sobota, 30 listopada 2013

Rozdział XIV

Dni dłużyły mi się niemiłosiernie w oczekiwaniu na odpowiedź Cassie na mój list (napisałam jej swój numer telefonu, dlaczego nie zadzwoniła?). Nie miałam kompletnie nic do roboty, żadnych obowiązków. Pozostawało mi tylko spokojnie czekać – na znak od Cass, pierwszy dzień pracy, jasność umysłu, chęć do życia, finalnie na śmierć. Najgorsze było to, że w tym całym rytuale wiecznego czekania w żaden sposób nie potrafiłam wypełnić wolnego czasu i znaleźć jakiegokolwiek kreatywnego zajęcia chociażby na jeden dzień. Snułam się godzinami na przemian po okolicy i po mojej walącej się chałupie, wciąż myśląc o prezencie od Louisa i o Cassie.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Louis kupił tę broszkę specjalnie dla mnie. Coś tu nie pasowało. No, może poza początkowym opisem właścicielki ozdoby, którą Lou nazwał wredną, niezgrabną i coś tam jeszcze, nieważne. To był jedyny element, który pięknie zazębiał się z całą historią, nic poza tym. Broszkę przywiozła mi Eleanor, dostała ją od Lottie… Czy Louis ryzykowałby angażując w ten dziwny prezent dwie osoby i to w dodatku swoją dziewczynę, co byłoby, delikatnie mówiąc, wielce niestosowne? To wszystko wydawało mi się tak nieprawdopodobne, iż zaczęłam podejrzewać, że jego wersja, którą przedstawił mi u siebie w domu, była wymyślonym na poczekaniu kłamstwem. Co jeśli tę broszkę naprawdę zgubiła jego kochanka? Jeśli zgubiła, to nie wie gdzie. Jeśli nie wie, to nie znajdzie. Nic prostszego niż wmówić, że była specjalnie dla mnie i oczyścić się ze wszystkich zarzutów z dodatkowym bonusem wzbudzenia sympatii i wdzięczności. To przykre, że tak źle myślę o moim nowym przyjacielu. Nie chciałam oczerniać go w swoich szpiegowskich zapędach, ale bardzo ciężko było mi uwierzyć, że nieziemsko przystojny i inteligentny mężczyzna, który spędza swoje życie u boku idealnej kobiety, może interesować się kimś tak zmizerniałym jak ja. I fizycznie i duchowo. Odruchowo podeszłam do wielkiego, barokowego, gównianego lustra – w odbiciu nie widziałam „tego czegoś”, o którym wspominał Louis, żadnej wyjątkowości, wdzięku. Poczochrana, niska brunetka o zaokrąglonych kształtach, z miną, która mogłaby uchodzić za wizualizację filozofii Schopenhauera. Totalny zanik jakiegokolwiek piękna.

Było wczesne popołudnie, świeciło przyjemne, wrześniowe słońce, dlatego postanowiłam przejść się po okolicy. Od dziecka denerwowały mnie spacery bez żadnego celu – jak już idę to dokądś. Zazwyczaj z własnej woli nie chodziłam bezsensownie po ulicach, ale jak na złość moi rodzice mieli rytuał cotygodniowego spaceru w niedzielę po nabożeństwie. Pamiętam, że już jako kilkuletnie dziecko zawsze wyobrażałam sobie cel naszej podróży i co tydzień biłam swoje własne, stare rekordy w wymyślaniu coraz bardziej nieprawdopodobnych i fantastycznych miejsc, do których zmierzamy i baśniowych stworzeń, które tam na nas czekają. Jednak już wyrosłam z wróżek i elfów, dlatego wymyśliłam sobie inne zajęcie, koniecznie do spacerowania – policzenie wszystkich psów w całej wsi. To był pomysł na miarę geniusza, wprost idealny dla mnie; przede wszystkim czasochłonny, a do tego totalnie idiotyczny. Założyłam ciepłą bluzę i wzięłam ze sobą jedynie telefon i papierosy.

Wieś, w której tymczasowo mieszkałam, okazała się dużo większa, niż przypuszczałam do tej pory. Błąkałam się po wąskich alejkach starając się zapamiętać, czy w moim spisie uwzględniłam już tę uliczkę, czy jeszcze nie i wypatrywałam włochatych czworonogów za ogrodzeniami, które co i raz obszczekiwały mnie wybiegając niespodziewanie zza niskich, pięknych domków wyglądających równie przytulnie co krucho. I właśnie, gdy odnotowałam szesnastego kundla, który merdając ogonem spoglądał na mnie czarnymi ślepkami połyskującymi za czarnym ogrodzeniem, znowu nieuchronnie przypomniała mi się Cassie. A raczej jej pies, Dino, który mógłby być bratem bliźniakiem okazu zza siatki. Kucnęłam i niepewnie przełożyłam rękę pomiędzy metalowymi prętami ogrodzenia. Zwierze podbiegło, dotknęło moich palców mokrym noskiem i zaczęło jeszcze intensywniej machać ogonem. Zatopiłam dłoń w miękkim futrze mojego nowego przyjaciela, co jeszcze mocniej sprowokowało narzucające się wspomnienia w mojej głowie.

Ostatnie tygodnie przed moim niespodziewanym wyjazdem ciągle kłóciłyśmy z Cassie, kompletnie nie potrafiłyśmy się dogadać, nawet w najbardziej banalnych kwestiach. Obie wiedziałyśmy, że coraz bardziej oddalamy się od siebie, chociaż w żaden sposób nie potrafiłyśmy temu zaradzić. Chciałam to najzwyczajniej w świecie przeczekać. Wiedziałam, że Cassie, jako młodsza ode mnie, właśnie przechodziła okres młodzieńczego buntu, który w jej przypadku był nie tyle buntem, co całą rewolucją. Starałam się być wyrozumiała do granic możliwości, ale jej gówniarskie wybryki działały mi na nerwy tak mocno, że momentami nie dawałam sobie już rady i, nie przebierając w słowach, beształam ją od góry do dołu. Całej relacji pikanterii dodawał fakt, że rodzice Cassie, państwo Dawson, jako przyczynę nieodpowiedniego (chociaż słowo „popieprzonego” zdecydowanie bardziej oddawałoby faktyczny stan rzeczy) zachowania córki jednogłośnie wskazywali mnie i Sama, jako źródło „złego wpływu”. Toteż Cassie od pewnego czasu miała permanentny zakaz spotykania się ze mną i szajką Sama i wszystkie nasze wspólne wypady zawsze odbywały się po kryjomu – albo Cass uciekała w nocy cichcem z domu, potem niby nic wślizgując się nad ranem z powrotem do swojego łóżka, albo kłamała, że spotyka się z którąś z koleżanek, której rodziców Dawsonowie nie znali na tyle, żeby móc to zweryfikować. Absurd całej tej sytuacji tkwił w tym, że to właśnie ja byłam jedyną osobą w otoczeniu Cassie, która sprowadzała ją na ziemię i próbowała zapobiegać jej coraz to głupszym wyczynom. Im bardziej rodzice izolowali ją ode mnie, tym więcej Cassie sprawiała im kłopotów. Mimo to nic ich myślenia nie potrafiło zmienić, od zawsze byłam dla nich ucieleśnieniem samego szatana, jako ta wredna, pyskata, paląca papierosy, a do tego pisząca jakieś mroczne (na pewno szatańskie) książki zamiast, jak Pan Bóg przykazał, zająć się pobożnymi pismami. Właśnie. Zapomniałam wspomnieć, że Dawsonowie byli tym stereotypowo pobożnym małżeństwem, które jest świętsze od samego Jezusa i grzechu nigdy nie doświadczyło. Byli zdewociali do cna, więc jak wszystkie dewoty, przesiadywali w moim domu godzinami, jeszcze bardziej działając mi na nerwy. Przecież każdy szanujący się, świętobliwy do granic możliwości człowiek, musiał mieć jak najlepsze kontakty z pastorem. To dodawało plusów do pobożności. Nienawidziłam ich wszystkich równie mocno, jak oni mnie.

Ale wróćmy do początku. Cassie poznałam, gdy jeszcze była kilkuletnim berbeciem śpiewającym z przymusu rodziców w parafialnym chórku. Zupełnie jak ja. Na chwałę Pana. Z tą różnicą, że ja, jako w miarę umiejąca śpiewać córka pastora, miałam tę zaszczytną funkcję prowadzenia grupy dziecięcej, więc początkowo Cass była moją uczennicą. Dorastała na moich oczach, dlatego jej gwałtowna przemiana raziła mnie jeszcze mocniej, tym bardziej, że gdy doroślała, nie zmieniała się w ogóle, jedynie rosła. Od zawsze była kruchą, drobną dziewczynką o niebieskich oczach, a w niesfornych blond loczkach nosiła błękitną kokardę, która jeszcze bardziej dodawała jej uroku i słodyczy niewinnej istotki. Oczywiście, jako nastolatka zrezygnowała z takich gadżetów, ale nadal zakładała długie, kwieciste sukienki, trochę w stylu hippie.

Jak to się stało, że ja, połączenie niepokornej duszy i niewyparzonej mordy, zaprzyjaźniłam się z kimś takim jak Cassie? Gdy tak przyglądałam się tej wątłej ofierze losu, z której cała szkoła śmiała się do rozpuku, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ona ma więcej jaj niż ja. Była stereotypowym kujonem, w którego na lekcjach rzucano papierkami, nie miała żadnych znajomych, każdą wolną chwilę spędzała albo nad książkami, albo w zborze, a wszyscy rówieśnicy szydząc nazywali ją „świętą Cassandrą”, „cnotką niewydymką” i wiele innych wyzwisk, których nie warto przytaczać. Mimo tego całego piekła ona wciąż pozostawała sobą – dalej chodziła do zboru, czytała książki, wygrywała konkursy matematyczne i miała ich wszystkich głęboko w dupie. Wtedy po prostu zaprosiłam ją na herbatę. Wiedziałam, że się dogadamy.

Łączył nas jedynie hardy charakter, poza tym byłyśmy całkowicie różne i dzięki temu nasza przyjaźń nabrała szczególnego wymiaru. Jednego dnia czytałam z nią książki, piłam herbatę i jadłam zbożowe ciasteczka pomagając jej przy wypracowaniach z angielskiego, drugiego Sam i jego kumple wozili nas motorami i chwalili się nowymi tatuażami. Czasem słuchałam jak Cassie wykonuje Mozarta, Liszta, nokturny Chopina, których szczególnie nienawidziłam, ale i tak słuchałam tych melodii z zapartym tchem z podziwu dla umiejętności muzycznych Cass, a innym razem skakałyśmy wydzierając się na całe gardło przy ostrych, rockowych brzmieniach na koncertach Sama. Byłyśmy świetne.

Westchnęłam. Dwudziesty drugi pies wyglądał bardziej jak wyliniały kot, ale stwierdziłam, że go uwzględnię. Szczeknął, jest psem. I taki był właśnie ostatni w moim spisie reprezentant psowatych znajdujących się w całej wsi, bo dom, którego pilnował, a raczej przed którym prawie zdychał, okazał się ostatnim na drodze wyjazdowej z tej miejscowości. Czekała mnie teraz droga powrotna dokładnie z jednego krańca dość rozległej wsi na drugi. Zapaliłam papierosa. Wieczorny chłód dyskretnie unosił się znad chodników otulając moje nogi. Gdzieś daleko na horyzoncie zachodziło słońce. Z powodzeniem zabiłam ten dzień.

Co sprawiło, że nieugięta, delikatna i dziewczęca Cassie, którą tak uwielbiałam, z dnia na dzień stała się swoim własnym, skrajnie radykalnym przeciwieństwem? W sumie to pytanie retoryczne, dokładnie wiedziałam co, a raczej kto – Sam. Gdy tylko poznała mojego przyrodniego brata od razu zauważyłam, że w jego towarzystwie dziwnie się zachowuje. Była speszona, milcząca, nieśmiała. Nie było w tym nic dziwnego, że facet w skórze, pijący wódkę ze szklanki, budzi w jej niewinnym serduszku takie uczucia. Ale nigdy, nigdy w życiu nie przypisałabym tego zachowania wyższym uczuciom. Dopiero z czasem zauważyłam, że ona najzwyczajniej w świecie na niego leci. Sam fascynował ją, był dla niej uosobieniem zakazanego owocu, świata, w którym nigdy nie była i który znała jedynie z telewizji i książek ukrywanych skrzętnie przed rodzicami. Myślałam, że gdy bliżej go pozna, to wszystko minie równie szybko jak przyszło, tymczasem ona zadurzała się w nim coraz bardziej i coraz jawniej. Nie była głupia, miała oczy i uszy (i jeszcze trochę rozumu), a to w zupełności wystarczyło, żeby wiedzieć, że Sam traktuje kobiety jak zabawki i zalicza wszystko, co ma fajną figurę i ładnie kręci tyłkiem. On posuwał swoje fanki, ona płakała wieczorami w poduszkę. Ja kochałam Sama, ona kochała Sama, Sam kochał rocka, wódkę, seks i narkotyki. Współczesny Sienkiewicz miałby świetny miłosny trójkąt do nowej powieści, z tym że jedynie Samuel nie ukrywał swoich uczuć, a wręcz emanował nimi na każdym kroku.

Przełom nastąpił w zeszłoroczne Boże Narodzenie, kiedy dostałam pod choinkę od Samuela-Mikołaja wymarzony prezent. Chłopaki zorganizowali kulig, a raczej coś na wzór kuligu, bo ciągnęli nas na sankach, które były przyczepione do motorów. Wiem, dość niemądra zabawa, ale czy było w ogóle coś mądrego kiedykolwiek w naszych działaniach? Oczywiście nasi motocykliści nie chcieli nam zrobić krzywdy, więc zawrotnych prędkości, delikatnie mówiąc, nie rozwijali. Jeździliśmy po polnych drogach, a gdy tylko któryś z chłopaków dodał lekko gazu, darłyśmy się jak oparzone, że słychać nas było na całą okolicę. Po kilku przejażdżkach Sam powiedział, że musimy się zwijać, pożegnaliśmy się z resztą, która niezbyt przejęła się naszym zniknięciem i kontynuowała zabawę. Założyłam kask, wskoczyłam na motor, usadowiłam się za Samem i objęłam go mocno w pasie, a po chwili już nas nie było. Nie, nie zabrał mnie w żadne romantyczne miejsce, żadnych świec, róż, nic podobnego. Byliśmy w jego kawalerce, gdzie pod żyrandolem wisiała ogromna gałąź jemioły, którą zapewne przywiązała tam moja mama. To właśnie wtedy, późnym popołudniem, Sam ujął mnie delikatnie za podbródek i pocałował pod tą jemiołą. Pamiętam do tej pory, że całował mnie z uczuciem, bez namiętności, bardzo subtelnie i pod swoimi wargami czułam, że co jakiś czas lekko się uśmiecha. Zawsze fantazjowałam o Samie jako o gorącym, namiętnym kochanku, który w sekundę potrafi doprowadzić kobietę do spazmów. Nic z tych rzeczy. Nie rzucał mnie wyuzdanie na łóżko, nie klepał po tyłku, nie przerabiał wszystkich póz z Kamasutry. On mnie kochał. Mocno, gorąco, czule. Nie bałam się, czekałam na to lata i byłam w takim szoku, że myślałam, że śnię, to wszystko wydawało mi się takie nierealne. Od tamtego razu nazywał mnie swoją księżniczką. I tak mnie traktował.

To była jedyna tajemnica, jaką miałam przed Cassie. Co prawda nie była głupia, domyślała się, że sypiam z Samem, ale nie od razu. Początkowo zauważyła, że przestał tak uganiać się za spódniczkami i mylnie wzięła to za dobrą kartę. Nie wiedziała, że to mój as, nie jej. To ja byłam tą, która ujarzmiła Sama, szczęściarą, która jako jedyna miała go na wyłączność.

Transformacja Cassandry nastąpiła tuż po Wielkanocy. Nie była to stopniowa przemiana, jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa. Po prostu któregoś dnia Cassie, niczym bohater opowiadania Kafki, który obudził się jako robak, wstała z łóżka zbuntowaną i zepsutą do szpiku kości punkówą. Znajomi nie poznawali jej na ulicy. Ubierała się w skóry i spódniczki mini, zaczęła palić takie ilości papierosów, że nawet nie próbowałabym iść z nią w konkury, kląć jak szewc i z dnia na dzień robić coraz głupsze i żałośniejsze rzeczy, żeby tylko przypodobać się Samowi. Miesiąc później była już wytatuowaną ćpunką wyglądającą jak tania prostytutka za pięćdziesiąt funtów na tylnym siedzeniu. Wtedy wszystko między nami zaczęło się sypać. Nie mogłam znieść jej nowego wizerunku, a ona coraz baczniej przyglądała się mojej relacji z Samem, co tylko utwierdzało ją w początkowych przekonaniach, które zresztą nie mijały się z prawdą. Nie byłam jego dziewczyną, ale naiwnie wierzyłam, że on po prostu potrzebuje czasu i ten moment niechybnie nastąpi, bo w końcu zrezygnował dla mnie z innych kobiet. Ależ byłam naiwna.

Gdy stanęłam pod drzwiami mojej szopo-ruiny słońce już całkowicie zaszło, a dookoła panował półmrok. Przekręciłam klucz w drzwiach i już stanęłam na progu, gdy kątem oka uchwyciłam coś białego tuż przy wejściu. Cofnęłam się. W zardzewiałej skrzynce na listy leżała koperta. Co prawda nie miałam klucza, ale wcale go nie potrzebowałam, bo zamek był tak przeżarty przez rdzę, że otwierał się i bez niego. Wyjęłam znalezisko. W sekundę rozpoznałam staranne pismo, którym Cassie nakreśliła adres na kopercie.

Rzuciłam list na stół. Po całym dniu liczenia psów i snucia wspomnień byłam tak cholernie głodna, że mogłaby napisać do mnie sama królowa Elżbieta, jedzenie i tak byłoby ważniejsze. Szybko zjadłam odgrzane, wczorajsze spaghetti. Stanęłam na środku pokoju i patrząc na bielącą się na stole kopertę jak na przeciwnika na ringu, wzięłam głęboki wdech i jednym ruchem rozerwałam papier.



Ambleside, 4 września 2013 r.

Droga Miley!

Jak to oficjalnie brzmi, co nie? Wybacz, że od razu nie zadzwoniłam, gdy tylko otrzymałam Twój list, ale zawsze chciałam poprowadzić z kimś prawdziwą, papierową korespondencję, a to prawdopodobnie jedyna okazja w moim życiu, mam nadzieję, że to rozumiesz.

- Pewnie, że rozumiem. W końcu jesteś dzieciakiem wychowanym w pokoleniu Internetu – odpowiedziałam zgryźliwie kartce papieru, po czym zrobiło mi się wstyd, że rzucam uwagi jak stara, zgorzkniała baba. Omiotłam list spojrzeniem od góry do dołu – dwie strony, na pierwszy rzut oka żadnych błędów, brak przekleństw. Jednak, gdzieś głęboko w środku tej nowej dziewczyny, żyje jeszcze stara, dobra Cassie.


Oczywiście Sam poinformował mnie, że nic Ci się nie stało i że jesteś bezpieczna, więc na szczęście nie musiałam się o Ciebie martwić. Od zawsze byłaś ulubienicą Pana Boga, wiedziałam, że i tym razem Ci dopomoże.


Uśmiechnęłam się. To był list zza grobu od starej, nieżyjącej już Cass.


Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, gdy przeczytałam, że znalazłaś w Londynie nowych przyjaciół i otaczają Cię sami dobrzy ludzie. Masz twardy charakter i dobre serce, dlatego poradzisz sobie w każdej sytuacji, ale zawsze dobrze jest mieć kogoś po swojej stronie. Cierpiałabym wiedząc, że siedzisz tam samotna i nie masz nawet do kogo otworzyć ust. Oczywiście nie pozwalam Ci w żadnym wypadku zapomnieć o mnie i z kimkolwiek spośród Twoich nowych znajomych zaprzyjaźnić się tak mocno jak ze mną! Co prawda wciąż mam na pieńku z rodzicami, wiesz jak jest, ale obiecuję, że gdy tylko sytuacja na to pozwoli, przyjedziemy Cię odwiedzić.


Przeczytałam to zdanie po raz drugi. Trzeci. Piąty. Jakie „przyjedziemy”? No, jakie „przy-je-dzie-MY”!? Że co? Obie Cassandry, ta normalna i ta, która uważa, że jak porobi z siebie debila to świat padnie u jej stóp? Bo chyba innej opcji nie ma. Nie chyba, na pewno.


Pytałaś co u mnie. Hmm… Od Twojego wyjazdu nie zmieniło się zbyt wiele. Dalej z Samem chodzimy na próby do siłowni Mike’a. A, właśnie! Jakbym mogła zapomnieć o takim newsie! Pamiętasz ten numer, który chłopaki nagrywali jakoś na wiosnę? Sam napisał do niego tekst, na pewno pamiętasz, utwór „Good girl”.


- Oczywiście, że pamiętam. Napisał go dla mnie, idiotko – odpowiedziałam kartce papieru, która gdyby tylko mogła usłyszeć mój ton głosu zapewne wolałaby już nie obwieszczać ani słowa.


Wczoraj wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. I wiesz co? W przyszłym roku ten numer wyjdzie jako singiel, rozumiesz!? Będą mieli oficjalnie wydanego singla, który trafi do sieci największych sklepów muzycznych na całym świecie! Jeju, jestem tak podekscytowana! I taka dumna z Sammy’ego…


Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści. W głuchej ciszy mojego mieszkania odgłos zgniatanego papieru rozległ się niczym seria wystrzałów z karabinu maszynowego.

- Nie zsikaj się z wrażenia, pizdo – syknęłam przez zaciśnięte ze złości zęby – I od kiedy to jest dla ciebie Sammy, co? Od kiedy?! Może od tego czasu, kiedy wyjechałam i możesz go sobie spokojnie pierdolić?! – wrzeszczałam nad pomiętą kartką papieru. – Nie będę dalej czytać tego gówna – zadecydowałam na głos, ale pomimo emocji, jakie mną targały, przeleciałam wzrokiem kartkę do końca, wychwytując pojedyncze słowa.


Ostatnio… u niego w mieszkaniu… to było takie zabawne, szkoda, że Cię tam nie było!... Sam chcę kupić tę gitarę… ale jak powiedziałam, że czerwona… zmienił zdanie… Z Samem... Przy jeziorze, koło Wateredge Inn… ta kobieta to widziała, a my tacy nie w stanie... Ha, to było dobre!... Sam jej powiedział… Ale on jest zabawny… Sam… Sam...
Sam…


Poczułam jak po mojej twarzy spływają łzy wściekłości. Już chciałam porwać kartkę w drobny mak, gdy nagle zauważyłam na odwrocie strony post scriptum.


P.S.
Tydzień temu była u mnie policja, wypytywali dosłownie o wszystko. Nie wiem jak Ci to powiedzieć Kochanie, ale… Ktoś podpalił Twój dom. Sama też przesłuchiwali, on wie więcej, ale powiedział mi tylko, że wszystkie ślady wskazują na to, że ten ktoś zrobił to od wewnątrz. Nie wiem, o co tu chodzi, ale uważaj na siebie. Nie chciałam Ci pisać na początku tych złych wiadomości, dlatego zostawiam je na koniec. Ludzie strasznie brzydko o Tobie plotkują. Co za okropności, Miley, nie masz pojęcia! Niektórzy mówią, że (aż głupio to powtarzać) sama podpaliłaś swoich rodziców (przepraszam, nie powinnam tego pisać), inni, jak zresztą moi rodzice, paplają coś o diabelskich mocach, że to kara na Twoich rodziców, że Cię dobrze nie wychowali, a Ciebie prosto do piekła diabli wzięli, no takie głupoty… Jest też grupa plotkarzy, która Cię uśmierciła. Bardzo przykro mi to wszystko pisać, ale pomyślałam, że pewnie zechcesz wiedzieć, że Twoje zniknięcie do tej pory nie pozostaje bez echa. Nie przejmuj się tymi złośliwymi ludźmi. Wierzę, że Pan Jezus ma Cię w Swojej opiece.


Super. Najważniejsze rzeczy na samym końcu, bo, oczywiście, ciekawsze jest przecież dla mnie, jak jej fajnie beze mnie i jak się teraz świetnie bawi z Samem. Zgniotłam list w kulkę i z całej siły cisnęłam nim o ścianę, aż odbił się i upadł po przeciwnej stronie pokoju. Poczułam, że drżę na całym ciele z wściekłości. Na to była tylko jedna rada – musiałam się napić czegoś mocniejszego, bo czułam, że emocje rozerwą mnie na strzępy od środka.

Wyszłam z domu jak burza, waląc drzwiami z takim impetem, że przez chwilę pomyślałam, ze ta chałupa tego nie wytrzyma i wszystko runie deska po desce. Zatrzęsła się, ale przetrwała. Zapaliłam papierosa i niemal biegiem rzuciłam się przed siebie. Nagle uświadomiłam sobie okrutną rzecz. Jest noc. Jestem na wsi. Tu nie ma całodobowych. Stanęłam jak posąg na środku chodnika. Dookoła nie było nawet żadnego psa z mojego spisu, ni żywej duszy. Poczułam jak powoli ulatuje ze mnie złość, niczym woda z wanny, z której właśnie ktoś wyciągnął korek. Im bardziej gniew uchodził ze mnie, tym mocniej czułam się bezradna, zagubiona i otępiała. Łzy same spływały mi po twarzy, nie kontrolowałam ich. Opadłam na chodnik jak kukła. Usiadłam na krawężniku i rozpłakałam się na dobre. Było okropnie zimno, dopiero teraz zauważyłam, że wyszłam we wrześniową noc ubrana jedynie w bluzkę z krótkim rękawkiem. Wzruszyłam ramionami, było mi już wszystko jedno. W tej chwili równie dobrze mogła nastąpić apokalipsa. Ja nawet nie usłyszałabym siedmiu trąb. Ale zostało mi jeszcze ostatnie koło ratunkowe w zasięgu ręki. Wyjęłam telefon i mechanicznie jak cyborg wystukałam numer.

- Cześć Miley. – odebrał po drugim sygnale i miał radosny głos, na szczęście go nie obudziłam – Czemu tak nagle dzwonisz? Nie zrozum mnie źle, oczywiście bardzo się cieszę, fajnie, że zadzwoniłaś, ale stało się coś? – rozgadał się jak zawsze, jednak po raz pierwszy w jego głosie słyszałam szczerą troskę.

- Zayn, potrzebuję cię.


36 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle boski;D. Czekam na następny;).
    KAMA,<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeeej fajna komcowka ;) i w końcu wyjaśnienie uczuć do sama. Na początku nieogarnelam kim jest ta dziewczyna- przyjaciolka ale juz nieważne. Wszystko juz zrozumiałam. Dzięki ze tak szybko napisałaś nowy rozdział ;)
    Buziaki
    Aluszru

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu boziu, jesteś świetna. Czekam na dalsze rozwinięcie sprawy. Kiedy kolejny rozdział? Czeeekam ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pierwszy rzut oka rozdział wydał mi się długi, o wiele dłuższy od poprzednich i pomyślałam sobie, że czeka mnie miła, dłuższa lektura. Zrobiłam sobie herbaty z cytryną, siadam, czytam i co? Herbata nie zdążyła mi wystygnąć, a ja już byłam przy ostatnim zdaniu rozdziału. Po prostu go wchłonęłam i tak jest za każdym razem, kiedy siadam do Twojego opowiadania. Wiesz, że nie słodzę i nie wyolbrzymiam, uwielbiam Twój styl, tę historię i Miley, którą darzę coraz większą sympatią. Szkoda mi strasznie Cassie. Dziewczyna źle ulokowała swoje uczucia i przez nieodwzajemnioną miłość i desperacką potrzebę bycia zauważoną, stała się kim stała. Zawsze powtarzałam, że cicha woda brzegi rwie, a aniołkowate dziewczynki z dobrych domów potrafią sięgnąć dna szybciej niż niejedna laska z kilkuletnim imprezowym doświadczeniem. Wystarczy, że taka spokojna dziewczyna trafi na niespokojnego faceta, do tego dojdą weekendowe melanże, alkohol i mocne wrażenia, a nim zdąży się obejrzeć, będzie już zupełnie inną osobą i to osobą, którą nigdy nie chciała być. Zastanawiam się dlaczego Miley jakoś na nią nie wpłynęła, tak porządniej, powinna ją ocucić z tego dziwnego transu, jakoś nią pokierować i uświadomić jej, że nie warto dla jednego bałwana niszczyć sobie w ten sposób życia. No ale skoro sama Miley tonęła już w uczuciach do Sama to w sumie byłaby hipokrytką, gdyby wzięła się za pouczanie Cassie. Obie jechały na tym samym wózku z tą różnicą, że miłość Miley została odwzajemniona, a jej przyjaciółki nie. Taki trochę trójkąt, ale mnie się podoba, bo lubię takie historie :) Fajnie, że nie skupiasz się tylko na teraźniejszości, a coraz częściej dodajesz do rozdziałów różne wydarzenia z przeszłości Miley. Ogólnie poruszyła mnie przemiana Cassie, a kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę w rozdziale to podpalenie domu. Zastanawiam się kto mógł to zrobić. Na początku zaczęłam obstawiać Sama, ale to byłoby zbyt oczywiste, zbyt oczywiste jak na Ciebie :D zresztą, kiedy doszło do pożaru Miley i Sam UPRAWIALI MIŁOŚĆ, więc żadne z nich nie wchodzi w grę, ich rodziców też nie biorę pod uwagę, bo to chyba nie samobójcy, a więc być może pojawi się jakiś nowy bohater, który się tego dopuścił albo...albo to Cassie, która chciała się zemścić, a teraz udaje głupią. No nic, będę dalej główkować ;D Skaczę z radości, że wprowadziłaś nowy wątek, bo zacznie dziać się jeszcze więcej, a to jak najbardziej na plus :) Miley wkurzyła się po przeczytaniu listu i wydaję mi się, że jest po prostu zazdrosna o Sama i mimo wszystko nadal darzy go uczuciem. Do tego te wszystkie plotki na jej temat i podejrzenie podpalenia. Jeden list, a tyle złych wiadomości i negatywnych emocji. Myślałam, że Miley dzwoni do Louisa, będzie chciała się z nim spotkać, wygadać mu i tak dalej, a tu takie zaskoczenie....Zayn :| No ale w sumie dobrze, w końcu musiało dojść do tego spotkania, tylko że silną więź i koleżeńską relację utrzymuje z Louisem i to on chyba powinien być jej w tej chwili potrzebny...Zayn, zdziwiłaś mnie tym:P Może potrzebuje jakiejś odskoczni od tego wszystkiego i ma nadzieję, że Zayn jej to zapewni... już różne rzeczy chodzą mi po głowie, za dużo myślę, za dużo :P Chyba najwyższy czas, żebym zakończyła komentarz. Rozdział bardzo mi się podobał i czekam na kolejny! I oby w kolejnym pojawił się Louis, bo po tym rozdziale zaczęło mi go brakować. Nie wierzę, że to piszę, brakuje mi Louisa <3 :P
    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UPRAWIALI MIŁOŚĆ <3 hahahaha, prawie udusiłam się płatkami xD No, ale to taki nasz "inside joke" ;) Cieszę się, że te wydarzenia z przeszłości jakoś tu grają, bo zastanawiałam się czy nie przeciążę tego wszystkiego opisami i retrospekcjami, aż "zagęszczę" atmosferę, a co za tym idzie, przytłoczę czytającego i zanudzę na śmierć.

      Mogę Ci już zdradzić, że wybór akurat Zayna nie był przypadkowy ani troszeczkę, skrzętnie przemyślany i umotywowany. Czym? To okaże się w następnej części ^^

      A wątek tajemniczego podpalacza jest w zasadzie głównym w całej tej historii, więc cieszę się, że w końcu wspólnie przebrnęliśmy przez te części wstępne do właściwego zawiązania akcji :D

      Pozdraaawiaaam xxxxxx

      Usuń
  5. Rozdział jak zwykle świetny, tylko kurczę no, zdenerwowała mnie trochę Cassie, strasznie się zmieniła, wydaje mi się że ona te rzeczy o Sami pisała specjalnie żeby rozwścieczyć Miley faktem, że teraz on należy do niej. Z tym podpaleniem domu, zastanawiałam się kto to mógł być i na myśl mi przyszła właśnie ona, jak pisałam zmieniła się, Miley opowiadała o ich przeciwnych już charakterach, więc dla mnie jest to najbardziej prawdopodobne. Trochę boje się spotkania Zayna i Miley, myślę że może dojść do nieprzyjemnych sytuacji. A gdzie Lou? Ciekawi mnie co wyniknie pomiędzy nim, Eleanor a Miley. Czekam na kolejny, jesteś boskaa xx. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czemu, ale strasznie mnie zdziwiło, kiedy przeczytałam, że Miley nie lubi "bezcelowych spacerów", bo mam na uwadze, jak bardzo ja uwielbiam szwendać się po okolicy (co prawda w towarzystwie, nie przepadam za samotnymi przechadzkami) XD Różni są ludzie, to i różne upodobania.
    Miles ma wyjątkowo niską samoocenę, ja jednak sądzę, że Louis z rozmysłem kupił dla niej tę broszkę. Jest wyraźnie nią zainteresowany, w końcu to bardzo wartościowa, mądra dziewczyna. Rozkoszowałabym się tą myślą, gdyby nie fakt, że jest przecież Eleanor. Lubię sposób, w jaki ją wykreowałaś i trochę mi dziwnie kibicować Miley i Louisowi, tak jakbym to ja ją zdradzała xd
    Cassie to niesamowicie interesująca postać, cieszę się, że przedstawiłaś nam jej historię. Chociaż nie nabrałam do niej sympatii, w gruncie rzeczy jest mi żal tej dziewczyny. Ewidentnie zakochała się w złej osobie, ponadto była delikatną, zapewne podatną na wpływy nastolatką, dlatego tak bardzo się zmieniła. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby Sam jednak zwrócił na nią uwagę, nie na Miley. Czy Cass pozostałaby dokładnie taka, jaka była? I czy Miley siedziałaby podczas pożaru w domu, przez co zginęłaby razem z rodzicami? Nie mam pojęcia. Cóż, wcale się nie zdziwiłam, że Cassandra poniekąd "zajęła się" Samem podczas nieobecności przyjaciółki, ale pretensje mam głównie do niego, bo według mnie zachowuje się jak skończony gnojek. Jak na razie podpadł mi najbardziej, biorąc pod uwagę Twoich bohaterów. No chyba, że wyjdzie na jaw, iż Cass... podpaliła dom rodziców Miley, bo taka opcja przyszła mi do głowy. Oby nie.
    Byłam głęboko przekonana, że bohaterka wybierze numer Louisa i to u niego będzie szukać pomocy, dlatego tak bardzo zdziwiły mnie słowa "Potrzebuję cię, Zayn". Mam nadzieję, że tym razem brunet zachowa się przyzwoicie i jej pomoże.
    Rozdział niesamowity, bardzo mi się podoba, że "plamisz" teraźniejszą akcję wspomnieniami z przeszłości. Według mnie ładnie to się ze sobą łączy, nie gubisz przy tym płynności, przez co czyta się bardzo przyjemnie.
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Więc tak, zacznę od przeprosin, bo nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, a tu już kolejny. Jestem sobą zawiedziona, i to na maxa, ale mam nadzieję że zrozumiesz, bo szkoła, sprawdziany, odpowiedzi, kartkówki i tak dzień w dzień. Także trochę tu napiszę co o nim sądzę, strasznie spodobała mi się postać Harry'ego i coraz bardziej shippuję Liley iii WIEDZIAŁAM że ta broszka będzie dla Miley! Ja byłam tego pewna :D
    Co do dzisiejszego to ashdoskdofkdfsdijdf, wyraża więcej niż tysiąc słów. Widzę nowa bohaterka aka Cassie, w sumie jakoś mnie nie zachwyciła. Znaczy się zachwyciło mnie to jak ją opisałaś (ŻEBY NIE BYŁO XD), ale stwierdzam że jej nie lubię, nie wiem czemu ;-;
    Uświadomiłam sobie że jestem taka jak Miley. "Niezgrabna", "rozczochrana", "niewyparzona morda", fajnie. W końcu mogę się porównać do kogoś sławnego :D
    Szczerze powiedziawszy mnie dziwi ta specyficzna (oh, ah, co za dobór słów, jestem z siebie dumna) więź między Miley a Samem. Gubię się w tym wszystkim.
    Myślałam, że będzie się po tym kontaktowała z Lou, El, nawet Hazzę przeczuwałam bardziej niż Zayna. Jednak moja niezawodna intuicja mnie zawiodła...Ale w sumie fajnie, bo tęskniłam już za Malikiem XD
    Oksi, to chyba tyle ode mnie, mam nadzieję, że tym dłuższym komentarzem, wynagrodziłam całkowity jego brak pod poprzednim :) Jeszcze raz: ta część wyszła ci niesamowicie! Czekam na kolejną i pozdrawiam xx

    PS: Pamiętasz jak pisałam, że na geografii czytałam jeden z rozdziałów? Myślałam że jestem mistrzem kamuflarzu, a mój genialny nauczyciel aka pan Dyg Dyg tego nie zauważył, a tu taka siara. A mianowicie: mama wraca z wywiadówki z tekstem że mam uwagę od niego "Używa telefonu na lekcji geografii, przy czym jest bardzo pochłonięta w tej czynności" myślałam że się posikam lol XD I albo on mnie nie poinformował, że wstawia mi uwagę, albo nie usłyszałam bo byłam "pochłonięta" XD Oki, teraz serio koniec x
    ~ @onlyforlou

    OdpowiedzUsuń
  8. O bosz o Bosz ŚWIETNYYYYYYYYYYYYYYY !!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. ŚWIETNY ROZDZIAŁ JEDNO WIELKIE WOW. SZKODA ŻE DOPIERO ZA DWA TYGODNIE BEDZIE NOWY ROZDZIAŁ ALE MAM NADZIEJE ŻE DŁUGIII BEDZIE :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Swietny, kochana :3 Boze, lie czasu ci to zajelo 0_o? Ale z gory dziekuje za poswiecony dla nas czas... :)

    P.S.
    Dzieki za nazwe tego salonu gdzie robilas tatuaz. Liczylam dokladnie wszystkie moje tatuaze i mam ich 12 plus nowy robiony wczoraj, czyli jest ich 13. Jeszcze raz za wszystko DZIEKUJE ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co nowego sobie zrobiłaś i gdzie? Ile czasu hmmm... Jakoś 2-3 godziny w tygodniu i całą noc z piątku na sobotę :P

      Usuń
    2. Zrobilam kolejny cytat (nie chce mi sie pisac bo dosc dlugi jest) i tym razem na
      prawym biodrze :) Trwalo to jakies 2 godzini i w piatek zweralam sie z lekcji bo mam najwiecej ( 9 lekcji) poszlam z kolega na przystanek.( on tez sie.zerwal) i pojechalismy :) Pozdrawiam ;3

      P.S.
      tatuaz robilam na 14 urodzinki :)

      Usuń
    3. I tak bez zapisów ani nic? Mój trwał max. 20min a czekałam w kolejce twardo przez 2 tygodnie, a i tak byłam zapisana rana, bo gdy zapytałam o pierwszy wolny termin popołudniowy, to usłyszałam "Zapraszam w lutym" xD
      No, ale może Tobie się bardziej poszczęściło albo to kwestia salonu :)

      Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, sto lat! :* :)

      Pozdrawiam :) xx

      Usuń
    4. Dziekuje, a tak miedzy nami mialam po znajomosci :)

      Usuń
  11. tak bardzo długie
    tak bardzo idealne

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziś zakończył się konkurs Blog Miesiąca: Październik. Zajęłaś w nim pierwsze miejsce. O nagrodzie dowiesz się odwiedzając naszą stronę. Serdecznie gratulujemy! :)
    http://spis1d.blogspot.com/2013/11/poczatek-i-koniec-bm-1011.html
    http://spis1d.blogspot.com/p/blog-miesiaca.html

    OdpowiedzUsuń
  13. Na początku nie ogarnelam o kogo Miley chodzi, bałam się, ze coś przeoczylam, ale na szczęście wszystko się później wyjaśniło :) Ten cały Sam to na prawdę dupek straszny -.-
    Jestem wykończona całym tym tygodniem, wszystkie pierdoły typu kursy z angielskiego, francuskiego, dzisiaj matme miałam (chore, w sobotę kursy -.-) próbne matury a tu takie wspaniale zakonczenie tego chujowego tygodnia :) <3
    Dalej nie mogę uwierzyć, ze specjalnie dla mnie wstawisz rozdział :D dziękuję Ci bardzo bardzo bardzo, to będzie wspaniały prezent :) <3
    Pozdraiwam, buziaki xx ~jolka
    PS. Zapytam z ciekawości. Na ktorej uczelni w Lublinie studiujesz? Bo mam ciotkę która mieszka w Lbn i z tego co się orientuję (chociaż spędzam tam dużo wolnego czasu to umiem dojść od niej do Plazy xD) mieszka niedaleko głównego kampusu UMCS i zawsze w wiosnę podoba mi się ten ogród czy co to tam jest :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no i jeszcze zapomniałam: nie ma to jak liczenie psów na zabicie zbyt dużej ilości wolnego czasu xD ~jolka

      Usuń
    2. Mieszkam obok tego kampusu na miasteczku akademickim a do wspomnianej Plazy mam max. 10min drogi :D Studiuję na KUL-u oba kierunki, ale w zasadzie to kwestia przypadku, nie to, żebym jakoś szczególnie była do tej uczelni przywiązana. Chociaż polonistykę na KUL-u naprawdę mają na dobrym poziomie :)

      Współczuję Ci tych wszystkich przygotowań do matury, serio... Trzymaj się, dasz radę! xxx

      Usuń
  14. Nie miałam internetów przez równy tydzień i nie mogłam skomentować poprzedniego rozdziału, a jak pisałam na ipadzie koleżanki to coś mi szwankowało i ostatecznie się nie dodał :O Wybacz mi, ale już jestem i mam nadzieję się rozpiszę :D Otóż... Jak ja się cieszę, że mimo tych kilkunastu rozdziałów, które z początku mnie zniechęcały, bo jestem małym leniuszkiem, zabrałam się za czytanie tego opowiadania! Już nawet imię głównej bohaterki mnie nie drażni, haha XD Ogłaszam wszem i wobec, że to mój ulubiony rozdział jak dotąd. Ani przez chwilę nie odczuwałam braku Zayna, Louisa, zresztą ostatnio tego drugiego było sporo. Opisy aktualnie wykonywanych przez Miley czynności wręcz IDEALNIE przeplatał się z jej wspomnieniami. Momentami miałam nawet wrażenie, że czytam porządną książkę z wyższej półki. Super, że tak dogłębnie przedstawiłaś nam historię Cassie, znów dowiedzieliśmy się więcej o Samie. Naprawdę rozdział świetny. W poprzednich odcinkach zazwyczaj pojawiało się kilka wyjątkowych fragmentów, które nie sposób było ominąć przy pisaniu komentarza, ale tym razem jest ich tak wiele, że powiem ogólnikowo. Niektóre zdania są tak epicko sklejone, że nawet nie wiem jakich słów użyć, żeby wyrazić jak bardzo mi się spodobały i do mnie trafiły. Poza tym pomysł z liczeniem psów ciekawy, zawsze jakiś pretekst do wyjścia. Ja też nie przepadam za takim bezcelowym włóczeniem się. A tak w ogóle to Cassie jest moją imienniczką i niekiedy dziwnie mi się czytało, bo jest moim totalnym przeciwieństwem :D Ano, wspomniałaś gdzieś wcześniej może ile lat dzieli Cass i Miley? Bo albo nie, albo mi to umknęło (mam słaba pamięć do istotnych rzeczy). No nic to, czekam na kolejny rozdział jak zawsze pokornie, acz niecierpliwie :D

    Pozdrawiam, Meadow :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie wspomniałam :) Aleeee...! Jeszcze wspomnę XD
      Dziękuję bardzo za te miłe słowa <3

      Pozdrawiam :* :)

      Usuń
  15. jaki długi rozdział ;o. wreszcie troche wyjasnien jezeli chodzi o Miley! Rozdział niesamowity ! Już nie mogę się doczekać następnego, buziaki, pozdrawiam i życzę weny. xx

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zaczynając od początku: żal mi Miley. To okrutnie przykre, gdy człowiek nie potrafi znaleźć sobie zajęcia w czasie oczekiwania. Chociaż mówią, że inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą.
    Co do Louisa i broszki: czy Miley naprawdę nie ma się czym zajmować? Nie ma żadnych podstaw do tak negatywnego osądzania chłopaka. Mężczyźni, kiedy coś wymyślają, nie zastanawiają się nad niestosownością - są zbyt zaaferowani własnym, domniemanym geniuszem. Broszka to nie oświadczyny - po co się zadręcza? Dostała, niech się cieszy i nosi :)
    Nawiązałaś również do poglądów Artura Schopenhauera. Zastanawiam się, czy było to odwołanie do filozofii fenomenalizmu czy pesymizmu... Obie wersje bowiem byłyby ciekawą wizualizacją.
    Dziwi mnie również, że bohaterka nie lubi bezcelowych spacerów. W porównaniu z bezideowością ludzkiej egzystencji, bezsensowna przechadzka jest do zniesienia :) Czasami można wręcz uznać ją za zajęcie, które wyzwala. A liczenie przez Miley psów jakoś tak skojarzyło mi się z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi :d
    Historia Cassie bardzo mnie poruszyła. Tak bardzo żal mi ludzi, którzy rezygnują z siebie dla innych. Kim staje się człowiek, który porzucił własne "ja", by komuś się przypodobać? Według mnie - nikim... Skoro Miley zauważyła, że dzieje się z Cassie coś złego, dlaczego nie starała się jej pomóc? Bo zauroczenie chłopakiem było ważniejsze od przyjaźni? Aż robi się ciężko na duszy. Mimo wszystko, powinna być szczera z osobą, którą od tylu lat. W tak ważnych sprawach nie można nikogo oszukiwać. Wiem z autopsji, że nigdy nie przynosi to niczego dobrego. Nie zdawałam sobie również sprawy z tego, że główna bohaterka potrafi być tak jadowita. Nie ma to jak wyładowywanie frustracji na kartce
    Pozdrawiam!
    P.S. Diabelskie moce mnie rozwaliły!

    OdpowiedzUsuń
  18. Na początek. ;)
    Mam nadzieję, że przeczytasz mój komentarz. ;) To jest bardzo ważne dla mnie ;)
    Świetny rozdział!
    Nie tylko rozdział, całe opowiadanie. Ma w sobie to coś.. coś co przyciąga innych, intryguje i zaciekawia. Masz ogromny talent, który wiesz jak wykorzystać. W każdą część wkładasz tyle serca. To widać. Rozdziały są średniej długości, pełne opisów, które pomagają wszystko sobie wyobrazić. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak czytelniczki/cy dzięki Tobie się rozwijają.
    Jestem naprawdę bardzo ciekawa, co dalej się wydarzy.
    Mam nadzieję, że nigdy nie zabraknie Ci weny. ;)
    P.S.- strasznie dziękuję za Twój komentarz, który zamieściłaś pod 10 rozdziałem mojego opowiadania ;) Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, że jest on od Ciebie. ;)
    Trzymaj się cieplutko. ♥
    Czekam na następny rozdział z wielką niecierpliwością ;)
    _______________________________________________________
    http://louis-omlinson-fanfiction-chameleon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że przeczytam! Przecież czytam wszystkie komentarze :)

      Dziękuję :) Trzymaj się xxx

      Usuń
  19. Whoo hoo powiedz ze bedzie jakaś akcja z Zaynem :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Neeext prooooszę pisz dalej bo nie wyrobię - co jak co ale talent do pisania to ty masz :) podoba mi sie strasznie ten blog. Wszystkie wydarzenia i uczucia są tak dokładnie opisane, że fajnie się to czyta ( mimo duuużej ilości tekstu xD )

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak to jest, że mam takie problemy z komentowaniem? A wiem! Zawsze czytam, czytam, czytam. Coś mnie oderwie, ja myślę o tym co napisać w komentarzu, a w między czasie trzeba uratować świat i tak oto jestem tą paskudą, która tego nie robi. Shame on me. :((

    Ale już jestem, uzbrojona w czas, herbatkę i chęci. Więc do dzieła - produkujemy komentarz!

    Czy Miley nie ma zbyt dużej tendencji do analizowania wszystkiego? No jasne, że ma. Po pierwsze jest główną bohaterką, a po drugie już nam pokazała w poprzednich rozdziałach, że musi przemaglować każdy temat w sto różnych stron zanim się z nim oswoi. Broszkę dostała, ładną na dodatek. Czemu jej to sen z powiek spędza?

    Nie lepiej zastanowić się do czego ją nosić?
    (A w ogóle kto dzisiaj nosi broszki? O.o)

    „przede wszystkim czasochłonny, a do tego totalnie idiotyczny.” Aaaaa! Miewam tak samo. Czasem chodzę na plażę liczyć fale. Chyba jeszcze bardziej bezcelowe niż liczenie psów co? Ale czasem trzeba gdzieś pójść by do siebie wrócić i zrozumieć o czym się myśli. Metafizyczna droga do własnego umysłu? Człowiek nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

    „Absurd całej tej sytuacji tkwił w tym, że to właśnie ja byłam jedyną osobą w otoczeniu Cassie, która sprowadzała ją na ziemię i próbowała zapobiegać jej coraz to głupszym wyczynom.”

    Uu… Nasza Miley wcale nie ma tylko diabła za skórą. Oto moralne oblicze głównej bohaterki, która próbuje uchronić koleżankę przed degeneracją. Uznanie, uznanie. Szacunek nawet.

    Niestety tak jak Miley, na własnej skórze się przekonałam, że możesz stanąć na głowie klaskać uszami, ale jak ktoś ma zejść na psy to te pchły mieć będzie.

    To też bolesne, że z takimi ludźmi przeżywamy największe, najbarwniejsze i najbardziej ekscytujące przygody i potem tak jak Miley jesteśmy do nich przywiązani. Nic dziwnego, że dziewczyna nie mogła doczekać się korespondencji od Cassie. Tęskni za domem, za starym życiem, a przyjaciółka to wszystko reprezentuje.


    Ja kochałam Sama, ona kochała Sama, Sam kochał rocka, wódkę, seks i narkotyki.” To jest tak pięknie napisane, tak genialne, tak abstrakcyjne, bezczelne i rzeczywiste w swojej abstrakcyjności, że chyba zaraz to sobie przepiszę do swojego pamiętnika. Serio, serio, serio. G-E-N-I-A-L-N-E.

    Nie wiem jak to ubrać ładnie w słowa, żeby nie skopać. Ale reakcje Miley na list – bezbłędne. Coś czuje, że lepiej by się poczuła, gdyby w ogóle nie odnawiała kontaktu z przyjaciółką. Zwłaszcza po tym enigmatycznym wykorzystaniu liczby mnogiej, oraz wielu sugestii, że życie bez Miley daje się toczy wesoło, a nawet jeszcze weselej dla Cassie od kiedy główna bohaterka zniknęła z zasięgu wzroku. Miley ma takich przyjaciół, jakich ja nie chciałbym mieć wrogów.

    „- Zayn, potrzebuję cię.”

    Zakończenie rozdziału, jest bardzo dobrze przemyślane. Zostawienie tego zdania pokazuje nam nie tylko jak bardzo Miley jest zagubiona w tych wszystkich emocjach, które wywołał list, jak ciężko jest się jej odnaleźć w nowej sytuacji, ale też jak odważną osobą jest, bo nie każdy ma siłę i jest na tyle otwarty by przyznać się do tego, że kogoś potrzebuje.

    Ogólnie 3 x TAK, przejdźmy do następnego rozdziału. xD


    Pozdrawiam!

    M.K

    ( http://last-direction.blogspot.com/ )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurdę, to niesamowite, że ktoś w tak piękny sposób potrafi zanalizować moich bohaterów. Serio, aż nie wiem, co odpisać, żeby to nie brzmiało głupio i banalnie. Po Twojej wypowiedzi widać, że masz rzadką umiejętność dogłębnego analizowania tekstów, serio, nawet u mnie na roku, na polonistyce, gdzie teoretycznie każdy powinien to umieć, czytać w taki sposób potrafią tylko jednostki.

      Dziękuję, że poświęciłaś mi tyle czasu na napisanie tak obszernego komentarza, normalnie wow <3

      Pozdrawiam serdecznie :) xxx

      PS. "ale jak ktoś ma zejść na psy to te pchły mieć będzie" - ja z kolei to powinnam przepisać do pamiętnika. Nie znałam wcześniej tego stwierdzenia, a naprawdę jest niezwykle trafne.

      Usuń
  22. Kiedy następny
    Potrzebuje rozdzośki,

    OdpowiedzUsuń
  23. To to jest boskie kiedy kolejny rozdzial niemoge sie juz doczekac Pa pa xx

    OdpowiedzUsuń
  24. piszesz wspaniale

    OdpowiedzUsuń