W mojej głowie pojawiła się wizja pękających paneli podłogowych, trzasku kruszącego się betonu, trzęsienia ziemi i rozstępowania wszystkich warstw litosfery, spomiędzy których nagle zaczyna tryskać lawa, buchają wielkie kłęby gorącej pary i wynurza się kosmaty diabeł pośród akompaniamentu śmiejących się szyderczo chochlików, i mówi do mnie tak: „Zabieram cię do piekła, panno Vasply! Narobiłaś sobie tyle obciachu, że przyszykowałem już specjalnie dla ciebie najgłębsze czeluście!”, po czym chwyta mnie za kostkę i jednym, gwałtownym ruchem strąca w piekielne otchłanie. Zebrałam się na odwagę i spojrzałam Louisowi w oczy. Dalej się śmiał, więc momentalnie, czerwona jak rak, wbiłam wzrok z powrotem w podłogę. Była cała, szatan nie przybył. Przeklinałam go za to w duchu.
Co prawda żaden demon się nie zjawił, ale za to przysłał mi w odwecie anielską Eleanor, która przerwała niezręczną (przynajmniej dla mnie) sytuację.
- Chodźcie, chodźcie, wszyscy czekają na dole tylko na was – powiedziała tonem, jak gdyby nas chwaliła, a nie poganiała, po czym zniknęła na klatce schodowej. Louis wciąż z uśmiechem na ustach, powolnym krokiem zaczął iść za nią, a gdy tylko minął mnie stojącą jak koza i czekającą aż w końcu wyjdzie, zatrzymał się na chwilę.
- No cóż… Człowiek nie kaktus… – rzucił rozbawiony i poszedł dalej zanim zdążyłam mu czymkolwiek zripostować. Co za cham. Postanowiłam zebrać do kupy całą swoją dumę i nie przejmować się jego docinką. Zamiast tego mam zamiar świetnie się bawić i szaleć jak nigdy. I zrobię to.
Jak się okazało do klubu szliśmy pieszo, ponieważ znajdował się zaledwie trzy przecznice dalej. Gdy tak zmierzaliśmy do celu całą wesołą gromadką, dopiero spostrzegłam, że tak naprawdę wszyscy goście to jakieś dwadzieścia osób, chociaż w domowych pomieszczeniach wydawało mi się, że jest nas tam z tysiąc. Kiedy tak wlepiałam wzrok w zimne płytki chodnikowe i zaciągałam się papierosem, Zayn zaczął zapoznawać mnie ze swoimi kolegami, których historie słyszałam dziesiątki razy tego dnia. Adam, Harry, Denis, Tommy… Przestałam nawet słuchać, jedynie uśmiechałam się serdecznie. Chyba nikt nie liczył na to, że zapamiętam ten grad nazw własnych, który posypał się w moją stronę. Zresztą, nigdy nie miałam pamięci do imion, za to rekompensowała mi to niezawodna zdolność do zapamiętywania ludzkich twarzy – jeżeli trzy lata temu siedziałeś koło mnie w autobusie, gdybyśmy dzisiaj minęli się na ulicy, wiedziałabym, że gdzieś już tę twarz widziałam. Może nawet pamiętałabym gdzie? Nagle, po tych wszystkich uśmiechach i uściskach dłoni, gdy ponownie zostałam tylko z Zaynem na uboczu całej tej ferajny, w głowie zaświtała mi myśl totalnie znikąd.
- Zayn… Ile ty masz lat? – wypaliłam szczerze zaciekawiona.
- Jak myślisz? Zaskocz mnie. – uśmiechnął się i komicznie zastygł w bezruchu oczekując odpowiedzi.
- Wyglądasz na siedem, zachowujesz się na cztery. Niech będzie pięć i pół. – powiedziałam tonem profesora z uniwersytetu wyjaśniającego nieziemsko zawiłe i mądre kwestie.
- Kurczę, byłaś tak blisko, że mimo niepoprawnej odpowiedzi dostaniesz nagrodę. Dwadzieścia, ale nie mów nikomu. – dodał dla zgrywu, bo przecież i tak wszyscy poza mną dokładnie o tym wiedzieli.
- Jaką nagrodę? – zapytałam lekko zaniepokojona tym, cóż on mógł znowu wymyślić.
- Pierwszy taniec ze mną! – krzyknął jak dziecko, które właśnie dostało czekoladkę. Wtedy zauważyłam, że w istocie jesteśmy już na miejscu.
W środku panował ogromny zaduch. Muzyka dudniła w uszach, a na parkiecie były istne tłumy. Klub okazał się dużo większy, niż przypuszczałam – poza kilkoma (do tej pory nie mam pojęcia, ile ich tak naprawdę było, bo wszystkie wyglądały identycznie) salami, wewnątrz których masy ludzkie tańczyły w rytmie najróżniejszych muzycznych klimatów, w miejscu tym znajdowało się mnóstwo pomieszczeń z krwistoczerwonymi sofami, niezliczona ilość barów, a nawet pokojów do gier i takich, w których można było pooglądać TV. Nigdy nie byłam wielką fanką dyskotek, bo źle na mnie działał cały ten ścisk ludzkich ciał. Nie wiem, być może ma to jakiś związek z socjofobią, czy jakimś innym mądrym słowem, ale od zawsze, kiedy tylko znalazłam się pośród dużej liczby osób, czułam się jak dziki zwierz złapany w klatkę, miałam chęć uciekać. Podobne uczucie towarzyszyło mi i tym razem. Mój strach jeszcze bardziej potęgowały lustra rozmieszczone dosłownie wszędzie, które nadawały pomieszczeniom schizofrenicznej jednakowości i sprawiały wrażenie, że wszyscy wyśmienicie bawiący się ludzie osaczają mnie z każdej strony. O przysporzeniu możliwości rychlejszego zgubienia się nie wspominając. Sam fakt zabłądzenia, biorąc pod uwagę moje wrodzone gapiostwo i rozmiar klubu, był tak czy owak nieunikniony.
Wszyscy ludzie, z którymi tu przyszłam, momentalnie rozproszyli się każdy w innym kierunku. Zostałam sama z Zaynem pośrodku tej lustrzanej psychozy, ale na szczęście nie trwało to długo, ponieważ mój towarzysz zdecydowanym gestem ścisnął mnie za rękę i, zgodnie z daną przed paroma minutami obietnicą, zaczął prowadzić na parkiet. Starałam się nie myśleć o tych wszystkich twarzach dookoła mnie i całą uwagę skupić na silnym uścisku Zayna i jego osobie. Moja bujna, pisarska wyobraźnia pomagała mi we wmówieniu samej sobie, że ci ludzie obok nie istnieją, jestem tylko ja i brunet w koszuli w kratę, który chce ze mną zatańczyć. Jak się okazało tańczył cholernie dobrze. I cholernie blisko mnie. Tak blisko, że mimo dusznej atmosfery, dymu i niezliczonej ilości rozgrzanych ciał dookoła, poczułam po raz kolejny ten zapach, który wypełnił moje nozdrza rankiem w niewyobrażalnie gorącym sklepiku za przystankiem. Zapach Zayna. Tańcząc poruszał się tak miękko i płynnie, że przypominał dużego kota. Jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej, co zaczęło mnie lekko krępować. Pierwszy raz w życiu znalazłam się w sytuacji, w której ciało obcego mężczyzny znajdowało się tak blisko mojego i chociaż ten wciąż posyłał mi pełne ciepła uśmiechy, w głowie miałam totalny mętlik. Nie czułam się komfortowo i bezpiecznie, jednak jakaś mniej szlachetna część mojej natury bardzo wyraźnie uświadamiała mi, że Zayn jest niezwykle pociągającym fizycznie, atrakcyjnym i podniecająco pachnącym mężczyzną. Miałam wrażenie, że jego ciało z każdą sekundą jest coraz bliżej, chociaż nie wiem, czy było to możliwe, bo i tak niemalże na mnie leżał. Nagle poczułam jego oddech na swojej szyi, a tym samym cały orszak mrówek przemaszerował wzdłuż mojego kręgosłupa. Zmrużyłam powieki. Boże, on mnie całuje w szyję! Uspokój się, Miley, teraz powoli otworzysz oczy, równie powoli odsuniesz się od niego, po czym poślesz mu delikatny uśmiech, żeby nie poczuł się urażony. A może by tak… Nie! Wdech i do dzieła. Spokojnie. Powoli otwierasz oczy i… O Boże…
Gdy tylko uniosłam powieki, zza ramienia Zayna zobaczyłam świdrujące spojrzenie wymierzone prosto we mnie. Przy przeciwległej ścianie, najwidoczniej czekając na kogoś, stał Louis a jego szalenie niebieskie tęczówki, Bóg wie od jak dawna, starały się uchwycić mój wzrok. Zastygłam w bezruchu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale czułam się jak przyłapany na gorącym uczynku przestępca. Poczułam jak usta Zayna na mojej skórze rozszerzają się w uśmiechu. Źle zrozumiał moje gwałtowne skostnienie. Odsunął się delikatnie i spojrzał mi prosto w oczy. Teraz robili to oboje z tą różnicą, że jeden z odległości kilku centymetrów, drugi zaś z końca sali, jednak mimo różnych odległości oba spojrzenia były tak samo mocne, gniotące i intensywne. Miałam wrażenie, że w tej właśnie sekundzie zwariowałam. Patrzyłam raz na jednego, raz na drugiego i czułam jak w moim mózgu zachodzą jakieś dziwne, nieznane mi procesy wariowania. Louis. Przez cały ten czas był śmiertelnie poważny, gdy nagle uniósł lewy kącik ust w uśmiechu i dał dwa kroki w tył znikając w tłumie. Jednak jego oczy pozostały smutne.
- Co tam widzisz? – wyrwało mnie z letargu pytanie Zayna, który, na szczęście, odwrócił się dopiero teraz w kierunku punktu, na który patrzyłam. Humor miał iście szampański.
- Muszę się napić. – wypaliłam nie dbając o to, co sobie o mnie pomyśli. Co prawda czułam krążące w żyłach dwa poprzednie drinki, jednak cała ta psychodeliczna atmosfera, światła, lustra, niebieskie tęczówki… Wydawało mi się, że bez trzeciego drinka tego nie zniosę.
- Jak sobie życzysz. – odpowiedział mój tancerz, poszerzając swój dziecięcy uśmiech i po raz kolejny źle odczytując moje myśli.
Nie potrafię w żaden sposób opisać ulgi, jaką odczułam, gdy w drodze do baru spotkaliśmy Eleanor i Natalie. Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że widok obcych dziewczyn może przynieść wrażenie takiego odciążenia i pozbawienia trosk. Szczególnie jeżeli jedna z nich jest kobietą ideałem. Zayn postawił każdej z nas po drinku i rzucił z uśmiechem:
- Okej, drogie panie, zaopiekujcie się Miley i poplotkujcie sobie na babskie tematy, a ja poszukam chłopaków. – ledwie dokończył zdanie, już go nie było.
Eleanor z grzeczności, Natalie z ciekowości, nieważne były pobudki z których jedna przez drugą zaczęły wypytywać mnie o to skąd przyjechałam, po co i dlaczego. Sama nie do końca znałam odpowiedzi na te pytania, więc skupiłam się na „skąd”. Zgodnie z prawdą opowiedziałam im, że pochodzę z północnej Anglii i tam spędziłam większość swojego życia. Nie było zresztą co ukrywać – akcent zdradzał mnie niemal od pierwszego słowa. Nie chciałam być niegrzeczna, więc mówiłam dużo, nawet bardzo dużo jak na mnie, jednak wszystkie moje słowa krążyły dookoła regionu, jeziora Windermere, wzdłuż którego potrafiłam spacerować godzinami i jako dziecko myślałam, że ono nigdy się nie kończy, lokalnych potraw oraz miliona innych, bardzo neutralnych tematów. Jednak tak naprawdę gwiazdą tej dyskusji, jak prawdopodobnie zresztą każdej, była Eleanor, która prowadziła rozmowę jak prawdziwa dama. Była uprzejma, miła i iście czarująca niczym kobieta wprost ściągnięta z czerwonego dywanu. Czymś, do czego nie chciałam się przyznać nawet sama przed sobą był fakt, że gdy tylko zobaczyłam piękną El, miałam cichą nadzieję, że okaże się zimną, wredną suką, która obrabia wszystkim tyłki i gardzi całą ludzkością, bo uroda daje jej do tego nadprzyrodzone prawo, czy też w drugim wariancie, totalną idiotką, której wiedza o świecie ogranicza się do tego jak zrobić tipsy i umalować rzęsy. Niestety moje oczekiwania cicho umarły wewnątrz stłamszone przez niezwykłą inteligencję i wiedzę wypływającą z każdego zdania, jakie wyszło z ust El i jej matczynego ciepła ukazującego gotowość do przytulenia do serca całego świata. Tak, Eleanor była ideałem pod każdym względem. Czułam, że jej za to nienawidzę, a gdy otaczała mnie coraz większą troską i budziła moją sympatię, nienawidziłam za to również siebie.
Rozejrzałam się dookoła. Oczy wszystkich mężczyzn znajdujących się w promieniu kilku metrów skierowane były na rozmawiające ze mną uosobienie piękna. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jaki kontrast musimy tworzyć stojąc tak koło siebie – ja jako niski grubas z wiecznie wywijającymi się we wszystkie strony, czarnymi włosami, do tego jeszcze niegustownie ubrany, a obok mnie smukła, długonoga szatynka o oczach lalki. Poczułam się źle. Bardzo źle. Jednak nie widziałam żadnej sensownej drogi ucieczki, toteż, zatopiona w resztkach swojego drinka, starałam się nie patrzeć na nic innego poza oszronioną szklanką i beznamiętnie słuchać plotkującej Natalie. W sposobie prowadzenia rozmowy była damską wersją Zayna – zanim doszła do sedna swojej myśli i omówiła wszystkie poboczne tematy, zapominała już o tym, co było meritum sprawy, ale wcale jej to nie przeszkadzało, bo w międzyczasie zdążyła wymyślić tysiące innych tematów i przypomnieć sobie kolejne setki opowieści. Gdyby tych dwoje miało się dogadać w jakiejś sprawie, prawdopodobnie nie starczyłoby im na to życia.
Nie mam pojęcia ile czasu tak spędziliśmy, może dwadzieścia minut, może trzy godziny, gdy nagle, przeciskając się przez tłum, w naszym kierunku zmierzał Zayn w towarzystwie dwóch chłopaków, z którymi zapoznawał mnie w drodze i… z Louisem. Na szczęście ten ostatni jedynie podszedł do Eleanor, powiedział jej parę słów do ucha, po czym oboje poszli przed siebie w sobie tylko znanym kierunku. Odetchnęłam z ulgą. Czułam się przytłoczona doskonałością El, a Louis oddziaływał na mnie w jakiś bardzo niezrozumiały sposób, a przede wszystkim swoim spojrzeniem sprawiał, że stawałam się okropnie skrępowana. Uczucie ulgi, po raz kolejny tej nocy, nie trwało długo. Zayn z kumplami podeszli do mnie i do Natalie. Nie mówili nic, tylko patrzyli na nas i śmieli się do siebie. Mój niedawny partner do tańca podszedł do mnie i z jeszcze szerszym niż zwykle uśmiechem na twarzy powiedział:
- Tej nocy będziesz moja.
Kompletnie mnie zamurowało. Nie spodziewałam się tak chamskiego żartu ze strony kogoś o tak słodko dziecięcej twarzy, tym bardziej, że ten ktoś od samego początku był w stosunku do mnie kulturalny i uprzejmy. Chwilę… Żartu? Spojrzałam w zwężone źrenice Zayna. Nie żartował. I był totalnie naćpany.
Starałam się zachowywać naturalnie i udawać, że nic się nie stało. Nie zamierzałam robić z siebie idiotki i cieszyć się z tego, że ktoś mnie obraża, ale w tej chwili nie było sensu kłócić się z nim, czy dawać mu jakiekolwiek reprymendy. Fakt, to nie był najlepszy moment na lekcje dobrych manier, jednak mój brak reakcji spowodował, że Zayn podszedł do mnie i nagle gwałtownym, mocnym ruchem złapał mnie za tyłek. Podskoczyłam jak oparzona, a jego kumple wybuchnęli dzikim śmiechem. Tego było stanowczo za wiele. Nie zważając na nic pobiegłam przed siebie w kierunku schodów. Przeciskałam się między ludźmi najszybciej jak tylko potrafiłam, odpychając ich łokciami ze wściekłości.
- Miley! Poczekaj! – usłyszałam znikąd głos Eleanor ledwo przebijający się przez dźwięki muzyki.
Nie miałam najmniejszego zamiaru czekać i wysłuchiwać jej pocieszeń i dobrotliwych słówek o tym, jak bardzo jest jej przykro. Wiedziona jakimś magicznym GPS-em wybiegłam na ulicę. To nie była ta sama droga, którą tu przyszliśmy, musiałam wyjść z drugiej strony, jednak już totalnie mnie to nie obchodziło. Nagle poczułam ogromną chęć bycia w domu, o niczym innym tak nie marzyłam jak o tym, by znaleźć się z powrotem w moim małym, przytulnym domku i zjeść ciepłą kolację z mamą i tatą. Wiedziałam, że to nie było możliwe. I nigdy nie będzie możliwe, bo ja już nie miałam domu. Tak samo jak mamy i taty.
Tego wszystkiego było za wiele. Usiadłam na zimnym chodniku nie dbając o sukienkę i łzy same spłynęły mi po twarzy. Poczułam się zrozpaczona, samotna, bezradna i… lekko pijana. Musiałam się uspokoić, więc zapaliłam papierosa i zaczęłam głęboko wciągać w płuca na przemian dym tytoniowy i chłodne, nocne powietrze. Gdy wykonałam zaledwie kilka serii inhalacyjnych tym nietypowym lekarstwem na smutki, ktoś wyszedł z klubu i stanął za moimi plecami. Byłam tak apatyczna, że nawet nie chciało mi się odwrócić. Mógł być to nawet gwałciciel, nie obchodziło mnie to w tej chwili kompletnie. Usłyszałam odgłos zapalanej zapalniczki i zaciągania się papierosem.
- We dwoje zawsze raźniej, no nie? – powiedział mój nowy towarzysz niedoli.
Miał bardzo charakterystyczną barwę głosu i dałabym obciąć sobie rękę, że już gdzieś ją słyszałam. Był to głos raczej chłopięcy niż męski, jednak miał w sobie coś skrzeczącego, chociaż określenie ‘skrzek’ nie było odpowiednim słowem, ponieważ ta dziwna nuta nadawała wymawianym przez chłopaka zdaniom zadziorności i łobuzerskiego tonu, który mimo tego był miękki i przyjemny dla ucha. Gdzie też ja ten głos słyszałam… Jezu, wiem!
Otarłam łzy i doprowadziłam się do porządku najszybciej, jak to tylko było możliwe dziękując w duchu Bogu i sama sobie, że przez swoje zamiłowanie do pływania zawsze kupowałam wodoodporne tusze do rzęs. Louis palił papierosa w milczeniu. Spojrzałam na niego ukradkiem. Moja pisarska wyobraźnia w życiu nie wykreowałaby go jako palacza. Papierosy kompletnie do niego nie pasowały. Milczeliśmy obydwoje, jednak cisza między nami nie była niezręczna. Była to raczej cisza wymowna, cisza oznaczająca zawieszenie broni, ale zarazem zrozumienie i nieme wsparcie. A może jednak była najzwyklejszą ciszą spowodowaną zużyciem słów? Nim zdążyłam się głębiej nad tym zastanowić, tuż przed moim nosem zatrzymał się czarny samochód, z którego wysiadła jakaś kobieta. Było ciemno, więc nie widziałam jej zbyt dokładnie. Bez słowa rzuciła w kierunku Louisa kluczyki od auta, które złapał w locie tuż przed swoim nosem.
- Dzięki, Lottie. – powiedział do kobiety, która odpowiedziała jedynie uśmiechem i weszła do środka – Chodź, odwiozę cię do domu. – rzucił z kolei w moim kierunku, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo miękko.
- Ale… Ja nie mam domu… - wybąkałam totalnie bez sensu jak mazgające się dziecko.
- To gdziekolwiek. Nie będziesz tu tak siedzieć.
środa, 21 sierpnia 2013
Rozdział III
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
UMARŁAM
OdpowiedzUsuńto jest świetne
kocham Cię moja tłumaczko <3
to jest akurat autorka opowiadania :)
UsuńPotwierdzam, wszystko tu zamieszczone wykluło się z mojej głowy :)
UsuńDziękuję, ja was też <3 xxx
jeszcze jeden rozdział i dostanę epilepsji :3
OdpowiedzUsuńŚWIETNE, GENIALNE, FANTASTYCZNE <3
Jeszcze trochę takich komentarzy i nie tylko Ty dostaniesz epilepsji <3
UsuńHmm przyjemnie się czyta. Wrócę. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńDziękuję, zapraszam ^^
Usuńo, nowe opowiadanie :D i to o Louisie, na takie jeszcze nie trafiłam :D też niedawno zaczęłam :D http://insomnia-fanfiction.blogspot.com ZAPRASZAM <3
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym rozdziałem kocham cię coraz bardziej, chociaż nie wiem czy to w ogóle możliwe! *-*
OdpowiedzUsuńMoja ty miłości, rozdział jak zwykle wspaniały, cudowny <3 ale nie ukrywajmy, Zayn mnie wkurzył i mocno wyprowadził z równowagi -.-' mam nadzieję, że Miley mu wybaczy? Był przecież pijany... :P
Louis...zaskakujesz mnie...
Kochałam, kocham i kochać będę <3
Pozdrawiam :* ;)
http://i-love-you-vampire.blogspot.com
Awwww... :3 Dziękuję pięknie <3 xxxxxxxxxxx
UsuńRozdział jest niesamowity zresztą jak dwa poprzednie.
OdpowiedzUsuńJak chcesz to mogę ci pomóc z szablonem, wystarczy, że napiszesz do mnie.
E-mail: LolaLolCyrus@gmail.com
Świetne !
OdpowiedzUsuńświetne! :D zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://ourlovewilllastforever.blogspot.com/
Jeeeej.jak Zayn powiedział że Miley będzie jego,to mi oczy mało na wierzch nie wyszły.Taki szooook. Idę czytać kolejny rozdział,pozdrawiam xx
OdpowiedzUsuńI zapomniałam dodać,że mimo,iż lubię Eleanor,pierwowzór jak mniemam El z opowiadania,to tej drugiej nie lubię,bo po prostu jest na razie zbyt idealna. Pewnie jest gdzieś haczyk. Ćpa,czy coś...
UsuńŚwietne
OdpowiedzUsuńMasz takie wysublimowane słownictwo, podoba mi się to :)
OdpowiedzUsuń