sprowadzając go z powrotem na dobre tory.

– Pojechałem wieczorem do wujka, wiesz, on teraz handluje drzewkami, bo okres przedświąteczny, no i pojechałem do niego, żeby mu pomóc pakować te choiny, w ogóle to pokłułem się cały tymi igłami…

– Zayn, kurwa! Co się stało?! – Puściły mi nerwy.

– Sorka, Mils, nie przeklinaj. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale…

Zapadła niezręczna chwila milczenia. Chłopak oglądał swoje stopy i czekał, aż podadzą mu odpowiednie słowa, inni przyglądali się całej tej scenie jak publiczność w teatrze.

– Dziś w nocy ktoś podpalił twój dom.

Czułam, że moje wargi zaczynają lekko drżeć. Eleanor głośno westchnęła z przerażenia i zasłoniła ręką usta. Louis nerwowo wodził wzrokiem od Zayna do mnie i z powrotem, jakby nie chciał stracić ani sekundy z widoku jego i mojej twarzy. To on odezwał się pierwszy, przerywając przerażającą ciszę wiszącą w powietrzu.

– Ugaszono pożar? – Ton jego głosu mroził powietrze.

– Wszystko spłonęło – odpowiedział Zayn. Nawet nie odkręcił wzroku w stronę Louisa, wciąż patrzył na mnie. – Nic się nie stało, to tylko chałupa. – Przyciągnął mnie do siebie i czule objął.

Może jestem szalona, ale w tamtej chwili nie pomyślałam o tym, że straciłam jedyne miejsce zamieszkania, które należało do mnie, że prześladuje mnie podpalacz zamachowiec, który szukał mnie do skutku i przyleciał za mną z samej północy Wielkiej Brytanii, że bez odrobiny szczęścia, byłabym już śmierdzącym węgielkiem lecz jedyną myślą w mojej głowie było to, że… teraz wszyscy już na pewno myślą, że Zayn to mój chłopak. Nie mogłam uwierzyć, że mój mózg mi to robi, w takiej chwili! A może zadziałał mechanizm psychologicznego wyparcia i podświadomie broniłam się przed okrutną prawdą?

– Jeśli pozwolisz, to pójdę jutro z tobą na policję. Nie powinnaś być teraz sama. – Czyjaś chłodna ręka dotknęła mojego ramienia. To była Eleanor. Nawet w takiej chwili zachowywała się z klasą. Z jednej strony jej propozycja wywołała we mnie oburzenie, bo ostatnie czego było mi trzeba, to jej litość i współczucie, ale z drugiej strony podziwiałam ją za tę klasę i bycie stuprocentową damą nawet na popijawie z kryminalną historią w tle.

Nie mówiłam nic. Wszystko działo się jakby obok mnie, jak gdybym była duchem i przypatrywała się wszystkiemu z boku. Nawet nie zauważyłam, kiedy Mały Książę z Liamem wyszli odprowadzić Natalie i Eleanor. Ktoś coś do mnie mówił, ktoś kładł mi rękę na ramieniu, ktoś całował mnie w policzek, ktoś inny podawał mi papierosa i lampkę wina. A nie było mi nawet smutno. Nie czułam nic, kompletne zobojętnienie. Patrzyłam rybimi oczami na ludzi przechodzących koło mnie i myślałam, że tak właśnie patrzą psy – niby wszystko widziałam, niby znałam te twarze i rozumiałam, że chodzą po pokoju, ale kompletnie nie wiedziałam po co, dlaczego i o czym rozmawiają.




* * *



Całą noc nie zmrużyłam oka. Nie męczyły mnie żadne złe myśli, czarne nastroje, nic z tych rzeczy. W głowie miałam zupełną pustkę, ale mimo to po prostu nie potrafiłam odpłynąć w sen. Wciąż bezsilnie przewracałam się z boku na bok i co jakiś czas wstawałam, żeby wypić szklankę wody, jakby była magicznym lekarstwem nasennym. Gdy w końcu udało mi się zasnąć, był już słoneczny, mroźny ranek, a z kuchni dobiegał zapach smażonej jajecznicy na boczku. Hanna nuciła pod nosem starą, francuską piosenkę. Pamiętam dobrze, bo śniłam tę melodię. Szłam przez ogromne, puste lotnisko. Była zimna noc, widziałam przed nosem swój oddech, który marznącą mgiełką osiadał na moich włosach. Słyszałam jedynie odbijające się ze wszystkich stron echo moich kroków i tę piosenkę, która dobiegała nie wiadomo skąd. Postanowiłam za wszelką cenę odnaleźć kobietę, która śpiewa. Mijałam kolejne, opuszczone bramki kontrolne. Głos się nasilał, słowa stawały się wyraźne. Tu m'as privé de tous mes chants śpiewała mała dziewczynka, siedząca tuż przy wejściu na płytę lotniska. Chciałam zapytać, co robi tutaj sama o tej porze, jednak gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam swoją twarz. Kilkuletnia Miley otworzyła szeroko buzię, tu m'as vidé de tous mes mots, a jej oczy błyszczały w półmroku jak ślepka zwierzęcia.

Gdy obudziłam się, było już późne popołudnie. Za oknem sypał gęsty śnieg. Uliczne latarnie świeciły bladym światłem, które wpadało przez okno do mojego pokoju, malując delikatne, wyblakłe pasy na ścianie. Była niedziela. Hanna wyszła do kościoła na wieczorne nabożeństwo. Poszłam podgrzać sobie obiad i zajrzałam do pokoju Harrego, który pisał maila z laptopem na kolanach i jednym okiem oglądał w telewizji wywiad z Keithem Richardsem.

– Czy tylko ja dziwię się, że on jeszcze żyje? – zapytał, gdy tylko zobaczył mnie w progu.

– A kto to jest? – zapytałam zupełnie dla zgrywu i zrobiłam głupią minę, żeby nadać temu autentyczności.

Mały Książę westchnął. Złapał się na haczyk.

– Oj, dobra, dobra, żartowałam – krzyczałam już z kuchni, wyciągając z mikrofalówki pulpety z sosem – przecież wiem, że Bruce Springsteen! – Ledwo skończyłam mówić, szybko włożyłam sobie kawałek mięsnej kulki do ust, żeby nie zaśmiać się w głos. Książę nie odpowiedział. Chyba na tę chwilę umarł.

Wysłałam Louisowi sms-a, żeby upewnić się, że jest w domu. Sam, oczywiście. Gdy tylko dostałam odpowiedź, byłam pod jego drzwiami szybciej niż raport dostarczonej wiadomości na jego wyświetlaczu.

– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską w głosie.

Miał na sobie beżowe spodnie i błękitną koszulę w delikatną, czarną kratkę. Jego oczy, przy tym zestawieniu kolorystycznym, były cudownie podkreślone i niemal lśniły lazurową łuną. Uśmiechnął się delikatnie i nerwowo przeczesał palcami idealnie ułożone włosy. Był wtedy najpiękniejszym mężczyzną na świecie, gwarantuję.

– Tak, dziękuję. – Odwzajemniłam uśmiech i poczułam, że mój przełyk zamienia się w pustynie. – Ale kawa sprawi, że będzie jeszcze lepiej – wyskrzeczałam z zaciśniętym gardłem i poczułam się zła na siebie, że znowu nie potrafię ukryć tego, jak działa na mnie Louis.

– Jak sobie życzysz, pani. – Zalotnie uniósł do góry jedną brew. – Proszę usiąść, zaraz podamy. – Pogłaskał mnie delikatnie po włosach i nim zdążyłam przedłużyć tę chwilę, już zniknął za rogiem w kuchni.

Usiadłam przy stoliku, na którym leżała sterta świeżo sprawdzonych klasówek z matematyki. Z ciekawości wzięłam pierwszą z brzegu. Uczennica o słodkim imieniu Holly Peacock dostała D. Spojrzałam na pierwsze zadanie, w którym napisała „trujkont ruwnoboczny” i poczułam jak krew odpływa mi z mózgu. Nie obchodziło mnie czy jest dyslektyczką czy dysczymkolwiek – najciszej jak tylko potrafiłam, podniosłam ze stołu czerwony długopis i wielkimi literami poprawiłam błędy. Odłożyłam kartkę. Zawahałam się chwilę i podniosłam ją z powrotem. Przy ocenie dostawiłam minus i w końcu poczułam, że spełniłam swoją misję.

Gdy już miałam zapalić triumfalnego papierosa, ktoś zapukał do drzwi.

– Otworzyć? – krzyknęłam do Louisa.

– Otwórz, to pewnie twój Zayn szuka swojej zguby – odkrzyknął, a w jego głosie słyszałam wibrujące szyderstwo.

– On nie jest mój – wymamrotałam pod nosem jak karcone dziecko i otworzyłam drzwi.

W szoku cofnęłam się o krok do tyłu. Byłam pewna, że zwariowałam. Miałam halucynacje, schizofreniczne urojenia, które wydawały mi się tak bardzo realne, że nawet czułam chłód topniejącego śniegu na ich postaci. Przerażona niekontrolowanie przyłożyłam rękę do ust, jak aktorzy na filmach na widok zmasakrowanych zwłok. Moje chore majaki były barczystym mężczyzną w skórzanej kurtce i spodniach do jazdy na motorze. Jego długie, mocno kręcone włosy, spływały po jego torsie. Wyglądał jak Slash w latach osiemdziesiątych po wykorzystaniu dziesięciu karnetów na siłownie. Wpatrywał się prosto we mnie czarnymi jak noc oczami i milczał z powagą na twarzy. Znałam go doskonale i wiedziałam, że rozsmakowuje się w widoku mojej zszokowanej miny, chce zapamiętać ten obraz, uchwycić ten moment lustrzanką w swoim mózgu. Dokładnie takiej reakcji oczekiwał, wszystko przebiegło zgodnie z jego scenariuszem. W końcu pozwolił sobie na delikatny uśmiech triumfu. Miliony razy odtwarzałam tę scenę w swojej głowie – stoję z jedną ręką przyciśniętą do ust, drugą trzymam się futryny, a przede mną Samuel wzrokiem przewierca każdą komórkę mojego ciała na wylot.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział XXI


Nie ukrywam, że po tej nocy u Louisa nasza relacja zdecydowanie się oziębiła. Nie mieliśmy już tak częstego kontaktu jak wcześniej. Szczerze mówiąc, to całkowicie z mojej winy. Im dłużej rozmyślałam nad tamtymi wydarzeniami, tym bardziej było mi wstyd. Wcale nie czułam się upokorzona, jak to prorokował Louis. Jedyne uczucie, jakie wypełniało mnie po brzegi, to był piekący wstyd połączony z poczuciem, że moje ostatnie nadzieje na jakąkolwiek głębszą relację z sąsiadem zgasły. Jednak najgorsze ze wszystkich myśli przychodziły do mnie nocami, gdy nie mogłam zasnąć, buszowały w moim mózgu, dokonując brutalnego samosądu i zmuszały do mentalnego samobiczowania. Nie mogłam uwierzyć w to, że pocałowałam zajętego faceta, a nawet miałam ochotę się z nim przespać. Podłości temu wszystkiemu dodaje fakt, że to w końcu mój serdeczny przyjaciel, na którym zawsze mogłam polegać, który zawsze poprawiał mi humor i był wtedy, kiedy powinien, gotowy do wysłuchania, wsparcia i użyczenia ramienia do płaczu. Chociaż z Eleanor nie byłam w aż tak bliskich relacjach, to sam fakt, iż ją znam i jest moją – chociażby i dalszą, ale nadal – koleżanką, stawiał mnie w tak parszywie złym świetle, że na samą myśl o tym czułam wstręt do samej siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, co we mnie wstąpiło. To Louis działał na mnie w ten sposób. Przy nim traciłam kontrolę, rozum, zmysły, stawałam się drugą sobą, która pragnęła tylko jego i nie liczyła się z niczym więcej. I chociaż czułam kłujące w środku wyrzuty sumienia, to wspomnienie ciepłych warg Louisa za każdym razem działało jak balsam na rany.

Nastał grudzień, niezwykle słoneczny i śnieżny. „Last Christmas” w radiu, świąteczna reklama Coca-Coli, w witrynach sklepowych Mikołaje i bałwany, na chodnikach staruszki handlujące jemiołą. Zostały dwa tygodnie do Wigilii. Pierwszej Wigilii, którą miałam spędzić u obcych ludzi. Chociaż nie, to nie tak. To miał być mój pierwszy dwudziesty czwarty grudnia bez Wigilii – w końcu Zayn był muzułmaninem i zaoferował się, że spędzimy świąteczny okres razem. Byliśmy poza marginesem tego społeczeństwa, nie dla nas były pachnące choinki i prezenty z czerwonymi kokardami. Ale przynajmniej byliśmy w tym razem.

W firmie wszyscy przeżywali przedświąteczne urwanie głowy. Wszyscy poza mną. Nowiutkie katalogi ze specjalną ofertą świąteczną od dawna już zachwycały klientów moimi malowniczymi, poetyckimi opisami kompozycji zapachowych. Nie miałam nic do roboty. Dostałam wolne. Podobnie jak Louis, który miał szkolną przerwę świąteczną. Tak samo Zayn, tyle że z pozycji studenta. Jedynie Mały Książę pracował od świtu do zmierzchu, więc któregoś dnia wspólnie postanowiliśmy mu to wynagrodzić, organizując małą domówkę u Louisa. Żadna dzika impreza, nic z tych rzeczy. Wino, cynamonowe ciasteczka, muzyka retro, miła, przedświąteczna atmosfera, wszystko, żeby nam Hazz z braku odstresowania nie dostał nerwicy. W głębi serca była to dla mnie też impreza pożegnalna – dwa dni później Louis wyjeżdżał z Eleanor do jej rodziców do Manchesteru na cały okres świąt. Mimo że stosunki między nami były nieco dziwne, nie potrafiłam wyobrazić sobie dnia, w którym nie zobaczę jego iście dziecięcego uśmiechu. Czułam, że jestem od niego uzależniona.

¬– Miley, mogłabyś mi pomóc z krojeniem ciasta? – zapytał Louis. Jako pomoc kuchenną mógł wybrać równie dobrze swoją kobietę albo Natalie, jednak musiało paść na mnie.

– Oczywiście – odpowiedziałam mimo woli nieco kokieteryjnie i zniknęliśmy w kuchni odprowadzeni wzrokiem wszystkich znajomych.

Gdy tylko zostaliśmy sami poczułam się troszeczkę skrępowana. Nie wiem czemu, ale miałam przeczucie, że Louis chce ze mną o czymś poważnie porozmawiać, złożyć jakieś wyznanie, że tej nocy wydarzy się coś szczególnego. Albo to było przeczucie, albo podświadome pragnienie, jednak co by to nie było i tak powodowało moje zdenerwowanie. Bez chwili zawahania, nie oglądając się nawet na mojego towarzysza, wzięłam do ręki nóż i zaczęłam kroić babkę z żurawiną. Nie zerkanie w jego kierunku tego wieczoru wymagałoby opanowania mnicha z klasztoru Shaolin. Louis wyglądał cholernie seksownie, a jego dobry humor jednoznacznie wskazywał, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Miał na sobie błękitną koszulę, idealnie podkreślającą jego kolor oczu, które teraz wyglądały niczym u psa husky, obcisłe, czarne jeansy, artystyczny nieład na głowie, układany zapewne dziesiątki minut. Do tego ten pociągający zapach i powalający uśmiech na twarzy, którym nokautował mnie za każdym razem, gdy próbowałam odpierać jego żartobliwe zaloty. Nic więc dziwnego, że zerkałam na niego ukradkiem, kiedy ten, zamiast kroić ze mną ciasta, właśnie za moimi plecami je zjadał.

– Nie wyżeraj jabłecznika! – krzyknęłam, śmiejąc się z jego zdziecinnienia.

Kątem oka zauważyłam, jak specjalnie zostawia sobie okruszek ciasta na kąciku ust i odkręca się w moją stronę. Prowokator. Flirciarz.

– Jakiego jabłecznika? – Podszedł do mnie niemal tanecznym krokiem i spojrzał mi prosto w oczy. Czekał, aż zareaguję na jego przynętę i wciągnie mnie w rzekomo przypadkowy flirt.

Uśmiechnęłam się, bardziej do siebie niż do niego i postanowiłam zagrać w jego grę.

– Oj, taki duży chłopczyk, a taka niezdara…

Powolnie, niczym na filmowych scenach z efektem slow motion, podniosłam rękę i jednym palcem delikatnie zdjęłam okruszek z kącika jego miękkich ust. Nie spieszyłam się z cofnięciem ręki, a wręcz przeciwnie. Dotknęłam jego górnej wargi i dosłownie o kilka milimetrów, najwolniej jak potrafiłam, przesunęłam palec wzdłuż jej linii. Poczułam wilgotny czubek języka Louisa na opuszku.

– Pomóc wam? – zapytała melodyjnie Eleanor za moimi plecami.

Drgnęłam jak porażona prądem. Chciałam, żeby to wszystko wyglądało zupełnie naturalnie, ale nigdy nie byłam zbyt dobrą aktorką. Stałam wyprostowana jak struna, niczym uczniak przyłapany na przerwie w szkolnej toalecie na papierosie. Czy nam pomóc? W czym? We flirtowaniu radziliśmy sobie znakomicie.

– Możesz już zanieść to – odpowiedział Louis jakby nigdy nic i podał jej talerz z ciastem, które dopiero co skończyłam kroić.

Kilka butelek wina później atmosfera zrobiła się naprawdę sympatyczna. Wciąż brakowało jedynie Zayna, który nigdy nie miał w zwyczaju przychodzić na czas, ale tym razem pobijał swoje własne rekordy, spóźniając się już ponad półtorej godziny. Usiadłam z kieliszkiem wina w ręku po turecku na podłodze pod wielką juką. Moją uwagę tego wieczoru pochłaniała Natalie. Gdy tylko przyszła, przywitała się z Louisem nad wyraz chłodno i odniosłam wrażenie, że między tą dwójką musiało dojść do jakiegoś spięcia. Teraz przypatrywałam się jej, żeby zobaczyć, czy to tylko moja wyobraźnia, czy naprawdę coś było na rzeczy. Intuicja odziedziczona po ojcu Sherlocku mnie nie zawiodła. Natalie rozmawiała ze wszystkimi poza Louisem, a gdy już nie miała wyjścia i musiała zamienić z nim słowo, odpowiadała ozięble i, jak na nią, zadziwiająco skrótowo. Nawet jej nieco wyłupiaste, niebieskie oczy, które zazwyczaj błyszczały przyjaźnie do wszystkich, tym razem w kierunku gospodarza ciskały gromy. Czasem nawet lekko krzywiła się zerkając na niego. Ciekawiło mnie jedynie, co takiego zrobił Louis, że zawsze przyjaźnie nastawiona do całego świata Natalie tak bardzo widocznie darzyła go niechęcią i nawet nie próbowała zbytnio ukrywać urazy.

Dochodziła północ, gdy ktoś rzucił propozycję gry w kenta. Zgodziłam się bez namysłu – byłam już lekko pijana, podobnie zresztą jak znakomita większość towarzystwa, z którego Natalie w kwestii upojenia alkoholowego wiodła zdecydowany prym, tłumacząc Eleanor swoje poglądy na aborcję i eutanazję, przy czym darła się nieziemsko, wymachiwała rękami, zaprzeczała samej sobie w co drugim zdaniu, a finalnie nie zauważyła nawet, że tak naprawdę mówi o in vitro. Dlatego byłam święcie przekonana, że gra w kenta w takich okolicznościach będzie czymś nieziemsko zabawnym. Louis błyskawicznie odszukał karty. Zayna nadal nie było. Zadzwoniłam do niego już chyba po raz setny. „Abonent jest czasowo niedostępny”. Przeklęłam. Trudno, gramy.

Pary utworzyły się same w ciągu trwania całego wieczoru. Eleanor z Natalie od kilku godzin siedziały razem na sofie, Mały Książę akurat rozmawiał z Liamem, kolegą Zayna z akademika, przed którym do tej pory czułam lekkie zażenowanie po popisowej akcji z okienną wspinaczką, Louis przynosił nowe butelki wina z kuchni, a ja, jako cichy obserwator na uboczu, siedziałam pod juką i uśmiechałam się, żeby nie sprawiać mylnego wrażenia obrażonej i znudzonej.

– Widzę, że świetnie się bawisz – powiedział ironicznie Louis, siadając koło mnie na podłodze. Drużyny porozchodziły się po całym domu, żeby na uboczu ustalić między sobą znaki, więc zostaliśmy w pokoju sami.

– Nienajgorzej – odpowiedziałam całkowicie poważnie. – To jaki będzie nasz sekretny znak, hm?

– Daj spokój – zaśmiał się – jakoś się dogadamy. Zostaliśmy sami na imprezie, nie lepiej wykorzystać ten moment bardziej twórczo? – zapytał i uśmiechnął się zawadiacko obnażając wszystkie, bielutkie ząbki.

– Gadasz zupełnie jak Zayn. On cię uczy tych żarcików czy jak? – wypaliłam bez namysłu i od razu pożałowałam, że nie ugryzłam się w język.

Louis nie był ślepy, dokładnie wiedział jak wygląda sytuacja między mną a jego przyjacielem, która stopniowo przeobrażała się w miłosny trójkąt rodem z powieści Sienkiewicza, tylko trochę bardziej współczesny i melodramatyczny, więc moje porównanie było kompletnie nie na miejscu. Louis skwitował to milczeniem, ale nie wyglądał na urażonego.

– Co jest nie tak między tobą a Natalie? – zapytałam prosto z mostu, przerywając ciszę.

– Dopiero zauważyłaś? – Uśmiechnął się i widziałam, że za tym uśmiechem kryje się jakaś fascynująca historia, która mogłaby być tematem plotek na następne tygodnie.

– Nie często widuje was razem w towarzystwie. – Wzruszyłam ramionami. – Więc co się stało?

– Obraziła się już z pół roku temu.

– Ale o co? – Widziałam, że nie chce o tym mówić, jednak nie dawałam za wygraną.

Sama nie wiem, dlatego tak bardzo mnie to ciekawiło, ale czułam, że po prostu muszę to wiedzieć. Być może z nudów już szukałam plotkarskich sensacji, licząc na wielkie rewelacje. Być może przemawiała przeze mnie zwykła babska ciekawość. Być może intuicyjnie przeczuwałam, że ta sprawa ma związek ze mną. Być może wszystkie warianty naraz, jednak nie dane było mi się tego dowiedzieć – ledwo zadałam swoje pytanie, Harry z Liamem wrócili do pokoju i zaczęli przesuwać sofę, żeby zrobić miejsce dla wszystkich grających. Louis musiał zauważyć rozczarowanie na mojej twarzy i tę bolesną, niezaspokojoną ciekawość. Uśmiechnął się i puścił do mnie oko, dając mi do zrozumienia, że tę nieformalną, słowną bitwę znowu wygrywa Tomlinson.

Ściskałam wachlarz kart w dłoniach i obserwowałam wszystkich dookoła, a najbardziej Louisa, który przecież nie ustalił ze mną żadnego znaku. Już po kilku minutach pijana Natalie tak nie udolnie przekręcała karty, pokazując kenta, że nie mogłam powstrzymać się od śmiania. Tego wieczoru dziewczyny zmieniały swoje szyfry niemal co rozgrywkę. Ale i tak nie miało to żadnego znaczenia, bo jedna para wygrała dokładnie wszystkie rundy.

Louis siedział naprzeciwko mnie i zerkaliśmy na siebie bez przerwy, śmiejąc się, jakbyśmy oczami opowiadali sobie kawały. Nie wiem, czy to alkohol, czy nadprzyrodzone zdolności, ale spojrzenie kontaktowe wystarczyło, żebyśmy przekazali sobie w jakiś paranormalny, telepatyczny sposób, czy mamy karciany komplet, czy nie. Gdy wygraliśmy pierwsze trzy rundy, bawiło mnie to wszystko nieziemsko – Eleanor z błyskiem ostrzegawczym w oku tuszowanym szerokim uśmiechem, podejrzliwie zerkająca na nasze wzajemne uśmiechy, wkurzona Natalie, która jak małe dziecko chciała za wszelką cenę wygrać w karty akurat z Louisem, zdezorientowani faceci. Na początku było naprawdę zabawnie, gdy wszyscy w dziwnej konsternacji próbowali rozszyfrować zagadkę naszej komunikacji, której sami nie potrafilibyśmy rozgryźć. Tajemny znak, którego nie było, pozwolił nam wygrać wszystkie partie. Przybyliśmy sobie wielką, tryumfalną piątkę, ale atmosfera zrobiła się, delikatnie mówiąc, dziwna. Wszyscy patrzyli na nas podejrzliwie, jakbyśmy byli szpiegami obcego wywiadu, Eleanor już nawet nie stara się tuszować swojej zazdrości, a Mały Książę, najwnikliwszy analityk relacji międzyludzkich, jakiego w życiu spotkałam, uśmiechnął się do mnie ukradkiem i zajął wszystkich tematem Zayna, którego komórka wciąż odpowiadała milczeniem.

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział XX


Było dokładnie tak jak powiedział, my tam „tylko spaliśmy”, ale przecież nie byliśmy na tyle głupi, żeby udawać, że między nami jest jedynie przyjaźń. Już teraz byłam pewna, że pociągam Louisa i nie jestem mu obojętna nie tylko jako przyjaciółka. Pragnął mnie fizycznie, ale przed dosadnymi krokami w moim kierunku powstrzymywały go zasady. W końcu był w związku z idealną Eleanor, której nie mógł, czy raczej nie potrafił zostawić. Zresztą, dlaczego taki mężczyzna jak Louis miałby rezygnować ze swojego poukładanego życia dla mnie? Pociągałam go, ale to wcale nie oznaczało, że darzy mnie jakimś głębszym od przyjaźni i sympatii uczuciem. Co do moich odczuć względem niego… Piekielnie mnie kręcił, wiedział o tym doskonale i wykorzystywał to na każdym kroku, flirtując ze mną poprzez drobne gesty, spojrzenia, dwuznaczności w każdym słowie i uśmiechu. Czasem miałam wrażenie, że to jakiś rodzaj testu, w którym on, jako zakazany owoc, sprawdza wytrzymałość mojego moralnego kręgosłupa. Bywały między nami sytuacje, gdy patrzyliśmy sobie prosto w oczy odrobinę za długo, za głęboko i za intymnie, niczym na filmach, gdy wszyscy widzowie już wiedzą, że za chwileczkę nastąpi scena namiętnego pocałunku między bohaterami, ale w naszym przypadku kończyło się jedynie wymownymi uśmiechami w obie strony. Wtedy, gdy leżałam w jego łóżku, a on spał, przylegając do mojego wilgotnego od potu i emocji ciała, wiedziałam, że to jest bardzo nie w porządku. Bardzo. Względem jego, Eleanor i całego porządku świata. Niby do niczego między nami nie doszło, nasze usta nigdy nawet się nie zetknęły, ale kogo ja chciałam oszukać? Obydwoje byliśmy świadomi namiętności wibrującej między nami, tego, że to już nie jest zwykła przyjaźń. Nie czułam się winna, zła, pozbawiona sumienia. W ogóle nie miałam poczucia, że robię cokolwiek źle. Przy Louisie byłam inną osobą, czułam się u jego boku spełniona, dobra, kochana, nic innego nie miało znaczenia, a to, że pożądanie, które między nami narastało niemal z każdą, spędzoną razem chwilą, mogło stać się przyczyną rozpadu kilkuletniego związku, nie obchodziło mnie kompletnie. Nazwij mnie jak chcesz, ale miałam to kompletnie w dupie. Wiedziałam doskonale, że Louis nie jest szczęśliwy ze sztampową do cna Eleanor, a ta dziwna energia, coś jakby karmiczna moc, która przyciągała nas do siebie, pozwalała mi wierzyć, że tak po prostu musi być. Jesteśmy dla siebie. I prędzej czy później dobry los zatroszczy się o to, żeby wszystko było tak, jak być powinno. A jak nie dobry los, to ja. W końcu nastanie taki dzień, że nie wytrzymam tego ekscytującego, ale uciążliwego napięcia, wykrzyczę mu wszystko w twarz, zagram w otwarte karty i albo uwiodę Louisa, uciekając się do najskuteczniejszych kobiecych sztuczek, albo rzucę się na niego bez żadnych ceregieli. Teraz patrzyłam na jego twarz, na której błądził delikatny uśmiech. Śpiąc tuż przy mnie, Louis wyglądał obłędnie. Pogłaskałam delikatnie te, rozwichrzone we wszystkie strony, włosy.

– Musisz być kiedyś mój – szepnęłam, najciszej jak potrafiłam, uśmiechając się do swoich myśli.

– To może zaraz? – Louis niespodziewanie otworzył oczy i z poszerzającym się z każdą sekundą uśmiechem, uniósł się na łokciach tak, że nasze twarze dzielił zaledwie centymetr.

Zastygłam w bezruchu. Był tak blisko mnie, że nie potrafiłam się nawet zawstydzić. Zdrętwiałam w kompletnym szoku. W mojej głowie przelatywało milion myśli na ułamek sekundy. Gdybym pochyliła głowę leciutko do przodu, moje usta niechybnie spoczęłyby na jego, rozciągniętych w zawadiackim uśmiechu, wargach. Widział doskonale przerażenie i totalne zagubienie w moich oczach, więc powoli, powolutku, jakby chciał pogłaskać przestraszone zwierzę, przyłożył ciepłą dłoń do mojego policzka. Nasze usta dzieliły milimetry.

– Daj znać, jak zmienisz zdanie – wyszeptał i poczułam jego gorący oddech na mojej twarzy.

Uśmiechnął się lekko tym słodkim uśmiechem, który zawsze roztapiał moje serce. Nadal milczałam i nie wiedziałam, co robić. Nawet w tak intymnej sytuacji Louis pozostawił wiele miejsca na dwuznaczności. Jak zawsze nie mogłam być pewna, czy mówi poważnie, czy jedynie ze mną flirtuje i żartuje z mojego przypadkowego wyznania. Jego ogromne, niebieskie oczy ciągle wpatrywały się prosto we mnie, z taką siłą, że niemal czułam to spojrzenie fizycznie na sobie.

To był impuls. Instynkt. Pragnienie. Chwila. Uczucie. Gwałtownie oplotłam swoje ręce dookoła jego karku i mocno przycisnęłam swoje usta do jego ust. Były niezwykle miękkie i gorące. Rozchyliłam delikatnie wargi i nieśmiało, malutkimi ruchami, zaczęłam smakować Lou, muskałam jego usta, rozkoszując się błogim posmakiem zakazanego owocu. Trwało to zaledwie kilka sekund, jednak tyle wystarczyło, żebym poczuła jak moje ciało wiotczeje, jak staje się miękka, moje kości robią się gumowe i cała momentalnie rozpływam się, uginam pod wpływem jego ust, zapachu, ciepła, smaku…

– Miley, co ty…? – odsunął się ode mnie jednym, gwałtownym ruchem, jakby nagle wybudził się z jakiegoś transu.

Milczałam. Patrzyłam na niego zawiedzionym i pytającym spojrzeniem bezwstydnie nieskrępowana. Słyszałam swój własny oddech.

– Ty naprawdę myślałaś, że…? – Celowo nie dokończył swojej wypowiedzi.

– Sama nie wiem, co myślałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nadal patrząc mu prosto w oczy.

– Przepraszam cię, nie powinienem… Nie powinienem mówić takich rzeczy. Nie chciałem, żebyś tak to odebrała, przecież nie mogę… Mam El, przepraszam, nie mogę… – To on pierwszy spuścił wzrok, nie wytrzymał tej presji, nie mógł dłużej patrzeć mi w oczy.

– Lepiej już pójdę – odpowiedziałam stanowczo.

Ledwo zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, Louis złapał mnie za rękę. Na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu, jedynie powaga, zaciętość i jakiś dziwny rodzaj skupienia.

– Zostań, proszę. Nie chciałem cię urazić, rozumiesz? – Znowu patrzył mi prosto w oczy. Widziałam, że jest ze mną w pełni szczery. – Nie chcę, żebyś teraz wyszła i rozpłakała się tuż za moimi drzwiami. A rozpłakałabyś się, wierz mi. Płakałabyś z poczucia upokorzenia i odrzucenia, później czułabyś się tylko gorzej, nieatrakcyjna, samotna, a ja byłbym wszystkiemu winien. Tak nie będzie, rozumiesz? – pytał zupełnie retorycznie, nie oczekiwał ode mnie żadnego potwierdzenia. W jego głosie pobrzmiewała taka siła i pewność siebie, że nie musiałam nawet kiwać potakująco głową, on doskonale wiedział, że jego słowa wwiercają mi się prosto w mózg. – Nie czuj się odrzucona, jesteś piękna, Miley. Przepraszam, że nie mogę powiedzieć ci wszystkiego wprost, ale jesteś inteligentną dziewczyną, wiesz, o co mi chodzi. Zostań ze mną.

Rozbroił mnie kompletnie w dwóch zdaniach. Zrezygnowana usiadłam z powrotem na łóżku i opadłam bezwiednie na poduszki, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Utkwiłam wzrok w suficie, a Louis, po raz drugi tej nocy, przykrył mnie kołdrą. Tym razem jednak nie przylgnęliśmy do siebie, nie tuliliśmy się, ledwo hamując pożądanie. Leżał blisko, ale przyzwoicie blisko – zachował ten chłodny dystans, który był wyznacznikiem relacji mniej intymnej niż między chłopakiem a dziewczyną.

– Dobranoc, Miley – szepnął i pogłaskał mnie po włosach.

– Dobranoc, Lou – odpowiedziałam.

Zamknęłam oczy. Nie miałam zamiaru nawet próbować usnąć. Chciałam dotrzymać umowy i zostać z Louisem do świtu, po czym wymknąć się niepostrzeżenie nad ranem. Zostało mi tylko kilkugodzinne udawanie snu.